wtorek, 16 czerwca 2015

13. Podsumowanie: maj 2015

Kahin Pyaar Na Ho Jaaye (2000)
Omyłkowo do domu siostry Prema trafia Priya, która zostaje pomylona z jego dziewczyną Nishą. Priya okazuje się być kuzynką sąsiadki mieszkającej obok. Prem planuje ślub z Nishą, ale okazuje się, że chce ona wyjść za bogatego NRI, który zapewni opłacenie drogiego leczenia jej brata. Piosenkarz długo opłakuje nieszczęśliwą miłość, gdy zdaje sobie sprawę o uczuciach do Priyi. Ale los bywa przewrotny, ona także ma już narzeczonego i przygotowuje się ślubu z NRI, którego wybrała jej matka.
Co gdy Rahul okaże się również byłym narzeczonym Nishy?

Długie, a tak naprawdę o niczym. Historyjka jakich miliony podana w niezbyt zachęcającej formie. Miło oglądało się przede wszystkim ze względu na same znajome twarze i naprawdę całkiem niezłego jak na siebie Salmana.
Nie wiem dlaczego ubzdurałam sobie, że w trójkącie z Salmanem i Rani ma się pojawić Preity, więc moje zaskoczenie, widząc Raveenę było wielkie.

Najbardziej ubawił mnie fragment, w którym to niby Prem uświadomił sobie, że kocha Priyę i zapomniał już o Nishy. Uwaga! Priyi zepsuł się kran, Prem pomaga w naprawie, zdejmuje z siebie koszulkę żeby go zatkać, a następnie Priya wyciera z niego kropelki wody. Tak, to właśnie w tym momencie Prem zakochuje się w Priyi. :D
Zabawne były również jego pijackie dialogi z Tigerem.

Bardzo podobał mi się Salman, bo w końcu nie grał mięśniaka. Wrażliwy artysta, zapija smutki w alkoholu i potrafi zrezygnować z ukochanej dla jej szczęścia. No i chyba ani razu się nie bił tylko sam dostał po pijaku od Rahula!
Rani nie miała zbyt wiele do grania, tak samo jak Raveena, której było zdecydowanie mniej. Sympatycznie za to odebrałam Jackiego Shroffa jako wiernego towarzysza w piciu oraz Mohnisha Behla i Kashmirę Shah jako małżeństwo i zwariowaną rodzinę Prema.

Było również kilka nawiązań, co dla mnie zawsze jest radochą. Padły imiona Madhuri i Kajol, wzór idealnego faceta jako połączenia Aamira, Salmana i Szaruka czy pewien pijak miał na sobie koszulkę z Titanica! Bohaterowie próbowali również przemówić Premowi do rozumu, aby przestał pić, śpiewając do piosenek z filmów, ale wyłapałam tylko Rangeela Re z Rangeeli, która wystąpiła jako pierwsza. Jakieś pomysły?


Z piosenek najbardziej chwyciło mnie Dhin Tara z kolorowym wejściem Salmana i Savariya. Bardzo podobają mi się zwrotki przed refrenem z wymienianiem, co jest takie cudowne z boskimi wdziankami Salmana i Mohnisha. :P
Za to O Priya z tym teledyskiem to istny koszmar.


Jukebox do przesłuchania:


Niby jeszcze oldskul, ale to już rok 2000. Na początku za dużo kretyńskich gagów, potem tworzenie sztucznej tragedii po niestawieniu się Nishy na własnym ślubie, a na koniec łzawe dążenia Prema i Priyi, aby być razem.
Nie oglądało się źle ze względu na Salmana i Rani, ale to po prostu słaby film z typowym nawałem średnich piosenek.

Haider (2014) - Hamlet po indyjsku
Haider po latach studiów wraca do domu, aby poznać przyczynę zaginięcia ojca podczas konfliktu w Kaszmirze w 1995 roku. Pomaga mu ukochana Arshia, ale nic nie jest takie jak się wydaje. Dzięki pomocy Roohdaara, który razem z Hilalem był więźniem separatystów, dowiaduje się, że ojciec został zamordowany przez własnego brata Khurrama, który obecnie ma romans ze szwagierką, a zarazem matką Haidera.
Roohdaar przekazuje mu, że ostatnim życzeniem ojca jest zemsta na Khurramie...

Vishal Bhardwaj to jeden z moich ulubionych indyjskich reżyserów. To on stworzył Kaminey, 7 Khoon Maaf czy Matru Ki Bijlee Ka Mandola. Haider to dopełnienie szekspirowskiej trylogii po Maqbool (Makbet) i Omkarze (Otello), a przy tym Bhardwaj w znakomitej formie.
Film jest osadzony w indyjskich realiach, a przy tym do bólu prawdziwy. Z tematyki sporu o Kaszmir można czerpać pełnymi garściami, ale reżyser uniknął wtórności. Jest brutalnie, a końcowa jatka czy rozprawienie się z Salmanami najlepszymi przykładami.

Haider to przede wszystkim Shahid. A co trzeba zaznaczyć: Shahid fenomenalny! Przechodzący przez wszystkie stopnie przemiany bohatera: odkrywającego romans matki z Khurramem, widok spalonego domu, walki o odnalezienie ojca, szaleństwo, rozpacz po śmierci Arshii. W pełni zasłużony Filmfare, a powinien go dostać już 6 lat temu za Kaminey!
Mistrzowsko partneruje mu piękna Tabu (czy tylko ja miałam wrażenie, że totalnie nie pasuje na jego matkę wiekowo? Aktorsko wielki duet, ale Shahid ma 34 lata, a Tabu 43!, co niestety mocno widać), zaskakująco dobry Kay Kay Menon, za którym osobiście nie przepadam i zapadający w pamięć Irfan Khan w krótkim SA. Szkoda, że nie miała w czym wykazać się Shraddha, bo to był mój długo wyczekiwany pierwszy film z nią.

Z muzyki najbardziej zapadło mi w pamięć So Jao z mężczyznami w wykopanych w śniegu trumnach i absolutnie rewelacyjne Bismil. Muzyka Vishala jest bardzo charakterystyczna, a do tego głos Sukhwindera Singha. Tego nie da się pomylić z niczym innym.


Jukebox do przesłuchania:


Mocny, brutalny film. Cieszę się, że w Indiach są tacy twórcy jak Bhardwaj, którzy przede wszystkim nie boją się robić swego, a do tego sięgają po tak wymagającą tematykę jak Szekspir. A Shahid w tym wszystkim to piękna wisienka na torcie. Warto.

Agent Vinod (2012) - 'My name is Vinod. Agent Vinod.'
Major Rajan podsłuchuje negocjacje dwóch gangsterów podczas podróży koleją transsyberyjską. Zostaje jednak zdemaskowany i zamordowany. Rozwiązaniem sprawy zajmuje się agent Vinod.

Jestem wierną fanką bondowskiej serii. Miło było zobaczyć zabawę indyjskich twórców tą konwencją, bo porównań nie da się uniknąć. W Bondach jednak najczęściej rola kobieca jest ograniczona do ozdobnika, a tu Iram Parveen Bilal jest godną partnerką dla Vinoda, co mi się bardzo podobało.

Przede wszystkim muszę powiedzieć, że świetnie mi się Agenta oglądało. Oprócz Bondów nie przepadam za takim typem filmów, w kinie indyjskim połykam jednak wszystko i dobrze się czasem zaskoczyć. Były pościgi, pojedynki, podróż po całym świecie, aby rozwikłać zagadkę, piękna kobieta - stały zestaw, ale podany naprawdę w dobrej formie.
W pewnym momencie jak zwykle oczywiście zgubiłam się kto jest kim i o co tak naprawdę chodzi, a do tego zaspoilerowałam sobie, co stanie się z Iram, więc już tylko typowałam, w którym momencie to się stanie, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Miało bawić i odmóżdżyć, a do tego sprawdziło się idealnie.

SAIF. <3 <3 <3 Boże, jak on tu wygląda! Facetowi oprócz garnituru i zarostu nie potrzeba już nic, żeby wyglądać obłędnie seksownie. A do tego jeszcze w ciągłym ruchu, walce, obronie Iram - miód dla mych oczu. Saif jest tu przede wszystkim do podziwiania wzrokowego. :)
Aktorsko też bez zarzutu, wdzianko agenta mu służy.

Gdy ma się Saifa, trudno skupić wzrok na jakiejś tam Kareenie. :P
Jak już wspomniałam, cieszy mnie, że Iram nie była gąską, była potrzebna w tej historii i nie musiała być ozdobnikiem Vinoda.
Szkoda, że tak skończyła, ale nie było co spodziewać się happy endu między nią i Vinodem, a szkoda.

I czy tylko ja nie widziałam chemii między Saifem a Kareeną, mimo że to w prywatnym życiu małżeństwo? Nie był to typowy romans, nie mieli nawet miłosnej piosenki, ale mimo wszystko między nimi nie iskrzyło, brak nawet maleńkiej iskierki.
Muzycznie złapało mnie I Will Do The Talking, reszta niestety nie zapadająca w pamięć. No, oprócz tego, że Saif w Pyaar Ki Pungi jest przezabawny i jak on wygląda!


Fani bondowskiej konwencji powinni być zadowoleni, bo to właśnie tego typu film. Brakowało mi tylko jakiejś kwestii na miarę martini wstrząśniętego, a nie mieszanego, bo co jak co, ale agent Vinod na nią zasługiwał. :)
Szkoda, że film zrobił klapę, bo inaczej można byłoby to pociągnąć na kolejne filmy i kolejne przygody agenta w kolejnych krajach z kolejnymi pięknościami. Chętnie pooglądałabym Saifa częściej w takim wydaniu. :>

12. Podsumowanie: kwiecień 2015

Gumrah (1993) - Piosenkarka przemytniczką narkotyków
Mała Roshni od dzieciństwa wychowuje się tylko z matką i babcią. Sharda utrzymuje, że jej ojciec nie żyje, ale nie chce zdradzić żadnych szczegółów na temat męża. Wujek dziewczyny zabiera ją do Bombaju, obiecując, że pomoże jej zrobić karierę piosenkarki. Roshni poznaje wpływowego Rahula, dzięki któremu osiąga wielki sukces i dorabia się pewnego ubogiego, ale oddanego fana, który zarabia na życie sprzedażą biletów na czarno i przychodzi na każdy jej koncert w najróżniejszych częściach kraju.
Niedługo później umiera matka Roshni, wyjawiając jej imię ojca - Prakash Chadha. Dziewczyna wpada jednak w pułapkę Rahula i zostaje złapana w Hong Kongu z narkotykami, gdzie przemyt grozi karą śmierci. Roshni pomaga Jaggu i ojciec pod przykrywką adwokata.

Film obejrzałam w piątek i już pozostało mi w pamięci niewiele szczegółów. Średni to był film, a najbardziej nie podobał mi się zbyt duży rozrzut między pierwszą a drugą częścią.
Pewnie tak miało być, ale pierwsza połowa sugerowała typowy oldskul: próba zdobycia bogatej i zblazowanej panny piosenkarki przez ubogiego Jaggu, jego walki na pięści za pieniądze, zły Rahul jako villain, a tu nagle wielki dramat i druga część jako część więzienna w tle z wątkiem przeszłości ojca i córki.
Za dużo grzybów w jednym barszczu i za duży przeskok z masali do tragedii.

Ostatnio mocno chwaliłam Sridevi, więc jak się cieszę, że w krótkim czasie znowu trafiłam na film z jej udziałem.
Przez cały seans byłam pod wielkim urokiem jej wdzięku, czaru i figlarności, nawet gdy chodziła w więziennym wdzianku i walczyła o przetrwanie w brutalnej rzeczywistości.
Bardzo dobra rola, Roshni w więzieniu o wiele bardziej prawdziwa niż Roshni piosenkarka.

Za Sanju nigdy nie przepadałam, nie przekonuje mnie jako aktor, a jako oldskulowy kochanek zwłaszcza. Chyba o wiele bardziej nadaje się do komedii i filmów akcji niż roli typowego hiroła.
Na początku myślałam, że pójdzie to w kierunku psychicznego fana, bo zbyt mocno jej się narzucał, ale Jaggu okazał się poczciwym, prawym facetem do końca walczącym o ukochaną.

Anupam w latach 90' zaliczył chyba każdy możliwy film, bo który nie włączę to on tam jest! :P Uwielbiam go jako aktora, zawsze trzyma poziom.
Tutaj w roli skruszonego ojca, który przed laty musiał porzucić rodzinę i nigdy nie poznał córki, a potem próbujący zmazać winy, pomagając w sprawie Roshni jako adwokat.

Z zapadających w pamięć ról muszę wymienić jeszcze diaboliczną parkę strażników więziennych. Roshni i Jaggu pięknie się z nimi rozprawili. :D No i te rodzeństwo w więzieniu razem z Roshni. Ależ było mi ich szkoda przy egzekucji.
A Rahul do odstrzelenia. Nawet nie chcę wiedzieć, kto go grał. Straszne drewno.

Muzyki było mało i całe szczęście twórcom nie przyszło do głowy zrobić więziennego teledysku, ale tą smętną piosenkę po pobiciu Jaggu i przyglądaniu się temu z płaczem Roshni by sobie darowali.
Do przesłuchania urocze oldskulowe Main Tera Aashiq Hoon i Jaggu, oddany fan, śpiewający, że jest jej kochankiem. :)


Niby to nie było takie złe, ale czegoś mi zabrakło. Całe szczęście świetna Sridevi i część więzienna uratowała Gumrah.

Bombay To Bangkok (2008)
Shankar jest kucharzem i po ciężkim dniu znajduje paczuszkę z pieniędzmi. Postanawia z nimi uciec i dzięki pomyłce podaje się za lekarza i wyjeżdża do Bangkoku. Nie wie, że forsa należy do mafii, a w Tajlandii spotka miłość.

Nagesh Kukunoor ma na koncie o wiele lepsze filmy. (3 Deewarein, Dor, Aashayein czy 8x10 Tasveer) To chyba miała być mała ucieczka od poważniejszej tematyki, ale wyszła z tego karykatura. Pierwsza godzina w ogóle mi się nie podobała. Całe szczęście historyjka miłosna Shankara i Jasmine była przekochana, zwłaszcza w momentach, w których nie mogli się porozumieć ze względu na barierę językową.

Ale czy ja coś jeszcze z tego filmu pamiętam? Nic. To chyba dobrze, bo to było po prostu słabe. Szkoda Shreyasa na tak mierne projekty chociaż jego para z Leną Christensen całkiem urocza.

Same Same But Different do przesłuchania. Shreyas. <3



Asambhav (2004)
A tu sprawa jest prosta. Nie mam nic konstruktywnego do powiedzenia. O czym to w ogóle było? Bo tu było wszystko. Jakaś bezmózga piosenkarka, która nie czyta umów, Arjun komandos, porwanie prezydenta, odwieczny konflikt Indii i Pakistanu o Kaszmir, terroryści, nawalanki, nudne piosenki, SA Mumaith Khan, a akcja z piłą mechaniczną przebiła wszystkie absurdy tego filmu. No i ten straszny montaż, dzielenie ekranu na milion części i Naseeruddin i jego BOOM!...

Najbardziej zmarnowane 2,5 godziny mojego życia. Zdecydowanie to poziom takich kuriozów jak Silsiilay, Rakht i Kaal. Yeh Lamhe Judaai Ke to przy tym dzieło indyjskiej kinematografii.

Oglądałam to wczoraj przez cały dzień i z każdą kolejną minutą byłam tak sfrustrowana tym filmem, że cieszę się, że udało mi się to jednak przeżyć, ale moje zdrowie psychiczne zostało mocno nadszarpnięte.
To było STRASZNE. Nigdy, przenigdy więcej.

Koji jajka najlepsze. :P


Pattiyal (2006) - Zawodowcy
Kosi i Selva zaprzyjaźniają się w dzieciństwie i są dla siebie jedyną rodziną. Kosi pije na umór i za wszelką cenę stara pozbyć się upierdliwej Saro. Z kolei Selva jest głuchoniemy i od pierwszego wejrzenia zakochuje się w Sandhyi, która sprzedaje mu leki na przeziębienie. Aby przeżyć, trudnią się zabijaniem na zlecenie. Czy jednak sami w końcu nie staną się ofiarami?

Tamile stoją na trzecim miejscu w hierarchii moich ulubionych kinematografii z Indii. Jak już to zawsze bardziej podchodziły mi telugi, bo tamile są jednak mocno specyficzne i ciężko przekonać się laikowi. Ja sama nadal nie jestem z nimi mocno zaznajomiona i raczej od nich uciekam. Zatem bardzo miło było zaskoczyć się Pattiyal.

Pierwsza część była trochę przydługim wprowadzeniem, wątek Kosiego i Saro nudził mnie niemożebnie, ale druga zdecydowanie wciągnęła chociaż oczywiście wcześniej nie uniknęłam spoilerów i wiedziałam jak to się skończy. Nie zepsuło to jednak oglądania.

Na pierwszy plan wcale nie wychodzą wątki miłosne ani nawet profesja głównych bohaterów, ale ich przyjaźń. Niezwykła od samego początku do samego końca. Tak strasznie było mi żal ich tragicznego końca, ale czy można usprawiedliwiać morderców? Ludzi, którzy zabijają z zimną krwią i biorą za to pieniądze? A z drugiej strony skłonnych jednak do takich uczuć jak miłość i przyjaźń? To miała być ich ostatnia robota, z zapłaty mieli zostać ustawieni do końca życia. Może udałoby im się stworzyć normalne domy z Saro i Sandhyą? Mimo że mieli wady, czuło się do nich sympatię, a w następnej scenie Selva zabija cel i świadka w jej własnym domu. Ale to dobrze, że te postacie były niejednoznaczne.

Zdecydowanie bardziej kibicowałam Selvie i Sandhyi niż Kosiemu i Saro, ale to chyba dlatego, że Bharath skradł show Aryi. Nie wypowiedział nawet słowa, a zakasował wszystkich. Wydaje mi się, że pierwszy raz widziałam go na ekranie, więc jestem pod niemałym wrażeniem. Świetna rola! Zdecydowanie usunął Aryę w cień.
Z pań też bardziej podobała mi się Pooja niż Padmapriya, ale po prostu nie znoszę takich wrzeszczących i narzucających się trzpiotek jak Saro. O wiele lepiej wypadła spokojna i dobroduszna Pooja w roli Sandhyi.

Muzyka trochę zlała mi się w jedno, ale piosenki były dobrze dopasowane do historii, nie raziły i nie były długie. Idealnie wyważone i pasujące. Mnie już chwyciło energetyczne Dei Namma Melam.


Jukebox do przesłuchania:


Trochę gangsterki, trochę brutalnych nawalanek, urocza historia Selvy i Sandhyi, a przede wszystkim siła przyjaźni. Bardzo podobał mi się również pouczający morał, z którego wynika, że ten biznes to niekończące się koło. Na miejsce jednego zabójcy pojawi się następny. A to straszna wizja.
Naprawdę dobry film. Świetna odtrutka po koszmarze z Asambhav.

11. Podsumowanie: marzec 2015

Roop Ki Rani Choron Ka Raja (1993) - Królowa piękności i król złodziei
Ramesh i Seema jako dzieci poznają się w sierocińcu. Oboje trafili tu po stracie ojców. Simi wymusza na nim obietnicę, że w przyszłości pomoże jej się zemścić na mordercy. Niedługo później ich drogi się rozchodzą.
Mijają lata. Oboje siedzą w światku przestępczym, a kluczową postacią w ujęciu sprawcy okaże się Manmohan Lal. A może jego nieżyjący brat bliźniak Jugran?

Kocham oldskule. I to by wystarczyło za cały opis. Kolejna historia o zemście jakich pełno w tamtych czasach, ale oglądało się zaskakująco przyjemnie. Początek z dzieciństwem i ukazaniem ojców głównej pary trochę przydługi, teledyski też mocno spowalniały akcję jednak gdzieś od połowy i odkrycia przez Romeo kim jest Seema naprawdę się wkręciłam. Lubię takie opowiastki.

A za rewelacyjne trzymanie filmu na swoich barkach - brawa dla Anila i Sridevi. Baaardzo podobali mi się jako para! Nawet w momentach, gdy film zwalniał albo raczył wyjątkowo idiotyczną i nierealną sceną, z ich strony była klasa i dobra gra.
Najbardziej zachwycili mnie w scenie próby uwiedzenia i wyznaniu Seemy dlaczego się mści oraz wyznaniu miłości. Cudna scena! Oboje wiszą nad zbiornikiem ze żrącym kwasem, linka powoli się urywa, a Romeo jak gdyby nigdy nic wyznaje jej miłość i pyta czy za niego wyjdzie. :)
Chociaż Roop Ki Rani Choron Ka Raja powstało trzy lata przed ślubem Sridevi i Boneya Kapoora, bratem Anila, dziwnie było oglądać ich jako parę. Szkoda, że nie grali razem częściej, a tym bardziej 15-letniej przerwy Sridevi po urodzeniu córek. Świetna aktorka, jedna z legend tego okresu.

Jedna rada dla Sonam. Dziewczyno, pooglądaj stare filmy swojego ojca, dobrze na tym wyjdziesz! Anil to zdecydowanie jeden z najbardziej niedocenianych aktorów lat 90'.
Jako Romeo w jednej chwili rozbrajał swoją miłością do gołębi i Jango czy przebierankami w piosenkach, a w drugiej zdecydowaniem przy kradzieży diamentów z jadącego pociągu i pomocy przy zemście Seemy. A przy tym do schrupania z bujną czupryną, seksownym głosem i koślawymi ruchami w tańcu. :)
Anil to fantastyczny facet do kochania. <3 I jak do oglądania to tylko w oldskulach.

Bardzo podobała mi się kreacja postaci Seemy. Romeo praktycznie do samego końca nie wiedział, że będą mieli wspólnego wroga, więc to na niej i jej determinacji się skupiono. Już dawno nie widziałam żeby to kobieta była stroną wiodącą w dokonaniu zemsty, najbardziej pamiętny przykład to chyba tylko Madhuri i jej Shivani w Anjaam, a to bardzo zamierzchłe czasy.
Sridevi była pełna uroku, radości, figlarności, momentami seksapilu, miała mnóstwo przebieranek, a przy tym Seema wyłamała się ze schematu głupiutkiej heroiny. Potrafiła o siebie zawalczyć, uwieść kogo trzeba, zrobić dramę na pół ulicy żeby odzyskać łup, a do tego świetnie kraść.
Aż żałuję, że nie znam lepiej filmografii Sridevi. Poza tym widziałam chyba tylko Army i Laadlę, a cztery kolejne filmy walają się gdzieś pomiędzy innymi płytkami. Zdecydowanie do nadrobienia.
Mała próbka talentu komediowego obojga ze wspaniałą Sridevi.


Anupam jako czarny charakter i to na dodatek przez chwilę w podwójnej roli? Człowiek najczęściej widzi go w rolach kochających ojców, że ciężko się tu przestawić. Dał radę, ale bez zachwytów. Za to kwestię shaitan ki kasam zapamiętam na długo. :)

Muszę też zwrócić uwagę na świetną scenę kradzieży diamentów przez Romeo z jadącego pociągu. Realizmem może nie powala, ale jak na tamte czasy zrobiona naprawdę bardzo udanie. Te akrobacje Anila!


Mówcie co chcecie, ale Jango skradł show wszystkim! Zwierzęta często odgrywają ważne role (Tuffy z Hum Aapke Hain Koun...! <3), ale ten gołąbek dokonał chyba rzeczy niemożliwej. To trzeba obejrzeć samemu. :D


JAAANGO! <333 Zakładam jego fanclub! To że potrafił przynieść liścik adresatowi to pikuś, ale ten maluch umiał nawet zapamiętać cyfry tablicy rejestracyjnej i pokazać je łapką na kartce! Nie dość, że przesłodki to jeszcze taki sprytny i mądry!
Kochajcie gołębie. Nigdy nie wiecie, kiedy uratują Ci życie. :D

W klimat muzyki genialnie wprowadziło mnie wejście Romeo przy Romeo Naam Mera. Od razu wpadło w ucho, a Anil ze swoimi ruchami rozbrajał!
Przede wszystkim ścieżkę dźwiękową do filmu 'zrobiły' teledyski. Dawno nie widziałam tylu przebieranek (Seema jako Chinka i Romeo jako arabski książę - leżałam ze śmiechu :D), wymyślnych kostiumów z zielono-żółtym boa i egipskimi nawiązaniami ze Sfinksem włącznie, i chociaż ciągle działy się w zamkniętych pomieszczeniach na kolejnym przyjęciu, to one sprawiały, że piosenki nie zlewały się ze sobą. Nie próbowałam ich jeszcze słuchać bez wizji, ale w filmie tworzą całość i świetnie się je ogląda.
Szczerze zdziwiłam się też, że tak naprawdę jedyną miłosną piosenką Romeo i Seemy była próba uwiedzenia go w jej domu. Nie było żadnej typowej łączki w górach, a to przecież początek lat 90' i było to wówczas normą!
Teledyski są tak barwne, kolorowe, a kostiumografowie tak bardzo postarali się z ówczesnej mody zrobić coś pamiętnego, że mam naprawdę problem z wrzuceniem jednej najlepszej, ale niech stanie na Chai Mein Chini ze Sridevi jako Chinką. Absolutnie powalające. :D


Trzy godziny czystej oldskulowej zabawy. W sumie nic odkrywczego, zdecydowanie przydługi (mogę się założyć, że teledyski zapychają film na co najmniej 40 minut), ale zdecydowanie warto dla pary Anil - Sridevi oraz naprawdę niezłej muzyki z pomysłowymi klipami.
Przysięgam na szatana, że kocham Jango! <3

Teesri Aankh (2006) - Trzecie oko
Arjun i Sapna to szczęśliwa para, planująca ślub. On pracuje jako policjant, zajmując się tematem wykorzystywania kobiet do kręcenia filmów porno. Ona ma właśnie jechać do Londynu na konkurs piękności jako miss stanu. Trafia w łapy gangu Sudamy Pandeya i staje się jedną z bohaterek nieprzyzwoitego filmu. Chcąc wrócić do domu, przystaje na warunki jego dwóch sługusów i kradnie ważną płytkę w zamian za filmik i zdjęcia. Zostaje przez nich jednak zamordowana, a jedynym świadkiem jest niema Amu...

Jedyne za co można pochwalić Teesri Aankh to świetna Amisha Patel jako Amu. Chociaż raz mogła się naprawdę wykazać, grając tylko twarzą i gestykulacją, nie denerwując głosem i pustością bohaterki. Niby idiotycznie dała się złapać Dineshom, ale dzięki sprytowi i odwadze potrafiła się dzielnie bronić, a sytuacja, w której się znalazła ani przez chwilę nie była łatwa.

Sunny Deol poudawał twardego policjanta, Neha Dhupia naiwną modelkę, Mukesh Tiwari i Murli Sharma bezwzględnych morderców, ale i tak najgorsze było to, co zaprezentowały sobą postacie Aarti i Aashisha. Po co oni tam w ogóle byli? Gdzie ta dziewczyna miała oczy do tego podrywacza i nieudacznika Rahula, który nawet w finale odstawiał jakieś idiotyzmy, bo się bał bić?

Temat wykorzystywania kobiet, przemysłu filmów pornograficznych i niemego świadka jest naprawdę ciekawy i ledwie liźnięty przez kino indyjskie, więc to mógł być niezły film. Brakuje tylko większego budżetu i lepszego reżysera, bo widać niedociągnięcia, niedoróbki, słabość scenariusza, retrospekcja z interwencjami Arjuna była taka dłuuuga, nuuudna i nic nowego nie wnosiła, a takie kurioza aktorskie jak Aarti Chhabria i Aashish Chaudhary to już tortura.
Jedyny plus, że męka nie trwa nawet dwóch godzin, a kolejny film odhaczony.

Do posłuchania jedyne w miarę strawne Sharabiyon.


A najciekawsze, że tatuś Sunny'ego, Dharmenda, przed laty grał w filmie o takim samym tytule. :)

Bend It Like Beckham (2002) - Podkręć jak Beckham
Jess razem ze swoją indyjską rodziną mieszka w Anglii. Buntuje się przeciwko tradycji i zakazom rodziców, bo liczy się dla niej piłka. Razem z przyjaciółmi regularnie gra w parku, gdy zauważa ją Jules i werbuje do żeńskiej drużyny piłki nożnej. Jednak nie tak łatwo będzie złamać opór rodziców przeciwnych jej pasji, a na dodatek przyjaciółki podkochują się w swoim trenerze.

Angielski film, ale fabuła kręci się wokół Hindusów, próbujących przystosować się do życia na emigracji. Sama nie wiem, gdzie minęło mi ponad półtorej godziny filmu.

Jako pasjonatka filmów indyjskich i tego kraju, ale także kibic, doskonale rozumiem Jess. Z jednej strony wierna korzeniom i tradycji, ale z drugiej strony całym sercem kochająca piłkę, co nie wpasowuje się idealne hobby dla indyjskiej dziewczyny. Podobał mi się jej upór i zaciętość w dążeniu do celu, nawet jeśli nie było to zgodne z wolą rodziców. W tej roli przesympatyczna Parminder Nagra.

Jako że zupełnie nie oglądam nieindyjskich filmów, Keira Knightley to dla mnie synonim Piratów z Karaibów i etykietki 'dziewczyna Jamiego Dornana sprzed 10 lat'. :P Jest tu chuda jak kościotrup, do Parminder się nawet nie umywa.

Jako Joe niezły Jonathan Rhys Meyers, miło było popatrzeć na Anupama i przez cały film zastanawiałam się, skąd znam i kto gra Pinky, siostrę Jess. Oświeciło mnie dopiero na napisach końcowych. Archie Panjabi! Pani patolog z serialu The Fall!
A jaką niespodzianką był widok Gary'ego Linekera, kiedyś znakomitego piłkarza, a dziś komentatora, zwłaszcza na Twitterze.

Bend It Like Beckham to dla mnie połączenie dwóch największych pasji w moim życiu. Bardzo miło spędziłam wieczór chociaż fabuła jest prosta i naiwna. Jako odmóżdżenie po męczącym tygodniu sprawdziło się idealnie.

10. Podsumowanie: luty 2015

OMG: Oh My God (2012)
Kanji Lalji Mehta to zagorzały ateista, a jednak prowadzi sklepik z religijnymi przedmiotami. W wyniku trzęsienia ziemi traci swoje jedyne źródło dochodu. Ubezpieczyciel nie chce wypłacić mu odszkodowania, ponieważ w umowie znalazł się zapis, który mówi, że pieniądze nie zostaną wypłacone w przypadku wypadku niespowodowanego przez człowieka czyli klęsk żywiołowych. A więc kto stoi za trzęsieniem ziemi? Bóg. Kanji postanawia oskarżyć go przed sądem...

Zaskakująco dobry film. Wreszcie nie mdłe romansidło, a film o rzeczywistych problemach zwykłego człowieka i mieszkańców Indii.
Oskarżenie Boga wydaje się mocno naciągane, ale jednak argumenty Kanjiego mają sens. Obnażają pychę kapłanów, bezsens czczenia Boga jako posągu w świątyni, gdy On sam woli modlitwę w sercu, a mleko przyniesione w ofierze lepiej podarować żebrakowi.
Cały urok to fakt, że Bóg wolał objawić się i pomóc ateiście niż najbardziej zagorzałym wyznawcom, którzy wykorzystują Go tylko do własnych celów.

Zaczyna oglądać się dla Akshaya, a tu zdecydowanie na pierwszym planie jest Kanji czyli Paresh Rawal. Od ateisty walczącego o wygranie sprawy aż do bohatera pomagającemu w wywalczeniu odszkodowań innym i całkowitej przemiany. Wreszcie w jego wykonaniu to nie był żaden przygłup, ale człowiek walczący w słusznej sprawie. Bardzo mi się podobał, duży plus na przyszłość!

Akshaya tak naprawdę niewiele było, ale wejście na motorze było powalające. Pouśmiechał się jak to tylko on potrafi, pokręcił breloczkiem na palcu, wygłosił moralizatorską gadkę już jako Bóg i to by było na tyle. Chociaż nie - okularki! <3 Cóż to okulary potrafią zrobić z mężczyzną. :)

Muzyka przewijała się w tle, ale na dłuższą metę nie zwróciłam na nią uwagi, bo była zbędna w tej historii. Jedynie na początku filmu znalazła się jedna piosenka z układem choreograficznym, w której gościnnie wystąpiła Sonakshi i Prabhu Deva. Jak to tej dziewczynie żeby wyglądać seksownie wystarczą jedynie dżinsy, bluzka i męska koszula podwinięta pod biustem. <3
No i jak się tu teraz oderwać, gdy w głowie cały czas: Go Go Govinda!? Bardzo rytmiczna i porywająca do tańca, a głosowo czadu daje Mika, a przede wszystkim Shreya Ghoshal. <3


Naprawdę dobry film, jestem miło zaskoczona. Warto obejrzeć, aby inaczej spojrzeć na sprawę religii i Boga w naszym życiu oraz dla bardzo dobrej roli Paresha.
Te okularki Akshaya! <3

Murder (2004) - Całuśnik ofiarą morderstwa
Simran wraz z mężem i synem mieszka w Bangkoku. Nie czuje się spełniona, bo Sudhir cały czas widzi w niej swoją zmarłą żonę, a na dodatek bardziej przejmuje się pracą niż domem.
Pewnego dnia spotyka znajomego sprzed lat, z którym łączyło ją coś więcej niż przyjaźń. Znudzona i sfrustrowana angażuje się w romans, który coraz bardziej zaczyna jej się wymykać spod kontroli.
Dochodzi do zabójstwa. Kto zabił? Simran? Sudhir? A może wszystko nie jest tak oczywiste jak się wydaje?

Proste to i naiwne, ale oglądało się całkiem nieźle. Może dlatego, że nie było przeciągania, dwie godziny to wystarczający czas na taką historię.
Pierwsza część z romansem Sunny'ego i Simran wyjątkowo nudna, bo kto by chciał romansować z Emraanem Hashmi mając takiego męża? :) Od sprawy zabójstwa akcja nabrała w końcu kolorów i do samego końca obmyślałam zakończenie. Nierealne jak cholera, zdecydowanie na siłę dążono do happy endu. Tylko czy po takiej przygodzie można uratować małżeństwo i żyć tak jak wcześniej? Nie wydaje mi się.

Z Sunny'ego był kawał drania. Nie dość, że romansował z mężatką to na boku miał jeszcze dziewczynę, którą potem wykorzystał do własnych celów. Nie sądzę żeby którąś kochał, a do tego porywczy charakter i przeszłość w więzieniu, ale dla samotnej kobiety, która potrzebowała miłości, uwagi i oderwania od rzeczywistości - idealny.
Emraan 'Całuśnik' oczywiście wyrabia swoją normę całowania. Żeby to jeszcze było chociaż trochę erotyczne i podniecające. Przysysał się do biednej Malliki jakby tydzień wody nie pił. Grą też nie powalał.
Dopóki nie poznałam bliżej ciemnej strony Sunny'ego nawet mu trochę kibicowałam, ale potem całą sympatię przelałam na Sudhira. Nie miałam dla niego na koniec ani trochę współczucia, dobrze, że tak właśnie skończył.

Najbardziej tragiczną postacią jest chyba Simran. Wyszła za Sudhira tylko dlatego, że w jej mniemaniu, to właśnie ona jest winna śmierci siostry, a jego żony, z którą zamieniła się biletem lotniczym. Przez przypadek ocaliła swoje życie z czym nie mogła się pogodzić, więc postanowiła to jakoś wynagrodzić Sudhirowi i Kabirowi. Wyprowadzili się do Bangkoku, aby zapomnieć o tragedii, z nikim się nie przyjaźnili, Sudhir zajmował się tylko pracą, a ona w końcu poczuła się samotna w wielkim mieście. Typowy początek dla romansu tylko kto mógł przewidzieć w jakie kłopoty się wpakuje?
Próbowała ratować małżeństwo przede wszystkim dla dziecka, ale mąż zupełnie nie dbał o jej potrzeby, a w czasie kłótni w nerwach potrafił ją nawet nazwać imieniem zmarłej żony. Która nie chciałaby pocieszyć się w ramionach innego? Nie wiem czy można pochwalić zdradę, ale zawsze można spróbować zrozumieć.
Mallika to marna aktorka, ale trzeba przyznać, że się starała. Nie oglądało jej się źle. Ale ten jej drgający brzuch podczas ujęcia z Emraanem i całe wspominanie erotycznej sceny w pociągu z jej minami doprowadziły mnie do głupawki. :D

Podobał mi się zabieg z początkową narracją Simran, a następnie opowieść od momentu zabójstwa z perspektywy Sudhira. Tu w końcu mógł wykazać się Ashmit Patel.
Do tej pory miałam go za bardzo słabego aktora przede wszystkim za takie kurioza jak Silsiilay (Boże, jaki to był kooooooszmar!) i Banaras, ale tu jak na jego drugą rolę było całkiem przyzwoicie. W końcu jakaś normalna postać, którą jako tako mógł się wykazać, a ciarki mnie naprawdę przeszły w scenie bójki z Sunnym, sprzątania mieszkania z krwi, wynoszenia ciała w dywanie i zgubienia jego buta.
Z tego, co widzę po pięcioletniej przerwie wrócił rolą w Salmanowym Jai Ho. Ciekawe, jak tam się miewa.

Jedyna piosenka, o której muszę wspomnieć to absolutnie świetne Dil Ko Hazaar Baar. I jaki ładny Ashmit! Długo chodziło mi też po głowie kim jest pani tańcząca aż mnie oświeciło. Kashmira Shah, najlepiej znana mi z małej rólki w Pyaar To Hona Hi Tha.
Reszta to typowy Anu Malik, a ja się chyba nigdy nie polubię z tym kompozytorem. No i te okropne pseudo erotyczne teledyski z Emraanem.


Aktorstwo słabe i to bardzo, ale historia nawet się broni. Trochę erotyki, trochę emocji, trochę krwi malowniczo spływającej z głowy Emraana i zaskakująca końcówka. Dwie godziny szybko zleciały, nie zgrzytałam zębami. No dobra, tylko raz, ale było to połączone z głupawką na drgającym brzuchu Malliki. :D
Na jeden raz jest całkiem znośne, potem do zapomnienia.

Ugly Aur Pagli (2008) - Brzydal i wariatka
Kabir, student inżynierii po raz czwarty powtarzający rok, nie ma powodzenia u kobiet i szczęścia w miłości. Wszystko zmienia się w momencie, gdy ratuje pijaną dziewczynę na dworcu przed wpadnięciem pod pociąg. Kuhu okazuje się twardą sztuką, która uwielbia pisać scenariusze, potrafi się napić, przyłożyć facetowi i we własne urodziny kazać mu przyjechać do siebie w spódnicy na rowerze bez siodełka razem z ukradzioną różą.
Jakie są szanse na związek brzydala i wariatki?

Kabir i Kuhu to najlepszy przykład, że przeciwieństwa się przyciągają.
On niedorajda, który nie umie poderwać dziewczyny i psujący oświetlenie w całym hotelu. Ona pewna siebie i swoich wyborów, a jednak niepotrafiąca pogodzić się ze śmiercią ukochanego. Urocze było ich powolne docieranie i ta tęsknota Kabira po jej odejściu łącznie z nauką pływania razem z dziećmi i zostawianiem liścików na drzewie. Najbardziej rozbroił mnie ten z napisem, że tęskni za jej plaskaczami. :)

Po Murder znów trafił mi się film z Malliką. Dawno już nie widziałam tak żywiołowej, dynamicznej, a przede wszystkim męskiej w swojej kobiecości bohaterki. Czasami Kuhu trochę mnie irytowała, zwłaszcza gdy jej jedynym rozwiązaniem na problemy było upicie się do nieprzytomności i kolejny plaskacz zafundowany Kabirowi, ale to zdecydowanie dziewczyna do polubienia. Załamana po śmierci ukochanego i potrafiąca uratować samobójcę.
Chyba jeszcze polubię Mallikę. Aktorka z niej żadna, ale tu przynajmniej miała się czym wykazać, bo Kuhu to specyficzna postać.

Ale największa niespodzianka to Ranvir Shorey! Przekochany jako nieśmiała niedorajda życiowa, ale przy tym też człowiek z zasadami. Chociaż przy pierwszym spotkaniu z Kuhu chciał spieprzać gdzie pieprz rośnie kilkanaście razy to jednak wykupił pokój w hotelu, troskliwie się nią zajmował, nie przerażał go jej stan upojenia alkoholowego połączonego z malowniczymi wymiotami, spędził noc w więzieniu, nauczył się pływać, spełnił jej życzenie urodzinowe, chodził z jej marnymi scenariuszami i przyjął tyle plaskaczów! Kabir to skarb, a Ranvir bardzo mi się podobał w tej roli. No i w ogóle jaki z niego brzydal? :)

Muzycznie najbardziej wybiło mi się Karle Gunaah, a Mallika w tym czarnym gorsecie jest tak seksowna, że ciężko oderwać wzrok. <3
Jak na dwugodzinny film było zaskakująco dużo muzyki i miałam jej w pewnym momencie przesyt, ale było kilka perełek. Zwłaszcza Yeh Nazar i Ranvir próbujący poruszać ustami w rytm hiszpańskich słów na początku Shut Up Aa Nachle, ale zdecydowanie nie powinien tańczyć. :D


Mimo kilku niesmacznych scen (puszczanie gazów w windzie przy dziewczynie, którą próbował poderwać Kabir zindabad!) i nadmiernej ilości plaskaczów, którymi oberwał biedny Kabir, podobało mi się. Krótka, sympatyczna historyjka o ludziach o zupełnie odmiennych charakterach, których w końcu połączyła miłość.

Highway (2014) - Bo wszystko zaczęło się od autostrady...
Veera Tripathi właśnie przygotowuje się do swojego ślubu. Jest już zmęczona przygotowaniami, więc razem z przyszłym mężem wybiera się na nocną przejażdżkę. Podczas postoju na stacji benzynowej staje w samym środku napadu i jako zakładniczka zostaje porwana. Mahabir, chcąc uniknąć schwytania, przemieszcza się po całych Indiach.
Veera nie spodziewa się, że w niewoli poczuje się bardziej wolna niż w domu...

Ja się nie zgadzam na takie zakończenie! NO JAK?! Niby wiedziałam, że to nie ma prawa się dobrze skończyć, ale moment, który wybrano w filmie zostawia taki niedosyt. Chciałoby się więcej rodzącego się uczucia między Veerą i Mahabirem, poznania jego tajemnic, a tu tak brutalnie wszystko zostało zakończone.

Pierwszą godzinę obejrzałam w środę i byłam bardzo zawiedziona. Początki tej historii zupełnie mnie nie wciągnęły, a Alia była irytująca do kwadratu. Ciężko było mi się przemóc, żeby wrócić do filmu, ale moje męki na szczęście zostały wynagrodzone.
Film od momentu opowieści Veery o molestującym ją w dzieciństwie wujku i pierwszym przytuleniu się do Mahabira od razu nabrał rumieńców. Ich uczucie było takie niewymuszone, szczere, oboje uczyli się siebie nawzajem. Szalona i gaduła Veera zamkniętego w sobie Mahabira, porywacz swojej zakładniczki.
Cała sekwencja w górach była cudowna! Jazda na dachu autobusu, gdy obejmowali się pod kocem, wymarzony domek Veery, przygotowywanie przez nią kolacji, szlochający Mahabir, to jak objęła go podczas snu. I gdy już myślałam, że doczekam się chociaż namiastki jakichś poważnych słów, deklaracji z ust Mahabira to PACH. Dostałam prosto w twarz i wyrwało mi się głośne: NIEEEEE!

Nie wiem, czy to bohaterki Alii są tak denerwujące, czy mierzi mnie jej aktorska maniera. To jeszcze młodziutka dziewczyna, skacze trochę na głęboką wodę, bo oprócz ładnej buzi jakoś mnie jej gra nie zachwyca.
Tu przez pierwszą godzinę do odstrzelenia, potem było już o wiele lepiej, ale sprawił to pewnie scenariusz, który dał się rozwinąć samej historii, jak i aktorom. Przede wszystkim Veerę przestała przerażać cała sytuacja, więc zmieniło się też jej zachowanie. Nadal szalona, ale również radosna i zdecydowana w postanowieniu, że nie chce wracać do domu, ale pragnie zostać z Mahabirem. Nawet w domku w górach, wiedząc, że w końcu ich znajdą. Finał przed rodziną i ten płacz po wybiegnięciu z samochodu były fantastyczne.

Gdzie się uchował Randeep? Zdecydowanie obok Varuna moje największe odkrycie aktorskie ostatnich miesięcy. REWELACYJNY! <3 Ukradł całe show Alii.
To Mahabir interesował mnie o wiele bardziej niż Veera. Nie do końca zrozumiałam wątek matki i jego dzieciństwa, ale najbardziej fascynująca była właśnie jego przemiana, obserwowanie jak otwiera się na tą dziewczynę. Chciał ją przecież na początku sprzedać do burdelu, a w górach sam odstawił ją pod komisariat i kazał wracać do domu. Skryty, zamknięty w sobie, szybko wpadający w gniew, a jego szloch w ramionach Veery przed domkiem rozłożył mnie na łopatki.
Dlaczego nie dostał szansy na naprawienie swojego życia jak Veera? Ona zrozumiała, że to dom i rodzina bardziej więziły ją niż porywacz, a co z Mahabirem? On też zasłużył na drugą szansę, na szczęśliwe życie, nawet jeśli bez niej. Nie zgadzam się z tym finałem, nie i koniec!
Ależ Randeep mi się tu podobał! Od teraz będę go uważniej obserwować, bo mało brakowało, a przegapiłabym taką perełkę. Praktycznie w pojedynkę uratował mój odbiór filmu i jestem pod niemałym wrażeniem, bo raczej nie miałam na jego temat dobrej opinii. Jak dobrze czasami zmienić zdanie. :)

Highway to przede wszystkim film drogi. Veera i Mahabir pokonali ładny kawałek, a ja dzięki temu po raz kolejny mogłam się przekonać jak różnorodne są Indie. Krajobrazy są zachwycające, zwłaszcza końcówka w górach. Zresztą to charakterystyczna cecha filmów Imtiaza Aliego, twórcy Jab We Met czy Love Aaj Kal. Rockstar jeszcze przede mną, ale widać, że facet idzie w dobrą stronę.

Muzyka A R Rahmana przewijała się jedynie w tle. W sumie jest jej niewiele, ale w pewnym momencie miałam przesyt, bo pojawiała się dosłownie w każdej scenie kolejnego etapu podróży ciężarówką. Oprócz Patakha Gudi naprawdę w ucho wpadło mi Wanna Mash Up, do którego Veera odstawiła taniec na drodze. I am hot tamale, red chille me, finale, fire like Bob Marley, you wanna mashup, mashup. <3



Cały jukebox do przesłuchania:


Warto dać szansę Highway nawet jeśli początek nie jest zachęcający. Mogło być lepiej, ale i tak jestem zadowolona, bo Randeep i cała sekwencja w górach wynagrodziły moje trudy.
Mahabir. <3

9. Podsumowanie: styczeń 2015

Witam w nowym roku! :)
Po półtora roku niewidzenia spotkałam się z przyjaciółką, również bollymaniaczką, co zaowocowało 8 seansami: dwóch filmów, których nie widziałam, reszta była dla mnie powtórką.

Na pierwszy ogień poszedł Humpty, którego zdążyłam polecić już chyba wszystkim. Obie się nie zawiodłyśmy. To nadal tak samo cudownie ciepły film na każdą okazję.
Uroczy i walczący o ukochaną Humpty, denerwująca Kavya, chemia Varuna i Alii, genialny OST na czele z moim ulubionym Samjhawan, idealny Angad, który jednak nie okazał się gejem, a najbardziej rozbroił taniec Shonty'ego i Poplu do Suraj Hua Maddham oraz sposób na odzyskanie pieniędzy Gurpreet. :D



Uwielbiam Humpty’ego. Na pewno jeszcze do niego wrócę.

Student of the Year (2012)
Elitarna szkoła Świętej Teresy jest podzielona na dwa obozy. Uczniów, którzy dostali się do niej dzięki wpływowym rodzicom i uczniów, którym zależy na nauce. Do takich należy nowy: Abhimanyu. Pierwszego dnia zadziera z Rohanem, typem playboya, który nie ma oporów przed flirtowaniem z innymi, mając już dziewczynę. Z czasem jednak się zaprzyjaźniają, gdy nagle między nimi staje Shanaya. Przyjaźń jeszcze bardziej zawisa na włosku, gdy w szkole odbywa się coroczny konkurs na studenta roku, a wszyscy uczniowie rywalizują ze sobą o przepustkę na najlepsze studia.

Po film sięgnęłyśmy ze względu na miłe wrażenie jakie zostawił po sobie Varun w Humptym i chcąc zaliczyć jak na razie jego skromną, trzy filmową filmografię.

Studenta można podzielić na dwie części. Tragiczną pierwszą, która była praktycznie o niczym. Chyba że o szkole rodem z High School Musical, pustej jak but Shanayi, beztroskim Rohanie i ambitnym Abhim. Całe szczęście film uratowała część druga, zwłaszcza od momentu pocałunku Abhiego i Shanayi, jego bójki z Rohanem i zerwania przyjaźni. Podobała mi się również rywalizacja w konkursie.

Karan chyba na siłę chciał zrobić drugie Kuch Kuch Hota Hai naszych czasów. Szkoła, trójkąt miłosny, a Tanyę w Studencie zagrała Sana Saeed – filmowa Anjali! Nie da się uciec od porównań. Ogólnie film jest dziurawy scenariuszowo, postacie, zwłaszcza Shanayi, której tak naprawdę mogłoby nie być, są skopane po całości pod względem charakterów, no i wygląd szkoły! Stołówka wyjęta jak z amerykańskiej uczelni, boisko, basen, ogromne przestrzenie. Karan uwielbia przepych i bogactwo, ale to się ma nijak do rzeczywistości.

Fajnie, że dzięki Studentowi do przemysłu wpuszczono nową krew i nowe twarze. Cała trójka głównych bohaterów tym filmem zadebiutowała, chociaż i tu tkwi mały szkopuł. Wszyscy mają ‘plecy’ i pochodzą z filmowych rodzin. Siddharth Malhotra to brat Punita Malhotry, reżysera I Hate Luv Storys i kuzyn słynnego projektanta Manisha Malhotry. Varun Dhawan jest synem reżysera Davida Dhawana, a Alia Bhatt córką reżysera Mahesha Bhatta.
Chyba straciłam złudzenia, że ktoś nie będąc byłą miss albo dzieckiem rodzica pracującego w przemyśle filmowym może zrobić poważną karierę.

Zgodnie uznałyśmy, że w Studencie najbardziej wybił się Varun. Jego Rohan był niepokorny, z pazurem, sprzeciwiający się ojcu i miał najwięcej do zagrania. I jak on tańczy! <3 Shahidowi rośnie ogromny konkurent!

Abhimanyu Siddhartha został przedstawiony zbyt idealnie. Chłopak z zasadami, grzeczny do bólu, a na dodatek tak strasznie wymuskany. Najgorsza była Alia, która miała za zadanie tylko dobrze wyglądać, a widz mógł tylko płakać nad pustością jej Shanayi.

Miłym zaskoczeniem była postać Sodu zagrana przez Kayoze Iraniego, prywatnie syna Bomana. Z każdą chwilą kibicowałyśmy mu coraz mocniej, a jego pijacka przemowa przed Vashishtem była doskonała!

Cały film skradł jednak Rishi Kapoor jako dyrektor szkoły podkochujący się w nauczycielu wuefu! Wszystkie jego miny, podchody były rozbrajające, a najlepszym ujęciem było to na gazetę z nagim Johnem Abrahamem w jego szufladzie. :D

Największą wadą filmu była jego przewidywalność.
Od razu wyczułam, że kroi się romans Abhiego i Shanayi, a w połowie poprawnie wytypowałyśmy cały dalszy przebieg włącznie z zakochaniem się Abhiego w Shanayi, wielką kłótnią Rohana z Abhim, śmiercią dyrektora i że to Rohan wygra konkurs, a potem zrzeknie się nagrody. ZIEEEEEW.

Z muzyką musiałam się trochę osłuchać, ale nie zmienia to faktu, że Radha i The Disco Song są genialne. Oprócz Galat Baat Hai z Main Tera Hero w głowie nie leci mi nic innego niż Radha on the dance floor, Radha likes the party, Radha likes to move that sexy Radha body i Disco deewane A-HA! No i Varun wymawiający moje imię to miód na me serce! <3 Chociaż Karan darowałby sobie w końcu wciskanie Kajol do każdego swojego filmu.
Przyjemne są również klubowe Vele, Ratta Maar i romantyczne Ishq Wala Love.


Pierwsza połowa jest do odstrzelenia, ale drugą będę wspominać o wiele milej. Student of the Year to taki odgrzewany kotlet. Na raz, bo potem może zemdlić.

No i nie myślałam, że za coś będę kiedyś wdzięczna Karanowi, Karanowi Joharowi, którego nie znoszę równie mocno jak jego filmów, ale dzięki ci za odkrycie i zaufanie Varunowi! Gdzie ten chłopak się tyle czasu podziewał? <3

R…Rajkumar (2013)
W małej indyjskiej wiosce rządzą dwaj baronowie narkotykowi Shivraj i Parmar. Romeo Rajkumar zaczyna pracować dla Shivraja i szybko zostaje jego prawą ręką. Przez przypadek poznaje i zakochuje się w Chandzie. Nie spodziewa się, że dziewczyna jest sierotą, której wychowaniem zajmuje się jej wujek Parmar, a uczuciem obdarzy ją również Shivraj. Wrogowie postanawiają, że zakopią topór wojenny ślubem Chandy z Shivrajem. Jednak w życiu Rajkumara liczy się tylko miłość, miłość, miłość i walka, walka, walka, więc czeka go ciężka batalia o swoją miłość.

Do tej pory pamiętam swój zachwyt po obejrzeniu trailera. Sugerował on trochę ambitniejszy film, ale nawalanki i poważny wizerunek Shahida zachwyciły do tego stopnia, że obiecałam sobie, że gdy tylko się pojawi to obejrzę go poza kolejką. Wtedy nie zawiódł ani trochę. Teraz odebrałam go trochę inaczej, widząc niedoskonałości, ale nadal bawił tak samo.

Rajkumar to od początku do końca film Shahida. Jego słodkie minki, urocze meri lollipop kierowane do Chandy, nawalanki, pas, konik i przechytrzanie Shivraja były bezcenne.
Niesamowita jest jego przemiana od 2003 roku i debiutu wymoczka w Ishq Vishk do pierwszego przełomu jakim było Jab We Met aż do Rajkumara. A czeka na mnie jeszcze Haider, kolejna adaptacja Szekspira i genialnie zapowiadająca się jego rola. Takiego Shahida można jeść łyżkami. No i te nieśmiertelne najeczki! :D

Chanda miała ostre wejście z parasolką, butelką i plaskaczem, szkoda, że później straciła swojego pazura. Bardzo polubiłam Sonakshi po tym filmie i aż szkoda, że od tamtej pory nie miałam jej jeszcze okazji w niczym innym obejrzeć. Kolejna z aktorskiej rodziny, ale przynajmniej śliczna i potrafi grać, co nie jest takie oczywiste.

No i na deser Sonu! W jego wykonaniu kolejny zuy to nic nowego, ale Shivraj był genialny w scenach, gdy próbował stać się wymarzonym mężczyzną dla Chandy. Zwłaszcza, gdy tańczył i uczył się angielskiego: I’m your buuuull, you are my shiiiiit, we together buuuullshiiiit! xD

Miło było przypomnieć sobie muzykę i wiedzieć, że podoba mi się tak samo. Gandi Baat to popis tanecznych umiejętności Shahida, zabawne Mat Maari z Chandą rzucającą obelgami w kierunku Rajkumara i absolutnie moje ulubione Saree Ke Fall Sa.


Seans trochę się dłużył, ale to nadal kochany film. Do fragmentów na pewno jeszcze kiedyś wrócę.

Veer Zaara jest nieśmiertelna. Nie wiem po raz który obejrzałam ten film, muszę to w końcu zacząć zapisywać, bo to chyba jedyne indyjskie dzieło, które znam klatka po klatce włącznie ze wszystkimi dialogami. Ale też nie mogę wracać do niego zbyt często, bo przyznam szczerze, że tym razem mocno nudziłam się na scenach rozprawy i nie umiałam się wzruszyć chociaż widziałam łzy współtowarzyszki. :)

Nadal zachwyca mnie nieziemski krajobraz Pendżabu, dbałość o każdy najdrobniejszy szczegół w kadrze, a przede wszystkim ponadczasowa historia miłosna. Z każdym kolejnym seansem wydająca się coraz bardziej nieprawdopodobna, ale cudowny w swej szlachetności Szaruk i piękna Preity wynagradzają wszystko.

Tym razem zwróciłam też większą uwagę na postaci Tatka i Mateczki. Ich uczucie do przybranego syna, chęć służenia wiosce i przyjęcie Zaary jak swojej to cała esencja ich dobroci i miłości.

No i ta muzyka! Main Yahaan Hoon nadal pozostaje moją ulubioną miłosną piosenką indyjską na równi z Mujhe Neend Na Aaye z Dil. Bije od niej taki magnetyzm i erotyzm w połączeniu ze spojrzeniami Veera, że iskry lecą. Wsłuchajcie się też instrumentale lecące w tle. Przepiękny jest ten ze sceny na moście w drodze na dworzec w Atari, w momencie wrzucania prochów Bebe do rzeki i otrzymania telefonu od Shabbo. Zresztą sami posłuchajcie. Mnie właśnie przeszły ciarki, a w oczach zalśniły łzy.


Dalej nie mogę też darować wycięcia Yeh Hum Aa Gaye Hain Kahan. To przepiękna piosenka z romantycznym teledyskiem. Pięć minut wujka Yasha by nie zbawiło, a naprawdę można było pobawić się z montażem i jakoś ją wcisnąć. Szkoda, że się zmarnowała.

To przez moją chwilową słabość. Obiecałam sobie, że będę twarda. Gdybym wczoraj powstrzymała samą siebie... - Twoja chwilowa słabość pomoże mi przeżyć całe życie. Gdybyś odebrała mi nawet to, co zabrałbym ze sobą?

Mela (2000)
W indyjskiej wiosce grasuje zły Gujjar. Na oczach Roopy zabija jej brata, więc dziewczyna poprzysięga mu zemstę. Na swojej drodze spotyka parę przyjaciół: Kishana i Shankara, którzy poszukują głównej aktorki do ich przedstawienia. Chce ich wykorzystać tylko do swojej zemsty jednak w końcu uczucie do Kishana wygrywa. Co z Gujjarem?

Spodziewałam się, że Mela zgniecie mnie z powierzchni ziemi równie mocno jak za pierwszym razem, bo ostrzegałam Edytę, że to gniot i na trzeźwo się nie da. Słowa klucze, po których świat nie jest taki sam to: niekończąca się piosenka, butelka, Pakoda Singh, Pustynia Tysiąca Stóp, firankha, szpada, Dekho 2000, wampirze zęby, kozing czy wewnętrzne monologi Roopy. :D

Tym razem podeszłam do tego na luzie, wiedząc jakie kwiatki zaserwuje mi reżyser, ale i tak Mela nadal powala swoją epicką gniotowatością.
Ten wściekły Kishan po rozerwaniu mu rękawka w nowej koszuli, Kishan w sari, mroczny Shankar mrocznie jedzący śniadanie, kozing Roopy, najbardziej powalający teledysk ever czyli Dekho 2000, Kishan zawieszony nad przepaścią, niekończąca się pieśń tytułowa, o której pewnie jeszcze śni jej twórca, mocz w butelce, no i ta boska szpada w boskich ustach Aamira! <3 :D

Mela powstała po prostu o kilka lat za późno, rok później przecież był już Lagaan czy Kabhi Khushi Kabhie Gham. Jako parodia najgłupszych oldskuli byłaby świetna, ale najgorsze w tym wszystkim, że to powstało NA SERIO, a Twinkle grała tak, jakby wypruwała sobie żyły. Chyba jedynie Aamir wiedział, że ten film to czysty idiotyzm, może sobie pozwolić na więcej i dlatego tak dobrze bawił się na planie. Nadal jednak zastanawiam się jak bardzo brakowało mu pieniędzy albo których swoich leków nie wziął, że zgodził się na udział w tym filmie. :D

Muzyka jakaś tam była. Ja osobiście uwielbiam tylko Dhadkan Mein Tum (SZPADA! <333, firankha, Aamir sułtan, Aamir Zorro, nic więcej nie trzeba dodawać) i Chori Chori Hum Gori Se z sympatycznym SA Aishwaryi. Dekho 2000 to zupełnie inna kategoria muzyki, no i ta niekończąca się pieśń tytułowa…


Mela jest tylko dla zatwardziałych bollymaniaków, którym niestraszny absolutnie ŻADNY gniot. Ja z zaskoczeniem odkryłam, że po drugim seansie epicka gniotowatość Meli podobała mi się jeszcze bardziej. :D Ale ja po prostu kocham gnioty, a tym bardziej oldskulowe. Mela jest pod tym względem niepokonana.

Humko Deewana Kar Gaye (2006)
Aditya Malhotra właśnie zaręcza się z Sonią, wziętą projektantką mody, która nie podziela jego tradycyjnych poglądów. Uważa, że najpierw czas na karierę, a dopiero później na dzieci.
Jia Yashvardhan spędza kolejne dni na zakupach, przygotowując się do ślubu z biznesmenem, Karanem Oberoiem. Narzeczony jednak nie poświęca jej zbyt wiele czasu.
Para poznaje się w Kanadzie. Dochodzi do serii przypadkowych spotkań, które zapoczątkowują przyjaźń, a kończą się miłością. Co jednak z narzeczonymi Adityi i Jii?

Dopiero za drugim seansem spostrzegłam jak bardzo fabuła tego filmu jest prosta i naiwna. Przyznaję jednak, że w ogóle mi to nie przeszkadza. Cała ta cukierkowość i naiwność jest właśnie dużym plusem. Historia idealnie wpasowuje się w nurt komedii romantycznych, miłość rozkwita powoli przechodząc od przypadkowych spotkań do miłości. Wielkim plusem jest także przede wszystkim chemia między Akshayem i Katriną. Od razu widać, że ta dwójka świetnie czuje się w swoim towarzystwie. Bardzo do siebie pasują, co ułatwiło uwierzenie w ich miłość.

AKSHAY! <333 Dlaczego ten facet tak strasznie marnuje się teraz w tych wszystkich idiotycznych komediach? Może nie wpasowuje się w kanon urody amanta, ale takie szlachetne, do bólu czułe i pełne miłości postacie fajnie mu wychodzą. No i wygląda tu tak, że tylko jeść łyżeczką!

Za Katriną nigdy nie przepadałam, ale HDKG to był jeden z pierwszych filmów, w których wypadła naprawdę sympatycznie. Końcówka w jej wykonaniu to mały koszmarek, ale przez cały film mi się podobała. Może dlatego, że nie pajacowała. Jej Jia była zwykłą dziewczyną, samotną po śmierci matki i w związku z Karanem. Szkoda tylko jej dubbingowanego głosu.

Bipashy nie znoszę i prawdę mówiąc postać Sonii mogłaby polecieć w montażu, bo nie wniosła totalnie nic. Na koniec to przecież Karan się poświęcił, to wokół niego kręcił się finał, to on uwolnił Jię, a gdzie w tym miejsce na Sonię? Przecież Aditya też był z kimś związany, a w końcówce nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem, o rozmowie nie wspominając. Co ich w ogóle połączyło? O czym rozmawiali w okresie przed zaręczynami skoro różnili się w podstawowych kwestiach?

Anila uwielbiam chociaż jego postać jest do bólu niekonsekwentna i przerysowana. Na początku twórcy próbują pokazać, że Jia nie ma z Karanem łatwego życia i będzie jej bardzo trudno się od niego uwolnić. A ten potem w finale, jak gdyby nigdy nic, i jak typowy narzeczony w indyjskim filmie, oddaje ukochaną wolno. I to jeszcze dramatycznie zrywając jej z szyi zawieszoną już wcześniej mangalsutrę!

Oprócz pary Akshay - Katrina najlepiej wspominam muzykę. Z największym sentymentem wracam do Fanah Fanah na złomowisku starych samochodów i Akkiego w kapeluszu kowboja. Nie tylko dlatego, że uwielbiam samą piosenkę i teledysk, ale była ona pierwszą, którą usłyszałam w sklepie indyjskim w Londynie, a to bardzo miłe wspomnienie.
Lubię też wariacje na temat tytułowej piosenki i przezabawne For Your Eyes Only z pijaną Helen i naszą parą wywijającą na stole.


Nie obyło się niestety bez głupot i scen zapychaczy jak wątki wyjątkowo irytującej pendżabskiej rodzinki Adityi, jego współlokatora z fryzurą o kolorze jajecznicy czy przyjaciół, którym zrobił wyjątkowo głupi kawał i który skończył się płomiennym przepraszaniem na stadionie, co było idiotyczne do kwadratu.

Słodko-mdlący, ale naprawdę lubię ten film. Za świetnego Akshaya, jego chemiczny duet z Katriną (scenki w zasypanym samochodzie, tańczenia tango, wygłupiania się na kanapie), a przede wszystkim za muzykę. Raz na kilka lat jest idealny, częściej mocno niestrawny.

Main Tera Hero (2014) - Jestem twoim bohaterem
Seenu brakuje tylko dwóch procent do zdania egzaminu. Gdy pokojowa rozmowa z nauczycielem nie skutkuje, chłopak zostaje zmuszony do porwania jego córki prosto ze ślubu. Seenu postanawia, że wyjedzie z Ooty na uczelnię w Bangalore i nie wróci do domu dopóki nie dostanie dyplomu.
Już pierwszego dnia zakochuje się w Sunainie. Nie wie jednak, że jej adoratorem jest policjant, który ma na nią haka, a na dodatek w autobusie do Bangalore wpadł w oko Ayeshy, córce mafiozo z Bangkoku.

Ten film to jakiś absolutny fenomen. Zawsze narzekam na zerowy poziom współczesnych indyjskich komedii, a Main Tera Hero okazało się po prostu bezkonkurencyjne w swojej kategorii!

Seans zaproponowałam tylko ze względu na Varuna i chcąc zaliczyć trzeci i jak na razie ostatni jego film. Okazał się tak genialny, że ochrypłam ze śmiechu, co ostatnio zdarzało mi się tylko na Duplicate. I to nie raz, bo potem widziałam Main Tera Hero jeszcze dwa razy. Czyli wychodzi trzy razy w ciągu pięciu dni plus powtórka najlepszych scen, aby zachęcić kolegę.

Main Tera Hero to hindi remake telugu Kandireegi z Ramem, Hansiką i Sonu. Zbieram się za to od kilku dni, ale po poprzewijaniu już widzę, że nie chcę sobie za szybko psuć genialnego wrażenia jakie zostawiło po sobie Main Tera Hero.

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że film jest momentami niewiarygodnie naciągany i nierealny, a w ogóle nie zwraca się na to uwagi. Wciąga przede wszystkim świetnie rozpisany humor i fantastyczny Varun, który ciągnie cały film na swoich barkach, a robi to w taki sposób... <3

Varun zasługuje tu na długaśny akapit i w pełni na to zasłużył.
Już po Humptym czułam, że to fajny chłopak i wyrośnie z niego niezły aktor. Jego debiutancka rola w Studencie dobra, ale ciężko było mu się wykazać przy tak słabym scenariuszu chociaż i tak w towarzystwie pustej bohaterki Alii i wymuskanym Siddharcie był najjaśniejszym światełkiem tego filmu. Aż tu nadszedł Seenu i zostałam powalona na łopatki. To, co tu wyprawia przechodzi moje pojęcie. Jest tak uroczy, kochany, powala swoimi słodkimi minkami, sześciopakiem, a gdy się uśmiechnie cały świat topnieje. Chłopak ma niewiarygodny talent komediowy! Wystarczy, że zacznie błagać swoim przesłodzonym głosem nauczyciela o brakujące dwa procenty i strzelać mu oczka, a ja już chichoczę jak głupia. Varun funduje tu takie przeczyszczenie przepony i ból szczęki, że wystarczą chyba tylko te cytaty z bójki w autobusie na potwierdzenie: HEEEJ! Co ja jestem wyświetlacz dotykowy, że co chwilę mnie dotykacie?! i Heeej, bohaterze! - Czekałem aż to powiesz, żeby cię pobić. xD
Jak myślę o Varunie w tym filmie, cisną mi się na usta same pochwały. Chłopak jest niesamowity, do tego tańczy jak profesjonalista, a bioderka ma jak marzenie! <3
Dawno nie czułam takiej nagłej miłości do bolly aktora jak do niego. Trafiło raz, a porządnie. Dowiedziałam się o nim już chyba wszystkiego i ostrzegam żeby nie szukać jego zdjęć z czasów studenckich. Lepiej poczekać aż miłość będzie naprawdę mocna, bo to dosyć traumatyczne przeżycie, ale też dowód jak bardzo można się zmienić! Od chłopaka z długimi włosami i trądzikiem do aktora, którego każdy film to hit i dojrzałego faceta z wyrzeźbionym sześciopakiem. Może i dla mnie jest nadzieja? Nie na abs! :D

Z niecierpliwością czekam na jego poważną rolę w Badlapur (pierwsza taka w jego karierze, szykuje się prawdziwa uczta zwłaszcza po obejrzeniu trailera i teledysku do Jee Karda), potwierdzenie umiejętności tanecznych w ABCD2 ze Shraddhą i zapowiedziany kolejny projekt z Jaśkiem i Jacqueline. Wyrasta nam prawdziwa gwiazda, będę go z uwagą śledzić.
Gdy obserwuję teraz promocję Badlapur (premiera 20 lutego!) i widząc jaki to cudowny chłopak (świetny kontakt z ojcem, reżyserem Main Tera Hero, podobnie jak ja ma obsesję na punkcie włosów, sypie żartami jak z rękawa, a przede wszystkim jeszcze bardzo skromny i niezmanieryzowany) myślę tylko: Gdzieś ty się podziewał przez całe moje życie? :D

Ileana i Nargis były tak naprawdę tylko miłym dodatkiem do Varuna. Obie nie miały zbyt dużo do grania, ekran oddając swojemu partnerowi.
Najlepiej wypadła chyba Ileana, ale miała po prostu więcej czasu ekranowego jako ukochana Seenu. Takie komediowe role służą jej o wiele bardziej niż tolly trzpiotki. Najbardziej w jej wykonaniu podobały mi się sceny 'delikatnego, słodkiego i truskawkowego' wyznania miłości przez telefon, demonstrowania z Seenu jak się powinno całować przyszłą żonę i udawanej rozmowy z ojcem, którą podsłuchiwał Angu.
Nargis wydawała się trochę sztywna, ale zmieniłam o niej zdanie po obejrzeniu filmików zza kulis. Muszę przyznać, że dziewczyna jest naprawdę przesympatyczna! Bardzo szczera, otwarta i skłonna do żartów, a że z grą jeszcze nie najlepiej to inna para kaloszy. :) Dadzu i Don't worry, I'll teach you. bezkonkurencyjne!

A co powiedzieć o parze Angad i Peter czy Ballim i Vikrancie z głosem surround? Brakuje mi słów do pochwał, a to już chyba najlepszy komplement. Ludzie odpowiedzialni za casting wykonali kawał dobrej roboty, że oprócz głównej trójki bohaterów, tak pozytywnie wybijają się także aktorzy drugiego planu.
Anupam to żadne odkrycie, ale Arunoday Singh jak najbardziej! Właśnie się zdziwiłam, że widziałam go w Aishy, ale po prostu od razu wyparłam z pamięci tego gniota. Dobrze czasami zobaczyć nową twarz, a do tego już z samego wyglądu jest komiczny. No i jego koślawe ruchy w Shanivaar Raati są absolutnie bezcenne! Trudno oderwać w tej piosence wzrok od Varuna, ale jak się już w końcu uda to na widok tańca Arunodaya na pewno nie pożałujecie. :D

Jedyne, co mi zgrzyta oprócz sceny z paralizatorem, to muzyka.
Jest jej niewiele, bo tylko cztery piosenki na dwugodzinny film, więc tym bardziej powinna wpaść w ucho. W trakcie filmu jest miłym dodatkiem i zupełnie nie przeszkadza, ale żeby już słuchać oddzielnie w słuchawkach to nie bardzo.
Jedyna, na której punkcie przeżywam teraz szeroko pojętą 'fazę' jest Galat Baat Hai. Jest tak rytmiczna i uzależniająca, a teledysk z klatą Varuna i butelką wody w rolach głównych zabawny, że do tej pory nie mam jej dość. I pamiętajcie: bioderka Varuna to KULT! <3


Największym komplementem dla Main Tera Hero jest fakt, że ja mam ochotę na czwarty raz! :D Film jest fenomenalną komedią, gwarantuję przeczyszczenie przepony i ból szczęki ze śmiechu, nie raz i nie dwa. A jeśli ktoś po takim elaboracie ma jeszcze wątpliwości to mówię: VARUN! <3 I nic więcej nie trzeba dodawać.

A jeśli ktoś zastanawia się, ile razy w filmie pojawił się zwrot I'm bad! to zdążyłam go wyręczyć. 30 razy! :D No i może kogoś nurtuje tak jak mnie i Edytę nurtowało czy w Besharami Ki Height Varun nosi spodnie z górą białą, a nogawkami czarnymi czy to tak wysokie buty to śpieszę z odpowiedzią: ktoś wymyślił go ubrać w tak idiotyczne spodnie. :D
No i małe wskazówki na przyszłość: zawsze zwracajcie uwagę czy przy pożegnaniu ludzie machają do ciebie jedną ręką czy dwoma, a jeśli chcecie się dowiedzieć czy się zakochaliście musicie usłyszeć dzwony! :D

Tylko pomyśl... Brad i Angelina. Brangelina. Sunaina i Seenu. Sunainu!
Chcę do ciebie pisać SMSy, wysyłać maile, tweetować i rozmawiać na Skypie. A jeśli nadal mi nie odpowiesz, będę cię zaczepiać. Na Facebooku!
W takim razie dam wam trzy opcje. Pierwsza: połamię. Druga: spiorę. A trzecia połamię, posklejam i znowu połamię. To moja ulubiona.
Dlaczego trzymasz ten pistolet? - Chciałem pobłogosławić mojego zięcia moim pistoletem.
Just beat it! Beat it! I'M BAD!

Kocham ten film!

Rebel (2012)
Rishi przyjeżdża do Bangkoku w celu uwiedzenia Nandini, córki mafiozo, dzięki której w swoje ręce dostanie Stephena Roberta. Jakie wydarzenia z przeszłości spowodowały, że Rishi szuka zemsty?

Jakie to było nierówne! Naprawdę lubię hirołsowskie telugi, ale tu było aż za dużo grzybów w jednym barszczu.
Przede wszystkim pierwsza połowa jest po prostu FATALNA. Godzinę filmu obejrzałam już w sobotę i nie wierzyłam w to, co widzą moje oczy. Straszne, straszne, straszne, żenujące, żenujące, żenujące. To, co się tam działo trzeba zobaczyć samemu. Całe szczęście do dzisiaj zdążyłam to już wyprzeć z pamięci. I dzięki Bogu!
Miałam naprawdę ogromny problem ze zmuszeniem się do powrotu do Rebela, ale że zawsze oglądam filmy indyjskie od początku do końca, wróciłam. Tym razem pozostałą godzinę i 50 minut łyknęłam w miarę bez problemu. Historia z Deepali z retrospekcji okazała się bardzo sympatyczna, a rozpacz Rishiego była naprawdę rozdzierająca. Tylko ta część uratowała film w moich oczach.

Ja wiem, że telug bez panów rozśmieszaczy to nie telug, ale gdy z rozwojem akcji pojawił się jeden jako opiekun Rishiego w Bangkoku, drugi jako kapłan odczytujący jego horoskop i trzeci jako nauczyciel tańca, który nie umie tańczyć to myślałam, że szlag mnie trafi i nie dotrwam do końca. Ale jeśli nie masz jak olśnić fabułą to przepełniasz ją bezsensownymi zapychaczami, proste.

Jedyna rola za jaką lubię Prabhasa to Pournami. Nic się przez lata nie zmieniło i chyba nie zmieni. Ciągle podobny schemat ról, te same nawalanki i te same miny. I niech nie robi z siebie idioty! Dopiero w retrospekcji z Deepali i finale patrzyłam na niego z przyjemnością, na resztę lepiej spuścić zasłonę milczenia.

A to, co zrobiono z postacią Tamanny to po prostu horror! Nie chcę się znęcać, ale pierwsza połowa jest naprawdę do wywalenia. Ze wszystkim i wszystkimi, a przede wszystkim z Nandini. Straszne, straszne, straszne jak bardzo taka dobra aktorka się tu marnowała, bo nie miała, co wykrzesać z tak pustej dziewuchy.

No i najjaśniejszy punkt całego Rebela: bliżej nieznana mi Deeksha Seth jako Deepali i historia Rishiego sprzed lat. Szczerze wzruszyłam się przy opowieści Deepali o jej trzech matkach, wrażliwości Rishiego jaką okazywał niewidomej dziewczynce w sierocińcu, a finał tej retrospekcji doprawdy był wstrząsający i rozdzierający serce. Przebieg łatwy do przewidzenia, ale przynajmniej oglądałam to bez poczucia żenady, a to naprawdę ważne w przypadku tego filmu, bo takich przypadków jest w nim bardzo mało.

Muzyka jakaś w ogóle była? Pamiętam tylko Google na wejście Nandini z żenującym tekstem (to chyba najczęściej pojawiające się słowo w tej notce, to mówi wszystko), kolorowe Orinayano, a co było najlepsze? Oczywiście jedyna wspólna piosenka Rishiego i Deepali. Słaby OST, bardzo słaby.


No i jedyne, co jeszcze zapamiętam to naprawdę epickie nawalanki. Ta pod posągiem bogini Kali, śmierć rodziców i Deepali oraz finał były naprawdę rewelacyjne. Chociaż realizmem nie grzeszą. Jak zwykle jeśli to hiroł potraktuje złego w pełnej szybkości z łokcia to zgon na miejscu, a co jeśli zrobi to co najmniej dziesięcioro złych na hiroła? Wiadomo. :)


Ależ to było złe. Naprawdę złe. Szkoda Prabhasa i Tamanny na tak denne filmy. Warto tylko i wyłącznie dla scen Rishiego z Deepali, o reszcie chcę jak najszybciej zapomnieć.

Jung (2000)
Życie Veera wydaje się być szczęśliwe i poukładane. Spełnia się jako policjant, a także mąż i ojciec. Wszystko zmienia się w chwili, gdy jego u jego syna Sahila zostaje zdiagnozowana białaczka. Chłopiec ma rzadką grupę krwi i potrzebuje przeszczepu szpiku. Jedynym dawcą może zostać zapuszkowany przez niego przed laty morderca - Balli.

Pierwsza połowa zwiastowała naprawdę coś dobrego. Podobało mi się ukazanie rodzinnej sielanki brutalnie przerwanej przez chorobę jedynego dziecka, a przede wszystkim heroiczna walka matki, aby przekonać Balliego do oddania szpiku. Już, już zaczynałam się wkręcać aż cały klimat siadł. Balli zwiał ze szpitala i dostałam jakąś nudną historyjkę o jego koleżkach i ukochanej tancerce - Tarze.
Do końca twórcom nie udało się mnie już zainteresować, a finał był denny i nierealny. Balli i Khan stojący w samochodach jadących prosto w siebie z nieodłącznymi giwerami, które oczywiście nie trafiają do celu, wybór Veera kogo ratować i pozwolenie Balliemu iść wolno. Chyba liczyłam, że zginie, ale skoro uratował dziecko, no to logiczne jest, że trzeba wypuścić przestępcę na wolność, prawda?

Nigdy więcej Jackiego pląsającego w rytm romantycznych piosenek! Nie dość, że nie nadaje się na amanta to jeszcze Raveena tańczyła lepiej od niego. :P Gdy nie próbował być kochankiem, a policjantem z zasadami walczącym o życie syna to było naprawdę nieźle. Tylko co z tego skoro w kulminacyjnym momencie zamiast skupić się na wątku choroby Sahila, uczuciach Nainy i Veera to zaserwowano mi nudę z Ballim?

Nie przepadam za Sanjayem, a do tego zdubbingowano mu tu jego największy atut czyli głos. Pan z dubbingu momentami aż za bardzo starał się go naśladować, co wychodziło karykaturalnie. Co do gry Sanjaya to niby poprawna i nie ma się do czego przyczepić, bo nie raz i nie dwa grał typków spod ciemnej gwiazdy, ale bez żadnych fajerwerków, a do tego ten koszmarny głos. Balli miał potencjał, zwłaszcza na początku, a potem rozmyło się to wraz z rozwinięciem wątku jego i Tary.

Raveena niby przyćmiona przez panów, a według mnie była tu zdecydowanie najlepsza. Naina nie patyczkowała się jak Veer. Chodziło o życie jej ukochanego syna i była w stanie zrobić wszystko żeby go uratować. Ogólnie trochę za bardzo ekspresyjna i rozpaczająca, zwłaszcza w scenie pretensji do Boga, ale taka właśnie miała być.

Shilpy mogłoby tak naprawdę nie być, bo Tara zupełnie nic nie wniosła. Na dodatek makijażysta i kostiumograf powinni nie dostać pensji, dziewczyna wyglądała fatalnie i staro.
Chłopiec grający Sahila też do wymiany. Jak na dziecięcego aktora rola była naprawdę spora, ale mały po prostu się nie nadawał, a jego ataki były tak sztuczne, że aż szkoda gadać.
No i dlaczego było tak mało Adityi Pancholi?

Romantyczne pląsy Jackiego i Raveeny w Mere Bina Tum są komiczne, ale za to słowa utworu piękne, a do przesłuchania naprawdę sympatyczne Aaila Re. Refren przewija się tyle razy, że to nie ma nawet prawa nie wpaść w ucho.


Dwie sceny, za które zapamiętam Jung to siedząca konfrontacja Veera i Balliego, w której prosi o pomoc, a ten odmawia, mówiąc, że będzie się cieszył z powodu powolnej śmierci chłopca, bo razem z nim powoli będzie umierał także Veer (jak tam pracuje kamera!) i krótkiej scenki na ławce. Sahil mówi ojcu, że wie, że umiera i prosi żeby zaopiekował się mamą, a potem opowiada jej żart o dyrektorze szkoły, pijącym woźnym i robaku w butelce.

Jung mogło być naprawdę niezłe, gdyby skrócono je o dobre 20 minut z ciągnącego się gumka z majtek wątku Balliego po ucieczce ze szpitala, a bardziej skupiono się na Veerze i Nainie. A tak narobi się widzowi nadzieję na udany seans, a potem każe zgrzytać zębami z nudy i sprawdzać, ile do końca.

Goliyon Ka Raasleela: Ram-Leela (2013) - Romeo i Julia po indyjsku
Gdzieś na wsi w Gudżaracie od 500 lat żyją dwa zwaśnione klany: Rajadi i Sanera, zwalczające się wzajemnie. Niespodziewanie Ram z Rajadi i Leela z Sanery zakochują się w sobie. Jednak to uczucie będzie wystawione na wiele prób...

Sanjay Leela Bhansali to jeden z moich ukochanych indyjskich twórców. To on stworzył Devdasa, Guzaarish, Black czy równie piękne kolorowe wydmuszki bez fabuły jak Saawariya i Hum Dil De Chuke Sanam. Zasiadając do jego filmów wiem, że zostanę olśniona feerią barw, fantastycznym soundtrackiem i natężeniem emocji.
Tym razem, przyznam szczerze, że jestem mocno zawiedziona. Niby wszystko się trzyma kupy, historia jest dobrze opowiedziana, bo Bhansali w swoim charakterystycznym stylu stanął na wysokości zadania, nie nudziłam się, a jednak mi czegoś brakowało. I sama nie wiem czego.

Pierwszy zarzut to za mało początków uczucia Rama i Leeli! Jedno spotkanie podczas Holi, a oni już nie widzą poza sobą świata, całują się i rozmawiają ze sobą tak otwarcie jakby byli parą kilka lat, a nie znali się jeden dzień. Nie uwierzyłam w tą wielką miłość od samego początku dlatego też trudno mi było potem przechodzić przez jej kolejne etapy nagle pełne poświęcenia, rozpaczy i emocji. Zdecydowanie został położony początek.
W ogóle oczekiwałam ukazania miłości na miarę Romea i Julii, na której Bhansali się wzorował, a tu totalnie nic! To wszystko było takie szybkie, gwałtowne, spontaniczne i równie szybko się skończyło. Niby takie miało być, ale zupełnie mnie nie przekonało.
No i brak chemii między Deepiką i Ranveerem położył mi wszystko. Te ich namiętne pocałunki aż na siłę próbowały mi udowodnić: 'No patrz jak oni się kochają! Nie widzisz tego?!' A od ich rozdzielenia niewiele było ich wspólnie na ekranie i na widok tych powłóczystych spojrzeń jak tylko się widzieli, miałam ochotę przewracać oczami.

Nie myślałam, że to powiem, ale cały show Deepice i Ranveerowi skradły panie Supriya Pathak Kapur jako Baa i Richa Chadda jako Rasila. Wyraziste, z pazurem i jajami. Naprawdę jestem pełna podziwu, rewelacyjne role!

Z Deepiką mam problem już od czasów jej debiutu w Om Shanti Om. Ładna dziewczyna, ale dla mnie to dalej drewno. W ogóle ma w sobie jakąś taką manierę, która mnie niezmiernie irytuje.
W ogóle mam wrażenie, że Leeli nie dała nic od siebie. Nic mnie w jej grze nie zaskoczyło, nie zostawiła po sobie nic, co by mnie szczerze zachwyciło, a dostała za tą rolę Filmfare!

Ranveera widziałam tylko jako oszukującego kobiety w Ladies vs Ricky Bahl, więc na nic się nie nastawiałam. I co? I taki sam zawód jak w przypadku Deepiki. Tu nie grał Ranveer Singh tylko Szanowna Klata Ranveera Singha. Już w jego wejściu w Tattad Tattad wiadomo było, czego się spodziewać. No i ta sama irytująca maniera pt. Jestem aktorem! Ja tu się wczuwam i GRAM! Ram momentami był przerysowany do granic możliwości zwłaszcza w pijackiej scenie.

Całe szczęście czego nie uratowali aktorzy, uratowała absolutnie genialna muzyka. Takie tradycyjne rytmy to właśnie moje klimaty, słucha się tego fantastycznie.
Lahu Munh Lag Gaya złapała mnie od pierwszych taktów i nie wiem, który raz z rzędu już ją katuję. Do tego Laal Ishq i Ram Chahe Leela z występem specjalnym Priyanki i jestem spełniona muzycznie na kilka następnych dni.


Nasłuchałam się tylko pochwalnych opinii i już wiem, że miałam zdecydowanie zbyt duże oczekiwania. Niby niczego Ram Leeli nie brakuje, a czuję się strasznie zawiedziona. Wielkie tak dla rewelacyjnej muzyki, a do reszty jeszcze długo będę miała mieszane uczucia. Oby następne filmy Bhansaliego były lepsze.

Arjun (2004) - rzecz o sile braterskiej miłości do siostry
Arjun i Meenakshi to bliźniaki. Oboje razem uczą się na uniwersytecie, nie zawsze uczciwie próbując zdać egzaminy. Rodzice chcą dobrze wydać córkę za mąż, szukając jej odpowiedniego kandydata wśród bankowców. Jednak Meena kocha się w swoim przyjacielu ze studiów, który właśnie przysłał jej zaproszenie na swój ślub wraz z listem, proponując ucieczkę, bo rodzice przecież nie zrozumieją ich miłości.
Do akcji wkracza Arjun i przyszli teściowie Meenakshi, którym nie uśmiecha się ożenić syna z dziewczyną nie z ich poziomu społecznego, a na dodatek stracą majątek, który miała wnieść do tego małżeństwa Aishwarya, narzeczona Udaya. Zaczynają więc działać, aby zabić kłopotliwe rodzeństwo...

Chyba nigdy jeszcze nie widziałam filmu, w którym tak bardzo zostałby położony akcent na relacje między rodzeństwem i to on był głównym tematem filmu, a nie miłość hiroła do kolejnej pustej panny. Mocno mnie to zaskoczyło i to niewątpliwie duży plus widzieć Arjuna tak walczącego o Meenakshi, a nie Rupę.

Arjun to oczywiście telugowa jazda bez trzymanki. Sposoby na oszukanie profesora podczas egzaminu, poród po mostem czy unik przed lecącymi talerzami rodem z Matriksa to tylko kilka niezapomnianych scen.

Co tu dużo gadać, Arjun to film Mahesha od początku do końca. Nikt tak nie dyszy, siedząc na konarze drzewa, a obok niego wbita w nie maczeta ze spływającą krwią, vaah! <3
Mahesha uwielbiam już od niepamiętnych czasów chociaż mój pierwszy film z nim i w ogóle tolly - Athadu, nie porwał mnie zupełnie.
Tu można się nim wyłącznie zachwycać. Jak on tańczy! Jak unika talerzy! Jak walczy! Jak trzyma maczetę! <3 Jak pięknie wyrolował Rupę w świątyni. Jak Arjun przez cały film heroicznie walczył o bezpieczeństwo Meeny i odkrycie prawdy o prawdziwej naturze jej teściów. W takiej chwili żałuję, że nie mam brata. :P

Meenakshi miała być cicha, spokojna i uległa, ale brakowało jej trochę życia. No i strasznie irytowała mnie jej całkowita ufność teściom, a tak obcesowe traktowanie brata. Trzeba być naprawdę ślepym żeby uwierzyć w te ich słowa o traktowaniu jej jak bogini i córki, a nie zauważyć tak oczywistych sygnałów. Rozumiem, że rodzina twojego męża jest święta i musisz ich słuchać, ale to już była przesada żeby nawet nie próbować ich powiązać z wszystkimi nieszczęściami, które nagle zaczęły się wydarzać.
Przydałaby się tu trochę lepsza aktorka niż Keerthi Reddy, która i tak nie zrobiła żadnej kariery.

Mój ulubiony ostatnio zwrot w notkach: Shriyi mogłoby w tym filmie nie być. :P Rupa była pustą idiotką do kwadratu, która musiała porobić trochę kretyńskich min i podenerwować Arjuna, a nie wniosła do filmu zupełnie nic. Chociaż scena z modlitwami i zanurzeniami w świątyni była nawet zabawna.
No i najważniejszy powód jej niewytłumaczalnego występu: przecież hiroł nie mógłby przez cały film tańczyć tylko z siostrą, musiał mieć ukochaną! Zagadka rozwiązana.

Wstęp, oprócz talerzy oczywiście, był dosyć nudny, ale wraz z wejściem rodziców Udaya nagle film dostał takich rumieńców! Wszystko to zasługa Prakasha Raja i Sarithy. Naprawdę dawno nie widziałam tak diabolicznego małżeństwa, a przede wszystkim kobiety tak do szpiku złej i zdolnej posunąć się do każdego morderstwa. A pomysłów na pozbycie się rodzeństwa im nie brakowało: zepsuty generator, popsucie hamulców w samochodzie, próba wypchnięcia Meeny z dużej wysokości czy oskarżenie jej o składanie niemoralnych propozycji kierowcy. Byli naprawdę bezbłędni, a ich przerysowanie nawet nie raziło w oczy.

Muzyka mnie nie porwała, bo bardziej interesowała mnie akcja niż kolejne pląsy Arjuna z Rupą, ale na tańczącego Mahesha zawsze warto popatrzeć. Raa Raa Rajakumara było naprawdę sympatyczne, no i Udit śpiewający w telugu!
Chyba także pierwszy raz widziałam indyjski teledysk kręcony w Rosji, ciekawe doświadczenie.


Jukebox do przesłuchania:


Dobry, stary maczetowy telug. Może trochę przydługi z bzdurnymi scenami, ale dla dyszącego Mahesha z maczetą zawsze warto.
Strzeżcie się studentów!