wtorek, 16 czerwca 2015

8. Podsumowanie: grudzień 2014

Sillunu Oru Kaadhal (2006)
Kundavi jako młoda dziewczyna postanawia, że wyjdzie za mąż wyłącznie z miłości. Udaje się to jej dwóm przyjaciółkom, ale ona nie ma tyle szczęścia. Jej małżeństwo zostaje zaaranżowane, a swojego męża poznaje dopiero na ślubie.
Po 6 latach jest szczęśliwą żoną i matką. Gdy Gautham wyjeżdża w sprawach służbowych do Ameryki, ona przez przypadek znajduje pamiętnik męża z lat jego nauki w college'u. Dowiaduje się, że przed nią w jego życiu była inna kobieta...

Nie oglądałam żadnego tamila od wieków. Film potrzebował trochę czasu żeby się rozkręcić, na początku byłam bardzo rozczarowana i znudzona przebiegiem akcji, a potem mimo zaspoilerowania sobie dalszego ciągu o pojawieniu się Aishwaryi, do samego końca oglądało się o wiele lepiej.
Przede wszystkim bardzo podobał mi się pomysł na opowiedzenie historii pary już po ślubie. Większość filmów skupia się na ich poznaniu, rozkwicie miłości, pokonywaniu przeszkód i szczęśliwym zakończeniu. A tu wręcz dostajemy ludzi, którzy najpierw w ogóle się nie znali, a jednak zdołali stworzyć kochające się małżeństwo.
Nie podobał mi się jedynie ten przeskok ze ślubu do czasu 6 lat później. Brakowało mi pomiędzy jakiegoś zaznaczenia ich poznawania się i początku miłości. Ale potem ta rodzinna rutyna była kochana i taka normalna: praca, szkoła, Aishu grająca na komputerze, kłótnie, ciche dni.

Historia Gauthama i Aishwaryi sprzed lat trochę mi się dłużyła, bo Aishu okazała się nieśmiałą gąską, która boi się ojca. No i kiedy się w nim zakochała? W żadnym momencie tego nie zauważyłam, a tu nagle po rozerwaniu jej sari na plecach na ulicy, mówi mu, że była na niego zła za całą sytuację, bo takie widoki powinny być tylko dla niego, a nie dla reszty gapiów. No WTF? Skąd nagle takie wyznanie?

Zdecydowanie najlepszą częścią filmu okazał się przyjazd Aishwaryi do Mumbaju do chorej matki, odnalezienie jej przez Kundavi i zaproszenie jej na spotkanie z Gauthamem. Podziwiam Kundavi, że tak po prostu zostawiła męża z jego dawną miłością, by sam mógł zdecydować kogo tak naprawdę kocha i z kim chce być.

Aktorzy w swoich rolach byli nierówni. Żaden nie podobał mi się przez cały film. Jyothikę wolałam radosną i zadziorną z początku, a Suryę i Bhoomikę z końcówki i snu Kundavi.

Film świetnie pokazał, co czas robi z ludźmi i miłością.
Na początku Gautham był szkolnym postrachem, a Aishwarya nieśmiałą gąską, którzy zostali rozdzieleni przez jej ojca. Po latach Gautham staje się statecznym mężem i ojcem kochającym żonę i córkę, a Aishwarya po pobycie w Australii zmienia się w przebojową i pewną siebie dziewczynę.
Po 6 latach okazuje się, że ich spotkanie trwa jedynie godzinę, podczas której przez 40 minut milczą, a następne 20 wymieniają uprzejmości i Gautham opowiada wyłącznie o Kundavi.

Bardzo się ucieszyłam, widząc podczas napisów początkowych nazwisko A. R. Rahmana jako odpowiedzialnego za muzykę. Okazuje się jednak, że o wiele bardziej wolę jego hindi soundtracki. Ten do Sillunu Oru Kaadhal zupełnie mnie nie porwał, w ogóle miałam wrażenie, że muzyki jakby w ogóle w filmie nie było, bo przechodziła niezauważona.
Podobało mi się tylko Majaa Majaa jako sposób na pogodzenie po kłótni i Machakkari z wyśnionego przez Kundavi spotkania Gauthama i Aishwaryi.


Muszę ten film jeszcze trochę przetrawić, bo sama do końca nie wiem, czy mi się podobał. Sama historia ma spory potencjał, ale czegoś mi zabrakło. Chyba kunsztu reżysera i lepszego zarysowania postaci, bo aktorzy nie mieli się za bardzo w czym wykazać.

Chand Bujh Gaya (2005) - miłość i zamieszki pomiędzy hindusami i muzułmanami
Nie chce mi się nawet nad tym filmem znęcać. Od razu widać, że to dzieło klasy B: słaby scenariusz (Boże, jak mnie irytowało ciągłe powtarzanie imion bohaterów! Łączna suma wypowiedzianych imion Rahul, Saveen, Payal przekroczyła chyba setkę.), wtórne i smętne piosenki plus brak dobrych nazwisk w obsadzie, co przełożyło się na katastrofę w grze. Zero uczucia Rahula i Saveen, nie wiadomo po co i dlaczego wtrącone wątki pary dziennikarzy i ministra oraz żadnego wytłumaczenia zamieszek.
Jedyną sympatyczną sceną było, gdy Meghna chwaliła, że Rahul jest tak przystojny jak Aamir Khan, a potem kłótnia z Saveen, który jego film obejrzeć: Dil Chahta Hai czy Lagaan? Pogodził ich Rahul, proponując Dil Hai Ki Manta Nahin. :) No i może trochę wzruszyłam się na ostatniej scenie, ale w ogóle się do tego nie przyznaję!

Jedyne znane nazwisko to Faisal Khan, brat Aamira. Zagrali kiedyś razem w Meli, ale Faisal nigdy nie zdobył takiej popularności jak brat. Teraz podobno choruje na schizofrenię, a opieka nad nim była powodem konfliktu między Aamirem i ich ojcem. Ale podobieństwo braci uderzające! Cały czas miałam wrażenie, że patrzę na Aamira, a gdy Faisal się uśmiechał to Aamir jak żywy.

Tu nie ma nawet, co oceniać. Aktorstwa brak, scenariusza brak, dobrej muzyki brak. Do posłuchania tylko Chupke Chupke De Jaanti Hai, bo Kumar Sanu. <3 Dwie godziny i kolejny film odhaczony.


Mohabbat (1997) - Miłość
Przyjaźń Gaurava i Rohita rozpoczyna się, gdy Rohit ratuje mu życie podczas napadu. Dostaje u niego pracę i rodzinę, którą traktuje jak swoją. Oboje nie zdają sobie jednak sprawy, że zakochali się w tej samej dziewczynie, Shwecie.
Gaurav za pomocą swoich kontaktów i pieniędzy jako cichy wielbiciel pomaga jej zostać piosenkarką. Shweta woli jednak biednego Rohita, którego poznała podczas ulewy. Wszystkiego zmierza ku dobremu, gdy nagle Rohit zostaje zamordowany. Shweta traci głos, a rodzina Gaurava aranżuje ich małżeństwo. Wtem pojawia się Tony Braganza łudząco podobny do Rohita...

Przed seansem o fabule nie wiedziałam nic. Myślałam, że potoczy się ona w innym kierunku i śmierć Rohita bardzo mnie zaskoczyła. Pojawienie Tony'ego tym bardziej, ale sądziłam, że Shweta po prostu się w nim zakocha, widząc w nim swojego Rohita i odrzucając Gaurava. Gdy w końcu Rohit przyznał się, co wymyślił wiedziałam jak to się skończy, nie po to przecież wprowadzali guza mózgu Gaurava.

Ogólnie jestem skonfundowana fabułą, a pod koniec czułam, że twórcy traktują mnie jak idiotkę. Przecież to było głupie i naiwne. A pomysł Rohita jakby wzięty z kosmosu. Jak można było tak skrzywdzić ukochaną i doprowadzić ją do takiego stanu? Na siłę uszczęśliwiać przyjaciela, którego Shweta i tak by nie pokochała? Uważać, że spłaci dług wdzięczności oddając mu kobietę, którą kocha? Tak naprawdę Rohit unieszczęśliwił wszystkich. Samego siebie, chorego przyjaciela, któremu dałby złudną nadzieję szczęśliwego małżeństwa ze Shwetą i samą Shwetę, tak mocno przeżywającą jego 'śmierć', tracąc głos i chęć do życia, a na dodatek szybko zostałaby wdową.

Bardzo podobało mi się wejście Madhuri tańczącej z piłką do koszykówki, czegoś takiego jeszcze u niej nie widziałam i przede wszystkim ukazanie przyjaźni Gaurava i Rohita. Prawdziwie szczera i skłonna do wszelkich poświęceń. Oboje przecież byli gotowi do oddania drugiemu miłości swojego życia, a to naprawdę godne podziwu.
No i pierwsze spotkanie Rohita i Shwety w deszczu takie, że mnie ciarki przeszły. Te chmurne spojrzenie Rohita i przerażone Shwety. <3 Jak dla mnie najbardziej pamiętna scena z filmu.


Cała trójka aktorów mi się podobała chociaż najwięcej do grania miał chyba Akshaye.
Madhuri kocham zawsze i wszędzie, to moja ukochana indyjska aktorka ever, ale marnowała się tu niesamowicie. Wyglądała jak zwykle pięknie, ale Shweta w porównaniu do panów była mocno zmarginalizowana, a na dodatek całą drugą połowę milczała! To dało jej możliwość zagrania tylko twarzą, gestem, spojrzeniem, świetnie dała radę, ale oprócz łez i nieruchomego spojrzenia nie miała za bardzo co grać. No i mając taką tancerkę, ułożyć tak nudne i banalne układy choreograficzne?
Postać Sanjaya była do bólu nieśmiała, dobra i szlachetna. Miło się patrzyło, bo nie oglądam go zbyt często na ekranie, ale zdecydowanie wolę jego paring z Madhuri w Rajy.
Rohit i Tony Akshaye wzbudzają we mnie sprzeczne uczucia, ale przynajmniej miał co grać, bo jego zniknięcie i przemiana były najbardziej niejednoznaczne. Ja w porównaniu do Shwety miałabym duże wątpliwości czy wybaczyć coś takiego. Akshaye zrobił na mnie najlepsze wrażenie aż szkoda, że tak rzadko mam okazję w czymkolwiek go zobaczyć.
W ogóle trójkąt aktorów bardzo nietypowy, w takim składzie spotkali się tylko raz i to Madhuri spośród nich zrobiła największą karierę.

Muzyka typowo oldskulowa w zachodnich sceneriach.
Najbardziej podobała mi się piosenka w tle pierwszego spotkania Rohita i Shwety Nusrata Fateha Ali Khana, zabawne O Baby Don't Broke My Heart i Pyaar Kiya Hai Chori Chori z romantycznym Sanjayem i Madhuri w prześlicznej białej sukience i kapeluszu.


Spodziewałam się czegoś lepszego, a najbardziej zawiódł główny myk filmu, co nie wystawia twórcom pochlebnej laurki. Dla Madhuri zawsze warto, ale tu bardzo miło zaskakuje również Akshaye.
Czegoś mi zabrakło, a szkoda, bo potencjał scenariuszowy i aktorski był.

Varudu (2010)
Sandeep nie ma nic przeciwko aranżowanym małżeństwom i prosi rodziców, aby znaleźli mu odpowiednią kandydatkę. Marzy o tradycyjnym pięciodniowym ślubie ze wszystkimi niezbędnymi obrzędami i nie chce zobaczyć nawet zdjęcia z twarzą przyszłej żony. Co jednak się stanie, gdy ukochana zostanie porwania w czasie trwania ceremonii?

Ale mam dylemat z oceną. Z jednej strony początek ze słodziusim, milusim tradycyjnym Sandeepem był nie do zdzierżenia. Do ślubu z tajemniczą panną miałam ochotę rzygać tęczą kilkanaście razy od nadmiaru moralizatorskich gadek o miłości i słuszności aranżowanych małżeństw.
Całe szczęście Varudu zdecydowanie poprawiło się od wejścia Deepthi i jej porwania. Oczywiście zakochanie się od pierwszego wejrzenia Sandeepa naciągane jak gumka w majtkach, ale jego zdecydowanie, że mimo że ślub został przerwany to traktuje ją jako swoją żonę, odbicie, ucieczka, troska, pierwszy pocałunek były absolutnie przekochane! <3 I to, co zaczęło być fajne i wciągające to zepsuli totalnie mdłym i nie przekonującym villainem Diwakarem i ciągnącym się jak krówka ostatecznych starciem panów.

Nazwisko Allu Arjun zawsze średnio mi się kojarzy, a to przez koszmar zwany Arya 2. Wspominam ten film traumatycznie źle i potrzeba mi jeszcze wielu dobrych odtrutek żeby się do niego przekonać.
Sandy z pierwszych 50 minut do przewinięcia, ale ten po porwaniu to już miód. Teluski hiroł jakich uwielbiam: miłość, czułość, troska i mięśnie jak ze stali. :D Całe szczęście te okropne długie włosy doczekały się potem spotkania z dobrym fryzjerem.

Okazuje się, że Bhanu Sri Mehrę widziałam w Bachna Ae Haseeno, ale to musiała być naprawdę mała rólka skoro wikipedia i napis 'przyjaciółka Mahi' nic mi nie mówią.
Jak na poważny debiut na ekranie było całkiem przyzwoicie. Nie zgrzytałam zębami i nie miałam ochoty nikogo zamordować. Całe szczęście nie była to rola żadnej trzpiotki. Małomówna, czasem spokojna, czasem przerażona, spędziła trochę czasu nieprzytomna i bez makijażu. Nic specjalnego, dało się przełknąć bez bólu, ale błagam, niech nie tańczy!

Ale największy problem mam z Aryą. Czekałam na tego złego ze zniecierpliwieniem, oczekując jakiegoś dobrego motywu porwania, a Diwakar okazał się bezmózgim wariatem, któremu spodobała się panienka podczas przedstawienia i jej odmowa wręczenia mu nagrody. No i ta jego straszna charakteryzacja na wejściu i diabelskie monologi!
Arya był totalnie nijaki, zero złego w złym i nawet średni Allu Arjun wygrywał z nim w przedbiegach.

Muzyka jakaś tam była. Jestem za bardzo osłuchana z hindi i przeskakując nagle na telugu albo tamilski czuję się jak słoń w składzie porcelany, nie mogąc się przyzwyczaić do innego języka i nie rozumiejąc nawet pojedynczych słówek.
Podobało mi się tylko niezwykle klimatyczne i romantyczne Bahusha Vo Chanchalaa z wizjami Sandy'ego i Deepthi widzącymi się po raz pierwszy i głosami Sonu i Shreyi śpiewającymi w telugu (dziwne doświadczenie, ale poznałam ich od razu!) oraz Relaare Relaare.


Jukebox z wszystkimi piosenkami do kompletu:



Ta historia mogła być naprawdę przyjemna, ale strasznie skrzywdzono ją tym nieudanym początkiem. Chętnie obejrzałabym to samo, ale w wersji, w której Sandy i Deepthi poznają się w innych okolicznościach niż własny ślub. Przed jej porwaniem widzieli się tak naprawdę kilka chwil i oczywiście od razu miłość do grobowej deski, co było po prostu naciągane do granic możliwości. No i ta totalnie nierealna i bzdurna końcówka. Brrr!
Varudu będę wspominać tylko za sceny ucieczki bohaterów przed Diwakarem i tą ich niby miłość w pierwszych odruchach troski i czułości. Reszta do wywalenia.
MOCY ZŁA! :D

Daddy Cool (2009) - czyli, co może się zdarzyć na pogrzebie
Na zawał serca umiera ojciec Stevena. Na pogrzebie stawia się rodzina i przyjaciele. Wśród nich Jenny widząca wszędzie romansującego męża, Michael przez przypadek nafaszerowany narkotykami, a nie lekiem uspokajającym, czy poruszający się na wózku wujek Murphy. Co stanie się, gdy Andrew Symonds zacznie szantażować Stevena zdjęciami rzekomo potwierdzającymi jego romans z jego ojcem?

Film to remake Zgonu na pogrzebie. Nie widziałam, więc nie mam pojęcia na ile to zżynka, a na ile inwencja indyjskich twórców.

Niezbyt bawi mnie robienie sobie jaj z tak poważnych tematów. W niektórych momentach czułam się wręcz zażenowana, a w niektórych pękałam ze śmiechu. Zdecydowanie najbardziej na łopatki położył mnie Aftab Shivdasani w majtkach Supermena i krawacie stojący na dachu oraz posiłek składający się z papieru toaletowego popity szamponem. :D On jedyny naprawdę był zabawny, bo próba ukrycia Andrew w trumnie ze zmarłym czy problem z wypróżnianiem wujka były po prostu obrzydliwe. Zdecydowanie nie jest to mój rodzaj humoru.
Podobał mi się jeszcze Sunil i Chunky Pandey ze swoim SHIT!, reszta zbyt rozwrzeszczana i denerwująca. No, tylko Sophie Chaudhry zrobiona na seksbombę jak zawsze.

Tytułowa piosenka to nic innego jak przeróbka słynnego Daddy Cool Boney M. Myślę, że nie da mi spokoju przez kilka następnych dni, bo od razu wpada w ucho.


Może gdybym widziała oryginał, spojrzałabym na to przychylniejszym okiem? Dlatego jak indyjskie komedie to tylko oldskulowe z nieśmiertelnymi Duplicate i Ishq na czele. Nowe to poziom Daddy Cool.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz