środa, 4 listopada 2015

18. Podsumowanie: październik 2015

Sheesha (2005)
Sia jest szefową domu mody. Podczas prestiżowego pokazu poznaje atrakcyjnego szefa pewnej firmy - Raja. Ich znajomość szybko przeradza się w miłość. Na drodze ich szczęścia staje głuchoniema siostra bliźniaczka Sii - Ria. Jej fascynacja zamienia się w obsesję. Jest zdolna posunąć się do wszystkiego, aby odbić ukochanego.

Scenariusz Sheeshy powinien być pokazany wszystkim początkującym scenarzystom na zajęciach pt. Jak NIE pisać scenariuszów. Niby była intryga i niezły pomysł, ale wyszedł z tego schematyczny gniot. Dialogi pisane jakby na kolanie o banałach (Jak bardzo mnie kochasz? - Tak bardzo jak rzęsy kochają oko. - mam świadków, popłakałam się, a potem umarłam ze śmiechu! :D albo Nawet powietrze nie będzie w stanie stanąć pomiędzy nami.), niedorobione sceny, gołym okiem było widoczne wklejanie dwóch Neh obok siebie, a tekściarz piosenek chyba pisał po mocno zakrapianej imprezie, bo nikt normalny nie przyznałby się do tekstu: Chcę się kochać, chcę się kochać, miłość nie pozwala mi zasnąć. Kochanie, ja nie pozwolę ci zasnąć. :D

Naprawdę współczuję Nesze i Sonu tego filmu. Role były ciekawe, ale film w swoich wadach skopany po całości. Wykazać mogła się jedynie Neha w podwójnej roli. Na początku chciałam żeby Sia i Ria bardziej się różniły, ale tak właśnie miało być. Momentami miałam problem z odróżnieniem obu bohaterek, chociaż akcja była tak płytka i przewidywalna, że i tak 40 minut przed końcem byłam pewna konfrontacji i finału.

Miło było w końcu zobaczyć Sonu w pierwszoplanowej roli tylko dlaczego w tak kijowym filmie?! Sonu jednak najlepiej nadaje się do ról villainów z maczetami w tolly.
Poza tym Raj był do bólu szlachetny, uczciwy i nieskłonny do zdrady. Do pewnego momentu miałam cichą nadzieję, że może jednak skusi się na zaloty Rii i dojdzie do ciekawego trójkąta, ale gdzie tam. Słodki i milusi Raj cierpliwie czeka na powrót Sii z Ameryki, gdy tymczasem Ria wije się na krześle, polewa winem, 'seksownie' myje samochód czy też próbuje myć jego. Wszystkie te sceny miały być kuszące i uwodzicielskie, a były po prostu żenująco śmieszne. Zresztą to zabawne, że Raj po ucierpieniu w pożarze i oparzeniu ręki jak gdyby nigdy nic może się bić, ale umyć sobie plecków to już nie. :P A, hitem było również ratowanie Sii z samochodu z niedziałającymi hamulcami, gdzie potem przetoczyli się pod pędzącą ciężarówką i wyszli z tego bez szwanku. To tylko w bolly.

Muzyka była straszna, tandeta do kwadratu. Żadna nie wpadała w ucho, a do tego towarzyszyły im tak kretyńskie teksty, że miałam ochotę tylko przewracać oczami, a po Yaar Ko Maine złapałam taką głupawkę, że utrzymała się ona aż do końca filmu.


Moje szare komórki eksplodowały w zderzeniu z tym filmem. Do momentu Yaar Ko Maine miałam kilka fejspalmów, ale dało się oglądać. Później - głupawka totalna. Po moich komentarzach i łzach ze śmiechu, do oglądania dołączyła się współlokatorka i była równie rozbawiona i zaskoczona meandrami fabuły jak ja.
To był niezapomniany seans. Kwestia Jak bardzo mnie kochasz? - Tak bardzo jak rzęsy kochają oko. pozostanie ze mną na zawsze. :D
Pozycja obowiązkowa dla fanów Sonu i jego klaty! :P

Billa (2009) - Don w telugu
Billa jest niebezpiecznym gangsterem, przemytnikiem broni i narkotyków. Poszukuje go policja i Interpol. Podlega rozkazom jedynie swojego szefa - Devila. W końcu wpada w pułapkę policji i podczas ucieczki ginie na oczach ACP Krishna Murthy'ego.
Tymczasem w Indiach żyje drobny złodziej Ranga. Gdy ACP dowiaduje się, że wygląda identycznie jak Billa jedzie złożyć mu propozycję zamiany, aby rozpracować plany całego gangu.

Nie ma to jak po raz trzeci oglądać tą samą historię. Najpierw widziałam obie wersje hindi, teraz przyszła pora na Dona w telugu. Szczerze mówiąc to niewiele miała z nimi wspólnego, podobno bardziej bazuje na Billi tamilskiej z Ajithem, więc nie mam porównania. Niby fabuła ta sama - gangster, wieśniak i zamiana, ale oglądało się zupełnie inaczej.
Myślałam też, że pamiętam więcej z Szarukowego Dona, ale momentami pamięć mnie zawodziła, gdy próbowałam sobie przypomnieć szczegóły i porównać z Billą. To nawet lepiej, nie miałam aż takiego wrażenia kalki. Scenariusz i niektóre wątki są poprowadzone zupełnie inaczej, niektórych w ogóle nie ma, więc miło było odkryć tą historię na nowo chociaż akurat nie jestem jej fanką.

Z Prabhasem chyba nigdy do końca się nie polubię i nie rozumiem jego wszechobecnego fenomenu. Jedyna rola, w której kupuję go w całości to niezapomniane Pournami (oglądałam to lata temu, a do tej pory pamiętam swój zachwyt retrospekcją z Trishą i nocą w kukurydzy, ach!), a reszta zlała się w jedno.
Tutaj zdecydowanie najbardziej podobał mi się jako prawdziwy Billa. Pewny siebie, cyniczny i rzucający złotymi myślami Dona. (Jak mi brakowało Złapanie Dona nie jest łatwe, jest niemożliwe!) Ale Trust no one. Kill anyone. Be only one. też było niezłe. Jednak kwestią numer jeden było bezsprzecznie can, can. Jak on to mówił! Późniejsza zamiana z Rangą była już bez fajerwerków, Prabhas nie miał już tego ognia, co na początku chociaż 'momenty' były. No i przede wszystkim świetnie wyglądał! Wcale jego stylizacje nie były za bardzo wystajlowane, look gangstera mu służył. Rozbawiła mnie kwestia Rangi, który narzekał na te wszystkie cisnące go garnitury i okulary, bo chciał wrócić do Vizag i obejrzeć w dhoti film w kinie. :D

W ogóle zaskoczyło mnie, że w tej wersji Billa zginął. Cały myk hindi Dona polegał przecież na tym, że dokonano zamiany z wieśniakiem Vijayem, ale Don go zabił, a potem sam go grał i cały czas wszystkich oszukiwał. Tutaj od razu wiedzieliśmy, że Billa nie żyje, wkracza Ranga i będzie go udawał. Wszystko poszło za prosto i nie było żadnego elementu zaskoczenia.

Panie były totalnie zbędne. Szkoda Anushki Shetty, świetnej przecież aktorki, jedynie na świecenie ciałem w bikini, bo tak naprawdę jej rola do tego tylko się sprowadziła. Szkoda, że nie rozpisano jej roli Priyanki, wtedy miałaby cokolwiek do zagrania. A tak czekałam na kwestię lubię dzikie kotki...
Namithę widziałam po raz pierwszy i chyba nie chcę widzieć więcej. Dobrze, że szybko ją wyeliminowano. Zresztą w ogóle nie widziałam jeszcze aktorki grającą jedną z głównych bohaterek z taką tuszą! Może gruba nie była, ale Anushka przy niej wyglądała jak anorektyczka. Wstydziłabym się pokazać na ekranie w bikini z takimi boczkami, serio.
Sympatycznie za to wypadła Hansika robiąca za Kareenę w SA, ale ja ogólnie ją bardzo lubię. Szkoda, że nie dostała tu większej i dłuższej roli.

Muzyka przeszła niezauważona. Jedyne co na dłużej zwróciło moją uwagę to Bommali, bo bardzo bawił mnie ruch podciągania Anushce spodenek i teledysk do My name is Billa zrobiony w podobnej konwencji do Szarukowe Main Hoon Don. W takim looku Prabhas jest do zjedzenia. <3


Main Hoon Don dla porównania. Wiedziałam, że moment z nalewaniem szampana jest zerżnięty. :P


I Main Hoon Don z oryginalnego Dona z Amitabhem z 1978 roku.


Jukebox do przesłuchania:


Jako oddzielna historia Billę oglądało się całkiem nieźle. Porównując do poprzednich wersji jest już trochę gorzej, nie ma takiego błysku i olśnienia. Prabhas Big B i Szarukowi nie doskoczy, ale próba była niezła. W końcu nie żaden lowelas i student, ale gangster i trochę nierozgarnięty wieśniak. Zdecydowanie chciałabym zobaczyć kiedyś Prabhasa w roli villaina, to by było coś! Ma do tego potencjał.
Przydałby się kiedyś maraton obu części Dona z Szarukiem, nabrałam ochoty na jego sarkastyczne i cyniczne odzywki. Prabhas był tu jednak zbyt grzeczny...