środa, 2 grudnia 2015

19. Podsumowanie: listopad 2015

Zokkomon (2010)
Kunal po śmierci rodziców trafia pod opiekę stanowczego i pazernego wujka - dyrektora szkoły. Gdy Deshraj chce posłużyć się odziedziczonym przez chłopca majątkiem do spłaty własnego długu, porzuca go w parku rozrywki i rozpuszcza plotkę, że Kunal zginął w wypadu. Chłopiec trafia pod opiekę Kittu, a następnie szalonego naukowca zamieszkującego nawiedzony dom.
Dzięki niemu staje się superbohaterem Zokkomonem, dając nauczkę przesądnym mieszkańcom wsi i znienawidzonemu wujkowi.

Średnie to było, nawet bardzo. Nie przepadam za takimi filmidłami z 'wielkim przesłaniem' dla dzieci, a to raczej one miały być targetem Zokkomon. Ja się wynudziłam, a pod koniec już nawet zasypiałam.

Plusem niewątpliwie był młody Darsheel Safary, który po raz kolejny udowadnia, że to bardzo zdolny i utalentowany dzieciak. Chociaż właśnie doznałam szoku, czytając, że ma ma 19 lat, bo wcale nie wygląda.
Już po Taare Zameen Par było wiadome, że przed nim świetlana przyszłość w tym zawodzie, bo tak zagrać w debiutanckim filmie w wieku 11 lat to nie lada sztuka. Na razie ma na koncie dosyć ambitne role w równie poważnych filmach i trochę szkoda go na zmarnowanie grania hirołów w przyszłości, ale jestem ciekawa jak by się sprawdził.

Niezły, ale jednak do bólu przerysowany w podwójnej roli Anupam Kher. Jak go uwielbiam, tak za dużo tutaj patosu, zarówno jako Deshraj i doktor Vivek. Ale ta peruka i tik z poprawianiem grzywki - genialny!

Manjari Fadnis przez cały film wydawała mi się znajoma, aż w końcu oświeciła mnie wikipedia - grała w Jaane Tu... Ya Jaane Na dziewczynę Imrana.
Sympatyczna, wniosła ikrę i pozytywną energię swoją bohaterką do przynudzającej fabuły. Podobały mi się jej przebieranki w Eena Mina Myna Mo.

Muzyki było zaskakująco dużo jak na godzinę czterdzieści filmu. Oprócz kolorowego Jhunjhunamakadstrama (co za tytuł :D) i tytułowej reszta przeszła raczej niezauważona, a przy tym mocno spowalniała i tak nudną akcję.


Dla sceny z udawaniem Shahrukha przez pomagiera Deshraja przez telefon przed jakimś ministrem było warto, rzeczywiście podobne głosy!
Wynudziłam się, trochę zasnęłam, film zaliczony.

NH4 (2013)
Prabhu razem z przyjaciółmi szykuje się do porwania dziewczyny. Ojciec Rithiki, poważany polityk, kontaktuje się z zaprzyjaźnionym policjantem, aby nieoficjalnie zajął się sprawą. Porwanie okazuje się wersją nieprawdziwą, stworzoną przez ojca, ponieważ para jest w sobie zakochana, a Rithika po północy skończy 18 lat. To ostatnia szansa by ich rozdzielić.

Zaczynając oglądać film byłam przekonana, że zobaczę na ekranie Anushkę Sharmę. Nie ma to jak pomylić tytuł NH10 z NH4. :)
Nie było to nic wybitnie odkrywczego, sama historyjka miłosna Prabhu i Rithiki była wyjątkowo słabo ukazana, ale przyznam szczerze, że mnie wciągnęło. Lubię zwarte historie, a zwłaszcza dziejące się w ciągu kilku godzin, bo nie ma zbędnego przeciągania, ciągle coś dzieje. Tutaj trochę nudziły retrospekcje, ale właściwą akcję dzielnie trzymał na swoich barkach Siddharth i Kay Kay Menon.

Rzadko zdarza się, aby w filmie została tak mocno zaakcentowana ucieczka zakochanych, którzy nie mogą być razem, zatem szkoda, że za tym nie stała lepsza historia miłosna. Obrona przed pijanymi typami w klubie to wyjątkowo oklepany sposób żeby panna zmieniła o tobie zdanie, a potem też nie widziałam jakiejś wielkiej miłości. To ona się narzucała, a Prabhu wyglądał na wyjątkowo biernego. Za to zawalczyć potem potrafił tak, jak ja to uwielbiam. :)

Sida nie widziałam nigdzie wieki, zatem bardzo miło spędziłam z nim dwie godziny. Gdzie te czasy, gdy się za nim szalało...
Siddharth jak zwykle kochany, uroczy, wygląda bardzo korzystnie, a przy tym gra pierwsze skrzypce i daje sobie świetnie radę. Podobał mi się jako zdecydowany, pewny w decyzji ucieczki Prabhu. Nie był przy tym standardowym hirołem - potrafił porządnie oberwać, ale nadrabiał sprytem.

Jak za Kay Kayem nie przepadam, a tutaj dodatkowo jego postać jest ciężka do strawienia, mogę dopisać mu plusik na przyszłość. Jego Manoj Menon jest mocno niejednoznaczny. Z jednej strony bezwzględnie ściga parę zakochanych na rozkaz polityka, zgadza się nawet na ich zabicie jeśli nie uda mu się ich pojmać, a z drugiej przez cały film wysłuchujemy jego telefonów od żony i synka, którzy czekają na niego na przyjęciu urodzinowym małego. Niby na początku zapewnia, że niedługo będzie, że ich kocha, a z każdym kolejnym połączeniem miałam wrażenie, że ma ich dość, bo przeszkadzają mu w misji.
Przez cały czas zastanawiałam się w jakim celu została w akcję wplątana jego rodzina, bo w pewnym momencie te rozmowy stały się po prostu męczące i spowalniały akcję, aż w finale to właśnie żona uświadamia mu, że kiedyś byli tacy sami, też uciekali i pyta czy tylko on mógł kochać i uciekać, a gdy robią to inni to jest to już złe. Odpowiedź Prabhu i Rithiki na jego kazanie, że teraz, gdy mogą być już razem wcale nie będzie łatwiej i bez problemów - bezcenna.

Najsłabsza w tym trójkącie była zdecydowanie bliżej nieznana mi Ashrita Shetty. Mdła do bólu, u boku Sida po prostu nie istniała, który przyćmiewał ją w każdej scenie. Jej Rithika to też wyjątkowo słabo rozpisana postać, totalnie bez ikry.

Muzyki było niewiele i dobrze, że nie zapychała niepotrzebnie filmu. Jedyna, która wpadła mi w ucho to Ora Kannala chociaż lepiej słuchać bez wizji.


Potencjał średnio wykorzystany, ale mimo to, oglądało się zaskakująco dobrze. Krótkie, zwięzłe, cała ucieczka Prabhu i Rithiki dobrze rozpisana, trzymała w napięciu, no i świetny Sid. Spodziewałam się większych fajerwerków, ale na jeden raz i późniejszego zapomnienia idealny.

Anjathey (2008)
Kripa i Sathya oboje wychowują się w tym samym biednym środowisku, ale są jak ogień i woda. Kripa marzy o zostaniu oficerem policji, sumiennie przygotowuje się do egzaminów. Z kolei Sathya to uliczny zabijaka, który wszystko załatwia pięścią. Pod wpływem rodziny, która nie akceptuje jego natury, również postanawia przystąpić do egzaminów. On jednak zamiast wiedzy ma za sobą kontakty i szczęście. Tylko Sathyi udaje się zdać i zostać policjantem, Kripa wpędza się w poczucie winy, zawodu i wpada w depresję.
Mija rok. Sathya wraca w rodzinne strony jako policjant, z kolei Kripa zamieszany jest w brudne interesy gangu Dayi, który porywa dla okupu dziewczęta i je gwałci. Czy cokolwiek pozostało z tej przyjaźni?

Naprawdę ciężko mi ocenić ten film. Pierwsza godzina ciągnęła się niemiłosiernie, nie mogłam się w ogóle połapać w fabule, natomiast końcowa konfrontacja na polu trzciny trwała co najmniej pół godziny. Rozkładałam seans na trzy dni, bo połknąć te 3 godziny i 11 minut na jeden raz jest po prostu niewykonalne. Historia jest naprawdę dobra, ale przeciągnięta do granic możliwości. Toczy się zdecydowanie za wolno, brakuje jakiegoś mocno zaznaczonego punktu kulminacyjnego, a sam finał po prostu się wlecze i ma się wrażenie, że nigdy nie skończy, bo reżyser raczy ujęciami na kameleona albo zegarek Dayi.

Przede wszystkim podobało mi się ukazanie kontrastu między bohaterami na początku i po upływu roku. Kto by pomyślał, że jedno wydarzenie może tak zdeterminować życie przyjaciół i ich rodzin. Zabijaka Sathya, stający się odważnym i zdolnym poświęcić własne życie policjantem oraz spokojny i sumienny Kripa, który daje wciągnąć się w porachunki Dayi, aby móc zapłacić za operację ojca. Znamienna jest jego odpowiedź Zostałem kryminalistą na pytanie siostry, która pyta, co ma odpowiedzieć ojcu, kiedy wybudzi się ze śpiączki po ataku serca.
To właśnie jego przemiana jest tu najciekawsza. Do samego końca reżyser próbował go wybielać zwłaszcza reakcją po przeczytaniu tekstu porwania dziewczynek ich ojcu przez telefon czy to jak pozwolił im się napić i załatwić potrzeby fizjologiczne. Niby nie stał się do końca zły, miał ludzkie odruchy, poprosił o wybaczenie, a z drugiej strony jednak celował do Sathyi, chciał zabić. To naprawdę ciekawie rozpisana postać, nie jest ani do końca jednoznacznie zła, ani dobra. Czy jednak można go usprawiedliwić? W tej roli znakomity Ajmal Ameer, chyba lepszy niż do bólu sprawiedliwy i odważny Narain jako Sathya.

Całe szczęście, skupiono się wyłącznie na wątku przyjaźni Kripy i Sathyi oraz ich przemianom, więc nie rozwijano epizodu z platoniczną miłością Uthry do Sathyi. Jednak jej reakcja, gdy dowiedziała się jak bohatersko uratował przed śmiercią z rąk zbirów pacjenta w szpitalu – bezcenna.
Bardzo podobał mi się również finał porwania Ammakutty. Sceny, w których wyrzucono ją okrytą jedynie szmatą na ulicę z samochodu, zbliżającego się ojca, ciągle powtarzającego się Daddy. – Ammakutty., Sathyi biegnącego, aby okryć ją koszulką i spiąć to własnym paskiem oraz jej słów Tato, nie patrz na mnie, co dawało aż nadto do zrozumienia, że ją zgwałcono, naprawdę były wstrząsające.

Duże wrażenie zrobił na mnie również sposób kręcenia sceny, w której Kripa ukrywa we własnym domu kolegów z gangu, a w tym samym czasie zjawia się także Uthra. Nie widzimy twarzy bohaterów, ale wyłącznie same nogi. Daya nie może sobie również odmówić, aby nie podejrzeć przebierającej się siostry Kripy za pomocą lusterka. Plus za innowacyjność.

Film i tak był dostatecznie długi, dlatego dobrze, że nie przeciągano go muzyką i teledyskami, która i tak była dla mnie zbędna. Jedyne, co zrobiło na mnie wrażenie to muzyka instrumentalna, towarzysząca wydarzeniom w mniej więcej ostatniej godzinie. Rewelacyjna! Idealnie dopasowana, robiła klimat i ciarki chodziły mi po plecach.
Do posłuchania Kathaala Kannaala.


Anjathey byłoby jeszcze lepsze, gdyby do kosza poszło co najmniej pół godziny nic nie znaczących dla fabuły zapychaczy. Film jest nieznośnie długi, wręcz rozwleczony, bardzo ciężko przez niego przebrnąć, a właściwa akcja to tak naprawdę ostatnie półtorej godziny, w tym półgodzinny finał. Potrzebował zdecydowanie zbyt dużo, aby się rozkręcić, gdy ja byłam już sfrustrowana tym, że siedzę nad filmem kolejny dzień i nie potrafię się w niego wkręcić.
Scenariusz ma ogromny potencjał, bo to mimo wszystko był kawał dobrego, realistycznego kina, świetne główne role, ale jednak mu czegoś brakuje.