sobota, 1 października 2016

29. Podsumowanie: wrzesień 2016

Bobby Jasoos (2014) - Detektyw Bobby
Bilquees (Vidya Balan) marzy o zostaniu detektywem. Na razie prowadzi małe sprawy wśród swojej społeczności i czeka na szansę. Ojcu Bobby nie podoba się jej praca. W końcu Bobby dostaje zlecenie od Khana (Kiran Kumar) na odnalezienie dwóch dziewcząt i mężczyzny, którzy odznaczają się znamionami i brakiem palca u nogi. Dostaje sowite wynagrodzenie, dzięki czemu może wynająć pomieszczenie na prawdziwe biuro detektywistyczne. W wyjaśnieniu sprawy pomagają jej przyjaciele i Tasawwur (Ali Fazal), z którym rodzina chce ją wyswatać.

Dawno nie oglądałam czegoś tak innego i odświeżającego. Świetnie bawiłam się przez te dwie godziny, bo to był naprawdę sympatyczny film. Nie pretendował do miana wielkiego dzieła, ot, zwykła rozrywka, ale przy okazji złamał kilka stereotypów, pokazał silną główną bohaterkę, która zajmuje się tak niecodzienną profesją i szczerze mnie rozweselił.
Przede wszystkim niekwestionowana gwiazda tego filmu, czyli zarówno Bobby jak i Vidya.
Bobby ujęła mnie swoją pasją, chęcią pomagania ludziom, wielka pomysłowością i niebywałym sprytem. Poradzi sobie w każdej sytuacji, wymyśli kolejne zwariowane przebranie, aby niepostrzeżenie wetknąć się tam, gdzie nikt się nie spodziewa, a poza tym to skarbnica pomysłów. Ten z castingiem do telenoweli, aby znaleźć konkretną 23-letnią Amnu ze znamieniem na ramieniu albo podłączenie Tasawwura do mikrofonu, aby mogła mu powiedzieć, co mówić w rozmowie z ojcem - rewelacja! Bobby to urodzony detektyw. Mam wrażenie, że gdyby poproszono ją o odszukanie przysłowiowej igły w stogu siana, to by ją znalazła. Młoda, szalona, bezkompromisowa, ale też wrażliwa w scenie pogodzenia z ojcem, w szpitalu po próbie samobójczej Aafreen czy spotkaniu po latach Khana i Lali.
Vidya rozświetlała sobą cały ekran. Promienna, uśmiechnięta, żywiołowa, wszędzie było jej pełno, nic nie było dla niej niemożliwe - aż miło zobaczyć ją było w mniej poważnej roli. Poza tym wyglądała przepięknie w tradycyjnych strojach i uczesana w zwykły warkocz, a jej przebieranki dla dobra sprawy powalały. Bardzo dawno Vidyi w niczym nie widziałam, więc dobrze się przekonać, że to nadal świetna i wszechstronna aktorka.

Przez cały film intrygował mnie Ali Fazal jako Tasawwur. Na początku niezbyt mi się podobał, bo i sam jego bohater był dosyć mydłkowaty, ale z czasem nabrał rumieńców. Uroczy był w tej swojej nieporadności w porozmawianiu z ojcem i kontaktach z Bobby. Wydawało mi się to wadą, ale potem zdecydowanie zamieniło się w jego największy plus. W porównaniu do hirołsowatych bohaterów, mocno wyróżniał się nijakim charakterem i tchórzostwem, ale gdy trzeba było - służył znajomością angielskiego i sprytem w hotelu. A ostatnią rozmową Tasawwura z Bobby przy stoliku na ślubie Aafreen i Lali tak mnie ujął, że nie dam na niego powiedzieć złego słowa. Powiedzenie uroczy w stosunku do faceta czasami naprawdę nie jest wadą. :)
Plusik dla Aliego Fazala - całkiem ujmujący facet.

Wątek Khana długo był dla mnie niezrozumiały i nie wnikałam podczas seansu, dlaczego szuka osób z tak charakterystycznymi defektami. Postanowiłam dać się zaskoczyć do ostatniej chwili. Chociaż przeczuwałam takie rozwiązanie to nie zastanawiałam się nad przyczyną, zatem informacja o zamieszkach z 1992 była zaskoczeniem. W sumie dobrze zostało to wyjaśnione, spotkanie po latach Khana i Lali wszystko rozjaśniło. Cieszę się z ich szczęśliwego zakończenia.
Szkoda, że Supriya Pathak Kapur i Tanvi Azmi dostały tak ubogie postaci, bo zdążyły już przyzwyczaić do aktorskich perełek vide Ram Leela i Bajirao Mastani.

Muzyka była zaledwie miłym dodatkiem do filmu, nie było jej wiele - zaledwie trzy teledyskowe piosenki. Wszystkie jednak mi się podobały. Żywiołowe Jashn, romantyczne Tu i końcowe Sweety.
Do posłuchania Tu i Ali w romantycznym wydaniu. <3
 

Jukebox:


Bardzo miła odskocznia od gniotów, które oglądałam w sierpniu. Od razu wróciła mi nadzieja, że dobre filmy też powstają. :D
Nietypowa historia, świetna Vidya w roli żywiołowej detektyw Bobby, uroczy Ali - uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Takie filmy lubię!

Kyaa Super Kool Hain Hum (2012)
Adi (Tusshar Kapoor) i Sid (Ritesh Deshmukh) to najlepsi przyjaciele i współlokatorzy. Adi marzy o karierze aktora i występowaniu w filmach. Na razie pozostają mu tylko reklamy i telezakupy. Astrolog przepowiada, że jego życie odmieni dziewczyna, której imię zaczyna się na literę 'S'. Z kolei Sid chce zostać znanym DJ-em. Podczas jednego z eventów jedna z modelek - Anu (Sarah Jane Dias) przez niego potyka się, rozrywając sobie przód sukienki. Obiecuje zemstę na winnym.
Adi szybko postanawia oświadczyć się ukochanej Simran (Neha Sharma). Dziewczyna nie przyjmuje jednak jego propozycji, wymawiając się, że podobnie jak bohaterowie Dostany... woli płeć przeciwną. Nie oddaje jednak pierścionka, w którym znajduje się klejnot z obroży ukochanego pieska Sida. Przyjaciółki Simran i Anu, które w razie czego mają udawać parę, wyruszają na Goa, a śladem za nimi podążają Adi i Sid.

Szczerze mówiąc to zupełnie nie pamiętam czy widziałam Kyaa Kool Hain Hum zatem do drugiej części podeszłam na świeżo. Matko, jakie to było głupie! Ale chyba film trafił akurat na podatny grunt, bo dawno się tak nie ubawiłam! :D Cały paradoks takich dzieł. Wiesz, że to idiotyczne, że bazuje na prymitywnych żartach na temat seksu, penisów czy homoseksualizmu, ale nie możesz powstrzymać się od rechotu. Owszem, w pewnych momentach przesadzali i czułam się zażenowana (zwłaszcza w sprawie wzmożonej płodności Sakru - mopsa Sida albo ojca Anu, któremu samozwańczy guru - oszust wmawiał, że w innym mopsie narodziła się ponownie jego matka), ale film ratowały absolutnie rozwalające nawiązania, aż nie sposób wypisać wszystko.

Adi parodiuje Ra.One, walczy o rolę w Chingam ucharakteryzowany jak Ajay Devgan w Singham, a nawet nawiązuje do swojej genialnej roli niemego w Golmaal. Najbardziej rozbawiło mnie jednak, że ma w pokoju plakat Dilwale Dulhania Le Jayegne, a zamiast głowy Shahrukha jest jego. Czy to nie przypadek, że jego ukochana tu i tu ma na imię Simran? :)
Francis Marlo jako fan kinematografii indyjskiej (i filmu Paa) ma w swoim domu pamiątki z planów The Dirty Picture, Sholay i Vicky Donor, a Sid podarowuje mu karton soku 'pomarańczowego' z Delhi Belly.

Ale moje Top 3 najlepszych nawiązań to:
- Simran na spotkaniu z rodzicami chłopaka, z którym chcą ją wyswatać mówi, że jej ulubionym filmem jest Blue z 2009 roku, co ma sugerować film pornograficzny, a ona kwituje to słowami, że to rozrywka dla rodziny i Akshay był taki dobry w tym filmie :D

 
- Oświadczyny! I ten dialog: - Widziałeś film Dostana? - Tak. - John i Abhishek. - To znaczy jak John, gejem? A potem Sid, który się dowiaduje, że Anu niby też woli dziewczyny i słowa: - Dziewczyny, które kochaliśmy... - Kochają siebie. :D No i Adi wychodzący z morza i robiący za Johna z Dostany przed Simran!

 
- No i dlaczego za każdym razem, gdy nawiązywano niby do homoseksualizmu Simran i Anu leciało Dola Re Dola z Devdasa?! Że niby Paro i Chandramukhi też miały się ku sobie? :D I ten sen Adiego, że pije w autobusie jako Devdas, a przed nim Simran i Anu, potem się budzi, spadając z hamaku i słowa: Paro będzie musiała powiedzieć czy kocha Devdasa czy Chandramukhi. :D Niemniej jednak: Madhuri jest wszędzie!


Główni bohaterowie fajnie się dopełniali. Adi Tusshara był bardziej stonowany, Sid Ritesha skłonny do flirtu i podrywu. Z Ritesha oczywiście nieporównywalnie lepszy aktor, sama jego mimika i bieganie za Sakru mnie bawiły. Tusshar za to chyba jest za sztywny do komedii i swojej najlepszej roli niemego z Golmaal nie pobije. W duecie jednak dali radę, jeden z drugiego wyciągał wszystko, co najlepsze.
Bardzo lubię Nehę Sharmę, prześliczna dziewczyna. Tutaj zdecydowanie lepsza od nieznanej mi Sarah Jane Dias, chociaż lesbijski duet pań wyjątkowo udany. :D

Muzycznie od wczoraj wciąż gra mi Dil Garden Garden Ho Gaya. Jakie to fajne i wpadające w ucho! Nie mogę przestać słuchać, teledysk taki kolorowy i zabawny, a choreografia powalająca. Podobało mi się również balladowe Shirt Da Button. Sonu Nigam jak zwykle czarował głosem.


Kyaa Super Kool Hain Hum to film, który ciężko oceniać pod względem aktorstwa czy realizacji. Albo cię śmieszy i świetnie się bawisz, bo każde niedociągnięcie i tak wygląda jak na zaplanowane, albo zgrzytasz zębami przy każdym kolejnym nieśmiesznym żarcie o seksie. Wikipedia ładnie określa ten film jako sex comedy i naprawdę ciężko się z tym nie zgodzić. Ja nie miałam zbyt wygórowanych oczekiwań, jak to przy indyjskich komediach, ale jeśli nie straszny Wam taki typ humoru, to naprawdę można się nieźle ubawić. Po prostu wyłączasz mózgownicę i przymykasz oko - w końcu to tylko film.
I pomyśleć, że niedawno wyszło Kyaa Super Kool Hain Hum 3. Nie wiem czy przeżyłabym kolejną dawkę takich niewybrednych żartów. :D A poza tym jest już bez Ritesha, sam Tusshar z Aftabem Shivdasani, a to już nie to samo.

Saawan... The Love Season (2006) - Monsun, czyli pora miłości
Kajal (Saloni Aswani) i Raj (Kapil Jhaveri) poznają się przez przypadek, gdy zostają wybrani parą wieczoru podczas konkursu tanecznego. Dochodzi do serii spotkań. Raj od razu się zakochuje, za to Kajal początkowo nie wierzy w łączące ich przeznaczenie. W końcu para postanawia się zaręczyć. Niedługo później Kajal poznaje mężczyznę (Salman Khan), który ratuje ją przed zmierzającym na nią samochodem i przepowiada przyszłość. Prawidłowo ostrzega ją o rychłej śmierci ojca i wypadku, w którym zginie sześć osób, ale przeżyje dziecko. Kajal bardzo chce poznać swoją przyszłość. Wtem dowiaduje się, że umrze w najbliższy piątek...

Już dawno temu słyszałam, że to gniot, więc byłam gotowa na wszystko. I naprawdę nie wiem, co powiedzieć, bo to miało potencjał, gdyby tylko za reżyserię wziął się ktoś porządny, nie obsadzał w głównych rolach żółtodziobów, a przede wszystkim nie dawał tak idiotycznej i bezsensownej roli Salmanowi.

Początkowa historyjka miłosna wyjątkowo działała mi na nerwy. Zwłaszcza zakochany od pierwszego wejrzenia Raj, głupie sposoby Kajal, żeby go zniechęcić i perypetie Funsukha z (nie)żoną, bo nie ogarniam już czy to była jego małżonka, czy nie. No i ta otwierająca film piosenka Ready for Love! Ależ to było złe, uszy mi więdły.
Od wejścia Wielkiego Przepowiadacza Przyszłości, który ma kontakt z Bogiem (nie dali Salmanowi nawet imienia, więc zostańmy przy skrócie WPP) zrobiło się zdecydowanie lepiej, ale i tak ta akcja z terrorystami w szkole siostrzenicy Kajal, z którymi nie mogła poradzić sobie policja, za to poradził WPP, doprowadziła mnie do przewracania oczami z zażenowania. Pojawił się też nawał piosenek i durnowaty finał. Naprawdę cieszyłam się, że chociaż raz będzie niekonwencjonalne zakończenie, główny bohater zginie, myślałam, że może to Raj osłoni ją własną piersią, a tu kolejna kretyńska akcja, w której przez przypadek Kajal zostaje postrzelona przez policjanta (!), który ściga przestępcę. I to idiotyczne połączenie śmierci WPP z dalszym życiem Kajal.
Dżizaz, czasami jestem naprawdę wielką masochistką, że oglądam takie rzeczy...

Główna para była dosyć sympatyczna, w pewnym momencie naprawdę miło mi się ich oglądało, ale nie mogłam już patrzeć jak bardzo oboje aktorzy się do siebie szczerzą. Nie mieli normalnych min zadowolenia, szczęścia, smutku, rozpaczy tylko wiecznie uśmiechali się dosłownie całą twarzą. Z jednej strony miałam wrażenie, że aktorzy dobrze się bawią i czują w swoim towarzystwie, ale z drugiej wychodzi tu słaba mimika, bo nie da się przez cały film grać z jedną wyszczerzoną miną. Strasznie mnie to irytowało, totalnie przerysowane, a już zwłaszcza zachowanie Kajal, gdy dowiedziała się, że za kilka dni umrze. Owszem, na początku była zszokowana, popłakała na plaży, a potem jak gdyby nigdy nic przechodzi z tym do porządku dziennego. No wiesz Raj, poznałam takiego WPP, który bezbłędnie przepowiedział śmierć mojego ojca i wypadek, a teraz mówi, że umrę w piątek. Super, nie? I'm ready! Żadnego przerażenia, strachu, żartuje z całej sytuacji, prosi tylko żeby natychmiast się z nią ożenił, bo chce umrzeć jako mężatka. Raj jak normalny facet nie dowierza, robi jej badania, które niczego nie wykazują, ale jakaś lampka powinna mu się zapalić. A u niego też tylko żarty, planuje na feralny piątek lot samolotem do Szwajcarii, a potem jednak zakupy, zamiast zamknąć się w domu i nigdzie jej nie wypuszczać.

Raj i Kajal wydawali mi się jacyś oderwani od rzeczywistości. On zakochany od pierwszego wejrzenia, ona go odrzuca, ciągłe gadki o przypadku i przeznaczeniu, potem ciągłe gruchanie jak gołąbki, wycieczki na drugi koniec świata, żadnych problemów, a na koniec zlekceważenie przepowiedni. Nie dano mi nawet ich bliżej poznać. No i jak oboje potem mogli żyć z tym, że Raj zabił WPP?
Saloni Aswani i Kapil Jhaveri jak na swoje umiejętności aktorskie byli przeciętni, łagodnie rzecz ujmując. Fajerwerków nie było, zgrzytania zębami też. Bardziej chyba irytowały mnie ich postacie, niż oni sami, dlatego też najlepiej oglądało się ich w piosenkach. Chociaż te ciągłe uśmiechy, jeszcze szersze niż w zwykłych scenach, doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Naprawdę nie myślałam, że kiedyś będę narzekać, bo aktor się za często i zbyt mocno uśmiecha, no ale sami obejrzyjcie! Dwie godziny ciągłego wyszczerza.
No i czy tylko ja uważam, że Kapil to indyjska wersja śp. Waldemara Goszcza? SERIO. Przez cały początek filmu zastanawiałam się kogo mi przypomina aż mnie oświeciło. Naprawdę podobni.

A na deser WPP. Dlaczego ta rólka była taka krótka i nierozwinięta? O co chodziło z jego przeszłością? Dano do zrozumienia, że stracił swoją ukochaną, ale co z tego wynika? Skąd ta możliwość gadania z Bogiem i przepowiadania przyszłości? Dlaczego niby był połączony z Kajal? Dlaczego jego śmierć sprawiła, że ona przeżyła? Więcej pytań niż odpowiedzi. Skoro wprowadzono coś takiego to chociaż to wyjaśnijcie, a nie takie ochłapy, a ty się widzu domyśl sam. Totalnie niezrozumiałe.
Nie wiem też, dlaczego Salman przyjął tę rolę. Nie wnosi ona nic do jego filmografii, nie miał nawet sekundy na rozwinięcie skrzydeł i jakąkolwiek możliwość rozwinięcia tej postaci. Te ciągłe pseudofilozoficzne gadki, mrukliwy głos i długie, przetłuszczone włosy były nie do zdzierżenia.

Jak już wspomniałam Ready for Love na początek to był koszmar, zupełnie nieudana kompozycja. Całe szczęście później było lepiej, soundtrack się uratował. Tekstowo piosenki nie powalały (najbardziej rozbawiły mnie wersy z tytułowej Znaczenie miłości będzie się zmieniać. Zapach kwiatów będzie się zmieniał. Księżyc także się zmieni. Nawet temperatura słońca się zmieni, po których zostałam ze słowami Co, co, co?! :D), ale muzycznie było naprawdę nieźle. Tytułowa ciągnęła się zdecydowanie za długo, ale Tu Mila De jako jedyna piosenka WPP (głos Sonu <3) i Mere Dil Ko Dil Ki Dhadkan Ko z arabskim motywem w tle to moi zdecydowani faworyci. Podobał mi się również dosyć odważny teledysk do Jo Maangi Khuda, Kapil i Saloni mieli niezłą chemię.
Do posłuchania i obejrzenia Mere Dil Ko Dil Ki Dhadkan. No tylko patrzcie na ich wyszczerzone uśmiechy! I tak przez cały film. Dawno nic mnie tak straszliwie nie irytowało.


Myślałam, że będzie zdecydowanie gorzej. Klasyczny zakalec - niby dało się przełknąć, chociaż nie bez trudu. Momentami oglądało się przyjemnie, a potem twórcy dawali mi w twarz schematami, kretynizmami i przepowiadaniem przyszłości. Ta historia miała potencjał, ale warunki kręcenia i efekty specjalne sprzed 10 lat nie sprzyjały, a na dodatek scenariusz rozłaził się w szwach.
Plusiki za sympatyczną parę Kapil vel. indyjski Goszcz - Saloni i całkiem niezłą muzykę. Jak na gniota nie było tak źle, ale chyba jestem już zahartowana po takich dziełach jak Mela, Rudraksh i Anji.