poniedziałek, 1 sierpnia 2016

27. Podsumowanie: lipiec 2016

Aaru (2005) - Sześć
Aarumugam po stracie rodziców trafia pod opiekę Viswanathana - miejscowego gangstera. Traktuje go jak własnego brata i wypełnia wszystkie jego polecenia. Kolejnym jego zadaniem ma być zebranie ludzi na wiec w obronie polityka. Piątka jego przyjaciół za odpowiednią opłatą ma się oblać substancją i udawać chęć samospalenia. W płynie jest jednak benzyna, co doprowadza do ich śmierci.
Aaru odkrywa, że Viswanathan chce go zabić, aby nie poznał prawdy o tych wydarzeniach. Postanawia zemścić się na nim i jego braciach.

Pierwsza godzina zupełnie mnie nie kupiła, nie czułam tej historii, ale od momentu śmierci przyjaciół Aaru film nabrał rumieńców i od razu lepiej się oglądało. Fabuła przyspieszyła, akcja zawiązała, a trup ścielił gęsto.

Aaru to od początku do końca film Suryi. Zwłaszcza, że jego postać to nie jakiś mdły amant, tylko jak przystało na południowca chłopak wychowany przez gangstera z maczetą w dłoni, choć z wielkim sercem. Na początku bardzo mi się to jego nieokrzesanie i impulsywność nie podobało (policzek wymierzony Mahalakshmi zdecydowanie przesadzony), ale potem ogarnięty żądzą zemsty był rewelacyjny. Kolejne wyeliminowywanie braci Viswanathana robiło wrażenie.
Nie przepadam za Suryą, chyba jeszcze nie trafiłam na rolę, w której w pełni by mnie zachwycił, ale łapie plus na przyszłość. No i jak wyglądał z maczetą! <3

Maha Trishy to tak naprawdę rólka drugoplanowa potrzebna tylko do piosenek. Wątek miłosny mnie szczerze irytował, bo na początku to ona jak gąska za nim latała, gdy nagle Aaru uświadomił sobie, że ją kocha to odrzuciła go na dwa miesiące i dała czas do zastanowienia, a potem to on znowu bawił się w ciuciubabkę. Nie był on tu niby najważniejszy, ale nie lubię czegoś takiego.
Poza tym Maha była jakaś dziwna. Może one tam przyzwyczajone do facetów gangsterów i zabijaków, ale ona nie miała nic przeciwko, że jej ukochany jest zamieszany w takie porachunki i zabija ludzi na śniadanie. Wręcz jej się podobało! Ale w obliczu niebezpieczeństwa stawała na wysokości zadania, podobała mi się jej determinacja w zdobyciu lekarstw dla Aaru i jego późniejsze łzy w czasie jej przemowy, aby pozwolił jej być blisko niego.

Ashish Vidyarthi jak na głównego złego miał niewiele do grania, chociaż szczerze uwielbiam jego czarne charaktery. Dopiero im bliżej finału, tym bardziej to zło i nienawiść za okaleczanie jego braci z niego wychodziło. Szkoda, że nie dano mu większej szansy na wykazanie się.

Poziomu 'humoru' w południowych filmach nigdy nie zrozumiem. Tutaj naczelnym rozśmieszaczem jest Vadivelu i najlepszą radą jakiej mogę udzielić to - przewijajcie! Ja obejrzałam cały jego wątek i miałam ochotę walić głową w stół. Totalny zapychacz, a na dodatek oczywiście nieśmieszny.

Tamilska muzyka rzadko mi się podoba, ta w Aaru też była średnia. Najlepsza była chyba smutna Paakkatha i Nenjam Enum. Ogólnie wszystkie piosenki mi się zlewały, dosyć podobne do siebie teledyski też nie pomagały w odbiorze.


Jukebox do przesłuchania:


Żeby dojść do najlepszej części filmu i popisu Suryi, trzeba wytrzymać nudną pierwszą godzinę i strasznego Vadivelu. Ciężkie to zadanie, ale końcówka wynagradza wszystkie męki.

Main Tera Hero (2014)
Widziałam ten film... szósty raz. Serio. Prowadzę statystki. :D I zadziwiające jest to, że za każdym razem bawi mnie tak samo. To jakiś fenomen, bo zawsze narzekam na poziom indyjskich komedii. Tutaj również zdarzają się przerysowane momenty, szczerze nie podoba mi się pomysł z paralizatorem, ale reszta jest rewelacyjna!

W zasadzie mogłabym wkleić tu swoją poprzednią recenzję, bo nie zmieniłam zdania w żadnym aspekcie.

Varun jest doskonałym aktorem komediowym, nikt mnie nie bawi tak jak on! Wystarczy, że zacznie robić swoje miny, strzelać zabawnymi tekstami i robić na złość Angu, a ja płaczę ze śmiechu. Ma świetną mimikę, dobrze operuje głosem, a te bioderka! <3 Przede mną jeszcze Badlapur, ale Seenu obok Humpty'ego to zdecydowanie jego najlepsza rola.

Nawet panie bawiły mnie jakoś bardziej niż wcześniej. Nargis ze swoim Don't worry, I'll teach you. i Ileana w wyznaniach słodkiej, truskawkowej miłości. A już w ogóle serce skradł mi duet Angad - Peter, zwłaszcza postać Arunodhaya przekształcającego się z groźnego policjanta w niezdarę, który nigdy nawet nie dotykał dziewczyny. I te jego zabawy w puk, puk!
Do tego dodajmy jeszcze Vikranta z głosem surround, teściową Veronicę (Ty zwierzaku!) i niezastąpionego Balliego, a otrzymamy cały obraz tego pozytywnie pokręconego filmu.

Nie da się wybrać nawet jednej najlepszej kwestii, bo całe Main Tera Hero to jeden wielki cytat. Ale najbardziej lubię chyba Brad i Angelina. Brangelina. Sunaina i Seenu. Sunainu! oraz Seenu rozpaczającego przed Vikrantem, że Angu całował się z Ayeshą - KILL HIM! :D

Z wizją nawet piosenki lepiej się oglądało i nie mogłam się powstrzymać od podrygiwania. To wcale nie jest tak mierny soundtrack za jaki go miałam. Palat Tera Hero Idhar Hai, Besharmi Ki Height, Shanivaar Raati są naprawdę niezłe, bo Galat Baat Hai nadal poza wszelką konkurencją. Bioderka i butelka wody. <3

Muszę w końcu obejrzeć Kandireegę i porównać, ile David Dhawan zaczerpnął z oryginału, na ile to jest druga wersja tego samego, ale nawet remake trzeba potrafić zrobić.
Kocham ten film. Wrócę do Seenu jeszcze nie raz, potrafi przegonić wszystkie smutki.
I'm bad!

Holiday - A Soldier Is Never Off Duty (2014)
Virat Bakshi, żołnierz indyjskiej armii i tajny agent, przyjeżdża do domu na urlop. Rodzina zaciąga go, aby obejrzał dziewczynę - kandydatkę na żonę. Indyjski wizerunek Saiby mu nie odpowiada, więc odrzuca ją. Pozory jednak mylą, bo na co dzień nosi się jak zachodnia dziewczyna, a na dodatek uprawia boks.
Pewnego dnia Virat jest świadkiem kradzieży portfela w autobusie. Zarządza przeszukanie wszystkich pasażerów, gdy nagle jeden z nich zaczyna uciekać. Autobus eksploduje, a mężczyzna okazuje się być jednym z wysłańców terrorystów. Virat dowiaduje się, że na 27-ego września zaplanowany został wybuch bomb w dwunastu miejscach w Mumbaju. Dzięki pomocy przyjaciół z armii zamachy zostają udaremnione, ale od tej pory Virat toczyć będzie jeszcze jedną walkę - z przywódcą terrorystów.

Jakie to było zaskakująco dobre! Nie kojarzę, żebym widziała tamilski oryginał Thuppakki, ale czas trwania i żołnierska tematyka Holiday trochę mnie odstraszała. Zupełnie niepotrzebnie, bo to był naprawdę rewelacyjny film.
Przede wszystkim umiejętnie połączył wątek miłosno-humorystyczny z terrorystycznym. Niby dwa odrębne światy, ale nic mi się nie gryzło, oba świetnie się oglądało.

Wątek Virat - Saiba mocno niebanalny, bo najpierw oboje nie przypadli sobie do gustu, potem się nawzajem odrzucali, a na dodatek para żołnierz - bokserka. Bardzo ubawił mnie występ specjalny Govindy, który stał się kolejnym kandydatem na męża Saiby, a na dodatek był przełożonym Virata. Jego stanie na baczność na sam widok Pratapa i recytowanie swojego numerku - świetne! Sceny w kawiarni i jego domu równie przezabawne.

Z kolei cały wątek terrorystyczny oglądało się jak prawdziwy film akcji. Naprawdę dobrze zrealizowane, realistyczność zachowana, nawet ja, na którą takie rzeczy nie działają, dałam się wkręcić i do końca czekałam na wielki finał.
Zresztą cały ten wątek jest bardzo aktualny w obecnym świecie, przy ataku na centrum handlowe ciarki mnie przeszły, bo przecież coś podobnego przeżywaliśmy zaledwie kilka dni temu.

A to zasługa fe-no-me-nal-ne-go Akshaya. Już od dawna mówię, że strasznie marnuje się w dennych komediach, które nie dają mu możliwości rozwoju, a Holiday to naczelny przykład filmu, w których powinien grać. Wypada fantastycznie w poważnych, dramatycznych rolach, dlatego nie pojmuję dlaczego daje się tak szufladkować i tak rzadko go w takich widujemy. Może nie dostaje ofert? Holiday to będzie zdecydowanie trzeci film po Sangharsh i 8x10 Tasveer, który poleciłabym wszystkim jego antyfanom, znającym tylko jego komediowy wizerunek.
Virat to świetna postać do wykazania się. Z jednej potrafiący rzucić wszystko dla miłości do Saiby, a z drugiej sprytny i piekielnie inteligentny żołnierz i tajny agent. Może jego załatwianie wszystkiego i rozprawienie się z terrorystami w pojedynkę było trochę naciągane, ale to on grał tu pierwsze skrzypce. I to jak Akshay grał! Metody pracy i przebiegły umysł Virata mocno mi imponowały. Żeby wszystkie służby w taki sposób likwidowały niebezpieczeństwo jak on...

Postać Saiby zapowiadała się lepiej, zwłaszcza po tym jak przedstawiono ją jako harde, wysportowane dziewczę, ale nie była ona najważniejsza w fabule, więc potraktowano ją nieco po macoszemu. W sumie szkoda, ale film był i tak już wystarczająco długi, żeby przeciągać wątek miłosny.
Jednak szczerze rozbawił mnie dialog przyjaciółki z Saibą na ślubie, która wychodziła za niezbyt atrakcyjnego mężczyznę, i uświadamiała ją, że Johnów, Salmanów, Hrithików i innych gwiazd filmowych jest zaledwie kilku, dziewczyn w Indiach 30 milionów, a inteligencja i uroda nie idą w parze. :D
Niemniej, Sonakshi oglądało się całkiem przyjemnie tylko niech darują sobie robienie jej takich warkoczyków jak podczas walki bokserskiej. Wyglądała okropnie. A poza tym czy tylko mi wydawała się taka 'duża'? Akurat ona sylwetką chudzielca pochwalić się nie może, ale gruba też nie jest, a tu ciągle patrzyłam na jej pełne kształty, które wręcz kłuły mnie w oczy, zwłaszcza w Blame The Night.

Na plus występ Govindy, Sumita Raghavana jako Makhiyi, niezbyt rozgarniętego przyjaciela Virata, i Freddy'ego Daruwali, czyli głównego terrorysty.

Piosenki typowo teledyskowe były trzy i myślę, że jak na ten typ filmu to ilość wystarczająca. Chociaż trochę ukazywały uczucie Virata i Saiby, a także dawały odrobinę wytchnienia od ciężkiego wątku terrorystycznego. Oprócz Tu Hi Toh Hai niezbyt mi się podobały, ale na takiego Akshaya zawsze miło popatrzeć.
No i dlaczego Palang Tod nie znalazło się w filmie? Gdybym się nie zainteresowała, nawet nie wiedziałabym, że istnieje, a Mika Singh jak zwykle daje tu głosowy popis.
Na pochwałę zasługuje natomiast background. Im bliżej finału, tym bardziej niepokojący i wpadający w ucho.

Jukebox:


Bardzo miłe zaskoczenie. Holiday to od początku do końca świetnie zrealizowany film akcji, trzyma w napięciu, ale w przyjemny sposób łączy ze sobą również wątek miłosny i elementy humoru. Na pewno kiedyś wrócę do niego chociażby ze względu na absolutnie rewelacyjnego Akshaya.
Poproszę więcej takich filmów!

Bajirao Mastani (2015)
Indie, XVIII w. Bajirao zostaje Peshwą - nowym przywódcą Marathów. Córka króla Rajputu prosi go o pomoc zbrojną w obronie jej miasta Bundelkhand. Mimo różnic społecznych i religijnych, zakochują się w sobie. Mastani przybywa do Pune, aby odkryć, że Bajirao ma już żonę i nikt z rodziny Peshwy nie będzie przychylny ich miłości.

Nie wiem, czy wyrosłam już z filmów Bhansaliego, czy to jeden z moich ukochanych reżyserów tak drastycznie obniża loty. Miałam nadzieję, że Ram Leela to tylko wypadek przy pracy, a tu znów taka robaczywka.

Coś, co się nie zmienia to oczywiście szczególna dbałość o stronę techniczną. Chociaż mam wrażenie, że akurat tutaj nieco stonowana, nie oszałamiała tak jak w Devdasie albo Saawariyi. Piosenki jak zwykle były barwne, ale sama posiadłość w Pune czy Mastani Mahal nie porażały przesadnym przepychem. W kamerze Bhansaliego jednak wszystko wygląda zachwycająco.
Jak na film oparty na wydarzeniach historycznych oczekiwałam trochę więcej ukazania natury wojownika Bajirao, jego władzy, walk, a były tak naprawdę tylko dwie: obrona Bundelkhand i walka z Nasirem. Niby takie rzeczy najbardziej nudzą, ale aż się prosiło o więcej akcji.

Właśnie, akcja. Której śmiało mogę powiedzieć, że nie było. Kashi czeka na męża, Mastani myśli o Bajirao, piosenka, Bajirao myśli o Mastani, piosenka, Radhabai i Nana spiskują, piosenka. Jedynie finał był naprawdę spektakularny i emocjonujący, robił wrażenie pośród wszechogarniającej nudy. Ale ostatnie trzydzieści minut z efektem WOW! to za mało, żeby uratować całość.

Ranveer na szczęście potrafi jednak grać bez maniery Jestem aktorem i ja tu gram!, którą niezmiernie irytował w Ram Leeli. Jak na niego było całkiem nieźle, nie zgrzytałam zębami, sceny furii i gniewu zdecydowanie wychodziły mu najlepiej. Finał przerysowany do granic, ale Bajirao opętany gorączką i miłością przyprawia o ciarki. Jednak porównując dwóch bohaterów Bhansaliego i ich sceny śmierci - Devdasa i Bajirao, chyba nikt nie ma wątpliwości ile Ranveerowi brakuje chociażby do takiego Szaruka. Nie ta klasa.
Czegoś jednak brakowało Bajirao, momentami wyjątkowo mdły i miałki był ten wielki wojownik. Pewnie o to chodziło, o ukazanie ludzkiej strony i wielkiego uczucia wodza do Mastani, ale spodziewałam się czegoś innego.

Z Deepiką chyba nigdy się nie polubię. Tyle lat już minęło od Om Shanti Om, a ja nadal widzę w niej tę samą słabą debiutantkę.
Ani piękna, ani grą nie zachwyca. Zatem nie dość, że Deepika sztywna jak deska to jeszcze ciągle klepała kwestie Mastani o wielkiej miłości, uczuciu, namiętności, że będzie na niego czekać, że umrą razem, a od niej wiał lód. Totalnie niewiarygodne.
Myślałam, że Leela w jej wykonaniu była beznadziejnie słaba, więc naprawdę nie wiem, co powiedzieć o Mastani.
Nie rozumiem fenomenu tej dziewczyny i chyba nigdy nie zrozumiem.

A kto przyćmił naszą główną parę? Priyanka Chopra wyrosła na niekwestionowaną gwiazdę tego filmu. Wydawałoby się, że wierna żona wypadnie blado na tle nieustraszonej wojowniczki o swój ród i miłość, a Kashibai zmiotła całe towarzystwo.
W niewielu scenach, które jej dano, Priyanka wyrobiła 100% normy, pokazując, że nawet w drugoplanowej roli można błyszczeć.
Nie kibicowałam Mastani, która za nic miała rodzinę ukochanego, ale właśnie Kashi, która w duchu znosiła upokorzenia: związek męża z kochanką - muzułmanką, rozpad rodziny i brak wsparcia. Mimo tego wciąż kochała Bajirao, uratowała Mastani, zaakceptowała inną w życiu męża, a na dodatek wybłagała zgodę na uwolnienie jej byle tylko uratowała Peshwę. Jak bardzo symboliczna była scena, gdy Bajirao leży w gorączce, widzi zamazaną postać kobiety i nawet jej nie poznaje, myśląc że to Mastani. To Kashi jest tu bohaterką tragiczną, a nie miłość Bajirao i Mastani.

Nigdy więcej pary Deepika - Ranveer! Czy ktoś tu widzi jakąkolwiek chemię między nimi? Jakąś małą iskierkę? Przez cały film miałam wrażenie, że aktorzy się w prywatnym życiu wręcz nienawidzą, bo cały czas widziałam między nimi lód, a nie namiętne uczucie! Już w Ram Leeli strasznie ciężko mi się ich oglądało, ale tutaj to istna tortura.

Soundtrack nie zachwycił mnie w takim stopniu, jak ten z Ram Leeli. Moim faworytem pozostaje Albela Sajan. Żałuję, że Priyanka i Kashibai dostały takie ochłapy i nie mają nawet jednej porządnej piosenki dla jej postaci.
Broni się również Deewani Mastani, Malhari oraz Pinga, ale duet taneczny Deepika - Priyanka nie dorasta nawet do małego palca kultu duetu Madhuri - Aishwarya z Devdasa. Nie ta klasa.

Jukebox część I: 

Jukebox część II:


Sama już nie wiem, czy to Bhansaliemu tak słabo wychodzą teraz filmy, czy to główna para mu je kładzie. Ale coś musi być w obu opcjach, bo scenariuszowo nie powalały, a na dodatek Ranveer z Deepiką to totalnie pozbawiony chemii duet.
Znów warto jedynie dla muzyki, reżyserskiego zmysłu i strony technicznej oraz zachwycającej Priyanki.
Już się boję, co następnym razem wymyśli Bhansali skoro to idzie taką tendencją zniżkową...