Witam w nowym roku! :)
Po półtora roku niewidzenia spotkałam się z przyjaciółką, również
bollymaniaczką, co zaowocowało 8 seansami: dwóch filmów, których nie
widziałam, reszta była dla mnie powtórką.
Na pierwszy ogień
poszedł Humpty, którego zdążyłam polecić już chyba wszystkim. Obie się
nie zawiodłyśmy. To nadal tak samo cudownie ciepły film na każdą okazję.
Uroczy i walczący o ukochaną Humpty, denerwująca Kavya, chemia Varuna i Alii, genialny OST na czele z moim
ulubionym Samjhawan, idealny Angad, który jednak nie okazał się gejem, a
najbardziej rozbroił taniec Shonty'ego i Poplu do Suraj Hua Maddham
oraz sposób na odzyskanie pieniędzy Gurpreet. :D
Uwielbiam Humpty’ego. Na pewno jeszcze do niego wrócę.
Elitarna szkoła Świętej Teresy jest
podzielona na dwa obozy. Uczniów, którzy dostali się do niej dzięki
wpływowym rodzicom i uczniów, którym zależy na nauce. Do takich należy
nowy: Abhimanyu. Pierwszego dnia zadziera z Rohanem, typem playboya,
który nie ma oporów przed flirtowaniem z innymi, mając już dziewczynę. Z
czasem jednak się zaprzyjaźniają, gdy nagle między nimi staje Shanaya.
Przyjaźń jeszcze bardziej zawisa na włosku, gdy w szkole odbywa się
coroczny konkurs na studenta roku, a wszyscy uczniowie rywalizują ze
sobą o przepustkę na najlepsze studia.
Po film sięgnęłyśmy ze
względu na miłe wrażenie jakie zostawił po sobie Varun w Humptym i chcąc
zaliczyć jak na razie jego skromną, trzy filmową filmografię.
Studenta można podzielić na dwie części. Tragiczną pierwszą, która była
praktycznie o niczym. Chyba że o szkole rodem z High School Musical,
pustej jak but Shanayi, beztroskim Rohanie i ambitnym Abhim. Całe
szczęście film uratowała część druga, zwłaszcza od momentu pocałunku
Abhiego i Shanayi, jego bójki z Rohanem i zerwania przyjaźni. Podobała
mi się również rywalizacja w konkursie.
Karan chyba na siłę
chciał zrobić drugie Kuch Kuch Hota Hai naszych czasów. Szkoła, trójkąt
miłosny, a Tanyę w Studencie zagrała Sana Saeed – filmowa Anjali! Nie da
się uciec od porównań. Ogólnie film jest dziurawy scenariuszowo,
postacie, zwłaszcza Shanayi, której tak naprawdę mogłoby nie być, są
skopane po całości pod względem charakterów, no i wygląd szkoły!
Stołówka wyjęta jak z amerykańskiej uczelni, boisko, basen, ogromne
przestrzenie. Karan uwielbia przepych i bogactwo, ale to się ma nijak do
rzeczywistości.
Fajnie, że dzięki Studentowi do przemysłu
wpuszczono nową krew i nowe twarze. Cała trójka głównych bohaterów tym
filmem zadebiutowała, chociaż i tu tkwi mały szkopuł. Wszyscy mają
‘plecy’ i pochodzą z filmowych rodzin. Siddharth Malhotra to brat Punita
Malhotry, reżysera I Hate Luv Storys i kuzyn słynnego projektanta
Manisha Malhotry. Varun Dhawan jest synem reżysera Davida Dhawana, a
Alia Bhatt córką reżysera Mahesha Bhatta.
Chyba straciłam złudzenia,
że ktoś nie będąc byłą miss albo dzieckiem rodzica pracującego w
przemyśle filmowym może zrobić poważną karierę.
Zgodnie
uznałyśmy, że w Studencie najbardziej wybił się Varun. Jego Rohan był
niepokorny, z pazurem, sprzeciwiający się ojcu i miał najwięcej do
zagrania. I jak on tańczy! <3 Shahidowi rośnie ogromny konkurent!
Abhimanyu Siddhartha został przedstawiony zbyt idealnie. Chłopak z
zasadami, grzeczny do bólu, a na dodatek tak strasznie wymuskany.
Najgorsza była Alia, która miała za zadanie tylko dobrze wyglądać, a
widz mógł tylko płakać nad pustością jej Shanayi.
Miłym
zaskoczeniem była postać Sodu zagrana przez Kayoze Iraniego, prywatnie
syna Bomana. Z każdą chwilą kibicowałyśmy mu coraz mocniej, a jego
pijacka przemowa przed Vashishtem była doskonała!
Cały film
skradł jednak Rishi Kapoor jako dyrektor szkoły podkochujący się w
nauczycielu wuefu! Wszystkie jego miny, podchody były rozbrajające, a
najlepszym ujęciem było to na gazetę z nagim Johnem Abrahamem w jego
szufladzie. :D
Największą wadą filmu była jego przewidywalność.
Od razu wyczułam, że kroi się romans Abhiego i Shanayi, a w połowie
poprawnie wytypowałyśmy cały dalszy przebieg włącznie z zakochaniem się
Abhiego w Shanayi, wielką kłótnią Rohana z Abhim, śmiercią dyrektora i
że to Rohan wygra konkurs, a potem zrzeknie się nagrody. ZIEEEEEW.
Z muzyką musiałam się trochę osłuchać, ale nie zmienia to faktu, że
Radha i The Disco Song są genialne. Oprócz Galat Baat Hai z Main Tera
Hero w głowie nie leci mi nic innego niż Radha on the dance floor,
Radha likes the party, Radha likes to move that sexy Radha body i Disco deewane A-HA! No i Varun wymawiający moje imię to miód na me
serce! <3 Chociaż Karan darowałby sobie w końcu wciskanie Kajol do każdego swojego filmu.
Przyjemne są również klubowe Vele, Ratta Maar i romantyczne Ishq Wala Love.
Pierwsza połowa jest do odstrzelenia, ale drugą będę wspominać o wiele
milej. Student of the Year to taki odgrzewany kotlet. Na raz, bo potem
może zemdlić.
No i nie myślałam, że za coś będę kiedyś wdzięczna
Karanowi, Karanowi Joharowi, którego nie znoszę równie mocno jak jego
filmów, ale dzięki ci za odkrycie i zaufanie Varunowi! Gdzie ten chłopak
się tyle czasu podziewał? <3
R…Rajkumar (2013)
W małej indyjskiej wiosce rządzą dwaj
baronowie narkotykowi Shivraj i Parmar. Romeo Rajkumar zaczyna pracować
dla Shivraja i szybko zostaje jego prawą ręką. Przez przypadek poznaje i
zakochuje się w Chandzie. Nie spodziewa się, że dziewczyna jest
sierotą, której wychowaniem zajmuje się jej wujek Parmar, a uczuciem
obdarzy ją również Shivraj. Wrogowie postanawiają, że zakopią topór
wojenny ślubem Chandy z Shivrajem. Jednak w życiu Rajkumara liczy się
tylko miłość, miłość, miłość i walka, walka, walka, więc czeka go ciężka batalia o swoją miłość.
Do tej pory pamiętam swój zachwyt po obejrzeniu trailera. Sugerował on
trochę ambitniejszy film, ale nawalanki i poważny wizerunek Shahida
zachwyciły do tego stopnia, że obiecałam sobie, że gdy tylko się pojawi
to obejrzę go poza kolejką. Wtedy nie zawiódł ani trochę. Teraz
odebrałam go trochę inaczej, widząc niedoskonałości, ale nadal bawił tak
samo.
Rajkumar to od początku do końca film Shahida. Jego
słodkie minki, urocze meri lollipop kierowane do Chandy, nawalanki,
pas, konik i przechytrzanie Shivraja były bezcenne.
Niesamowita jest
jego przemiana od 2003 roku i debiutu wymoczka w Ishq Vishk do
pierwszego przełomu jakim było Jab We Met aż do Rajkumara. A czeka na
mnie jeszcze Haider, kolejna adaptacja Szekspira i genialnie
zapowiadająca się jego rola. Takiego Shahida można jeść łyżkami. No i te
nieśmiertelne najeczki! :D
Chanda miała ostre wejście z parasolką, butelką i plaskaczem, szkoda,
że później straciła swojego pazura. Bardzo polubiłam Sonakshi po tym
filmie i aż szkoda, że od tamtej pory nie miałam jej jeszcze okazji w
niczym innym obejrzeć. Kolejna z aktorskiej rodziny, ale przynajmniej
śliczna i potrafi grać, co nie jest takie oczywiste.
No i na
deser Sonu! W jego wykonaniu kolejny zuy to nic nowego, ale Shivraj był
genialny w scenach, gdy próbował stać się wymarzonym mężczyzną dla
Chandy. Zwłaszcza, gdy tańczył i uczył się angielskiego: I’m your
buuuull, you are my shiiiiit, we together buuuullshiiiit! xD
Miło było przypomnieć sobie muzykę i wiedzieć, że podoba mi się tak
samo. Gandi Baat to popis tanecznych umiejętności Shahida, zabawne Mat
Maari z Chandą rzucającą obelgami w kierunku Rajkumara i absolutnie moje
ulubione Saree Ke Fall Sa.
Seans trochę się dłużył, ale to nadal kochany film. Do fragmentów na pewno jeszcze kiedyś wrócę.
Veer Zaara jest nieśmiertelna. Nie wiem po raz który obejrzałam ten
film, muszę to w końcu zacząć zapisywać, bo to chyba jedyne indyjskie
dzieło, które znam klatka po klatce włącznie ze wszystkimi dialogami.
Ale też nie mogę wracać do niego zbyt często, bo przyznam szczerze, że
tym razem mocno nudziłam się na scenach rozprawy i nie umiałam się
wzruszyć chociaż widziałam łzy współtowarzyszki. :)
Nadal zachwyca mnie nieziemski krajobraz Pendżabu, dbałość o każdy najdrobniejszy
szczegół w kadrze, a przede wszystkim ponadczasowa historia miłosna. Z
każdym kolejnym seansem wydająca się coraz bardziej nieprawdopodobna,
ale cudowny w swej szlachetności Szaruk i piękna Preity wynagradzają
wszystko.
Tym razem zwróciłam też większą uwagę na postaci Tatka i Mateczki. Ich uczucie do przybranego syna, chęć służenia wiosce i przyjęcie Zaary jak swojej to cała esencja ich dobroci i miłości.
No i ta muzyka! Main Yahaan Hoon nadal pozostaje moją ulubioną miłosną
piosenką indyjską na równi z Mujhe Neend Na Aaye z Dil. Bije od niej
taki magnetyzm i erotyzm w połączeniu ze spojrzeniami Veera, że iskry
lecą. Wsłuchajcie się też instrumentale lecące w tle. Przepiękny jest
ten ze sceny na moście w drodze na dworzec w Atari, w momencie wrzucania
prochów Bebe do rzeki i otrzymania telefonu od Shabbo. Zresztą sami
posłuchajcie. Mnie właśnie przeszły ciarki, a w oczach zalśniły łzy.
Dalej nie mogę też darować wycięcia Yeh Hum Aa Gaye Hain Kahan. To
przepiękna piosenka z romantycznym teledyskiem. Pięć minut wujka Yasha
by nie zbawiło, a naprawdę można było pobawić się z montażem i jakoś ją
wcisnąć. Szkoda, że się zmarnowała.
To przez moją chwilową
słabość. Obiecałam sobie, że będę twarda. Gdybym wczoraj powstrzymała
samą siebie... - Twoja chwilowa słabość pomoże mi przeżyć całe życie.
Gdybyś odebrała mi nawet to, co zabrałbym ze sobą?
Mela (2000)
W indyjskiej wiosce grasuje zły Gujjar. Na oczach
Roopy zabija jej brata, więc dziewczyna poprzysięga mu zemstę. Na swojej
drodze spotyka parę przyjaciół: Kishana i Shankara, którzy poszukują
głównej aktorki do ich przedstawienia. Chce ich wykorzystać tylko do
swojej zemsty jednak w końcu uczucie do Kishana wygrywa. Co z Gujjarem?
Spodziewałam się, że Mela zgniecie mnie z powierzchni ziemi
równie mocno jak za pierwszym razem, bo ostrzegałam Edytę, że to gniot i
na trzeźwo się nie da. Słowa klucze, po
których świat nie jest taki sam to: niekończąca się piosenka, butelka,
Pakoda Singh, Pustynia Tysiąca Stóp, firankha, szpada, Dekho 2000,
wampirze zęby, kozing czy wewnętrzne monologi Roopy. :D
Tym razem podeszłam do tego na luzie, wiedząc jakie kwiatki zaserwuje
mi reżyser, ale i tak Mela nadal powala swoją epicką gniotowatością.
Ten wściekły Kishan po rozerwaniu mu rękawka w nowej koszuli, Kishan w
sari, mroczny Shankar mrocznie jedzący śniadanie, kozing Roopy,
najbardziej powalający teledysk ever czyli Dekho 2000, Kishan zawieszony
nad przepaścią, niekończąca się pieśń tytułowa, o której pewnie jeszcze
śni jej twórca, mocz w butelce, no i ta boska szpada w boskich ustach
Aamira! <3 :D
Mela powstała po prostu o kilka lat za późno, rok później przecież był
już Lagaan czy Kabhi Khushi Kabhie Gham. Jako parodia najgłupszych
oldskuli byłaby świetna, ale najgorsze w tym wszystkim, że to powstało
NA SERIO, a Twinkle grała tak, jakby wypruwała sobie żyły. Chyba jedynie
Aamir wiedział, że ten film to czysty idiotyzm, może sobie pozwolić na
więcej i dlatego tak dobrze bawił się na planie. Nadal jednak
zastanawiam się jak bardzo brakowało mu pieniędzy albo których swoich
leków nie wziął, że zgodził się na udział w tym filmie. :D
Muzyka jakaś tam była. Ja osobiście uwielbiam tylko Dhadkan Mein Tum
(SZPADA! <333, firankha, Aamir sułtan, Aamir Zorro, nic więcej nie
trzeba dodawać) i Chori Chori Hum Gori Se z sympatycznym SA Aishwaryi.
Dekho 2000 to zupełnie inna kategoria muzyki, no i ta niekończąca się
pieśń tytułowa…
Mela jest tylko dla zatwardziałych bollymaniaków, którym niestraszny
absolutnie ŻADNY gniot. Ja z zaskoczeniem odkryłam, że po drugim seansie
epicka gniotowatość Meli podobała mi się jeszcze bardziej. :D Ale ja po prostu kocham gnioty, a tym bardziej oldskulowe. Mela jest pod tym względem niepokonana.
Aditya Malhotra właśnie zaręcza się z Sonią, wziętą projektantką mody,
która nie podziela jego tradycyjnych poglądów. Uważa, że najpierw czas
na karierę, a dopiero później na dzieci.
Jia Yashvardhan spędza
kolejne dni na zakupach, przygotowując się do ślubu z biznesmenem,
Karanem Oberoiem. Narzeczony jednak nie poświęca jej zbyt wiele czasu.
Para poznaje się w Kanadzie. Dochodzi do serii przypadkowych spotkań,
które zapoczątkowują przyjaźń, a kończą się miłością. Co jednak z
narzeczonymi Adityi i Jii?
Dopiero za drugim seansem spostrzegłam
jak bardzo fabuła tego filmu jest prosta i naiwna. Przyznaję jednak, że
w ogóle mi to nie przeszkadza. Cała ta cukierkowość i naiwność jest
właśnie dużym plusem. Historia idealnie wpasowuje się w nurt komedii
romantycznych, miłość rozkwita powoli przechodząc od przypadkowych
spotkań do miłości. Wielkim plusem jest także przede wszystkim chemia
między Akshayem i Katriną. Od razu widać, że ta dwójka świetnie czuje
się w swoim towarzystwie. Bardzo do siebie pasują, co ułatwiło
uwierzenie w ich miłość.
AKSHAY! <333 Dlaczego ten facet tak
strasznie marnuje się teraz w tych wszystkich idiotycznych komediach?
Może nie wpasowuje się w kanon urody amanta, ale takie szlachetne, do
bólu czułe i pełne miłości postacie fajnie mu wychodzą. No i wygląda tu
tak, że tylko jeść łyżeczką!
Za Katriną nigdy nie przepadałam,
ale HDKG to był jeden z pierwszych filmów, w których wypadła naprawdę
sympatycznie. Końcówka w jej wykonaniu to mały koszmarek, ale przez cały
film mi się podobała. Może dlatego, że nie pajacowała. Jej Jia była
zwykłą dziewczyną, samotną po śmierci matki i w związku z Karanem.
Szkoda tylko jej dubbingowanego głosu.
Bipashy nie znoszę i
prawdę mówiąc postać Sonii mogłaby polecieć w montażu, bo nie wniosła
totalnie nic. Na koniec to przecież Karan się poświęcił, to wokół niego
kręcił się finał, to on uwolnił Jię, a gdzie w tym miejsce na Sonię?
Przecież Aditya też był z kimś związany, a w końcówce nie zaszczycił jej
nawet spojrzeniem, o rozmowie nie wspominając. Co ich w ogóle
połączyło? O czym rozmawiali w okresie przed zaręczynami skoro różnili
się w podstawowych kwestiach?
Anila uwielbiam chociaż jego postać
jest do bólu niekonsekwentna i przerysowana. Na początku twórcy próbują
pokazać, że Jia nie ma z Karanem łatwego życia i będzie jej bardzo
trudno się od niego uwolnić. A ten potem w finale, jak gdyby nigdy nic, i
jak typowy narzeczony w indyjskim filmie, oddaje ukochaną wolno. I to
jeszcze dramatycznie zrywając jej z szyi zawieszoną już wcześniej
mangalsutrę!
Oprócz pary Akshay - Katrina najlepiej wspominam
muzykę. Z największym sentymentem wracam do Fanah Fanah na złomowisku
starych samochodów i Akkiego w kapeluszu kowboja. Nie tylko dlatego, że
uwielbiam samą piosenkę i teledysk, ale była ona pierwszą, którą
usłyszałam w sklepie indyjskim w Londynie, a to bardzo miłe wspomnienie.
Lubię też wariacje na temat tytułowej piosenki i przezabawne For Your
Eyes Only z pijaną Helen i naszą parą wywijającą na stole.
Nie obyło się niestety bez głupot i scen zapychaczy jak wątki wyjątkowo
irytującej pendżabskiej rodzinki Adityi, jego współlokatora z fryzurą o
kolorze jajecznicy czy przyjaciół, którym zrobił wyjątkowo głupi kawał i
który skończył się płomiennym przepraszaniem na stadionie, co było
idiotyczne do kwadratu.
Słodko-mdlący, ale naprawdę lubię ten
film. Za świetnego Akshaya, jego chemiczny duet z Katriną (scenki w
zasypanym samochodzie, tańczenia tango, wygłupiania się na kanapie), a
przede wszystkim za muzykę. Raz na kilka lat jest idealny, częściej
mocno niestrawny.
Seenu brakuje
tylko dwóch procent do zdania egzaminu. Gdy pokojowa rozmowa z
nauczycielem nie skutkuje, chłopak zostaje zmuszony do porwania jego
córki prosto ze ślubu. Seenu postanawia, że wyjedzie z Ooty na uczelnię w
Bangalore i nie wróci do domu dopóki nie dostanie dyplomu.
Już
pierwszego dnia zakochuje się w Sunainie. Nie wie jednak, że jej
adoratorem jest policjant, który ma na nią haka, a na dodatek w
autobusie do Bangalore wpadł w oko Ayeshy, córce mafiozo z Bangkoku.
Ten film to jakiś absolutny fenomen. Zawsze narzekam na zerowy poziom
współczesnych indyjskich komedii, a Main Tera Hero okazało się po prostu
bezkonkurencyjne w swojej kategorii!
Seans zaproponowałam tylko ze
względu na Varuna i chcąc zaliczyć trzeci i jak na razie ostatni jego
film. Okazał się tak genialny, że ochrypłam ze śmiechu, co ostatnio
zdarzało mi się tylko na Duplicate. I to nie raz, bo potem widziałam
Main Tera Hero jeszcze dwa razy. Czyli wychodzi trzy razy w ciągu pięciu
dni plus powtórka najlepszych scen, aby zachęcić kolegę.
Main
Tera Hero to hindi remake telugu Kandireegi z Ramem, Hansiką i Sonu.
Zbieram się za to od kilku dni, ale po poprzewijaniu już widzę, że nie
chcę sobie za szybko psuć genialnego wrażenia jakie zostawiło po sobie
Main Tera Hero.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że film jest
momentami niewiarygodnie naciągany i nierealny, a w ogóle nie zwraca się
na to uwagi. Wciąga przede wszystkim świetnie rozpisany humor i
fantastyczny Varun, który ciągnie cały film na swoich barkach, a robi to
w taki sposób... <3
Varun zasługuje tu na długaśny akapit i w pełni na to zasłużył.
Już po Humptym czułam, że to fajny chłopak i wyrośnie z niego niezły
aktor. Jego debiutancka rola w Studencie dobra, ale ciężko było mu się
wykazać przy tak słabym scenariuszu chociaż i tak w towarzystwie pustej
bohaterki Alii i wymuskanym Siddharcie był najjaśniejszym światełkiem
tego filmu. Aż tu nadszedł Seenu i zostałam powalona na łopatki. To, co
tu wyprawia przechodzi moje pojęcie. Jest tak uroczy, kochany, powala
swoimi słodkimi minkami, sześciopakiem, a gdy się uśmiechnie cały świat
topnieje. Chłopak ma niewiarygodny talent komediowy! Wystarczy, że
zacznie błagać swoim przesłodzonym głosem nauczyciela o brakujące dwa
procenty i strzelać mu oczka, a ja już chichoczę jak głupia. Varun
funduje tu takie przeczyszczenie przepony i ból szczęki, że wystarczą
chyba tylko te cytaty z bójki w autobusie na potwierdzenie: HEEEJ! Co
ja jestem wyświetlacz dotykowy, że co chwilę mnie dotykacie?! i Heeej,
bohaterze! - Czekałem aż to powiesz, żeby cię pobić. xD
Jak myślę o
Varunie w tym filmie, cisną mi się na usta same pochwały. Chłopak jest
niesamowity, do tego tańczy jak profesjonalista, a bioderka ma jak
marzenie! <3
Dawno nie czułam takiej nagłej miłości do bolly aktora jak do niego.
Trafiło raz, a porządnie. Dowiedziałam się o nim już chyba wszystkiego i
ostrzegam żeby nie szukać jego zdjęć z czasów studenckich. Lepiej
poczekać aż miłość będzie naprawdę mocna, bo to dosyć traumatyczne
przeżycie, ale też dowód jak bardzo można się zmienić! Od chłopaka z
długimi włosami i trądzikiem do aktora, którego każdy film to hit i
dojrzałego faceta z wyrzeźbionym sześciopakiem. Może i dla mnie jest
nadzieja? Nie na abs! :D
Z niecierpliwością czekam na jego poważną rolę w Badlapur (pierwsza
taka w jego karierze, szykuje się prawdziwa uczta zwłaszcza po
obejrzeniu trailera i teledysku do Jee Karda), potwierdzenie
umiejętności tanecznych w ABCD2 ze Shraddhą i zapowiedziany kolejny
projekt z Jaśkiem i Jacqueline. Wyrasta nam prawdziwa gwiazda, będę go z
uwagą śledzić.
Gdy obserwuję teraz promocję Badlapur (premiera 20
lutego!) i widząc jaki to cudowny chłopak (świetny kontakt z ojcem,
reżyserem Main Tera Hero, podobnie jak ja ma obsesję na punkcie włosów,
sypie żartami jak z rękawa, a przede wszystkim jeszcze bardzo skromny i
niezmanieryzowany) myślę tylko: Gdzieś ty się podziewał przez całe moje
życie? :D
Ileana i Nargis były tak naprawdę tylko miłym dodatkiem do Varuna. Obie
nie miały zbyt dużo do grania, ekran oddając swojemu partnerowi.
Najlepiej wypadła chyba Ileana, ale miała po prostu więcej czasu
ekranowego jako ukochana Seenu. Takie komediowe role służą jej o wiele
bardziej niż tolly trzpiotki. Najbardziej w jej wykonaniu podobały mi
się sceny 'delikatnego, słodkiego i truskawkowego' wyznania miłości
przez telefon, demonstrowania z Seenu jak się powinno całować przyszłą
żonę i udawanej rozmowy z ojcem, którą podsłuchiwał Angu.
Nargis
wydawała się trochę sztywna, ale zmieniłam o niej zdanie po obejrzeniu
filmików zza kulis. Muszę przyznać, że dziewczyna jest naprawdę
przesympatyczna! Bardzo szczera, otwarta i skłonna do żartów, a że z grą
jeszcze nie najlepiej to inna para kaloszy. :) Dadzu i Don't worry, I'll teach you. bezkonkurencyjne!
A co powiedzieć o parze Angad i Peter czy Ballim i Vikrancie z głosem
surround? Brakuje mi słów do pochwał, a to już chyba najlepszy
komplement. Ludzie odpowiedzialni za casting wykonali kawał dobrej
roboty, że oprócz głównej trójki bohaterów, tak pozytywnie wybijają się
także aktorzy drugiego planu.
Anupam to żadne odkrycie, ale Arunoday
Singh jak najbardziej! Właśnie się zdziwiłam, że widziałam go w Aishy,
ale po prostu od razu wyparłam z pamięci tego gniota. Dobrze czasami
zobaczyć nową twarz, a do tego już z samego wyglądu jest komiczny. No i
jego koślawe ruchy w Shanivaar Raati są absolutnie bezcenne! Trudno
oderwać w tej piosence wzrok od Varuna, ale jak się już w końcu uda to
na widok tańca Arunodaya na pewno nie pożałujecie. :D
Jedyne, co mi zgrzyta oprócz sceny z paralizatorem, to muzyka.
Jest jej niewiele, bo tylko cztery piosenki na dwugodzinny film, więc
tym bardziej powinna wpaść w ucho. W trakcie filmu jest miłym dodatkiem i
zupełnie nie przeszkadza, ale żeby już słuchać oddzielnie w słuchawkach
to nie bardzo.
Jedyna, na której punkcie przeżywam teraz szeroko
pojętą 'fazę' jest Galat Baat Hai. Jest tak rytmiczna i uzależniająca, a
teledysk z klatą Varuna i butelką wody w rolach głównych zabawny, że do
tej pory nie mam jej dość. I pamiętajcie: bioderka Varuna to KULT! <3
Największym komplementem dla Main Tera Hero jest fakt, że ja mam ochotę na czwarty raz! :D
Film jest fenomenalną komedią, gwarantuję przeczyszczenie przepony i
ból szczęki ze śmiechu, nie raz i nie dwa. A jeśli ktoś po takim
elaboracie ma jeszcze wątpliwości to mówię: VARUN! <3 I nic więcej nie trzeba dodawać.
A jeśli ktoś zastanawia się, ile razy w filmie pojawił się zwrot I'm bad! to zdążyłam go wyręczyć. 30 razy! :D No i może kogoś nurtuje tak jak mnie i Edytę nurtowało czy w Besharami
Ki Height Varun nosi spodnie z górą białą, a nogawkami czarnymi czy to
tak wysokie buty to śpieszę z odpowiedzią: ktoś wymyślił go ubrać w tak
idiotyczne spodnie. :D
No i małe wskazówki na przyszłość: zawsze zwracajcie uwagę czy przy
pożegnaniu ludzie machają do ciebie jedną ręką czy dwoma, a jeśli
chcecie się dowiedzieć czy się zakochaliście musicie usłyszeć dzwony! :D
Tylko pomyśl... Brad i Angelina. Brangelina. Sunaina i Seenu. Sunainu!
Chcę do ciebie pisać SMSy, wysyłać maile, tweetować i rozmawiać na
Skypie. A jeśli nadal mi nie odpowiesz, będę cię zaczepiać. Na
Facebooku!
W takim razie dam wam trzy opcje. Pierwsza: połamię.
Druga: spiorę. A trzecia połamię, posklejam i znowu połamię. To moja
ulubiona.
Dlaczego trzymasz ten pistolet? - Chciałem pobłogosławić mojego zięcia moim pistoletem.
Just beat it! Beat it! I'M BAD!
Kocham ten film!
Rebel (2012)
Rishi przyjeżdża do Bangkoku w celu uwiedzenia Nandini, córki mafiozo,
dzięki której w swoje ręce dostanie Stephena Roberta. Jakie wydarzenia z
przeszłości spowodowały, że Rishi szuka zemsty?
Jakie to było nierówne! Naprawdę lubię hirołsowskie telugi, ale tu było aż za dużo grzybów w jednym barszczu.
Przede wszystkim pierwsza połowa jest po prostu FATALNA. Godzinę filmu
obejrzałam już w sobotę i nie wierzyłam w to, co widzą moje oczy.
Straszne, straszne, straszne, żenujące, żenujące, żenujące. To, co się
tam działo trzeba zobaczyć samemu. Całe szczęście do dzisiaj zdążyłam to
już wyprzeć z pamięci. I dzięki Bogu!
Miałam naprawdę ogromny
problem ze zmuszeniem się do powrotu do Rebela, ale że zawsze oglądam
filmy indyjskie od początku do końca, wróciłam. Tym razem pozostałą
godzinę i 50 minut łyknęłam w miarę bez problemu. Historia z Deepali z
retrospekcji okazała się bardzo sympatyczna, a rozpacz Rishiego była
naprawdę rozdzierająca. Tylko ta część uratowała film w moich oczach.
Ja wiem, że telug bez panów rozśmieszaczy to nie telug, ale gdy z
rozwojem akcji pojawił się jeden jako opiekun Rishiego w Bangkoku, drugi
jako kapłan odczytujący jego horoskop i trzeci jako nauczyciel tańca,
który nie umie tańczyć to myślałam, że szlag mnie trafi i nie dotrwam do
końca. Ale jeśli nie masz jak olśnić fabułą to przepełniasz ją
bezsensownymi zapychaczami, proste.
Jedyna rola za jaką lubię
Prabhasa to Pournami. Nic się przez lata nie zmieniło i chyba nie
zmieni. Ciągle podobny schemat ról, te same nawalanki i te same miny. I
niech nie robi z siebie idioty! Dopiero w retrospekcji z Deepali i
finale patrzyłam na niego z przyjemnością, na resztę lepiej spuścić
zasłonę milczenia.
A to, co zrobiono z postacią Tamanny to po
prostu horror! Nie chcę się znęcać, ale pierwsza połowa jest naprawdę do
wywalenia. Ze wszystkim i wszystkimi, a przede wszystkim z Nandini.
Straszne, straszne, straszne jak bardzo taka dobra aktorka się tu
marnowała, bo nie miała, co wykrzesać z tak pustej dziewuchy.
No i
najjaśniejszy punkt całego Rebela: bliżej nieznana mi Deeksha Seth jako
Deepali i historia Rishiego sprzed lat. Szczerze wzruszyłam się przy
opowieści Deepali o jej trzech matkach, wrażliwości Rishiego jaką
okazywał niewidomej dziewczynce w sierocińcu, a finał tej retrospekcji
doprawdy był wstrząsający i rozdzierający serce. Przebieg łatwy do
przewidzenia, ale przynajmniej oglądałam to bez poczucia żenady, a to
naprawdę ważne w przypadku tego filmu, bo takich przypadków jest w nim
bardzo mało.
Muzyka jakaś w ogóle była? Pamiętam tylko Google na
wejście Nandini z żenującym tekstem (to chyba najczęściej pojawiające
się słowo w tej notce, to mówi wszystko), kolorowe Orinayano, a co było
najlepsze? Oczywiście jedyna wspólna piosenka Rishiego i Deepali. Słaby
OST, bardzo słaby.
No i jedyne, co jeszcze zapamiętam to naprawdę epickie nawalanki. Ta
pod posągiem bogini Kali, śmierć rodziców i Deepali oraz finał były
naprawdę rewelacyjne. Chociaż realizmem nie grzeszą. Jak zwykle jeśli to
hiroł potraktuje złego w pełnej szybkości z łokcia to zgon na miejscu, a
co jeśli zrobi to co najmniej dziesięcioro złych na hiroła? Wiadomo. :)
Ależ to było złe. Naprawdę złe. Szkoda Prabhasa i Tamanny na tak denne
filmy. Warto tylko i wyłącznie dla scen Rishiego z Deepali, o reszcie
chcę jak najszybciej zapomnieć.
Jung (2000)
Życie Veera wydaje się być szczęśliwe i poukładane. Spełnia się jako
policjant, a także mąż i ojciec. Wszystko zmienia się w chwili, gdy jego
u jego syna Sahila zostaje zdiagnozowana białaczka. Chłopiec ma rzadką
grupę krwi i potrzebuje przeszczepu szpiku. Jedynym dawcą może zostać
zapuszkowany przez niego przed laty morderca - Balli.
Pierwsza
połowa zwiastowała naprawdę coś dobrego. Podobało mi się ukazanie
rodzinnej sielanki brutalnie przerwanej przez chorobę jedynego dziecka, a
przede wszystkim heroiczna walka matki, aby przekonać Balliego do
oddania szpiku. Już, już zaczynałam się wkręcać aż cały klimat siadł.
Balli zwiał ze szpitala i dostałam jakąś nudną historyjkę o jego
koleżkach i ukochanej tancerce - Tarze.
Do końca twórcom nie udało
się mnie już zainteresować, a finał był denny i nierealny. Balli i Khan
stojący w samochodach jadących prosto w siebie z nieodłącznymi giwerami,
które oczywiście nie trafiają do celu, wybór Veera kogo ratować i
pozwolenie Balliemu iść wolno. Chyba liczyłam, że zginie, ale skoro
uratował dziecko, no to logiczne jest, że trzeba wypuścić przestępcę na
wolność, prawda?
Nigdy więcej Jackiego pląsającego w rytm
romantycznych piosenek! Nie dość, że nie nadaje się na amanta to jeszcze
Raveena tańczyła lepiej od niego. :P
Gdy nie próbował być kochankiem, a policjantem z zasadami walczącym o
życie syna to było naprawdę nieźle. Tylko co z tego skoro w
kulminacyjnym momencie zamiast skupić się na wątku choroby Sahila,
uczuciach Nainy i Veera to zaserwowano mi nudę z Ballim?
Nie
przepadam za Sanjayem, a do tego zdubbingowano mu tu jego największy
atut czyli głos. Pan z dubbingu momentami aż za bardzo starał się go
naśladować, co wychodziło karykaturalnie. Co do gry Sanjaya to niby
poprawna i nie ma się do czego przyczepić, bo nie raz i nie dwa grał
typków spod ciemnej gwiazdy, ale bez żadnych fajerwerków, a do tego ten
koszmarny głos. Balli miał potencjał, zwłaszcza na początku, a potem
rozmyło się to wraz z rozwinięciem wątku jego i Tary.
Raveena
niby przyćmiona przez panów, a według mnie była tu zdecydowanie
najlepsza. Naina nie patyczkowała się jak Veer. Chodziło o życie jej
ukochanego syna i była w stanie zrobić wszystko żeby go uratować.
Ogólnie trochę za bardzo ekspresyjna i rozpaczająca, zwłaszcza w scenie
pretensji do Boga, ale taka właśnie miała być.
Shilpy mogłoby tak
naprawdę nie być, bo Tara zupełnie nic nie wniosła. Na dodatek
makijażysta i kostiumograf powinni nie dostać pensji, dziewczyna
wyglądała fatalnie i staro.
Chłopiec grający Sahila też do wymiany.
Jak na dziecięcego aktora rola była naprawdę spora, ale mały po prostu
się nie nadawał, a jego ataki były tak sztuczne, że aż szkoda gadać.
No i dlaczego było tak mało Adityi Pancholi?
Romantyczne pląsy Jackiego i Raveeny w Mere Bina Tum są komiczne, ale
za to słowa utworu piękne, a do przesłuchania naprawdę sympatyczne Aaila
Re. Refren przewija się tyle razy, że to nie ma nawet prawa nie wpaść w
ucho.
Dwie sceny, za które zapamiętam Jung to siedząca konfrontacja Veera i
Balliego, w której prosi o pomoc, a ten odmawia, mówiąc, że będzie się
cieszył z powodu powolnej śmierci chłopca, bo razem z nim powoli będzie
umierał także Veer (jak tam pracuje kamera!) i krótkiej scenki na ławce.
Sahil mówi ojcu, że wie, że umiera i prosi żeby zaopiekował się mamą, a
potem opowiada jej żart o dyrektorze szkoły, pijącym woźnym i robaku w
butelce.
Jung mogło być naprawdę niezłe, gdyby skrócono je o
dobre 20 minut z ciągnącego się gumka z majtek wątku Balliego po
ucieczce ze szpitala, a bardziej skupiono się na Veerze i Nainie. A tak
narobi się widzowi nadzieję na udany seans, a potem każe zgrzytać zębami
z nudy i sprawdzać, ile do końca.
Goliyon Ka Raasleela: Ram-Leela (2013) - Romeo i Julia po indyjsku
Gdzieś na wsi w Gudżaracie od 500 lat żyją dwa zwaśnione klany: Rajadi i
Sanera, zwalczające się wzajemnie. Niespodziewanie Ram z Rajadi i Leela
z Sanery zakochują się w sobie. Jednak to uczucie będzie wystawione na
wiele prób...
Sanjay Leela Bhansali to jeden z moich ukochanych
indyjskich twórców. To on stworzył Devdasa, Guzaarish, Black czy równie
piękne kolorowe wydmuszki bez fabuły jak Saawariya i Hum Dil De Chuke
Sanam. Zasiadając do jego filmów wiem, że zostanę olśniona feerią barw,
fantastycznym soundtrackiem i natężeniem emocji.
Tym razem, przyznam
szczerze, że jestem mocno zawiedziona. Niby wszystko się trzyma kupy,
historia jest dobrze opowiedziana, bo Bhansali w swoim
charakterystycznym stylu stanął na wysokości zadania, nie nudziłam się, a
jednak mi czegoś brakowało. I sama nie wiem czego.
Pierwszy
zarzut to za mało początków uczucia Rama i Leeli! Jedno spotkanie
podczas Holi, a oni już nie widzą poza sobą świata, całują się i
rozmawiają ze sobą tak otwarcie jakby byli parą kilka lat, a nie znali
się jeden dzień. Nie uwierzyłam w tą wielką miłość od samego początku
dlatego też trudno mi było potem przechodzić przez jej kolejne etapy
nagle pełne poświęcenia, rozpaczy i emocji. Zdecydowanie został położony
początek.
W ogóle oczekiwałam ukazania miłości na miarę Romea i
Julii, na której Bhansali się wzorował, a tu totalnie nic! To wszystko
było takie szybkie, gwałtowne, spontaniczne i równie szybko się
skończyło. Niby takie miało być, ale zupełnie mnie nie przekonało.
No i brak chemii między Deepiką i Ranveerem położył mi wszystko. Te ich
namiętne pocałunki aż na siłę próbowały mi udowodnić: 'No patrz jak oni
się kochają! Nie widzisz tego?!' A od ich rozdzielenia niewiele było ich
wspólnie na ekranie i na widok tych powłóczystych spojrzeń jak tylko
się widzieli, miałam ochotę przewracać oczami.
Nie myślałam, że
to powiem, ale cały show Deepice i Ranveerowi skradły panie Supriya
Pathak Kapur jako Baa i Richa Chadda jako Rasila. Wyraziste, z pazurem i
jajami. Naprawdę jestem pełna podziwu, rewelacyjne role!
Z
Deepiką mam problem już od czasów jej debiutu w Om Shanti Om. Ładna
dziewczyna, ale dla mnie to dalej drewno. W ogóle ma w sobie jakąś taką
manierę, która mnie niezmiernie irytuje.
W ogóle mam wrażenie, że
Leeli nie dała nic od siebie. Nic mnie w jej grze nie zaskoczyło, nie
zostawiła po sobie nic, co by mnie szczerze zachwyciło, a dostała za tą
rolę Filmfare!
Ranveera widziałam tylko jako oszukującego kobiety
w Ladies vs Ricky Bahl, więc na nic się nie nastawiałam. I co? I taki
sam zawód jak w przypadku Deepiki. Tu nie grał Ranveer Singh tylko
Szanowna Klata Ranveera Singha. Już w jego wejściu w Tattad Tattad
wiadomo było, czego się spodziewać. No i ta sama irytująca maniera pt. Jestem aktorem! Ja tu się wczuwam i GRAM! Ram momentami był
przerysowany do granic możliwości zwłaszcza w pijackiej scenie.
Całe szczęście czego nie uratowali aktorzy, uratowała absolutnie
genialna muzyka. Takie tradycyjne rytmy to właśnie moje klimaty, słucha
się tego fantastycznie.
Lahu Munh Lag Gaya złapała mnie od
pierwszych taktów i nie wiem, który raz z rzędu już ją katuję. Do tego
Laal Ishq i Ram Chahe Leela z występem specjalnym Priyanki i jestem
spełniona muzycznie na kilka następnych dni.
Nasłuchałam się tylko pochwalnych opinii i już wiem, że miałam
zdecydowanie zbyt duże oczekiwania. Niby niczego Ram Leeli nie brakuje, a
czuję się strasznie zawiedziona. Wielkie tak dla rewelacyjnej muzyki, a
do reszty jeszcze długo będę miała mieszane uczucia. Oby następne filmy
Bhansaliego były lepsze.
Arjun i Meenakshi to bliźniaki. Oboje razem uczą się na uniwersytecie,
nie zawsze uczciwie próbując zdać egzaminy. Rodzice chcą dobrze wydać
córkę za mąż, szukając jej odpowiedniego kandydata wśród bankowców.
Jednak Meena kocha się w swoim przyjacielu ze studiów, który właśnie
przysłał jej zaproszenie na swój ślub wraz z listem, proponując
ucieczkę, bo rodzice przecież nie zrozumieją ich miłości.
Do akcji
wkracza Arjun i przyszli teściowie Meenakshi, którym nie uśmiecha się
ożenić syna z dziewczyną nie z ich poziomu społecznego, a na dodatek
stracą majątek, który miała wnieść do tego małżeństwa Aishwarya,
narzeczona Udaya. Zaczynają więc działać, aby zabić kłopotliwe
rodzeństwo...
Chyba nigdy jeszcze nie widziałam filmu, w którym
tak bardzo zostałby położony akcent na relacje między rodzeństwem i to
on był głównym tematem filmu, a nie miłość hiroła do kolejnej pustej
panny. Mocno mnie to zaskoczyło i to niewątpliwie duży plus widzieć
Arjuna tak walczącego o Meenakshi, a nie Rupę.
Arjun to
oczywiście telugowa jazda bez trzymanki. Sposoby na oszukanie profesora
podczas egzaminu, poród po mostem czy unik przed lecącymi talerzami
rodem z Matriksa to tylko kilka niezapomnianych scen.
Co tu dużo
gadać, Arjun to film Mahesha od początku do końca. Nikt tak nie dyszy,
siedząc na konarze drzewa, a obok niego wbita w nie maczeta ze
spływającą krwią, vaah! <3
Mahesha uwielbiam już od niepamiętnych czasów chociaż mój pierwszy film
z nim i w ogóle tolly - Athadu, nie porwał mnie zupełnie.
Tu można się nim wyłącznie zachwycać. Jak on tańczy! Jak unika talerzy! Jak walczy! Jak trzyma maczetę! <3 Jak pięknie wyrolował Rupę w świątyni. Jak Arjun przez cały film
heroicznie walczył o bezpieczeństwo Meeny i odkrycie prawdy o prawdziwej
naturze jej teściów. W takiej chwili żałuję, że nie mam brata. :P
Meenakshi miała być cicha, spokojna i uległa, ale brakowało jej trochę
życia. No i strasznie irytowała mnie jej całkowita ufność teściom, a tak
obcesowe traktowanie brata. Trzeba być naprawdę ślepym żeby uwierzyć w
te ich słowa o traktowaniu jej jak bogini i córki, a nie zauważyć tak
oczywistych sygnałów. Rozumiem, że rodzina twojego męża jest święta i
musisz ich słuchać, ale to już była przesada żeby nawet nie próbować ich
powiązać z wszystkimi nieszczęściami, które nagle zaczęły się wydarzać.
Przydałaby się tu trochę lepsza aktorka niż Keerthi Reddy, która i tak nie zrobiła żadnej kariery.
Mój ulubiony ostatnio zwrot w notkach: Shriyi mogłoby w tym filmie nie być. :P Rupa była pustą idiotką do kwadratu, która musiała porobić trochę
kretyńskich min i podenerwować Arjuna, a nie wniosła do filmu zupełnie
nic. Chociaż scena z modlitwami i zanurzeniami w świątyni była nawet
zabawna.
No i najważniejszy powód jej niewytłumaczalnego występu:
przecież hiroł nie mógłby przez cały film tańczyć tylko z siostrą,
musiał mieć ukochaną! Zagadka rozwiązana.
Wstęp, oprócz talerzy
oczywiście, był dosyć nudny, ale wraz z wejściem rodziców Udaya nagle
film dostał takich rumieńców! Wszystko to zasługa Prakasha Raja i
Sarithy. Naprawdę dawno nie widziałam tak diabolicznego małżeństwa, a
przede wszystkim kobiety tak do szpiku złej i zdolnej posunąć się do
każdego morderstwa. A pomysłów na pozbycie się rodzeństwa im nie
brakowało: zepsuty generator, popsucie hamulców w samochodzie, próba
wypchnięcia Meeny z dużej wysokości czy oskarżenie jej o składanie
niemoralnych propozycji kierowcy. Byli naprawdę bezbłędni, a ich
przerysowanie nawet nie raziło w oczy.
Muzyka mnie nie porwała,
bo bardziej interesowała mnie akcja niż kolejne pląsy Arjuna z Rupą, ale
na tańczącego Mahesha zawsze warto popatrzeć. Raa Raa Rajakumara było
naprawdę sympatyczne, no i Udit śpiewający w telugu!
Chyba także pierwszy raz widziałam indyjski teledysk kręcony w Rosji, ciekawe doświadczenie.
Jukebox do przesłuchania:
Dobry, stary maczetowy telug. Może trochę przydługi z bzdurnymi scenami, ale dla dyszącego Mahesha z maczetą zawsze warto.
Strzeżcie się studentów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz