wtorek, 16 czerwca 2015

9. Podsumowanie: styczeń 2015

Witam w nowym roku! :)
Po półtora roku niewidzenia spotkałam się z przyjaciółką, również bollymaniaczką, co zaowocowało 8 seansami: dwóch filmów, których nie widziałam, reszta była dla mnie powtórką.

Na pierwszy ogień poszedł Humpty, którego zdążyłam polecić już chyba wszystkim. Obie się nie zawiodłyśmy. To nadal tak samo cudownie ciepły film na każdą okazję.
Uroczy i walczący o ukochaną Humpty, denerwująca Kavya, chemia Varuna i Alii, genialny OST na czele z moim ulubionym Samjhawan, idealny Angad, który jednak nie okazał się gejem, a najbardziej rozbroił taniec Shonty'ego i Poplu do Suraj Hua Maddham oraz sposób na odzyskanie pieniędzy Gurpreet. :D



Uwielbiam Humpty’ego. Na pewno jeszcze do niego wrócę.

Student of the Year (2012)
Elitarna szkoła Świętej Teresy jest podzielona na dwa obozy. Uczniów, którzy dostali się do niej dzięki wpływowym rodzicom i uczniów, którym zależy na nauce. Do takich należy nowy: Abhimanyu. Pierwszego dnia zadziera z Rohanem, typem playboya, który nie ma oporów przed flirtowaniem z innymi, mając już dziewczynę. Z czasem jednak się zaprzyjaźniają, gdy nagle między nimi staje Shanaya. Przyjaźń jeszcze bardziej zawisa na włosku, gdy w szkole odbywa się coroczny konkurs na studenta roku, a wszyscy uczniowie rywalizują ze sobą o przepustkę na najlepsze studia.

Po film sięgnęłyśmy ze względu na miłe wrażenie jakie zostawił po sobie Varun w Humptym i chcąc zaliczyć jak na razie jego skromną, trzy filmową filmografię.

Studenta można podzielić na dwie części. Tragiczną pierwszą, która była praktycznie o niczym. Chyba że o szkole rodem z High School Musical, pustej jak but Shanayi, beztroskim Rohanie i ambitnym Abhim. Całe szczęście film uratowała część druga, zwłaszcza od momentu pocałunku Abhiego i Shanayi, jego bójki z Rohanem i zerwania przyjaźni. Podobała mi się również rywalizacja w konkursie.

Karan chyba na siłę chciał zrobić drugie Kuch Kuch Hota Hai naszych czasów. Szkoła, trójkąt miłosny, a Tanyę w Studencie zagrała Sana Saeed – filmowa Anjali! Nie da się uciec od porównań. Ogólnie film jest dziurawy scenariuszowo, postacie, zwłaszcza Shanayi, której tak naprawdę mogłoby nie być, są skopane po całości pod względem charakterów, no i wygląd szkoły! Stołówka wyjęta jak z amerykańskiej uczelni, boisko, basen, ogromne przestrzenie. Karan uwielbia przepych i bogactwo, ale to się ma nijak do rzeczywistości.

Fajnie, że dzięki Studentowi do przemysłu wpuszczono nową krew i nowe twarze. Cała trójka głównych bohaterów tym filmem zadebiutowała, chociaż i tu tkwi mały szkopuł. Wszyscy mają ‘plecy’ i pochodzą z filmowych rodzin. Siddharth Malhotra to brat Punita Malhotry, reżysera I Hate Luv Storys i kuzyn słynnego projektanta Manisha Malhotry. Varun Dhawan jest synem reżysera Davida Dhawana, a Alia Bhatt córką reżysera Mahesha Bhatta.
Chyba straciłam złudzenia, że ktoś nie będąc byłą miss albo dzieckiem rodzica pracującego w przemyśle filmowym może zrobić poważną karierę.

Zgodnie uznałyśmy, że w Studencie najbardziej wybił się Varun. Jego Rohan był niepokorny, z pazurem, sprzeciwiający się ojcu i miał najwięcej do zagrania. I jak on tańczy! <3 Shahidowi rośnie ogromny konkurent!

Abhimanyu Siddhartha został przedstawiony zbyt idealnie. Chłopak z zasadami, grzeczny do bólu, a na dodatek tak strasznie wymuskany. Najgorsza była Alia, która miała za zadanie tylko dobrze wyglądać, a widz mógł tylko płakać nad pustością jej Shanayi.

Miłym zaskoczeniem była postać Sodu zagrana przez Kayoze Iraniego, prywatnie syna Bomana. Z każdą chwilą kibicowałyśmy mu coraz mocniej, a jego pijacka przemowa przed Vashishtem była doskonała!

Cały film skradł jednak Rishi Kapoor jako dyrektor szkoły podkochujący się w nauczycielu wuefu! Wszystkie jego miny, podchody były rozbrajające, a najlepszym ujęciem było to na gazetę z nagim Johnem Abrahamem w jego szufladzie. :D

Największą wadą filmu była jego przewidywalność.
Od razu wyczułam, że kroi się romans Abhiego i Shanayi, a w połowie poprawnie wytypowałyśmy cały dalszy przebieg włącznie z zakochaniem się Abhiego w Shanayi, wielką kłótnią Rohana z Abhim, śmiercią dyrektora i że to Rohan wygra konkurs, a potem zrzeknie się nagrody. ZIEEEEEW.

Z muzyką musiałam się trochę osłuchać, ale nie zmienia to faktu, że Radha i The Disco Song są genialne. Oprócz Galat Baat Hai z Main Tera Hero w głowie nie leci mi nic innego niż Radha on the dance floor, Radha likes the party, Radha likes to move that sexy Radha body i Disco deewane A-HA! No i Varun wymawiający moje imię to miód na me serce! <3 Chociaż Karan darowałby sobie w końcu wciskanie Kajol do każdego swojego filmu.
Przyjemne są również klubowe Vele, Ratta Maar i romantyczne Ishq Wala Love.


Pierwsza połowa jest do odstrzelenia, ale drugą będę wspominać o wiele milej. Student of the Year to taki odgrzewany kotlet. Na raz, bo potem może zemdlić.

No i nie myślałam, że za coś będę kiedyś wdzięczna Karanowi, Karanowi Joharowi, którego nie znoszę równie mocno jak jego filmów, ale dzięki ci za odkrycie i zaufanie Varunowi! Gdzie ten chłopak się tyle czasu podziewał? <3

R…Rajkumar (2013)
W małej indyjskiej wiosce rządzą dwaj baronowie narkotykowi Shivraj i Parmar. Romeo Rajkumar zaczyna pracować dla Shivraja i szybko zostaje jego prawą ręką. Przez przypadek poznaje i zakochuje się w Chandzie. Nie spodziewa się, że dziewczyna jest sierotą, której wychowaniem zajmuje się jej wujek Parmar, a uczuciem obdarzy ją również Shivraj. Wrogowie postanawiają, że zakopią topór wojenny ślubem Chandy z Shivrajem. Jednak w życiu Rajkumara liczy się tylko miłość, miłość, miłość i walka, walka, walka, więc czeka go ciężka batalia o swoją miłość.

Do tej pory pamiętam swój zachwyt po obejrzeniu trailera. Sugerował on trochę ambitniejszy film, ale nawalanki i poważny wizerunek Shahida zachwyciły do tego stopnia, że obiecałam sobie, że gdy tylko się pojawi to obejrzę go poza kolejką. Wtedy nie zawiódł ani trochę. Teraz odebrałam go trochę inaczej, widząc niedoskonałości, ale nadal bawił tak samo.

Rajkumar to od początku do końca film Shahida. Jego słodkie minki, urocze meri lollipop kierowane do Chandy, nawalanki, pas, konik i przechytrzanie Shivraja były bezcenne.
Niesamowita jest jego przemiana od 2003 roku i debiutu wymoczka w Ishq Vishk do pierwszego przełomu jakim było Jab We Met aż do Rajkumara. A czeka na mnie jeszcze Haider, kolejna adaptacja Szekspira i genialnie zapowiadająca się jego rola. Takiego Shahida można jeść łyżkami. No i te nieśmiertelne najeczki! :D

Chanda miała ostre wejście z parasolką, butelką i plaskaczem, szkoda, że później straciła swojego pazura. Bardzo polubiłam Sonakshi po tym filmie i aż szkoda, że od tamtej pory nie miałam jej jeszcze okazji w niczym innym obejrzeć. Kolejna z aktorskiej rodziny, ale przynajmniej śliczna i potrafi grać, co nie jest takie oczywiste.

No i na deser Sonu! W jego wykonaniu kolejny zuy to nic nowego, ale Shivraj był genialny w scenach, gdy próbował stać się wymarzonym mężczyzną dla Chandy. Zwłaszcza, gdy tańczył i uczył się angielskiego: I’m your buuuull, you are my shiiiiit, we together buuuullshiiiit! xD

Miło było przypomnieć sobie muzykę i wiedzieć, że podoba mi się tak samo. Gandi Baat to popis tanecznych umiejętności Shahida, zabawne Mat Maari z Chandą rzucającą obelgami w kierunku Rajkumara i absolutnie moje ulubione Saree Ke Fall Sa.


Seans trochę się dłużył, ale to nadal kochany film. Do fragmentów na pewno jeszcze kiedyś wrócę.

Veer Zaara jest nieśmiertelna. Nie wiem po raz który obejrzałam ten film, muszę to w końcu zacząć zapisywać, bo to chyba jedyne indyjskie dzieło, które znam klatka po klatce włącznie ze wszystkimi dialogami. Ale też nie mogę wracać do niego zbyt często, bo przyznam szczerze, że tym razem mocno nudziłam się na scenach rozprawy i nie umiałam się wzruszyć chociaż widziałam łzy współtowarzyszki. :)

Nadal zachwyca mnie nieziemski krajobraz Pendżabu, dbałość o każdy najdrobniejszy szczegół w kadrze, a przede wszystkim ponadczasowa historia miłosna. Z każdym kolejnym seansem wydająca się coraz bardziej nieprawdopodobna, ale cudowny w swej szlachetności Szaruk i piękna Preity wynagradzają wszystko.

Tym razem zwróciłam też większą uwagę na postaci Tatka i Mateczki. Ich uczucie do przybranego syna, chęć służenia wiosce i przyjęcie Zaary jak swojej to cała esencja ich dobroci i miłości.

No i ta muzyka! Main Yahaan Hoon nadal pozostaje moją ulubioną miłosną piosenką indyjską na równi z Mujhe Neend Na Aaye z Dil. Bije od niej taki magnetyzm i erotyzm w połączeniu ze spojrzeniami Veera, że iskry lecą. Wsłuchajcie się też instrumentale lecące w tle. Przepiękny jest ten ze sceny na moście w drodze na dworzec w Atari, w momencie wrzucania prochów Bebe do rzeki i otrzymania telefonu od Shabbo. Zresztą sami posłuchajcie. Mnie właśnie przeszły ciarki, a w oczach zalśniły łzy.


Dalej nie mogę też darować wycięcia Yeh Hum Aa Gaye Hain Kahan. To przepiękna piosenka z romantycznym teledyskiem. Pięć minut wujka Yasha by nie zbawiło, a naprawdę można było pobawić się z montażem i jakoś ją wcisnąć. Szkoda, że się zmarnowała.

To przez moją chwilową słabość. Obiecałam sobie, że będę twarda. Gdybym wczoraj powstrzymała samą siebie... - Twoja chwilowa słabość pomoże mi przeżyć całe życie. Gdybyś odebrała mi nawet to, co zabrałbym ze sobą?

Mela (2000)
W indyjskiej wiosce grasuje zły Gujjar. Na oczach Roopy zabija jej brata, więc dziewczyna poprzysięga mu zemstę. Na swojej drodze spotyka parę przyjaciół: Kishana i Shankara, którzy poszukują głównej aktorki do ich przedstawienia. Chce ich wykorzystać tylko do swojej zemsty jednak w końcu uczucie do Kishana wygrywa. Co z Gujjarem?

Spodziewałam się, że Mela zgniecie mnie z powierzchni ziemi równie mocno jak za pierwszym razem, bo ostrzegałam Edytę, że to gniot i na trzeźwo się nie da. Słowa klucze, po których świat nie jest taki sam to: niekończąca się piosenka, butelka, Pakoda Singh, Pustynia Tysiąca Stóp, firankha, szpada, Dekho 2000, wampirze zęby, kozing czy wewnętrzne monologi Roopy. :D

Tym razem podeszłam do tego na luzie, wiedząc jakie kwiatki zaserwuje mi reżyser, ale i tak Mela nadal powala swoją epicką gniotowatością.
Ten wściekły Kishan po rozerwaniu mu rękawka w nowej koszuli, Kishan w sari, mroczny Shankar mrocznie jedzący śniadanie, kozing Roopy, najbardziej powalający teledysk ever czyli Dekho 2000, Kishan zawieszony nad przepaścią, niekończąca się pieśń tytułowa, o której pewnie jeszcze śni jej twórca, mocz w butelce, no i ta boska szpada w boskich ustach Aamira! <3 :D

Mela powstała po prostu o kilka lat za późno, rok później przecież był już Lagaan czy Kabhi Khushi Kabhie Gham. Jako parodia najgłupszych oldskuli byłaby świetna, ale najgorsze w tym wszystkim, że to powstało NA SERIO, a Twinkle grała tak, jakby wypruwała sobie żyły. Chyba jedynie Aamir wiedział, że ten film to czysty idiotyzm, może sobie pozwolić na więcej i dlatego tak dobrze bawił się na planie. Nadal jednak zastanawiam się jak bardzo brakowało mu pieniędzy albo których swoich leków nie wziął, że zgodził się na udział w tym filmie. :D

Muzyka jakaś tam była. Ja osobiście uwielbiam tylko Dhadkan Mein Tum (SZPADA! <333, firankha, Aamir sułtan, Aamir Zorro, nic więcej nie trzeba dodawać) i Chori Chori Hum Gori Se z sympatycznym SA Aishwaryi. Dekho 2000 to zupełnie inna kategoria muzyki, no i ta niekończąca się pieśń tytułowa…


Mela jest tylko dla zatwardziałych bollymaniaków, którym niestraszny absolutnie ŻADNY gniot. Ja z zaskoczeniem odkryłam, że po drugim seansie epicka gniotowatość Meli podobała mi się jeszcze bardziej. :D Ale ja po prostu kocham gnioty, a tym bardziej oldskulowe. Mela jest pod tym względem niepokonana.

Humko Deewana Kar Gaye (2006)
Aditya Malhotra właśnie zaręcza się z Sonią, wziętą projektantką mody, która nie podziela jego tradycyjnych poglądów. Uważa, że najpierw czas na karierę, a dopiero później na dzieci.
Jia Yashvardhan spędza kolejne dni na zakupach, przygotowując się do ślubu z biznesmenem, Karanem Oberoiem. Narzeczony jednak nie poświęca jej zbyt wiele czasu.
Para poznaje się w Kanadzie. Dochodzi do serii przypadkowych spotkań, które zapoczątkowują przyjaźń, a kończą się miłością. Co jednak z narzeczonymi Adityi i Jii?

Dopiero za drugim seansem spostrzegłam jak bardzo fabuła tego filmu jest prosta i naiwna. Przyznaję jednak, że w ogóle mi to nie przeszkadza. Cała ta cukierkowość i naiwność jest właśnie dużym plusem. Historia idealnie wpasowuje się w nurt komedii romantycznych, miłość rozkwita powoli przechodząc od przypadkowych spotkań do miłości. Wielkim plusem jest także przede wszystkim chemia między Akshayem i Katriną. Od razu widać, że ta dwójka świetnie czuje się w swoim towarzystwie. Bardzo do siebie pasują, co ułatwiło uwierzenie w ich miłość.

AKSHAY! <333 Dlaczego ten facet tak strasznie marnuje się teraz w tych wszystkich idiotycznych komediach? Może nie wpasowuje się w kanon urody amanta, ale takie szlachetne, do bólu czułe i pełne miłości postacie fajnie mu wychodzą. No i wygląda tu tak, że tylko jeść łyżeczką!

Za Katriną nigdy nie przepadałam, ale HDKG to był jeden z pierwszych filmów, w których wypadła naprawdę sympatycznie. Końcówka w jej wykonaniu to mały koszmarek, ale przez cały film mi się podobała. Może dlatego, że nie pajacowała. Jej Jia była zwykłą dziewczyną, samotną po śmierci matki i w związku z Karanem. Szkoda tylko jej dubbingowanego głosu.

Bipashy nie znoszę i prawdę mówiąc postać Sonii mogłaby polecieć w montażu, bo nie wniosła totalnie nic. Na koniec to przecież Karan się poświęcił, to wokół niego kręcił się finał, to on uwolnił Jię, a gdzie w tym miejsce na Sonię? Przecież Aditya też był z kimś związany, a w końcówce nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem, o rozmowie nie wspominając. Co ich w ogóle połączyło? O czym rozmawiali w okresie przed zaręczynami skoro różnili się w podstawowych kwestiach?

Anila uwielbiam chociaż jego postać jest do bólu niekonsekwentna i przerysowana. Na początku twórcy próbują pokazać, że Jia nie ma z Karanem łatwego życia i będzie jej bardzo trudno się od niego uwolnić. A ten potem w finale, jak gdyby nigdy nic, i jak typowy narzeczony w indyjskim filmie, oddaje ukochaną wolno. I to jeszcze dramatycznie zrywając jej z szyi zawieszoną już wcześniej mangalsutrę!

Oprócz pary Akshay - Katrina najlepiej wspominam muzykę. Z największym sentymentem wracam do Fanah Fanah na złomowisku starych samochodów i Akkiego w kapeluszu kowboja. Nie tylko dlatego, że uwielbiam samą piosenkę i teledysk, ale była ona pierwszą, którą usłyszałam w sklepie indyjskim w Londynie, a to bardzo miłe wspomnienie.
Lubię też wariacje na temat tytułowej piosenki i przezabawne For Your Eyes Only z pijaną Helen i naszą parą wywijającą na stole.


Nie obyło się niestety bez głupot i scen zapychaczy jak wątki wyjątkowo irytującej pendżabskiej rodzinki Adityi, jego współlokatora z fryzurą o kolorze jajecznicy czy przyjaciół, którym zrobił wyjątkowo głupi kawał i który skończył się płomiennym przepraszaniem na stadionie, co było idiotyczne do kwadratu.

Słodko-mdlący, ale naprawdę lubię ten film. Za świetnego Akshaya, jego chemiczny duet z Katriną (scenki w zasypanym samochodzie, tańczenia tango, wygłupiania się na kanapie), a przede wszystkim za muzykę. Raz na kilka lat jest idealny, częściej mocno niestrawny.

Main Tera Hero (2014) - Jestem twoim bohaterem
Seenu brakuje tylko dwóch procent do zdania egzaminu. Gdy pokojowa rozmowa z nauczycielem nie skutkuje, chłopak zostaje zmuszony do porwania jego córki prosto ze ślubu. Seenu postanawia, że wyjedzie z Ooty na uczelnię w Bangalore i nie wróci do domu dopóki nie dostanie dyplomu.
Już pierwszego dnia zakochuje się w Sunainie. Nie wie jednak, że jej adoratorem jest policjant, który ma na nią haka, a na dodatek w autobusie do Bangalore wpadł w oko Ayeshy, córce mafiozo z Bangkoku.

Ten film to jakiś absolutny fenomen. Zawsze narzekam na zerowy poziom współczesnych indyjskich komedii, a Main Tera Hero okazało się po prostu bezkonkurencyjne w swojej kategorii!

Seans zaproponowałam tylko ze względu na Varuna i chcąc zaliczyć trzeci i jak na razie ostatni jego film. Okazał się tak genialny, że ochrypłam ze śmiechu, co ostatnio zdarzało mi się tylko na Duplicate. I to nie raz, bo potem widziałam Main Tera Hero jeszcze dwa razy. Czyli wychodzi trzy razy w ciągu pięciu dni plus powtórka najlepszych scen, aby zachęcić kolegę.

Main Tera Hero to hindi remake telugu Kandireegi z Ramem, Hansiką i Sonu. Zbieram się za to od kilku dni, ale po poprzewijaniu już widzę, że nie chcę sobie za szybko psuć genialnego wrażenia jakie zostawiło po sobie Main Tera Hero.

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że film jest momentami niewiarygodnie naciągany i nierealny, a w ogóle nie zwraca się na to uwagi. Wciąga przede wszystkim świetnie rozpisany humor i fantastyczny Varun, który ciągnie cały film na swoich barkach, a robi to w taki sposób... <3

Varun zasługuje tu na długaśny akapit i w pełni na to zasłużył.
Już po Humptym czułam, że to fajny chłopak i wyrośnie z niego niezły aktor. Jego debiutancka rola w Studencie dobra, ale ciężko było mu się wykazać przy tak słabym scenariuszu chociaż i tak w towarzystwie pustej bohaterki Alii i wymuskanym Siddharcie był najjaśniejszym światełkiem tego filmu. Aż tu nadszedł Seenu i zostałam powalona na łopatki. To, co tu wyprawia przechodzi moje pojęcie. Jest tak uroczy, kochany, powala swoimi słodkimi minkami, sześciopakiem, a gdy się uśmiechnie cały świat topnieje. Chłopak ma niewiarygodny talent komediowy! Wystarczy, że zacznie błagać swoim przesłodzonym głosem nauczyciela o brakujące dwa procenty i strzelać mu oczka, a ja już chichoczę jak głupia. Varun funduje tu takie przeczyszczenie przepony i ból szczęki, że wystarczą chyba tylko te cytaty z bójki w autobusie na potwierdzenie: HEEEJ! Co ja jestem wyświetlacz dotykowy, że co chwilę mnie dotykacie?! i Heeej, bohaterze! - Czekałem aż to powiesz, żeby cię pobić. xD
Jak myślę o Varunie w tym filmie, cisną mi się na usta same pochwały. Chłopak jest niesamowity, do tego tańczy jak profesjonalista, a bioderka ma jak marzenie! <3
Dawno nie czułam takiej nagłej miłości do bolly aktora jak do niego. Trafiło raz, a porządnie. Dowiedziałam się o nim już chyba wszystkiego i ostrzegam żeby nie szukać jego zdjęć z czasów studenckich. Lepiej poczekać aż miłość będzie naprawdę mocna, bo to dosyć traumatyczne przeżycie, ale też dowód jak bardzo można się zmienić! Od chłopaka z długimi włosami i trądzikiem do aktora, którego każdy film to hit i dojrzałego faceta z wyrzeźbionym sześciopakiem. Może i dla mnie jest nadzieja? Nie na abs! :D

Z niecierpliwością czekam na jego poważną rolę w Badlapur (pierwsza taka w jego karierze, szykuje się prawdziwa uczta zwłaszcza po obejrzeniu trailera i teledysku do Jee Karda), potwierdzenie umiejętności tanecznych w ABCD2 ze Shraddhą i zapowiedziany kolejny projekt z Jaśkiem i Jacqueline. Wyrasta nam prawdziwa gwiazda, będę go z uwagą śledzić.
Gdy obserwuję teraz promocję Badlapur (premiera 20 lutego!) i widząc jaki to cudowny chłopak (świetny kontakt z ojcem, reżyserem Main Tera Hero, podobnie jak ja ma obsesję na punkcie włosów, sypie żartami jak z rękawa, a przede wszystkim jeszcze bardzo skromny i niezmanieryzowany) myślę tylko: Gdzieś ty się podziewał przez całe moje życie? :D

Ileana i Nargis były tak naprawdę tylko miłym dodatkiem do Varuna. Obie nie miały zbyt dużo do grania, ekran oddając swojemu partnerowi.
Najlepiej wypadła chyba Ileana, ale miała po prostu więcej czasu ekranowego jako ukochana Seenu. Takie komediowe role służą jej o wiele bardziej niż tolly trzpiotki. Najbardziej w jej wykonaniu podobały mi się sceny 'delikatnego, słodkiego i truskawkowego' wyznania miłości przez telefon, demonstrowania z Seenu jak się powinno całować przyszłą żonę i udawanej rozmowy z ojcem, którą podsłuchiwał Angu.
Nargis wydawała się trochę sztywna, ale zmieniłam o niej zdanie po obejrzeniu filmików zza kulis. Muszę przyznać, że dziewczyna jest naprawdę przesympatyczna! Bardzo szczera, otwarta i skłonna do żartów, a że z grą jeszcze nie najlepiej to inna para kaloszy. :) Dadzu i Don't worry, I'll teach you. bezkonkurencyjne!

A co powiedzieć o parze Angad i Peter czy Ballim i Vikrancie z głosem surround? Brakuje mi słów do pochwał, a to już chyba najlepszy komplement. Ludzie odpowiedzialni za casting wykonali kawał dobrej roboty, że oprócz głównej trójki bohaterów, tak pozytywnie wybijają się także aktorzy drugiego planu.
Anupam to żadne odkrycie, ale Arunoday Singh jak najbardziej! Właśnie się zdziwiłam, że widziałam go w Aishy, ale po prostu od razu wyparłam z pamięci tego gniota. Dobrze czasami zobaczyć nową twarz, a do tego już z samego wyglądu jest komiczny. No i jego koślawe ruchy w Shanivaar Raati są absolutnie bezcenne! Trudno oderwać w tej piosence wzrok od Varuna, ale jak się już w końcu uda to na widok tańca Arunodaya na pewno nie pożałujecie. :D

Jedyne, co mi zgrzyta oprócz sceny z paralizatorem, to muzyka.
Jest jej niewiele, bo tylko cztery piosenki na dwugodzinny film, więc tym bardziej powinna wpaść w ucho. W trakcie filmu jest miłym dodatkiem i zupełnie nie przeszkadza, ale żeby już słuchać oddzielnie w słuchawkach to nie bardzo.
Jedyna, na której punkcie przeżywam teraz szeroko pojętą 'fazę' jest Galat Baat Hai. Jest tak rytmiczna i uzależniająca, a teledysk z klatą Varuna i butelką wody w rolach głównych zabawny, że do tej pory nie mam jej dość. I pamiętajcie: bioderka Varuna to KULT! <3


Największym komplementem dla Main Tera Hero jest fakt, że ja mam ochotę na czwarty raz! :D Film jest fenomenalną komedią, gwarantuję przeczyszczenie przepony i ból szczęki ze śmiechu, nie raz i nie dwa. A jeśli ktoś po takim elaboracie ma jeszcze wątpliwości to mówię: VARUN! <3 I nic więcej nie trzeba dodawać.

A jeśli ktoś zastanawia się, ile razy w filmie pojawił się zwrot I'm bad! to zdążyłam go wyręczyć. 30 razy! :D No i może kogoś nurtuje tak jak mnie i Edytę nurtowało czy w Besharami Ki Height Varun nosi spodnie z górą białą, a nogawkami czarnymi czy to tak wysokie buty to śpieszę z odpowiedzią: ktoś wymyślił go ubrać w tak idiotyczne spodnie. :D
No i małe wskazówki na przyszłość: zawsze zwracajcie uwagę czy przy pożegnaniu ludzie machają do ciebie jedną ręką czy dwoma, a jeśli chcecie się dowiedzieć czy się zakochaliście musicie usłyszeć dzwony! :D

Tylko pomyśl... Brad i Angelina. Brangelina. Sunaina i Seenu. Sunainu!
Chcę do ciebie pisać SMSy, wysyłać maile, tweetować i rozmawiać na Skypie. A jeśli nadal mi nie odpowiesz, będę cię zaczepiać. Na Facebooku!
W takim razie dam wam trzy opcje. Pierwsza: połamię. Druga: spiorę. A trzecia połamię, posklejam i znowu połamię. To moja ulubiona.
Dlaczego trzymasz ten pistolet? - Chciałem pobłogosławić mojego zięcia moim pistoletem.
Just beat it! Beat it! I'M BAD!

Kocham ten film!

Rebel (2012)
Rishi przyjeżdża do Bangkoku w celu uwiedzenia Nandini, córki mafiozo, dzięki której w swoje ręce dostanie Stephena Roberta. Jakie wydarzenia z przeszłości spowodowały, że Rishi szuka zemsty?

Jakie to było nierówne! Naprawdę lubię hirołsowskie telugi, ale tu było aż za dużo grzybów w jednym barszczu.
Przede wszystkim pierwsza połowa jest po prostu FATALNA. Godzinę filmu obejrzałam już w sobotę i nie wierzyłam w to, co widzą moje oczy. Straszne, straszne, straszne, żenujące, żenujące, żenujące. To, co się tam działo trzeba zobaczyć samemu. Całe szczęście do dzisiaj zdążyłam to już wyprzeć z pamięci. I dzięki Bogu!
Miałam naprawdę ogromny problem ze zmuszeniem się do powrotu do Rebela, ale że zawsze oglądam filmy indyjskie od początku do końca, wróciłam. Tym razem pozostałą godzinę i 50 minut łyknęłam w miarę bez problemu. Historia z Deepali z retrospekcji okazała się bardzo sympatyczna, a rozpacz Rishiego była naprawdę rozdzierająca. Tylko ta część uratowała film w moich oczach.

Ja wiem, że telug bez panów rozśmieszaczy to nie telug, ale gdy z rozwojem akcji pojawił się jeden jako opiekun Rishiego w Bangkoku, drugi jako kapłan odczytujący jego horoskop i trzeci jako nauczyciel tańca, który nie umie tańczyć to myślałam, że szlag mnie trafi i nie dotrwam do końca. Ale jeśli nie masz jak olśnić fabułą to przepełniasz ją bezsensownymi zapychaczami, proste.

Jedyna rola za jaką lubię Prabhasa to Pournami. Nic się przez lata nie zmieniło i chyba nie zmieni. Ciągle podobny schemat ról, te same nawalanki i te same miny. I niech nie robi z siebie idioty! Dopiero w retrospekcji z Deepali i finale patrzyłam na niego z przyjemnością, na resztę lepiej spuścić zasłonę milczenia.

A to, co zrobiono z postacią Tamanny to po prostu horror! Nie chcę się znęcać, ale pierwsza połowa jest naprawdę do wywalenia. Ze wszystkim i wszystkimi, a przede wszystkim z Nandini. Straszne, straszne, straszne jak bardzo taka dobra aktorka się tu marnowała, bo nie miała, co wykrzesać z tak pustej dziewuchy.

No i najjaśniejszy punkt całego Rebela: bliżej nieznana mi Deeksha Seth jako Deepali i historia Rishiego sprzed lat. Szczerze wzruszyłam się przy opowieści Deepali o jej trzech matkach, wrażliwości Rishiego jaką okazywał niewidomej dziewczynce w sierocińcu, a finał tej retrospekcji doprawdy był wstrząsający i rozdzierający serce. Przebieg łatwy do przewidzenia, ale przynajmniej oglądałam to bez poczucia żenady, a to naprawdę ważne w przypadku tego filmu, bo takich przypadków jest w nim bardzo mało.

Muzyka jakaś w ogóle była? Pamiętam tylko Google na wejście Nandini z żenującym tekstem (to chyba najczęściej pojawiające się słowo w tej notce, to mówi wszystko), kolorowe Orinayano, a co było najlepsze? Oczywiście jedyna wspólna piosenka Rishiego i Deepali. Słaby OST, bardzo słaby.


No i jedyne, co jeszcze zapamiętam to naprawdę epickie nawalanki. Ta pod posągiem bogini Kali, śmierć rodziców i Deepali oraz finał były naprawdę rewelacyjne. Chociaż realizmem nie grzeszą. Jak zwykle jeśli to hiroł potraktuje złego w pełnej szybkości z łokcia to zgon na miejscu, a co jeśli zrobi to co najmniej dziesięcioro złych na hiroła? Wiadomo. :)


Ależ to było złe. Naprawdę złe. Szkoda Prabhasa i Tamanny na tak denne filmy. Warto tylko i wyłącznie dla scen Rishiego z Deepali, o reszcie chcę jak najszybciej zapomnieć.

Jung (2000)
Życie Veera wydaje się być szczęśliwe i poukładane. Spełnia się jako policjant, a także mąż i ojciec. Wszystko zmienia się w chwili, gdy jego u jego syna Sahila zostaje zdiagnozowana białaczka. Chłopiec ma rzadką grupę krwi i potrzebuje przeszczepu szpiku. Jedynym dawcą może zostać zapuszkowany przez niego przed laty morderca - Balli.

Pierwsza połowa zwiastowała naprawdę coś dobrego. Podobało mi się ukazanie rodzinnej sielanki brutalnie przerwanej przez chorobę jedynego dziecka, a przede wszystkim heroiczna walka matki, aby przekonać Balliego do oddania szpiku. Już, już zaczynałam się wkręcać aż cały klimat siadł. Balli zwiał ze szpitala i dostałam jakąś nudną historyjkę o jego koleżkach i ukochanej tancerce - Tarze.
Do końca twórcom nie udało się mnie już zainteresować, a finał był denny i nierealny. Balli i Khan stojący w samochodach jadących prosto w siebie z nieodłącznymi giwerami, które oczywiście nie trafiają do celu, wybór Veera kogo ratować i pozwolenie Balliemu iść wolno. Chyba liczyłam, że zginie, ale skoro uratował dziecko, no to logiczne jest, że trzeba wypuścić przestępcę na wolność, prawda?

Nigdy więcej Jackiego pląsającego w rytm romantycznych piosenek! Nie dość, że nie nadaje się na amanta to jeszcze Raveena tańczyła lepiej od niego. :P Gdy nie próbował być kochankiem, a policjantem z zasadami walczącym o życie syna to było naprawdę nieźle. Tylko co z tego skoro w kulminacyjnym momencie zamiast skupić się na wątku choroby Sahila, uczuciach Nainy i Veera to zaserwowano mi nudę z Ballim?

Nie przepadam za Sanjayem, a do tego zdubbingowano mu tu jego największy atut czyli głos. Pan z dubbingu momentami aż za bardzo starał się go naśladować, co wychodziło karykaturalnie. Co do gry Sanjaya to niby poprawna i nie ma się do czego przyczepić, bo nie raz i nie dwa grał typków spod ciemnej gwiazdy, ale bez żadnych fajerwerków, a do tego ten koszmarny głos. Balli miał potencjał, zwłaszcza na początku, a potem rozmyło się to wraz z rozwinięciem wątku jego i Tary.

Raveena niby przyćmiona przez panów, a według mnie była tu zdecydowanie najlepsza. Naina nie patyczkowała się jak Veer. Chodziło o życie jej ukochanego syna i była w stanie zrobić wszystko żeby go uratować. Ogólnie trochę za bardzo ekspresyjna i rozpaczająca, zwłaszcza w scenie pretensji do Boga, ale taka właśnie miała być.

Shilpy mogłoby tak naprawdę nie być, bo Tara zupełnie nic nie wniosła. Na dodatek makijażysta i kostiumograf powinni nie dostać pensji, dziewczyna wyglądała fatalnie i staro.
Chłopiec grający Sahila też do wymiany. Jak na dziecięcego aktora rola była naprawdę spora, ale mały po prostu się nie nadawał, a jego ataki były tak sztuczne, że aż szkoda gadać.
No i dlaczego było tak mało Adityi Pancholi?

Romantyczne pląsy Jackiego i Raveeny w Mere Bina Tum są komiczne, ale za to słowa utworu piękne, a do przesłuchania naprawdę sympatyczne Aaila Re. Refren przewija się tyle razy, że to nie ma nawet prawa nie wpaść w ucho.


Dwie sceny, za które zapamiętam Jung to siedząca konfrontacja Veera i Balliego, w której prosi o pomoc, a ten odmawia, mówiąc, że będzie się cieszył z powodu powolnej śmierci chłopca, bo razem z nim powoli będzie umierał także Veer (jak tam pracuje kamera!) i krótkiej scenki na ławce. Sahil mówi ojcu, że wie, że umiera i prosi żeby zaopiekował się mamą, a potem opowiada jej żart o dyrektorze szkoły, pijącym woźnym i robaku w butelce.

Jung mogło być naprawdę niezłe, gdyby skrócono je o dobre 20 minut z ciągnącego się gumka z majtek wątku Balliego po ucieczce ze szpitala, a bardziej skupiono się na Veerze i Nainie. A tak narobi się widzowi nadzieję na udany seans, a potem każe zgrzytać zębami z nudy i sprawdzać, ile do końca.

Goliyon Ka Raasleela: Ram-Leela (2013) - Romeo i Julia po indyjsku
Gdzieś na wsi w Gudżaracie od 500 lat żyją dwa zwaśnione klany: Rajadi i Sanera, zwalczające się wzajemnie. Niespodziewanie Ram z Rajadi i Leela z Sanery zakochują się w sobie. Jednak to uczucie będzie wystawione na wiele prób...

Sanjay Leela Bhansali to jeden z moich ukochanych indyjskich twórców. To on stworzył Devdasa, Guzaarish, Black czy równie piękne kolorowe wydmuszki bez fabuły jak Saawariya i Hum Dil De Chuke Sanam. Zasiadając do jego filmów wiem, że zostanę olśniona feerią barw, fantastycznym soundtrackiem i natężeniem emocji.
Tym razem, przyznam szczerze, że jestem mocno zawiedziona. Niby wszystko się trzyma kupy, historia jest dobrze opowiedziana, bo Bhansali w swoim charakterystycznym stylu stanął na wysokości zadania, nie nudziłam się, a jednak mi czegoś brakowało. I sama nie wiem czego.

Pierwszy zarzut to za mało początków uczucia Rama i Leeli! Jedno spotkanie podczas Holi, a oni już nie widzą poza sobą świata, całują się i rozmawiają ze sobą tak otwarcie jakby byli parą kilka lat, a nie znali się jeden dzień. Nie uwierzyłam w tą wielką miłość od samego początku dlatego też trudno mi było potem przechodzić przez jej kolejne etapy nagle pełne poświęcenia, rozpaczy i emocji. Zdecydowanie został położony początek.
W ogóle oczekiwałam ukazania miłości na miarę Romea i Julii, na której Bhansali się wzorował, a tu totalnie nic! To wszystko było takie szybkie, gwałtowne, spontaniczne i równie szybko się skończyło. Niby takie miało być, ale zupełnie mnie nie przekonało.
No i brak chemii między Deepiką i Ranveerem położył mi wszystko. Te ich namiętne pocałunki aż na siłę próbowały mi udowodnić: 'No patrz jak oni się kochają! Nie widzisz tego?!' A od ich rozdzielenia niewiele było ich wspólnie na ekranie i na widok tych powłóczystych spojrzeń jak tylko się widzieli, miałam ochotę przewracać oczami.

Nie myślałam, że to powiem, ale cały show Deepice i Ranveerowi skradły panie Supriya Pathak Kapur jako Baa i Richa Chadda jako Rasila. Wyraziste, z pazurem i jajami. Naprawdę jestem pełna podziwu, rewelacyjne role!

Z Deepiką mam problem już od czasów jej debiutu w Om Shanti Om. Ładna dziewczyna, ale dla mnie to dalej drewno. W ogóle ma w sobie jakąś taką manierę, która mnie niezmiernie irytuje.
W ogóle mam wrażenie, że Leeli nie dała nic od siebie. Nic mnie w jej grze nie zaskoczyło, nie zostawiła po sobie nic, co by mnie szczerze zachwyciło, a dostała za tą rolę Filmfare!

Ranveera widziałam tylko jako oszukującego kobiety w Ladies vs Ricky Bahl, więc na nic się nie nastawiałam. I co? I taki sam zawód jak w przypadku Deepiki. Tu nie grał Ranveer Singh tylko Szanowna Klata Ranveera Singha. Już w jego wejściu w Tattad Tattad wiadomo było, czego się spodziewać. No i ta sama irytująca maniera pt. Jestem aktorem! Ja tu się wczuwam i GRAM! Ram momentami był przerysowany do granic możliwości zwłaszcza w pijackiej scenie.

Całe szczęście czego nie uratowali aktorzy, uratowała absolutnie genialna muzyka. Takie tradycyjne rytmy to właśnie moje klimaty, słucha się tego fantastycznie.
Lahu Munh Lag Gaya złapała mnie od pierwszych taktów i nie wiem, który raz z rzędu już ją katuję. Do tego Laal Ishq i Ram Chahe Leela z występem specjalnym Priyanki i jestem spełniona muzycznie na kilka następnych dni.


Nasłuchałam się tylko pochwalnych opinii i już wiem, że miałam zdecydowanie zbyt duże oczekiwania. Niby niczego Ram Leeli nie brakuje, a czuję się strasznie zawiedziona. Wielkie tak dla rewelacyjnej muzyki, a do reszty jeszcze długo będę miała mieszane uczucia. Oby następne filmy Bhansaliego były lepsze.

Arjun (2004) - rzecz o sile braterskiej miłości do siostry
Arjun i Meenakshi to bliźniaki. Oboje razem uczą się na uniwersytecie, nie zawsze uczciwie próbując zdać egzaminy. Rodzice chcą dobrze wydać córkę za mąż, szukając jej odpowiedniego kandydata wśród bankowców. Jednak Meena kocha się w swoim przyjacielu ze studiów, który właśnie przysłał jej zaproszenie na swój ślub wraz z listem, proponując ucieczkę, bo rodzice przecież nie zrozumieją ich miłości.
Do akcji wkracza Arjun i przyszli teściowie Meenakshi, którym nie uśmiecha się ożenić syna z dziewczyną nie z ich poziomu społecznego, a na dodatek stracą majątek, który miała wnieść do tego małżeństwa Aishwarya, narzeczona Udaya. Zaczynają więc działać, aby zabić kłopotliwe rodzeństwo...

Chyba nigdy jeszcze nie widziałam filmu, w którym tak bardzo zostałby położony akcent na relacje między rodzeństwem i to on był głównym tematem filmu, a nie miłość hiroła do kolejnej pustej panny. Mocno mnie to zaskoczyło i to niewątpliwie duży plus widzieć Arjuna tak walczącego o Meenakshi, a nie Rupę.

Arjun to oczywiście telugowa jazda bez trzymanki. Sposoby na oszukanie profesora podczas egzaminu, poród po mostem czy unik przed lecącymi talerzami rodem z Matriksa to tylko kilka niezapomnianych scen.

Co tu dużo gadać, Arjun to film Mahesha od początku do końca. Nikt tak nie dyszy, siedząc na konarze drzewa, a obok niego wbita w nie maczeta ze spływającą krwią, vaah! <3
Mahesha uwielbiam już od niepamiętnych czasów chociaż mój pierwszy film z nim i w ogóle tolly - Athadu, nie porwał mnie zupełnie.
Tu można się nim wyłącznie zachwycać. Jak on tańczy! Jak unika talerzy! Jak walczy! Jak trzyma maczetę! <3 Jak pięknie wyrolował Rupę w świątyni. Jak Arjun przez cały film heroicznie walczył o bezpieczeństwo Meeny i odkrycie prawdy o prawdziwej naturze jej teściów. W takiej chwili żałuję, że nie mam brata. :P

Meenakshi miała być cicha, spokojna i uległa, ale brakowało jej trochę życia. No i strasznie irytowała mnie jej całkowita ufność teściom, a tak obcesowe traktowanie brata. Trzeba być naprawdę ślepym żeby uwierzyć w te ich słowa o traktowaniu jej jak bogini i córki, a nie zauważyć tak oczywistych sygnałów. Rozumiem, że rodzina twojego męża jest święta i musisz ich słuchać, ale to już była przesada żeby nawet nie próbować ich powiązać z wszystkimi nieszczęściami, które nagle zaczęły się wydarzać.
Przydałaby się tu trochę lepsza aktorka niż Keerthi Reddy, która i tak nie zrobiła żadnej kariery.

Mój ulubiony ostatnio zwrot w notkach: Shriyi mogłoby w tym filmie nie być. :P Rupa była pustą idiotką do kwadratu, która musiała porobić trochę kretyńskich min i podenerwować Arjuna, a nie wniosła do filmu zupełnie nic. Chociaż scena z modlitwami i zanurzeniami w świątyni była nawet zabawna.
No i najważniejszy powód jej niewytłumaczalnego występu: przecież hiroł nie mógłby przez cały film tańczyć tylko z siostrą, musiał mieć ukochaną! Zagadka rozwiązana.

Wstęp, oprócz talerzy oczywiście, był dosyć nudny, ale wraz z wejściem rodziców Udaya nagle film dostał takich rumieńców! Wszystko to zasługa Prakasha Raja i Sarithy. Naprawdę dawno nie widziałam tak diabolicznego małżeństwa, a przede wszystkim kobiety tak do szpiku złej i zdolnej posunąć się do każdego morderstwa. A pomysłów na pozbycie się rodzeństwa im nie brakowało: zepsuty generator, popsucie hamulców w samochodzie, próba wypchnięcia Meeny z dużej wysokości czy oskarżenie jej o składanie niemoralnych propozycji kierowcy. Byli naprawdę bezbłędni, a ich przerysowanie nawet nie raziło w oczy.

Muzyka mnie nie porwała, bo bardziej interesowała mnie akcja niż kolejne pląsy Arjuna z Rupą, ale na tańczącego Mahesha zawsze warto popatrzeć. Raa Raa Rajakumara było naprawdę sympatyczne, no i Udit śpiewający w telugu!
Chyba także pierwszy raz widziałam indyjski teledysk kręcony w Rosji, ciekawe doświadczenie.


Jukebox do przesłuchania:


Dobry, stary maczetowy telug. Może trochę przydługi z bzdurnymi scenami, ale dla dyszącego Mahesha z maczetą zawsze warto.
Strzeżcie się studentów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz