Mała Roshni od dzieciństwa wychowuje się tylko z matką i babcią. Sharda
utrzymuje, że jej ojciec nie żyje, ale nie chce zdradzić żadnych
szczegółów na temat męża. Wujek dziewczyny zabiera ją do Bombaju,
obiecując, że pomoże jej zrobić karierę piosenkarki. Roshni poznaje
wpływowego Rahula, dzięki któremu osiąga wielki sukces i dorabia się
pewnego ubogiego, ale oddanego fana, który zarabia na życie sprzedażą
biletów na czarno i przychodzi na każdy jej koncert w najróżniejszych
częściach kraju.
Niedługo później umiera matka Roshni, wyjawiając
jej imię ojca - Prakash Chadha. Dziewczyna wpada jednak w pułapkę Rahula
i zostaje złapana w Hong Kongu z narkotykami, gdzie przemyt grozi karą
śmierci. Roshni pomaga Jaggu i ojciec pod przykrywką adwokata.
Film obejrzałam w piątek i już pozostało mi w pamięci niewiele
szczegółów. Średni to był film, a najbardziej nie podobał mi się zbyt
duży rozrzut między pierwszą a drugą częścią.
Pewnie tak miało być,
ale pierwsza połowa sugerowała typowy oldskul: próba zdobycia bogatej i
zblazowanej panny piosenkarki przez ubogiego Jaggu, jego walki na pięści
za pieniądze, zły Rahul jako villain, a tu nagle wielki dramat i druga
część jako część więzienna w tle z wątkiem przeszłości ojca i córki.
Za dużo grzybów w jednym barszczu i za duży przeskok z masali do tragedii.
Ostatnio mocno chwaliłam Sridevi, więc jak się cieszę, że w krótkim czasie znowu trafiłam na film z jej udziałem.
Przez cały seans byłam pod wielkim urokiem jej wdzięku, czaru i
figlarności, nawet gdy chodziła w więziennym wdzianku i walczyła o
przetrwanie w brutalnej rzeczywistości.
Bardzo dobra rola, Roshni w więzieniu o wiele bardziej prawdziwa niż Roshni piosenkarka.
Za Sanju nigdy nie przepadałam, nie przekonuje mnie jako aktor, a jako
oldskulowy kochanek zwłaszcza. Chyba o wiele bardziej nadaje się do
komedii i filmów akcji niż roli typowego hiroła.
Na początku
myślałam, że pójdzie to w kierunku psychicznego fana, bo zbyt mocno jej
się narzucał, ale Jaggu okazał się poczciwym, prawym facetem do końca
walczącym o ukochaną.
Anupam w latach 90' zaliczył chyba każdy możliwy film, bo który nie włączę to on tam jest! :P Uwielbiam go jako aktora, zawsze trzyma poziom.
Tutaj w roli skruszonego ojca, który przed laty musiał porzucić rodzinę
i nigdy nie poznał córki, a potem próbujący zmazać winy, pomagając w
sprawie Roshni jako adwokat.
Z zapadających w pamięć ról muszę
wymienić jeszcze diaboliczną parkę strażników więziennych. Roshni i
Jaggu pięknie się z nimi rozprawili. :D No i te rodzeństwo w więzieniu razem z Roshni. Ależ było mi ich szkoda przy egzekucji.
A Rahul do odstrzelenia. Nawet nie chcę wiedzieć, kto go grał. Straszne drewno.
Muzyki było mało i całe szczęście twórcom nie przyszło do głowy zrobić
więziennego teledysku, ale tą smętną piosenkę po pobiciu Jaggu i
przyglądaniu się temu z płaczem Roshni by sobie darowali.
Do przesłuchania urocze oldskulowe Main Tera Aashiq Hoon i Jaggu, oddany fan, śpiewający, że jest jej kochankiem. :)
Niby to nie było takie złe, ale czegoś mi zabrakło. Całe szczęście świetna Sridevi i część więzienna uratowała Gumrah.
Shankar jest kucharzem i po ciężkim
dniu znajduje paczuszkę z pieniędzmi. Postanawia z nimi uciec i dzięki
pomyłce podaje się za lekarza i wyjeżdża do Bangkoku. Nie wie, że forsa
należy do mafii, a w Tajlandii spotka miłość.
Nagesh Kukunoor ma na koncie o wiele lepsze filmy. (3 Deewarein, Dor,
Aashayein czy 8x10 Tasveer) To chyba miała być mała ucieczka od
poważniejszej tematyki, ale wyszła z tego karykatura. Pierwsza godzina w
ogóle mi się nie podobała. Całe szczęście historyjka miłosna Shankara i
Jasmine była przekochana, zwłaszcza w momentach, w których nie mogli
się porozumieć ze względu na barierę językową.
Ale czy ja coś
jeszcze z tego filmu pamiętam? Nic. To chyba dobrze, bo to było po
prostu słabe. Szkoda Shreyasa na tak mierne projekty chociaż jego para z
Leną Christensen całkiem urocza.
Same Same But Different do przesłuchania. Shreyas. <3
A tu sprawa jest prosta. Nie mam nic konstruktywnego do powiedzenia. O
czym to w ogóle było? Bo tu było wszystko. Jakaś bezmózga piosenkarka,
która nie czyta umów, Arjun komandos, porwanie prezydenta, odwieczny
konflikt Indii i Pakistanu o Kaszmir, terroryści, nawalanki, nudne
piosenki, SA Mumaith Khan, a akcja z piłą mechaniczną przebiła wszystkie
absurdy tego filmu. No i ten straszny montaż, dzielenie ekranu na
milion części i Naseeruddin i jego BOOM!...
Najbardziej
zmarnowane 2,5 godziny mojego życia. Zdecydowanie to poziom takich
kuriozów jak Silsiilay, Rakht i Kaal. Yeh Lamhe Judaai Ke to przy tym
dzieło indyjskiej kinematografii.
Oglądałam to wczoraj przez
cały dzień i z każdą kolejną minutą byłam tak sfrustrowana tym filmem,
że cieszę się, że udało mi się to jednak przeżyć, ale moje zdrowie
psychiczne zostało mocno nadszarpnięte.
To było STRASZNE. Nigdy, przenigdy więcej.
Koji jajka najlepsze. :P
Kosi i Selva zaprzyjaźniają się w
dzieciństwie i są dla siebie jedyną rodziną. Kosi pije na umór i za
wszelką cenę stara pozbyć się upierdliwej Saro. Z kolei Selva jest
głuchoniemy i od pierwszego wejrzenia zakochuje się w Sandhyi, która
sprzedaje mu leki na przeziębienie. Aby przeżyć, trudnią się zabijaniem
na zlecenie. Czy jednak sami w końcu nie staną się ofiarami?
Tamile stoją na trzecim miejscu w hierarchii moich ulubionych kinematografii z Indii.
Jak już to zawsze bardziej podchodziły mi telugi, bo tamile są jednak
mocno specyficzne i ciężko przekonać się laikowi. Ja sama nadal nie
jestem z nimi mocno zaznajomiona i raczej od nich uciekam. Zatem bardzo
miło było zaskoczyć się Pattiyal.
Pierwsza część była trochę przydługim wprowadzeniem, wątek Kosiego i
Saro nudził mnie niemożebnie, ale druga zdecydowanie wciągnęła chociaż
oczywiście wcześniej nie uniknęłam spoilerów i wiedziałam jak to się
skończy. Nie zepsuło to jednak oglądania.
Na pierwszy plan wcale
nie wychodzą wątki miłosne ani nawet profesja głównych bohaterów, ale
ich przyjaźń. Niezwykła od samego początku do samego końca. Tak
strasznie było mi żal ich tragicznego końca, ale czy można
usprawiedliwiać morderców? Ludzi, którzy zabijają z zimną krwią i biorą
za to pieniądze? A z drugiej strony skłonnych jednak do takich uczuć jak
miłość i przyjaźń? To miała być ich ostatnia robota, z zapłaty mieli
zostać ustawieni do końca życia. Może udałoby im się stworzyć normalne
domy z Saro i Sandhyą? Mimo że mieli wady, czuło się do nich sympatię, a
w następnej scenie Selva zabija cel i świadka w jej własnym domu. Ale
to dobrze, że te postacie były niejednoznaczne.
Zdecydowanie
bardziej kibicowałam Selvie i Sandhyi niż Kosiemu i Saro, ale to chyba
dlatego, że Bharath skradł show Aryi. Nie wypowiedział nawet słowa, a
zakasował wszystkich. Wydaje mi się, że pierwszy raz widziałam go na
ekranie, więc jestem pod niemałym wrażeniem. Świetna rola! Zdecydowanie
usunął Aryę w cień.
Z pań też bardziej podobała mi się Pooja niż
Padmapriya, ale po prostu nie znoszę takich wrzeszczących i
narzucających się trzpiotek jak Saro. O wiele lepiej wypadła spokojna i
dobroduszna Pooja w roli Sandhyi.
Muzyka trochę zlała mi się w
jedno, ale piosenki były dobrze dopasowane do historii, nie raziły i nie
były długie. Idealnie wyważone i pasujące. Mnie już chwyciło
energetyczne Dei Namma Melam.
Jukebox do przesłuchania:
Trochę gangsterki, trochę brutalnych nawalanek, urocza historia Selvy i
Sandhyi, a przede wszystkim siła przyjaźni. Bardzo podobał mi się
również pouczający morał, z którego wynika, że ten biznes to niekończące
się koło. Na miejsce jednego zabójcy pojawi się następny. A to straszna
wizja.
Naprawdę dobry film. Świetna odtrutka po koszmarze z Asambhav.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz