Omyłkowo do domu siostry Prema
trafia Priya, która zostaje pomylona z jego dziewczyną Nishą. Priya
okazuje się być kuzynką sąsiadki mieszkającej obok. Prem planuje ślub z
Nishą, ale okazuje się, że chce ona wyjść za bogatego NRI, który zapewni
opłacenie drogiego leczenia jej brata. Piosenkarz długo opłakuje
nieszczęśliwą miłość, gdy zdaje sobie sprawę o uczuciach do Priyi. Ale
los bywa przewrotny, ona także ma już narzeczonego i przygotowuje się ślubu z NRI, którego wybrała jej matka. Co gdy Rahul okaże się również byłym narzeczonym Nishy?
Długie, a tak naprawdę o niczym. Historyjka jakich miliony podana w
niezbyt zachęcającej formie. Miło oglądało się przede wszystkim ze
względu na same znajome twarze i naprawdę całkiem niezłego jak na siebie
Salmana.
Nie wiem dlaczego ubzdurałam sobie, że w trójkącie z
Salmanem i Rani ma się pojawić Preity, więc moje zaskoczenie, widząc
Raveenę było wielkie.
Najbardziej ubawił mnie fragment, w którym
to niby Prem uświadomił sobie, że kocha Priyę i zapomniał już o Nishy.
Uwaga! Priyi zepsuł się kran, Prem pomaga w naprawie, zdejmuje z siebie
koszulkę żeby go zatkać, a następnie Priya wyciera z niego kropelki
wody. Tak, to właśnie w tym momencie Prem zakochuje się w Priyi. :D
Zabawne były również jego pijackie dialogi z Tigerem.
Bardzo podobał mi się Salman, bo w końcu nie grał mięśniaka. Wrażliwy
artysta, zapija smutki w alkoholu i potrafi zrezygnować z ukochanej dla
jej szczęścia. No i chyba ani razu się nie bił tylko sam dostał po
pijaku od Rahula!
Rani nie miała zbyt wiele do grania, tak samo jak
Raveena, której było zdecydowanie mniej. Sympatycznie za to odebrałam
Jackiego Shroffa jako wiernego towarzysza w piciu oraz Mohnisha Behla i
Kashmirę Shah jako małżeństwo i zwariowaną rodzinę Prema.
Było
również kilka nawiązań, co dla mnie zawsze jest radochą. Padły imiona
Madhuri i Kajol, wzór idealnego faceta jako połączenia Aamira, Salmana i
Szaruka czy pewien pijak miał na sobie koszulkę z Titanica! Bohaterowie
próbowali również przemówić Premowi do rozumu, aby przestał pić,
śpiewając do piosenek z filmów, ale wyłapałam tylko Rangeela Re z
Rangeeli, która wystąpiła jako pierwsza. Jakieś pomysły?
Z piosenek najbardziej chwyciło mnie Dhin Tara z kolorowym wejściem
Salmana i Savariya. Bardzo podobają mi się zwrotki przed refrenem z
wymienianiem, co jest takie cudowne z boskimi wdziankami Salmana i
Mohnisha. :P
Za to O Priya z tym teledyskiem to istny koszmar.
Jukebox do przesłuchania:
Niby jeszcze oldskul, ale to już rok 2000. Na początku za dużo
kretyńskich gagów, potem tworzenie sztucznej tragedii po niestawieniu
się Nishy na własnym ślubie, a na koniec łzawe dążenia Prema i Priyi,
aby być razem.
Nie oglądało się źle ze względu na Salmana i Rani, ale to po prostu słaby film z typowym nawałem średnich piosenek.
Haider (2014) - Hamlet po indyjsku
Haider po latach studiów
wraca do domu, aby poznać przyczynę zaginięcia ojca podczas konfliktu w
Kaszmirze w 1995 roku. Pomaga mu ukochana Arshia, ale nic nie jest takie
jak się wydaje. Dzięki pomocy Roohdaara, który razem z Hilalem był
więźniem separatystów, dowiaduje się, że ojciec został zamordowany przez
własnego brata Khurrama, który obecnie ma romans ze szwagierką, a
zarazem matką Haidera.
Roohdaar przekazuje mu, że ostatnim życzeniem ojca jest zemsta na Khurramie...
Vishal Bhardwaj to jeden z moich ulubionych indyjskich reżyserów. To on
stworzył Kaminey, 7 Khoon Maaf czy Matru Ki Bijlee Ka Mandola.Haider
to dopełnienie szekspirowskiej trylogii po Maqbool (Makbet) i Omkarze
(Otello), a przy tym Bhardwaj w znakomitej formie.
Film jest
osadzony w indyjskich realiach, a przy tym do bólu prawdziwy. Z tematyki
sporu o Kaszmir można czerpać pełnymi garściami, ale reżyser uniknął
wtórności. Jest brutalnie, a końcowa jatka czy rozprawienie się z
Salmanami najlepszymi przykładami.
Haider to przede wszystkim
Shahid. A co trzeba zaznaczyć: Shahid fenomenalny! Przechodzący przez
wszystkie stopnie przemiany bohatera: odkrywającego romans matki z
Khurramem, widok spalonego domu, walki o odnalezienie ojca, szaleństwo,
rozpacz po śmierci Arshii. W pełni zasłużony Filmfare, a powinien go
dostać już 6 lat temu za Kaminey!
Mistrzowsko partneruje mu piękna
Tabu (czy tylko ja miałam wrażenie, że totalnie nie pasuje na jego matkę
wiekowo? Aktorsko wielki duet, ale Shahid ma 34 lata, a Tabu 43!, co
niestety mocno widać), zaskakująco dobry Kay Kay Menon, za którym
osobiście nie przepadam i zapadający w pamięć Irfan Khan w krótkim SA.
Szkoda, że nie miała w czym wykazać się Shraddha, bo to był mój długo
wyczekiwany pierwszy film z nią.
Z muzyki najbardziej zapadło mi w
pamięć So Jao z mężczyznami w wykopanych w śniegu trumnach i absolutnie
rewelacyjne Bismil. Muzyka Vishala jest bardzo charakterystyczna, a do
tego głos Sukhwindera Singha. Tego nie da się pomylić z niczym innym.
Jukebox do przesłuchania:
Mocny, brutalny film. Cieszę się, że w Indiach są tacy twórcy jak
Bhardwaj, którzy przede wszystkim nie boją się robić swego, a do tego
sięgają po tak wymagającą tematykę jak Szekspir. A Shahid w tym
wszystkim to piękna wisienka na torcie. Warto.
Agent Vinod (2012) - 'My name is Vinod. Agent Vinod.'
Major
Rajan podsłuchuje negocjacje dwóch gangsterów podczas podróży koleją
transsyberyjską. Zostaje jednak zdemaskowany i zamordowany. Rozwiązaniem
sprawy zajmuje się agent Vinod.
Jestem wierną fanką bondowskiej
serii. Miło było zobaczyć zabawę indyjskich twórców tą konwencją, bo
porównań nie da się uniknąć. W Bondach jednak najczęściej rola kobieca
jest ograniczona do ozdobnika, a tu Iram Parveen Bilal jest godną
partnerką dla Vinoda, co mi się bardzo podobało.
Przede wszystkim muszę powiedzieć, że świetnie mi się Agenta oglądało.
Oprócz Bondów nie przepadam za takim typem filmów, w kinie indyjskim
połykam jednak wszystko i dobrze się czasem zaskoczyć. Były pościgi,
pojedynki, podróż po całym świecie, aby rozwikłać zagadkę, piękna
kobieta - stały zestaw, ale podany naprawdę w dobrej formie.
W
pewnym momencie jak zwykle oczywiście zgubiłam się kto jest kim i o co
tak naprawdę chodzi, a do tego zaspoilerowałam sobie, co stanie się z
Iram, więc już tylko typowałam, w którym momencie to się stanie, ale w
ogóle mi to nie przeszkadzało. Miało bawić i odmóżdżyć, a do tego
sprawdziło się idealnie.
SAIF. <3 <3 <3
Boże, jak on tu wygląda! Facetowi oprócz garnituru i zarostu nie
potrzeba już nic, żeby wyglądać obłędnie seksownie. A do tego jeszcze w
ciągłym ruchu, walce, obronie Iram - miód dla mych oczu. Saif jest tu
przede wszystkim do podziwiania wzrokowego. :)
Aktorsko też bez zarzutu, wdzianko agenta mu służy.
Gdy ma się Saifa, trudno skupić wzrok na jakiejś tam Kareenie. :P
Jak już wspomniałam, cieszy mnie, że Iram nie była gąską, była potrzebna w tej historii i nie musiała być ozdobnikiem Vinoda.
Szkoda, że tak skończyła, ale nie było co spodziewać się happy endu między nią i Vinodem, a szkoda.
I czy tylko ja nie widziałam chemii między Saifem a Kareeną, mimo że to
w prywatnym życiu małżeństwo? Nie był to typowy romans, nie mieli nawet
miłosnej piosenki, ale mimo wszystko między nimi nie iskrzyło, brak
nawet maleńkiej iskierki.
Muzycznie złapało mnie I Will Do The
Talking, reszta niestety nie zapadająca w pamięć. No, oprócz tego, że
Saif w Pyaar Ki Pungi jest przezabawny i jak on wygląda!
Fani bondowskiej konwencji powinni być zadowoleni, bo to właśnie tego
typu film. Brakowało mi tylko jakiejś kwestii na miarę martini
wstrząśniętego, a nie mieszanego, bo co jak co, ale agent Vinod na nią
zasługiwał. :)
Szkoda, że film zrobił klapę, bo inaczej można byłoby to pociągnąć na
kolejne filmy i kolejne przygody agenta w kolejnych krajach z kolejnymi
pięknościami. Chętnie pooglądałabym Saifa częściej w takim wydaniu.
:>
Mała Roshni od dzieciństwa wychowuje się tylko z matką i babcią. Sharda
utrzymuje, że jej ojciec nie żyje, ale nie chce zdradzić żadnych
szczegółów na temat męża. Wujek dziewczyny zabiera ją do Bombaju,
obiecując, że pomoże jej zrobić karierę piosenkarki. Roshni poznaje
wpływowego Rahula, dzięki któremu osiąga wielki sukces i dorabia się
pewnego ubogiego, ale oddanego fana, który zarabia na życie sprzedażą
biletów na czarno i przychodzi na każdy jej koncert w najróżniejszych
częściach kraju.
Niedługo później umiera matka Roshni, wyjawiając
jej imię ojca - Prakash Chadha. Dziewczyna wpada jednak w pułapkę Rahula
i zostaje złapana w Hong Kongu z narkotykami, gdzie przemyt grozi karą
śmierci. Roshni pomaga Jaggu i ojciec pod przykrywką adwokata.
Film obejrzałam w piątek i już pozostało mi w pamięci niewiele
szczegółów. Średni to był film, a najbardziej nie podobał mi się zbyt
duży rozrzut między pierwszą a drugą częścią.
Pewnie tak miało być,
ale pierwsza połowa sugerowała typowy oldskul: próba zdobycia bogatej i
zblazowanej panny piosenkarki przez ubogiego Jaggu, jego walki na pięści
za pieniądze, zły Rahul jako villain, a tu nagle wielki dramat i druga
część jako część więzienna w tle z wątkiem przeszłości ojca i córki.
Za dużo grzybów w jednym barszczu i za duży przeskok z masali do tragedii.
Ostatnio mocno chwaliłam Sridevi, więc jak się cieszę, że w krótkim czasie znowu trafiłam na film z jej udziałem.
Przez cały seans byłam pod wielkim urokiem jej wdzięku, czaru i
figlarności, nawet gdy chodziła w więziennym wdzianku i walczyła o
przetrwanie w brutalnej rzeczywistości.
Bardzo dobra rola, Roshni w więzieniu o wiele bardziej prawdziwa niż Roshni piosenkarka.
Za Sanju nigdy nie przepadałam, nie przekonuje mnie jako aktor, a jako
oldskulowy kochanek zwłaszcza. Chyba o wiele bardziej nadaje się do
komedii i filmów akcji niż roli typowego hiroła.
Na początku
myślałam, że pójdzie to w kierunku psychicznego fana, bo zbyt mocno jej
się narzucał, ale Jaggu okazał się poczciwym, prawym facetem do końca
walczącym o ukochaną.
Anupam w latach 90' zaliczył chyba każdy możliwy film, bo który nie włączę to on tam jest! :P Uwielbiam go jako aktora, zawsze trzyma poziom.
Tutaj w roli skruszonego ojca, który przed laty musiał porzucić rodzinę
i nigdy nie poznał córki, a potem próbujący zmazać winy, pomagając w
sprawie Roshni jako adwokat.
Z zapadających w pamięć ról muszę
wymienić jeszcze diaboliczną parkę strażników więziennych. Roshni i
Jaggu pięknie się z nimi rozprawili. :D No i te rodzeństwo w więzieniu razem z Roshni. Ależ było mi ich szkoda przy egzekucji.
A Rahul do odstrzelenia. Nawet nie chcę wiedzieć, kto go grał. Straszne drewno.
Muzyki było mało i całe szczęście twórcom nie przyszło do głowy zrobić
więziennego teledysku, ale tą smętną piosenkę po pobiciu Jaggu i
przyglądaniu się temu z płaczem Roshni by sobie darowali.
Do przesłuchania urocze oldskulowe Main Tera Aashiq Hoon i Jaggu, oddany fan, śpiewający, że jest jej kochankiem. :)
Niby to nie było takie złe, ale czegoś mi zabrakło. Całe szczęście świetna Sridevi i część więzienna uratowała Gumrah.
Bombay To Bangkok (2008)
Shankar jest kucharzem i po ciężkim
dniu znajduje paczuszkę z pieniędzmi. Postanawia z nimi uciec i dzięki
pomyłce podaje się za lekarza i wyjeżdża do Bangkoku. Nie wie, że forsa
należy do mafii, a w Tajlandii spotka miłość.
Nagesh Kukunoor ma na koncie o wiele lepsze filmy. (3 Deewarein, Dor,
Aashayein czy 8x10 Tasveer) To chyba miała być mała ucieczka od
poważniejszej tematyki, ale wyszła z tego karykatura. Pierwsza godzina w
ogóle mi się nie podobała. Całe szczęście historyjka miłosna Shankara i
Jasmine była przekochana, zwłaszcza w momentach, w których nie mogli
się porozumieć ze względu na barierę językową.
Ale czy ja coś
jeszcze z tego filmu pamiętam? Nic. To chyba dobrze, bo to było po
prostu słabe. Szkoda Shreyasa na tak mierne projekty chociaż jego para z
Leną Christensen całkiem urocza.
Same Same But Different do przesłuchania. Shreyas. <3
Asambhav (2004)
A tu sprawa jest prosta. Nie mam nic konstruktywnego do powiedzenia. O
czym to w ogóle było? Bo tu było wszystko. Jakaś bezmózga piosenkarka,
która nie czyta umów, Arjun komandos, porwanie prezydenta, odwieczny
konflikt Indii i Pakistanu o Kaszmir, terroryści, nawalanki, nudne
piosenki, SA Mumaith Khan, a akcja z piłą mechaniczną przebiła wszystkie
absurdy tego filmu. No i ten straszny montaż, dzielenie ekranu na
milion części i Naseeruddin i jego BOOM!...
Najbardziej
zmarnowane 2,5 godziny mojego życia. Zdecydowanie to poziom takich
kuriozów jak Silsiilay, Rakht i Kaal. Yeh Lamhe Judaai Ke to przy tym
dzieło indyjskiej kinematografii.
Oglądałam to wczoraj przez
cały dzień i z każdą kolejną minutą byłam tak sfrustrowana tym filmem,
że cieszę się, że udało mi się to jednak przeżyć, ale moje zdrowie
psychiczne zostało mocno nadszarpnięte.
To było STRASZNE. Nigdy, przenigdy więcej.
Koji jajka najlepsze. :P
Pattiyal (2006) - Zawodowcy
Kosi i Selva zaprzyjaźniają się w
dzieciństwie i są dla siebie jedyną rodziną. Kosi pije na umór i za
wszelką cenę stara pozbyć się upierdliwej Saro. Z kolei Selva jest
głuchoniemy i od pierwszego wejrzenia zakochuje się w Sandhyi, która
sprzedaje mu leki na przeziębienie. Aby przeżyć, trudnią się zabijaniem
na zlecenie. Czy jednak sami w końcu nie staną się ofiarami?
Tamile stoją na trzecim miejscu w hierarchii moich ulubionych kinematografii z Indii.
Jak już to zawsze bardziej podchodziły mi telugi, bo tamile są jednak
mocno specyficzne i ciężko przekonać się laikowi. Ja sama nadal nie
jestem z nimi mocno zaznajomiona i raczej od nich uciekam. Zatem bardzo
miło było zaskoczyć się Pattiyal.
Pierwsza część była trochę przydługim wprowadzeniem, wątek Kosiego i
Saro nudził mnie niemożebnie, ale druga zdecydowanie wciągnęła chociaż
oczywiście wcześniej nie uniknęłam spoilerów i wiedziałam jak to się
skończy. Nie zepsuło to jednak oglądania.
Na pierwszy plan wcale
nie wychodzą wątki miłosne ani nawet profesja głównych bohaterów, ale
ich przyjaźń. Niezwykła od samego początku do samego końca. Tak
strasznie było mi żal ich tragicznego końca, ale czy można
usprawiedliwiać morderców? Ludzi, którzy zabijają z zimną krwią i biorą
za to pieniądze? A z drugiej strony skłonnych jednak do takich uczuć jak
miłość i przyjaźń? To miała być ich ostatnia robota, z zapłaty mieli
zostać ustawieni do końca życia. Może udałoby im się stworzyć normalne
domy z Saro i Sandhyą? Mimo że mieli wady, czuło się do nich sympatię, a
w następnej scenie Selva zabija cel i świadka w jej własnym domu. Ale
to dobrze, że te postacie były niejednoznaczne.
Zdecydowanie
bardziej kibicowałam Selvie i Sandhyi niż Kosiemu i Saro, ale to chyba
dlatego, że Bharath skradł show Aryi. Nie wypowiedział nawet słowa, a
zakasował wszystkich. Wydaje mi się, że pierwszy raz widziałam go na
ekranie, więc jestem pod niemałym wrażeniem. Świetna rola! Zdecydowanie
usunął Aryę w cień.
Z pań też bardziej podobała mi się Pooja niż
Padmapriya, ale po prostu nie znoszę takich wrzeszczących i
narzucających się trzpiotek jak Saro. O wiele lepiej wypadła spokojna i
dobroduszna Pooja w roli Sandhyi.
Muzyka trochę zlała mi się w
jedno, ale piosenki były dobrze dopasowane do historii, nie raziły i nie
były długie. Idealnie wyważone i pasujące. Mnie już chwyciło
energetyczne Dei Namma Melam.
Jukebox do przesłuchania:
Trochę gangsterki, trochę brutalnych nawalanek, urocza historia Selvy i
Sandhyi, a przede wszystkim siła przyjaźni. Bardzo podobał mi się
również pouczający morał, z którego wynika, że ten biznes to niekończące
się koło. Na miejsce jednego zabójcy pojawi się następny. A to straszna
wizja.
Naprawdę dobry film. Świetna odtrutka po koszmarze z Asambhav.
Roop Ki Rani Choron Ka Raja (1993) - Królowa piękności i król złodziei
Ramesh i Seema jako dzieci poznają się w sierocińcu. Oboje trafili tu
po stracie ojców. Simi wymusza na nim obietnicę, że w przyszłości pomoże
jej się zemścić na mordercy. Niedługo później ich drogi się rozchodzą.
Mijają lata. Oboje siedzą w światku przestępczym, a kluczową postacią w
ujęciu sprawcy okaże się Manmohan Lal. A może jego nieżyjący brat
bliźniak Jugran?
Kocham oldskule. I to by wystarczyło za cały
opis. Kolejna historia o zemście jakich pełno w tamtych czasach, ale
oglądało się zaskakująco przyjemnie. Początek z dzieciństwem i ukazaniem
ojców głównej pary trochę przydługi, teledyski też mocno spowalniały
akcję jednak gdzieś od połowy i odkrycia przez Romeo kim jest Seema
naprawdę się wkręciłam. Lubię takie opowiastki.
A za rewelacyjne
trzymanie filmu na swoich barkach - brawa dla Anila i Sridevi. Baaardzo
podobali mi się jako para! Nawet w momentach, gdy film zwalniał albo
raczył wyjątkowo idiotyczną i nierealną sceną, z ich strony była klasa i
dobra gra.
Najbardziej zachwycili mnie w scenie próby uwiedzenia i
wyznaniu Seemy dlaczego się mści oraz wyznaniu miłości. Cudna scena!
Oboje wiszą nad zbiornikiem ze żrącym kwasem, linka powoli się urywa, a
Romeo jak gdyby nigdy nic wyznaje jej miłość i pyta czy za niego
wyjdzie. :)
Chociaż Roop Ki Rani Choron Ka Raja powstało trzy lata przed ślubem
Sridevi i Boneya Kapoora, bratem Anila, dziwnie było oglądać ich jako
parę. Szkoda, że nie grali razem częściej, a tym bardziej 15-letniej
przerwy Sridevi po urodzeniu córek. Świetna aktorka, jedna z legend tego
okresu.
Jedna rada dla Sonam. Dziewczyno, pooglądaj stare filmy
swojego ojca, dobrze na tym wyjdziesz! Anil to zdecydowanie jeden z
najbardziej niedocenianych aktorów lat 90'.
Jako Romeo w jednej
chwili rozbrajał swoją miłością do gołębi i Jango czy przebierankami w
piosenkach, a w drugiej zdecydowaniem przy kradzieży diamentów z
jadącego pociągu i pomocy przy zemście Seemy. A przy tym do schrupania z
bujną czupryną, seksownym głosem i koślawymi ruchami w tańcu. :)
Anil to fantastyczny facet do kochania. <3 I jak do oglądania to tylko w oldskulach.
Bardzo podobała mi się kreacja postaci Seemy. Romeo praktycznie do
samego końca nie wiedział, że będą mieli wspólnego wroga, więc to na
niej i jej determinacji się skupiono. Już dawno nie widziałam żeby to
kobieta była stroną wiodącą w dokonaniu zemsty, najbardziej pamiętny
przykład to chyba tylko Madhuri i jej Shivani w Anjaam, a to bardzo
zamierzchłe czasy.
Sridevi była pełna uroku, radości, figlarności,
momentami seksapilu, miała mnóstwo przebieranek, a przy tym Seema
wyłamała się ze schematu głupiutkiej heroiny. Potrafiła o siebie
zawalczyć, uwieść kogo trzeba, zrobić dramę na pół ulicy żeby odzyskać
łup, a do tego świetnie kraść.
Aż żałuję, że nie znam lepiej
filmografii Sridevi. Poza tym widziałam chyba tylko Army i Laadlę, a
cztery kolejne filmy walają się gdzieś pomiędzy innymi płytkami.
Zdecydowanie do nadrobienia.
Mała próbka talentu komediowego obojga ze wspaniałą Sridevi.
Anupam jako czarny charakter i to na dodatek przez chwilę w podwójnej
roli? Człowiek najczęściej widzi go w rolach kochających ojców, że
ciężko się tu przestawić. Dał radę, ale bez zachwytów. Za to kwestię shaitan ki kasam zapamiętam na długo. :)
Muszę też zwrócić uwagę na świetną scenę kradzieży diamentów przez
Romeo z jadącego pociągu. Realizmem może nie powala, ale jak na tamte
czasy zrobiona naprawdę bardzo udanie. Te akrobacje Anila!
Mówcie co chcecie, ale Jango skradł show wszystkim! Zwierzęta często
odgrywają ważne role (Tuffy z Hum Aapke Hain Koun...! <3), ale ten
gołąbek dokonał chyba rzeczy niemożliwej. To trzeba obejrzeć samemu. :D
JAAANGO! <333 Zakładam jego fanclub! To że potrafił przynieść liścik
adresatowi to pikuś, ale ten maluch umiał nawet zapamiętać cyfry
tablicy rejestracyjnej i pokazać je łapką na kartce! Nie dość, że
przesłodki to jeszcze taki sprytny i mądry!
Kochajcie gołębie. Nigdy nie wiecie, kiedy uratują Ci życie. :D
W klimat muzyki genialnie wprowadziło mnie wejście Romeo przy Romeo
Naam Mera. Od razu wpadło w ucho, a Anil ze swoimi ruchami rozbrajał!
Przede wszystkim ścieżkę dźwiękową do filmu 'zrobiły' teledyski. Dawno
nie widziałam tylu przebieranek (Seema jako Chinka i Romeo jako arabski
książę - leżałam ze śmiechu :D), wymyślnych kostiumów z zielono-żółtym
boa i egipskimi nawiązaniami ze Sfinksem włącznie, i chociaż ciągle
działy się w zamkniętych pomieszczeniach na kolejnym przyjęciu, to one
sprawiały, że piosenki nie zlewały się ze sobą. Nie próbowałam ich
jeszcze słuchać bez wizji, ale w filmie tworzą całość i świetnie się je
ogląda.
Szczerze zdziwiłam się też, że tak naprawdę jedyną miłosną
piosenką Romeo i Seemy była próba uwiedzenia go w jej domu. Nie było
żadnej typowej łączki w górach, a to przecież początek lat 90' i było to
wówczas normą!
Teledyski są tak barwne, kolorowe, a
kostiumografowie tak bardzo postarali się z ówczesnej mody zrobić coś
pamiętnego, że mam naprawdę problem z wrzuceniem jednej najlepszej, ale
niech stanie na Chai Mein Chini ze Sridevi jako Chinką. Absolutnie
powalające. :D
Trzy godziny czystej oldskulowej zabawy. W sumie nic odkrywczego,
zdecydowanie przydługi (mogę się założyć, że teledyski zapychają film na
co najmniej 40 minut), ale zdecydowanie warto dla pary Anil - Sridevi
oraz naprawdę niezłej muzyki z pomysłowymi klipami.
Przysięgam na szatana, że kocham Jango! <3
Teesri Aankh (2006) - Trzecie oko
Arjun i Sapna to szczęśliwa
para, planująca ślub. On pracuje jako policjant, zajmując się tematem
wykorzystywania kobiet do kręcenia filmów porno. Ona ma właśnie jechać
do Londynu na konkurs piękności jako miss stanu. Trafia w łapy gangu
Sudamy Pandeya i staje się jedną z bohaterek nieprzyzwoitego filmu.
Chcąc wrócić do domu, przystaje na warunki jego dwóch sługusów i kradnie
ważną płytkę w zamian za filmik i zdjęcia. Zostaje przez nich jednak zamordowana, a jedynym świadkiem jest niema Amu...
Jedyne za co można pochwalić Teesri Aankh to świetna Amisha Patel jako
Amu. Chociaż raz mogła się naprawdę wykazać, grając tylko twarzą i
gestykulacją, nie denerwując głosem i pustością bohaterki. Niby
idiotycznie dała się złapać Dineshom, ale dzięki sprytowi i odwadze
potrafiła się dzielnie bronić, a sytuacja, w której się znalazła ani
przez chwilę nie była łatwa.
Sunny Deol poudawał twardego
policjanta, Neha Dhupia naiwną modelkę, Mukesh Tiwari i Murli Sharma
bezwzględnych morderców, ale i tak najgorsze było to, co zaprezentowały
sobą postacie Aarti i Aashisha. Po co oni tam w ogóle byli? Gdzie ta
dziewczyna miała oczy do tego podrywacza i nieudacznika Rahula, który
nawet w finale odstawiał jakieś idiotyzmy, bo się bał bić?
Temat
wykorzystywania kobiet, przemysłu filmów pornograficznych i niemego
świadka jest naprawdę ciekawy i ledwie liźnięty przez kino indyjskie,
więc to mógł być niezły film. Brakuje tylko większego budżetu i lepszego
reżysera, bo widać niedociągnięcia, niedoróbki, słabość scenariusza,
retrospekcja z interwencjami Arjuna była taka dłuuuga, nuuudna i nic
nowego nie wnosiła, a takie kurioza aktorskie jak Aarti Chhabria i
Aashish Chaudhary to już tortura.
Jedyny plus, że męka nie trwa nawet dwóch godzin, a kolejny film odhaczony.
Do posłuchania jedyne w miarę strawne Sharabiyon.
A najciekawsze, że tatuś Sunny'ego, Dharmenda, przed laty grał w filmie o takim samym tytule. :)
Bend It Like Beckham (2002) - Podkręć jak Beckham
Jess razem
ze swoją indyjską rodziną mieszka w Anglii. Buntuje się przeciwko
tradycji i zakazom rodziców, bo liczy się dla niej piłka. Razem z
przyjaciółmi regularnie gra w parku, gdy zauważa ją Jules i werbuje do
żeńskiej drużyny piłki nożnej. Jednak nie tak łatwo będzie złamać opór
rodziców przeciwnych jej pasji, a na dodatek przyjaciółki podkochują się
w swoim trenerze.
Angielski film, ale fabuła kręci się wokół Hindusów, próbujących przystosować się do życia na emigracji. Sama nie wiem, gdzie minęło mi ponad półtorej godziny filmu.
Jako pasjonatka filmów indyjskich i tego kraju, ale także kibic,
doskonale rozumiem Jess. Z jednej strony wierna korzeniom i tradycji,
ale z drugiej strony całym sercem kochająca piłkę, co nie wpasowuje się
idealne hobby dla indyjskiej dziewczyny. Podobał mi się jej upór i
zaciętość w dążeniu do celu, nawet jeśli nie było to zgodne z wolą
rodziców. W tej roli przesympatyczna Parminder Nagra.
Jako że
zupełnie nie oglądam nieindyjskich filmów, Keira Knightley to dla mnie
synonim Piratów z Karaibów i etykietki 'dziewczyna Jamiego Dornana
sprzed 10 lat'. :P Jest tu chuda jak kościotrup, do Parminder się nawet nie umywa.
Jako Joe niezły Jonathan Rhys Meyers, miło było popatrzeć na Anupama i
przez cały film zastanawiałam się, skąd znam i kto gra Pinky, siostrę
Jess. Oświeciło mnie dopiero na napisach końcowych. Archie Panjabi! Pani
patolog z serialu The Fall!
A jaką niespodzianką był widok Gary'ego Linekera, kiedyś znakomitego piłkarza, a dziś komentatora, zwłaszcza na Twitterze.
Bend It Like Beckham to dla mnie połączenie dwóch największych pasji w
moim życiu. Bardzo miło spędziłam wieczór chociaż fabuła jest prosta i
naiwna. Jako odmóżdżenie po męczącym tygodniu sprawdziło się idealnie.
Kanji Lalji Mehta to zagorzały ateista, a
jednak prowadzi sklepik z religijnymi przedmiotami. W wyniku trzęsienia
ziemi traci swoje jedyne źródło dochodu. Ubezpieczyciel nie chce
wypłacić mu odszkodowania, ponieważ w umowie znalazł się zapis, który
mówi, że pieniądze nie zostaną wypłacone w przypadku wypadku
niespowodowanego przez człowieka czyli klęsk żywiołowych. A więc kto
stoi za trzęsieniem ziemi? Bóg. Kanji postanawia oskarżyć go przed
sądem...
Zaskakująco dobry film. Wreszcie nie mdłe romansidło, a film o rzeczywistych problemach zwykłego człowieka i mieszkańców Indii.
Oskarżenie Boga wydaje się mocno naciągane, ale jednak argumenty
Kanjiego mają sens. Obnażają pychę kapłanów, bezsens czczenia Boga jako
posągu w świątyni, gdy On sam woli modlitwę w sercu, a mleko
przyniesione w ofierze lepiej podarować żebrakowi. Cały urok to
fakt, że Bóg wolał objawić się i pomóc ateiście niż najbardziej
zagorzałym wyznawcom, którzy wykorzystują Go tylko do własnych celów.
Zaczyna oglądać się dla Akshaya, a tu zdecydowanie na pierwszym planie
jest Kanji czyli Paresh Rawal. Od ateisty walczącego o wygranie sprawy
aż do bohatera pomagającemu w wywalczeniu odszkodowań innym i całkowitej
przemiany. Wreszcie w jego wykonaniu to nie był żaden przygłup, ale
człowiek walczący w słusznej sprawie. Bardzo mi się podobał, duży plus
na przyszłość!
Akshaya tak naprawdę niewiele było, ale wejście na
motorze było powalające. Pouśmiechał się jak to tylko on potrafi,
pokręcił breloczkiem na palcu, wygłosił moralizatorską gadkę już jako
Bóg i to by było na tyle. Chociaż nie - okularki! <3 Cóż to okulary potrafią zrobić z mężczyzną. :)
Muzyka przewijała się w tle, ale na dłuższą metę nie zwróciłam na nią
uwagi, bo była zbędna w tej historii. Jedynie na początku filmu znalazła
się jedna piosenka z układem choreograficznym, w której gościnnie
wystąpiła Sonakshi i Prabhu Deva. Jak to tej dziewczynie żeby wyglądać
seksownie wystarczą jedynie dżinsy, bluzka i męska koszula podwinięta
pod biustem. <3
No i jak się tu teraz oderwać, gdy w głowie cały czas: Go Go
Govinda!? Bardzo rytmiczna i porywająca do tańca, a głosowo czadu daje
Mika, a przede wszystkim Shreya Ghoshal. <3
Naprawdę dobry film, jestem miło zaskoczona. Warto obejrzeć, aby
inaczej spojrzeć na sprawę religii i Boga w naszym życiu oraz dla bardzo
dobrej roli Paresha.
Te okularki Akshaya! <3
Murder (2004) - Całuśnik ofiarą morderstwa
Simran wraz z mężem i synem mieszka w Bangkoku. Nie czuje się
spełniona, bo Sudhir cały czas widzi w niej swoją zmarłą żonę, a na
dodatek bardziej przejmuje się pracą niż domem.
Pewnego dnia spotyka
znajomego sprzed lat, z którym łączyło ją coś więcej niż przyjaźń.
Znudzona i sfrustrowana angażuje się w romans, który coraz bardziej
zaczyna jej się wymykać spod kontroli.
Dochodzi do zabójstwa. Kto zabił? Simran? Sudhir? A może wszystko nie jest tak oczywiste jak się wydaje?
Proste to i naiwne, ale oglądało się całkiem nieźle. Może dlatego, że
nie było przeciągania, dwie godziny to wystarczający czas na taką
historię.
Pierwsza część z romansem Sunny'ego i Simran wyjątkowo
nudna, bo kto by chciał romansować z Emraanem Hashmi mając takiego męża? :)
Od sprawy zabójstwa akcja nabrała w końcu kolorów i do samego końca
obmyślałam zakończenie. Nierealne jak cholera, zdecydowanie na siłę
dążono do happy endu. Tylko czy po takiej przygodzie można uratować
małżeństwo i żyć tak jak wcześniej? Nie wydaje mi się.
Z
Sunny'ego był kawał drania. Nie dość, że romansował z mężatką to na boku
miał jeszcze dziewczynę, którą potem wykorzystał do własnych celów. Nie
sądzę żeby którąś kochał, a do tego porywczy charakter i przeszłość w
więzieniu, ale dla samotnej kobiety, która potrzebowała miłości, uwagi i
oderwania od rzeczywistości - idealny.
Emraan 'Całuśnik' oczywiście
wyrabia swoją normę całowania. Żeby to jeszcze było chociaż trochę
erotyczne i podniecające. Przysysał się do biednej Malliki jakby tydzień
wody nie pił. Grą też nie powalał.
Dopóki nie poznałam bliżej
ciemnej strony Sunny'ego nawet mu trochę kibicowałam, ale potem całą
sympatię przelałam na Sudhira. Nie miałam dla niego na koniec ani trochę
współczucia, dobrze, że tak właśnie skończył.
Najbardziej
tragiczną postacią jest chyba Simran. Wyszła za Sudhira tylko dlatego,
że w jej mniemaniu, to właśnie ona jest winna śmierci siostry, a jego
żony, z którą zamieniła się biletem lotniczym. Przez przypadek ocaliła
swoje życie z czym nie mogła się pogodzić, więc postanowiła to jakoś
wynagrodzić Sudhirowi i Kabirowi. Wyprowadzili się do Bangkoku, aby
zapomnieć o tragedii, z nikim się nie przyjaźnili, Sudhir zajmował się
tylko pracą, a ona w końcu poczuła się samotna w wielkim mieście. Typowy
początek dla romansu tylko kto mógł przewidzieć w jakie kłopoty się
wpakuje?
Próbowała ratować małżeństwo przede wszystkim dla dziecka,
ale mąż zupełnie nie dbał o jej potrzeby, a w czasie kłótni w nerwach
potrafił ją nawet nazwać imieniem zmarłej żony. Która nie chciałaby
pocieszyć się w ramionach innego? Nie wiem czy można pochwalić zdradę,
ale zawsze można spróbować zrozumieć.
Mallika to marna aktorka, ale
trzeba przyznać, że się starała. Nie oglądało jej się źle. Ale ten jej
drgający brzuch podczas ujęcia z Emraanem i całe wspominanie erotycznej
sceny w pociągu z jej minami doprowadziły mnie do głupawki. :D
Podobał mi się zabieg z początkową narracją Simran, a następnie
opowieść od momentu zabójstwa z perspektywy Sudhira. Tu w końcu mógł
wykazać się Ashmit Patel.
Do tej pory miałam go za bardzo słabego
aktora przede wszystkim za takie kurioza jak Silsiilay (Boże, jaki to
był kooooooszmar!) i Banaras, ale tu jak na jego drugą rolę było całkiem
przyzwoicie. W końcu jakaś normalna postać, którą jako tako mógł się
wykazać, a ciarki mnie naprawdę przeszły w scenie bójki z Sunnym,
sprzątania mieszkania z krwi, wynoszenia ciała w dywanie i zgubienia
jego buta.
Z tego, co widzę po pięcioletniej przerwie wrócił rolą w Salmanowym Jai Ho. Ciekawe, jak tam się miewa.
Jedyna piosenka, o której muszę wspomnieć to absolutnie świetne Dil Ko
Hazaar Baar. I jaki ładny Ashmit! Długo chodziło mi też po głowie kim
jest pani tańcząca aż mnie oświeciło. Kashmira Shah, najlepiej znana mi z
małej rólki w Pyaar To Hona Hi Tha.
Reszta to typowy Anu Malik, a
ja się chyba nigdy nie polubię z tym kompozytorem. No i te okropne
pseudo erotyczne teledyski z Emraanem.
Aktorstwo słabe i to bardzo, ale historia nawet się broni. Trochę
erotyki, trochę emocji, trochę krwi malowniczo spływającej z głowy
Emraana i zaskakująca końcówka. Dwie godziny szybko zleciały, nie
zgrzytałam zębami. No dobra, tylko raz, ale było to połączone z głupawką
na drgającym brzuchu Malliki. :D
Na jeden raz jest całkiem znośne, potem do zapomnienia.
Ugly Aur Pagli (2008) - Brzydal i wariatka
Kabir, student
inżynierii po raz czwarty powtarzający rok, nie ma powodzenia u kobiet i
szczęścia w miłości. Wszystko zmienia się w momencie, gdy ratuje pijaną
dziewczynę na dworcu przed wpadnięciem pod pociąg. Kuhu okazuje się
twardą sztuką, która uwielbia pisać scenariusze, potrafi się napić,
przyłożyć facetowi i we własne urodziny kazać mu przyjechać do siebie w
spódnicy na rowerze bez siodełka razem z ukradzioną różą.
Jakie są szanse na związek brzydala i wariatki?
Kabir i Kuhu to najlepszy przykład, że przeciwieństwa się przyciągają.
On niedorajda, który nie umie poderwać dziewczyny i psujący oświetlenie
w całym hotelu. Ona pewna siebie i swoich wyborów, a jednak
niepotrafiąca pogodzić się ze śmiercią ukochanego. Urocze było ich
powolne docieranie i ta tęsknota Kabira po jej odejściu łącznie z nauką
pływania razem z dziećmi i zostawianiem liścików na drzewie. Najbardziej
rozbroił mnie ten z napisem, że tęskni za jej plaskaczami. :)
Po Murder znów trafił mi się film z Malliką. Dawno już nie widziałam
tak żywiołowej, dynamicznej, a przede wszystkim męskiej w swojej
kobiecości bohaterki. Czasami Kuhu trochę mnie irytowała, zwłaszcza gdy
jej jedynym rozwiązaniem na problemy było upicie się do nieprzytomności i
kolejny plaskacz zafundowany Kabirowi, ale to zdecydowanie dziewczyna
do polubienia. Załamana po śmierci ukochanego i potrafiąca uratować
samobójcę.
Chyba jeszcze polubię Mallikę. Aktorka z niej żadna, ale tu przynajmniej miała się czym wykazać, bo Kuhu to specyficzna postać.
Ale największa niespodzianka to Ranvir Shorey! Przekochany jako
nieśmiała niedorajda życiowa, ale przy tym też człowiek z zasadami.
Chociaż przy pierwszym spotkaniu z Kuhu chciał spieprzać gdzie pieprz
rośnie kilkanaście razy to jednak wykupił pokój w hotelu, troskliwie się
nią zajmował, nie przerażał go jej stan upojenia alkoholowego
połączonego z malowniczymi wymiotami, spędził noc w więzieniu, nauczył
się pływać, spełnił jej życzenie urodzinowe, chodził z jej marnymi
scenariuszami i przyjął tyle plaskaczów! Kabir to skarb, a Ranvir bardzo
mi się podobał w tej roli. No i w ogóle jaki z niego brzydal? :)
Muzycznie najbardziej wybiło mi się Karle Gunaah, a Mallika w tym czarnym gorsecie jest tak seksowna, że ciężko oderwać wzrok. <3
Jak na dwugodzinny film było zaskakująco dużo muzyki i miałam jej w
pewnym momencie przesyt, ale było kilka perełek. Zwłaszcza Yeh Nazar i
Ranvir próbujący poruszać ustami w rytm hiszpańskich słów na początku
Shut Up Aa Nachle, ale zdecydowanie nie powinien tańczyć. :D
Mimo kilku niesmacznych scen (puszczanie gazów w windzie przy
dziewczynie, którą próbował poderwać Kabir zindabad!) i nadmiernej
ilości plaskaczów, którymi oberwał biedny Kabir, podobało mi się.
Krótka, sympatyczna historyjka o ludziach o zupełnie odmiennych
charakterach, których w końcu połączyła miłość.
Highway (2014) - Bo wszystko zaczęło się od autostrady...
Veera Tripathi właśnie przygotowuje się do swojego ślubu. Jest już
zmęczona przygotowaniami, więc razem z przyszłym mężem wybiera się na
nocną przejażdżkę. Podczas postoju na stacji benzynowej staje w samym
środku napadu i jako zakładniczka zostaje porwana. Mahabir, chcąc
uniknąć schwytania, przemieszcza się po całych Indiach.
Veera nie spodziewa się, że w niewoli poczuje się bardziej wolna niż w domu...
Ja się nie zgadzam na takie zakończenie! NO JAK?! Niby wiedziałam, że
to nie ma prawa się dobrze skończyć, ale moment, który wybrano w filmie
zostawia taki niedosyt. Chciałoby się więcej rodzącego się uczucia
między Veerą i Mahabirem, poznania jego tajemnic, a tu tak brutalnie
wszystko zostało zakończone.
Pierwszą godzinę obejrzałam w środę i
byłam bardzo zawiedziona. Początki tej historii zupełnie mnie nie
wciągnęły, a Alia była irytująca do kwadratu. Ciężko było mi się
przemóc, żeby wrócić do filmu, ale moje męki na szczęście zostały
wynagrodzone.
Film od momentu opowieści Veery o molestującym ją w
dzieciństwie wujku i pierwszym przytuleniu się do Mahabira od razu
nabrał rumieńców. Ich uczucie było takie niewymuszone, szczere, oboje
uczyli się siebie nawzajem. Szalona i gaduła Veera zamkniętego w sobie
Mahabira, porywacz swojej zakładniczki.
Cała sekwencja w górach była
cudowna! Jazda na dachu autobusu, gdy obejmowali się pod kocem,
wymarzony domek Veery, przygotowywanie przez nią kolacji, szlochający
Mahabir, to jak objęła go podczas snu. I gdy już myślałam, że doczekam
się chociaż namiastki jakichś poważnych słów, deklaracji z ust Mahabira
to PACH. Dostałam prosto w twarz i wyrwało mi się głośne: NIEEEEE!
Nie wiem, czy to bohaterki Alii są tak denerwujące, czy mierzi mnie jej
aktorska maniera. To jeszcze młodziutka dziewczyna, skacze trochę na
głęboką wodę, bo oprócz ładnej buzi jakoś mnie jej gra nie zachwyca.
Tu przez pierwszą godzinę do odstrzelenia, potem było już o wiele
lepiej, ale sprawił to pewnie scenariusz, który dał się rozwinąć samej
historii, jak i aktorom. Przede wszystkim Veerę przestała przerażać cała
sytuacja, więc zmieniło się też jej zachowanie. Nadal szalona, ale
również radosna i zdecydowana w postanowieniu, że nie chce wracać do
domu, ale pragnie zostać z Mahabirem. Nawet w domku w górach, wiedząc,
że w końcu ich znajdą. Finał przed rodziną i ten płacz po wybiegnięciu z
samochodu były fantastyczne.
Gdzie się uchował Randeep? Zdecydowanie obok Varuna moje największe odkrycie aktorskie ostatnich miesięcy. REWELACYJNY! <3 Ukradł całe show Alii.
To Mahabir interesował mnie o wiele bardziej niż Veera. Nie do końca
zrozumiałam wątek matki i jego dzieciństwa, ale najbardziej fascynująca
była właśnie jego przemiana, obserwowanie jak otwiera się na tą
dziewczynę. Chciał ją przecież na początku sprzedać do burdelu, a w
górach sam odstawił ją pod komisariat i kazał wracać do domu. Skryty,
zamknięty w sobie, szybko wpadający w gniew, a jego szloch w ramionach
Veery przed domkiem rozłożył mnie na łopatki.
Dlaczego nie dostał
szansy na naprawienie swojego życia jak Veera? Ona zrozumiała, że to dom
i rodzina bardziej więziły ją niż porywacz, a co z Mahabirem? On też
zasłużył na drugą szansę, na szczęśliwe życie, nawet jeśli bez niej. Nie
zgadzam się z tym finałem, nie i koniec!
Ależ Randeep mi się tu
podobał! Od teraz będę go uważniej obserwować, bo mało brakowało, a
przegapiłabym taką perełkę. Praktycznie w pojedynkę uratował mój odbiór
filmu i jestem pod niemałym wrażeniem, bo raczej nie miałam na jego
temat dobrej opinii. Jak dobrze czasami zmienić zdanie. :)
Highway to przede wszystkim film drogi. Veera i Mahabir pokonali ładny
kawałek, a ja dzięki temu po raz kolejny mogłam się przekonać jak
różnorodne są Indie. Krajobrazy są zachwycające, zwłaszcza końcówka w
górach. Zresztą to charakterystyczna cecha filmów Imtiaza Aliego, twórcy
Jab We Met czy Love Aaj Kal. Rockstar jeszcze przede mną, ale widać, że
facet idzie w dobrą stronę.
Muzyka A R Rahmana przewijała się
jedynie w tle. W sumie jest jej niewiele, ale w pewnym momencie miałam
przesyt, bo pojawiała się dosłownie w każdej scenie kolejnego etapu
podróży ciężarówką. Oprócz Patakha Gudi naprawdę w ucho wpadło mi Wanna
Mash Up, do którego Veera odstawiła taniec na drodze. I am hot tamale,
red chille me, finale, fire like Bob Marley, you wanna mashup, mashup. <3
Cały jukebox do przesłuchania:
Warto dać szansę Highway nawet jeśli początek nie jest zachęcający.
Mogło być lepiej, ale i tak jestem zadowolona, bo Randeep i cała
sekwencja w górach wynagrodziły moje trudy.
Po półtora roku niewidzenia spotkałam się z przyjaciółką, również
bollymaniaczką, co zaowocowało 8 seansami: dwóch filmów, których nie
widziałam, reszta była dla mnie powtórką.
Na pierwszy ogień
poszedł Humpty, którego zdążyłam polecić już chyba wszystkim. Obie się
nie zawiodłyśmy. To nadal tak samo cudownie ciepły film na każdą okazję.
Uroczy i walczący o ukochaną Humpty, denerwująca Kavya, chemia Varuna i Alii, genialny OST na czele z moim
ulubionym Samjhawan, idealny Angad, który jednak nie okazał się gejem, a
najbardziej rozbroił taniec Shonty'ego i Poplu do Suraj Hua Maddham
oraz sposób na odzyskanie pieniędzy Gurpreet. :D
Uwielbiam Humpty’ego. Na pewno jeszcze do niego wrócę.
Student of the Year (2012)
Elitarna szkoła Świętej Teresy jest
podzielona na dwa obozy. Uczniów, którzy dostali się do niej dzięki
wpływowym rodzicom i uczniów, którym zależy na nauce. Do takich należy
nowy: Abhimanyu. Pierwszego dnia zadziera z Rohanem, typem playboya,
który nie ma oporów przed flirtowaniem z innymi, mając już dziewczynę. Z
czasem jednak się zaprzyjaźniają, gdy nagle między nimi staje Shanaya.
Przyjaźń jeszcze bardziej zawisa na włosku, gdy w szkole odbywa się
coroczny konkurs na studenta roku, a wszyscy uczniowie rywalizują ze
sobą o przepustkę na najlepsze studia.
Po film sięgnęłyśmy ze
względu na miłe wrażenie jakie zostawił po sobie Varun w Humptym i chcąc
zaliczyć jak na razie jego skromną, trzy filmową filmografię.
Studenta można podzielić na dwie części. Tragiczną pierwszą, która była
praktycznie o niczym. Chyba że o szkole rodem z High School Musical,
pustej jak but Shanayi, beztroskim Rohanie i ambitnym Abhim. Całe
szczęście film uratowała część druga, zwłaszcza od momentu pocałunku
Abhiego i Shanayi, jego bójki z Rohanem i zerwania przyjaźni. Podobała
mi się również rywalizacja w konkursie.
Karan chyba na siłę
chciał zrobić drugie Kuch Kuch Hota Hai naszych czasów. Szkoła, trójkąt
miłosny, a Tanyę w Studencie zagrała Sana Saeed – filmowa Anjali! Nie da
się uciec od porównań. Ogólnie film jest dziurawy scenariuszowo,
postacie, zwłaszcza Shanayi, której tak naprawdę mogłoby nie być, są
skopane po całości pod względem charakterów, no i wygląd szkoły!
Stołówka wyjęta jak z amerykańskiej uczelni, boisko, basen, ogromne
przestrzenie. Karan uwielbia przepych i bogactwo, ale to się ma nijak do
rzeczywistości.
Fajnie, że dzięki Studentowi do przemysłu
wpuszczono nową krew i nowe twarze. Cała trójka głównych bohaterów tym
filmem zadebiutowała, chociaż i tu tkwi mały szkopuł. Wszyscy mają
‘plecy’ i pochodzą z filmowych rodzin. Siddharth Malhotra to brat Punita
Malhotry, reżysera I Hate Luv Storys i kuzyn słynnego projektanta
Manisha Malhotry. Varun Dhawan jest synem reżysera Davida Dhawana, a
Alia Bhatt córką reżysera Mahesha Bhatta.
Chyba straciłam złudzenia,
że ktoś nie będąc byłą miss albo dzieckiem rodzica pracującego w
przemyśle filmowym może zrobić poważną karierę.
Zgodnie
uznałyśmy, że w Studencie najbardziej wybił się Varun. Jego Rohan był
niepokorny, z pazurem, sprzeciwiający się ojcu i miał najwięcej do
zagrania. I jak on tańczy! <3 Shahidowi rośnie ogromny konkurent!
Abhimanyu Siddhartha został przedstawiony zbyt idealnie. Chłopak z
zasadami, grzeczny do bólu, a na dodatek tak strasznie wymuskany.
Najgorsza była Alia, która miała za zadanie tylko dobrze wyglądać, a
widz mógł tylko płakać nad pustością jej Shanayi.
Miłym
zaskoczeniem była postać Sodu zagrana przez Kayoze Iraniego, prywatnie
syna Bomana. Z każdą chwilą kibicowałyśmy mu coraz mocniej, a jego
pijacka przemowa przed Vashishtem była doskonała!
Cały film
skradł jednak Rishi Kapoor jako dyrektor szkoły podkochujący się w
nauczycielu wuefu! Wszystkie jego miny, podchody były rozbrajające, a
najlepszym ujęciem było to na gazetę z nagim Johnem Abrahamem w jego
szufladzie. :D
Największą wadą filmu była jego przewidywalność.
Od razu wyczułam, że kroi się romans Abhiego i Shanayi, a w połowie
poprawnie wytypowałyśmy cały dalszy przebieg włącznie z zakochaniem się
Abhiego w Shanayi, wielką kłótnią Rohana z Abhim, śmiercią dyrektora i
że to Rohan wygra konkurs, a potem zrzeknie się nagrody. ZIEEEEEW.
Z muzyką musiałam się trochę osłuchać, ale nie zmienia to faktu, że
Radha i The Disco Song są genialne. Oprócz Galat Baat Hai z Main Tera
Hero w głowie nie leci mi nic innego niż Radha on the dance floor,
Radha likes the party, Radha likes to move that sexy Radha body i Disco deewane A-HA! No i Varun wymawiający moje imię to miód na me
serce! <3 Chociaż Karan darowałby sobie w końcu wciskanie Kajol do każdego swojego filmu.
Przyjemne są również klubowe Vele, Ratta Maar i romantyczne Ishq Wala Love.
Pierwsza połowa jest do odstrzelenia, ale drugą będę wspominać o wiele
milej. Student of the Year to taki odgrzewany kotlet. Na raz, bo potem
może zemdlić.
No i nie myślałam, że za coś będę kiedyś wdzięczna
Karanowi, Karanowi Joharowi, którego nie znoszę równie mocno jak jego
filmów, ale dzięki ci za odkrycie i zaufanie Varunowi! Gdzie ten chłopak
się tyle czasu podziewał? <3
R…Rajkumar (2013)
W małej indyjskiej wiosce rządzą dwaj
baronowie narkotykowi Shivraj i Parmar. Romeo Rajkumar zaczyna pracować
dla Shivraja i szybko zostaje jego prawą ręką. Przez przypadek poznaje i
zakochuje się w Chandzie. Nie spodziewa się, że dziewczyna jest
sierotą, której wychowaniem zajmuje się jej wujek Parmar, a uczuciem
obdarzy ją również Shivraj. Wrogowie postanawiają, że zakopią topór
wojenny ślubem Chandy z Shivrajem. Jednak w życiu Rajkumara liczy się
tylko miłość, miłość, miłość i walka, walka, walka, więc czeka go ciężka batalia o swoją miłość.
Do tej pory pamiętam swój zachwyt po obejrzeniu trailera. Sugerował on
trochę ambitniejszy film, ale nawalanki i poważny wizerunek Shahida
zachwyciły do tego stopnia, że obiecałam sobie, że gdy tylko się pojawi
to obejrzę go poza kolejką. Wtedy nie zawiódł ani trochę. Teraz
odebrałam go trochę inaczej, widząc niedoskonałości, ale nadal bawił tak
samo.
Rajkumar to od początku do końca film Shahida. Jego
słodkie minki, urocze meri lollipop kierowane do Chandy, nawalanki,
pas, konik i przechytrzanie Shivraja były bezcenne.
Niesamowita jest
jego przemiana od 2003 roku i debiutu wymoczka w Ishq Vishk do
pierwszego przełomu jakim było Jab We Met aż do Rajkumara. A czeka na
mnie jeszcze Haider, kolejna adaptacja Szekspira i genialnie
zapowiadająca się jego rola. Takiego Shahida można jeść łyżkami. No i te
nieśmiertelne najeczki! :D
Chanda miała ostre wejście z parasolką, butelką i plaskaczem, szkoda,
że później straciła swojego pazura. Bardzo polubiłam Sonakshi po tym
filmie i aż szkoda, że od tamtej pory nie miałam jej jeszcze okazji w
niczym innym obejrzeć. Kolejna z aktorskiej rodziny, ale przynajmniej
śliczna i potrafi grać, co nie jest takie oczywiste.
No i na
deser Sonu! W jego wykonaniu kolejny zuy to nic nowego, ale Shivraj był
genialny w scenach, gdy próbował stać się wymarzonym mężczyzną dla
Chandy. Zwłaszcza, gdy tańczył i uczył się angielskiego: I’m your
buuuull, you are my shiiiiit, we together buuuullshiiiit! xD
Miło było przypomnieć sobie muzykę i wiedzieć, że podoba mi się tak
samo. Gandi Baat to popis tanecznych umiejętności Shahida, zabawne Mat
Maari z Chandą rzucającą obelgami w kierunku Rajkumara i absolutnie moje
ulubione Saree Ke Fall Sa.
Seans trochę się dłużył, ale to nadal kochany film. Do fragmentów na pewno jeszcze kiedyś wrócę.
Veer Zaara jest nieśmiertelna. Nie wiem po raz który obejrzałam ten
film, muszę to w końcu zacząć zapisywać, bo to chyba jedyne indyjskie
dzieło, które znam klatka po klatce włącznie ze wszystkimi dialogami.
Ale też nie mogę wracać do niego zbyt często, bo przyznam szczerze, że
tym razem mocno nudziłam się na scenach rozprawy i nie umiałam się
wzruszyć chociaż widziałam łzy współtowarzyszki. :)
Nadal zachwyca mnie nieziemski krajobraz Pendżabu, dbałość o każdy najdrobniejszy
szczegół w kadrze, a przede wszystkim ponadczasowa historia miłosna. Z
każdym kolejnym seansem wydająca się coraz bardziej nieprawdopodobna,
ale cudowny w swej szlachetności Szaruk i piękna Preity wynagradzają
wszystko.
Tym razem zwróciłam też większą uwagę na postaci Tatka i
Mateczki. Ich uczucie do przybranego syna, chęć służenia wiosce i
przyjęcie Zaary jak swojej to cała esencja ich dobroci i miłości.
No i ta muzyka! Main Yahaan Hoon nadal pozostaje moją ulubioną miłosną
piosenką indyjską na równi z Mujhe Neend Na Aaye z Dil. Bije od niej
taki magnetyzm i erotyzm w połączeniu ze spojrzeniami Veera, że iskry
lecą. Wsłuchajcie się też instrumentale lecące w tle. Przepiękny jest
ten ze sceny na moście w drodze na dworzec w Atari, w momencie wrzucania
prochów Bebe do rzeki i otrzymania telefonu od Shabbo. Zresztą sami
posłuchajcie. Mnie właśnie przeszły ciarki, a w oczach zalśniły łzy.
Dalej nie mogę też darować wycięcia Yeh Hum Aa Gaye Hain Kahan. To
przepiękna piosenka z romantycznym teledyskiem. Pięć minut wujka Yasha
by nie zbawiło, a naprawdę można było pobawić się z montażem i jakoś ją
wcisnąć. Szkoda, że się zmarnowała.
To przez moją chwilową
słabość. Obiecałam sobie, że będę twarda. Gdybym wczoraj powstrzymała
samą siebie... - Twoja chwilowa słabość pomoże mi przeżyć całe życie.
Gdybyś odebrała mi nawet to, co zabrałbym ze sobą?
Mela (2000)
W indyjskiej wiosce grasuje zły Gujjar. Na oczach
Roopy zabija jej brata, więc dziewczyna poprzysięga mu zemstę. Na swojej
drodze spotyka parę przyjaciół: Kishana i Shankara, którzy poszukują
głównej aktorki do ich przedstawienia. Chce ich wykorzystać tylko do
swojej zemsty jednak w końcu uczucie do Kishana wygrywa. Co z Gujjarem?
Spodziewałam się, że Mela zgniecie mnie z powierzchni ziemi
równie mocno jak za pierwszym razem, bo ostrzegałam Edytę, że to gniot i
na trzeźwo się nie da. Słowa klucze, po
których świat nie jest taki sam to: niekończąca się piosenka, butelka,
Pakoda Singh, Pustynia Tysiąca Stóp, firankha, szpada, Dekho 2000,
wampirze zęby, kozing czy wewnętrzne monologi Roopy. :D
Tym razem podeszłam do tego na luzie, wiedząc jakie kwiatki zaserwuje
mi reżyser, ale i tak Mela nadal powala swoją epicką gniotowatością.
Ten wściekły Kishan po rozerwaniu mu rękawka w nowej koszuli, Kishan w
sari, mroczny Shankar mrocznie jedzący śniadanie, kozing Roopy,
najbardziej powalający teledysk ever czyli Dekho 2000, Kishan zawieszony
nad przepaścią, niekończąca się pieśń tytułowa, o której pewnie jeszcze
śni jej twórca, mocz w butelce, no i ta boska szpada w boskich ustach
Aamira! <3 :D
Mela powstała po prostu o kilka lat za późno, rok później przecież był
już Lagaan czy Kabhi Khushi Kabhie Gham. Jako parodia najgłupszych
oldskuli byłaby świetna, ale najgorsze w tym wszystkim, że to powstało
NA SERIO, a Twinkle grała tak, jakby wypruwała sobie żyły. Chyba jedynie
Aamir wiedział, że ten film to czysty idiotyzm, może sobie pozwolić na
więcej i dlatego tak dobrze bawił się na planie. Nadal jednak
zastanawiam się jak bardzo brakowało mu pieniędzy albo których swoich
leków nie wziął, że zgodził się na udział w tym filmie. :D
Muzyka jakaś tam była. Ja osobiście uwielbiam tylko Dhadkan Mein Tum
(SZPADA! <333, firankha, Aamir sułtan, Aamir Zorro, nic więcej nie
trzeba dodawać) i Chori Chori Hum Gori Se z sympatycznym SA Aishwaryi.
Dekho 2000 to zupełnie inna kategoria muzyki, no i ta niekończąca się
pieśń tytułowa…
Mela jest tylko dla zatwardziałych bollymaniaków, którym niestraszny
absolutnie ŻADNY gniot. Ja z zaskoczeniem odkryłam, że po drugim seansie
epicka gniotowatość Meli podobała mi się jeszcze bardziej. :D Ale ja po prostu kocham gnioty, a tym bardziej oldskulowe. Mela jest pod tym względem niepokonana.
Humko Deewana Kar Gaye (2006)
Aditya Malhotra właśnie zaręcza się z Sonią, wziętą projektantką mody,
która nie podziela jego tradycyjnych poglądów. Uważa, że najpierw czas
na karierę, a dopiero później na dzieci.
Jia Yashvardhan spędza
kolejne dni na zakupach, przygotowując się do ślubu z biznesmenem,
Karanem Oberoiem. Narzeczony jednak nie poświęca jej zbyt wiele czasu.
Para poznaje się w Kanadzie. Dochodzi do serii przypadkowych spotkań,
które zapoczątkowują przyjaźń, a kończą się miłością. Co jednak z
narzeczonymi Adityi i Jii?
Dopiero za drugim seansem spostrzegłam
jak bardzo fabuła tego filmu jest prosta i naiwna. Przyznaję jednak, że
w ogóle mi to nie przeszkadza. Cała ta cukierkowość i naiwność jest
właśnie dużym plusem. Historia idealnie wpasowuje się w nurt komedii
romantycznych, miłość rozkwita powoli przechodząc od przypadkowych
spotkań do miłości. Wielkim plusem jest także przede wszystkim chemia
między Akshayem i Katriną. Od razu widać, że ta dwójka świetnie czuje
się w swoim towarzystwie. Bardzo do siebie pasują, co ułatwiło
uwierzenie w ich miłość.
AKSHAY! <333 Dlaczego ten facet tak
strasznie marnuje się teraz w tych wszystkich idiotycznych komediach?
Może nie wpasowuje się w kanon urody amanta, ale takie szlachetne, do
bólu czułe i pełne miłości postacie fajnie mu wychodzą. No i wygląda tu
tak, że tylko jeść łyżeczką!
Za Katriną nigdy nie przepadałam,
ale HDKG to był jeden z pierwszych filmów, w których wypadła naprawdę
sympatycznie. Końcówka w jej wykonaniu to mały koszmarek, ale przez cały
film mi się podobała. Może dlatego, że nie pajacowała. Jej Jia była
zwykłą dziewczyną, samotną po śmierci matki i w związku z Karanem.
Szkoda tylko jej dubbingowanego głosu.
Bipashy nie znoszę i
prawdę mówiąc postać Sonii mogłaby polecieć w montażu, bo nie wniosła
totalnie nic. Na koniec to przecież Karan się poświęcił, to wokół niego
kręcił się finał, to on uwolnił Jię, a gdzie w tym miejsce na Sonię?
Przecież Aditya też był z kimś związany, a w końcówce nie zaszczycił jej
nawet spojrzeniem, o rozmowie nie wspominając. Co ich w ogóle
połączyło? O czym rozmawiali w okresie przed zaręczynami skoro różnili
się w podstawowych kwestiach?
Anila uwielbiam chociaż jego postać
jest do bólu niekonsekwentna i przerysowana. Na początku twórcy próbują
pokazać, że Jia nie ma z Karanem łatwego życia i będzie jej bardzo
trudno się od niego uwolnić. A ten potem w finale, jak gdyby nigdy nic, i
jak typowy narzeczony w indyjskim filmie, oddaje ukochaną wolno. I to
jeszcze dramatycznie zrywając jej z szyi zawieszoną już wcześniej
mangalsutrę!
Oprócz pary Akshay - Katrina najlepiej wspominam
muzykę. Z największym sentymentem wracam do Fanah Fanah na złomowisku
starych samochodów i Akkiego w kapeluszu kowboja. Nie tylko dlatego, że
uwielbiam samą piosenkę i teledysk, ale była ona pierwszą, którą
usłyszałam w sklepie indyjskim w Londynie, a to bardzo miłe wspomnienie.
Lubię też wariacje na temat tytułowej piosenki i przezabawne For Your
Eyes Only z pijaną Helen i naszą parą wywijającą na stole.
Nie obyło się niestety bez głupot i scen zapychaczy jak wątki wyjątkowo
irytującej pendżabskiej rodzinki Adityi, jego współlokatora z fryzurą o
kolorze jajecznicy czy przyjaciół, którym zrobił wyjątkowo głupi kawał i
który skończył się płomiennym przepraszaniem na stadionie, co było
idiotyczne do kwadratu.
Słodko-mdlący, ale naprawdę lubię ten
film. Za świetnego Akshaya, jego chemiczny duet z Katriną (scenki w
zasypanym samochodzie, tańczenia tango, wygłupiania się na kanapie), a
przede wszystkim za muzykę. Raz na kilka lat jest idealny, częściej
mocno niestrawny.
Main Tera Hero (2014) - Jestem twoim bohaterem
Seenu brakuje
tylko dwóch procent do zdania egzaminu. Gdy pokojowa rozmowa z
nauczycielem nie skutkuje, chłopak zostaje zmuszony do porwania jego
córki prosto ze ślubu. Seenu postanawia, że wyjedzie z Ooty na uczelnię w
Bangalore i nie wróci do domu dopóki nie dostanie dyplomu.
Już
pierwszego dnia zakochuje się w Sunainie. Nie wie jednak, że jej
adoratorem jest policjant, który ma na nią haka, a na dodatek w
autobusie do Bangalore wpadł w oko Ayeshy, córce mafiozo z Bangkoku.
Ten film to jakiś absolutny fenomen. Zawsze narzekam na zerowy poziom
współczesnych indyjskich komedii, a Main Tera Hero okazało się po prostu
bezkonkurencyjne w swojej kategorii!
Seans zaproponowałam tylko ze
względu na Varuna i chcąc zaliczyć trzeci i jak na razie ostatni jego
film. Okazał się tak genialny, że ochrypłam ze śmiechu, co ostatnio
zdarzało mi się tylko na Duplicate. I to nie raz, bo potem widziałam
Main Tera Hero jeszcze dwa razy. Czyli wychodzi trzy razy w ciągu pięciu
dni plus powtórka najlepszych scen, aby zachęcić kolegę.
Main
Tera Hero to hindi remake telugu Kandireegi z Ramem, Hansiką i Sonu.
Zbieram się za to od kilku dni, ale po poprzewijaniu już widzę, że nie
chcę sobie za szybko psuć genialnego wrażenia jakie zostawiło po sobie
Main Tera Hero.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że film jest
momentami niewiarygodnie naciągany i nierealny, a w ogóle nie zwraca się
na to uwagi. Wciąga przede wszystkim świetnie rozpisany humor i
fantastyczny Varun, który ciągnie cały film na swoich barkach, a robi to
w taki sposób... <3
Varun zasługuje tu na długaśny akapit i w pełni na to zasłużył.
Już po Humptym czułam, że to fajny chłopak i wyrośnie z niego niezły
aktor. Jego debiutancka rola w Studencie dobra, ale ciężko było mu się
wykazać przy tak słabym scenariuszu chociaż i tak w towarzystwie pustej
bohaterki Alii i wymuskanym Siddharcie był najjaśniejszym światełkiem
tego filmu. Aż tu nadszedł Seenu i zostałam powalona na łopatki. To, co
tu wyprawia przechodzi moje pojęcie. Jest tak uroczy, kochany, powala
swoimi słodkimi minkami, sześciopakiem, a gdy się uśmiechnie cały świat
topnieje. Chłopak ma niewiarygodny talent komediowy! Wystarczy, że
zacznie błagać swoim przesłodzonym głosem nauczyciela o brakujące dwa
procenty i strzelać mu oczka, a ja już chichoczę jak głupia. Varun
funduje tu takie przeczyszczenie przepony i ból szczęki, że wystarczą
chyba tylko te cytaty z bójki w autobusie na potwierdzenie: HEEEJ! Co
ja jestem wyświetlacz dotykowy, że co chwilę mnie dotykacie?! i Heeej,
bohaterze! - Czekałem aż to powiesz, żeby cię pobić. xD
Jak myślę o
Varunie w tym filmie, cisną mi się na usta same pochwały. Chłopak jest
niesamowity, do tego tańczy jak profesjonalista, a bioderka ma jak
marzenie! <3
Dawno nie czułam takiej nagłej miłości do bolly aktora jak do niego.
Trafiło raz, a porządnie. Dowiedziałam się o nim już chyba wszystkiego i
ostrzegam żeby nie szukać jego zdjęć z czasów studenckich. Lepiej
poczekać aż miłość będzie naprawdę mocna, bo to dosyć traumatyczne
przeżycie, ale też dowód jak bardzo można się zmienić! Od chłopaka z
długimi włosami i trądzikiem do aktora, którego każdy film to hit i
dojrzałego faceta z wyrzeźbionym sześciopakiem. Może i dla mnie jest
nadzieja? Nie na abs! :D
Z niecierpliwością czekam na jego poważną rolę w Badlapur (pierwsza
taka w jego karierze, szykuje się prawdziwa uczta zwłaszcza po
obejrzeniu trailera i teledysku do Jee Karda), potwierdzenie
umiejętności tanecznych w ABCD2 ze Shraddhą i zapowiedziany kolejny
projekt z Jaśkiem i Jacqueline. Wyrasta nam prawdziwa gwiazda, będę go z
uwagą śledzić.
Gdy obserwuję teraz promocję Badlapur (premiera 20
lutego!) i widząc jaki to cudowny chłopak (świetny kontakt z ojcem,
reżyserem Main Tera Hero, podobnie jak ja ma obsesję na punkcie włosów,
sypie żartami jak z rękawa, a przede wszystkim jeszcze bardzo skromny i
niezmanieryzowany) myślę tylko: Gdzieś ty się podziewał przez całe moje
życie? :D
Ileana i Nargis były tak naprawdę tylko miłym dodatkiem do Varuna. Obie
nie miały zbyt dużo do grania, ekran oddając swojemu partnerowi.
Najlepiej wypadła chyba Ileana, ale miała po prostu więcej czasu
ekranowego jako ukochana Seenu. Takie komediowe role służą jej o wiele
bardziej niż tolly trzpiotki. Najbardziej w jej wykonaniu podobały mi
się sceny 'delikatnego, słodkiego i truskawkowego' wyznania miłości
przez telefon, demonstrowania z Seenu jak się powinno całować przyszłą
żonę i udawanej rozmowy z ojcem, którą podsłuchiwał Angu.
Nargis
wydawała się trochę sztywna, ale zmieniłam o niej zdanie po obejrzeniu
filmików zza kulis. Muszę przyznać, że dziewczyna jest naprawdę
przesympatyczna! Bardzo szczera, otwarta i skłonna do żartów, a że z grą
jeszcze nie najlepiej to inna para kaloszy. :) Dadzu i Don't worry, I'll teach you. bezkonkurencyjne!
A co powiedzieć o parze Angad i Peter czy Ballim i Vikrancie z głosem
surround? Brakuje mi słów do pochwał, a to już chyba najlepszy
komplement. Ludzie odpowiedzialni za casting wykonali kawał dobrej
roboty, że oprócz głównej trójki bohaterów, tak pozytywnie wybijają się
także aktorzy drugiego planu.
Anupam to żadne odkrycie, ale Arunoday
Singh jak najbardziej! Właśnie się zdziwiłam, że widziałam go w Aishy,
ale po prostu od razu wyparłam z pamięci tego gniota. Dobrze czasami
zobaczyć nową twarz, a do tego już z samego wyglądu jest komiczny. No i
jego koślawe ruchy w Shanivaar Raati są absolutnie bezcenne! Trudno
oderwać w tej piosence wzrok od Varuna, ale jak się już w końcu uda to
na widok tańca Arunodaya na pewno nie pożałujecie. :D
Jedyne, co mi zgrzyta oprócz sceny z paralizatorem, to muzyka.
Jest jej niewiele, bo tylko cztery piosenki na dwugodzinny film, więc
tym bardziej powinna wpaść w ucho. W trakcie filmu jest miłym dodatkiem i
zupełnie nie przeszkadza, ale żeby już słuchać oddzielnie w słuchawkach
to nie bardzo.
Jedyna, na której punkcie przeżywam teraz szeroko
pojętą 'fazę' jest Galat Baat Hai. Jest tak rytmiczna i uzależniająca, a
teledysk z klatą Varuna i butelką wody w rolach głównych zabawny, że do
tej pory nie mam jej dość. I pamiętajcie: bioderka Varuna to KULT! <3
Największym komplementem dla Main Tera Hero jest fakt, że ja mam ochotę na czwarty raz! :D
Film jest fenomenalną komedią, gwarantuję przeczyszczenie przepony i
ból szczęki ze śmiechu, nie raz i nie dwa. A jeśli ktoś po takim
elaboracie ma jeszcze wątpliwości to mówię: VARUN! <3 I nic więcej nie trzeba dodawać.
A jeśli ktoś zastanawia się, ile razy w filmie pojawił się zwrot I'm bad! to zdążyłam go wyręczyć. 30 razy! :D No i może kogoś nurtuje tak jak mnie i Edytę nurtowało czy w Besharami
Ki Height Varun nosi spodnie z górą białą, a nogawkami czarnymi czy to
tak wysokie buty to śpieszę z odpowiedzią: ktoś wymyślił go ubrać w tak
idiotyczne spodnie. :D
No i małe wskazówki na przyszłość: zawsze zwracajcie uwagę czy przy
pożegnaniu ludzie machają do ciebie jedną ręką czy dwoma, a jeśli
chcecie się dowiedzieć czy się zakochaliście musicie usłyszeć dzwony! :D
Tylko pomyśl... Brad i Angelina. Brangelina. Sunaina i Seenu. Sunainu!
Chcę do ciebie pisać SMSy, wysyłać maile, tweetować i rozmawiać na
Skypie. A jeśli nadal mi nie odpowiesz, będę cię zaczepiać. Na
Facebooku!
W takim razie dam wam trzy opcje. Pierwsza: połamię.
Druga: spiorę. A trzecia połamię, posklejam i znowu połamię. To moja
ulubiona.
Rishi przyjeżdża do Bangkoku w celu uwiedzenia Nandini, córki mafiozo,
dzięki której w swoje ręce dostanie Stephena Roberta. Jakie wydarzenia z
przeszłości spowodowały, że Rishi szuka zemsty?
Jakie to było nierówne! Naprawdę lubię hirołsowskie telugi, ale tu było aż za dużo grzybów w jednym barszczu.
Przede wszystkim pierwsza połowa jest po prostu FATALNA. Godzinę filmu
obejrzałam już w sobotę i nie wierzyłam w to, co widzą moje oczy.
Straszne, straszne, straszne, żenujące, żenujące, żenujące. To, co się
tam działo trzeba zobaczyć samemu. Całe szczęście do dzisiaj zdążyłam to
już wyprzeć z pamięci. I dzięki Bogu!
Miałam naprawdę ogromny
problem ze zmuszeniem się do powrotu do Rebela, ale że zawsze oglądam
filmy indyjskie od początku do końca, wróciłam. Tym razem pozostałą
godzinę i 50 minut łyknęłam w miarę bez problemu. Historia z Deepali z
retrospekcji okazała się bardzo sympatyczna, a rozpacz Rishiego była
naprawdę rozdzierająca. Tylko ta część uratowała film w moich oczach.
Ja wiem, że telug bez panów rozśmieszaczy to nie telug, ale gdy z
rozwojem akcji pojawił się jeden jako opiekun Rishiego w Bangkoku, drugi
jako kapłan odczytujący jego horoskop i trzeci jako nauczyciel tańca,
który nie umie tańczyć to myślałam, że szlag mnie trafi i nie dotrwam do
końca. Ale jeśli nie masz jak olśnić fabułą to przepełniasz ją
bezsensownymi zapychaczami, proste.
Jedyna rola za jaką lubię
Prabhasa to Pournami. Nic się przez lata nie zmieniło i chyba nie
zmieni. Ciągle podobny schemat ról, te same nawalanki i te same miny. I
niech nie robi z siebie idioty! Dopiero w retrospekcji z Deepali i
finale patrzyłam na niego z przyjemnością, na resztę lepiej spuścić
zasłonę milczenia.
A to, co zrobiono z postacią Tamanny to po
prostu horror! Nie chcę się znęcać, ale pierwsza połowa jest naprawdę do
wywalenia. Ze wszystkim i wszystkimi, a przede wszystkim z Nandini.
Straszne, straszne, straszne jak bardzo taka dobra aktorka się tu
marnowała, bo nie miała, co wykrzesać z tak pustej dziewuchy.
No i
najjaśniejszy punkt całego Rebela: bliżej nieznana mi Deeksha Seth jako
Deepali i historia Rishiego sprzed lat. Szczerze wzruszyłam się przy
opowieści Deepali o jej trzech matkach, wrażliwości Rishiego jaką
okazywał niewidomej dziewczynce w sierocińcu, a finał tej retrospekcji
doprawdy był wstrząsający i rozdzierający serce. Przebieg łatwy do
przewidzenia, ale przynajmniej oglądałam to bez poczucia żenady, a to
naprawdę ważne w przypadku tego filmu, bo takich przypadków jest w nim
bardzo mało.
Muzyka jakaś w ogóle była? Pamiętam tylko Google na
wejście Nandini z żenującym tekstem (to chyba najczęściej pojawiające
się słowo w tej notce, to mówi wszystko), kolorowe Orinayano, a co było
najlepsze? Oczywiście jedyna wspólna piosenka Rishiego i Deepali. Słaby
OST, bardzo słaby.
No i jedyne, co jeszcze zapamiętam to naprawdę epickie nawalanki. Ta
pod posągiem bogini Kali, śmierć rodziców i Deepali oraz finał były
naprawdę rewelacyjne. Chociaż realizmem nie grzeszą. Jak zwykle jeśli to
hiroł potraktuje złego w pełnej szybkości z łokcia to zgon na miejscu, a
co jeśli zrobi to co najmniej dziesięcioro złych na hiroła? Wiadomo. :)
Ależ to było złe. Naprawdę złe. Szkoda Prabhasa i Tamanny na tak denne
filmy. Warto tylko i wyłącznie dla scen Rishiego z Deepali, o reszcie
chcę jak najszybciej zapomnieć.
Jung (2000)
Życie Veera wydaje się być szczęśliwe i poukładane. Spełnia się jako
policjant, a także mąż i ojciec. Wszystko zmienia się w chwili, gdy jego
u jego syna Sahila zostaje zdiagnozowana białaczka. Chłopiec ma rzadką
grupę krwi i potrzebuje przeszczepu szpiku. Jedynym dawcą może zostać
zapuszkowany przez niego przed laty morderca - Balli.
Pierwsza
połowa zwiastowała naprawdę coś dobrego. Podobało mi się ukazanie
rodzinnej sielanki brutalnie przerwanej przez chorobę jedynego dziecka, a
przede wszystkim heroiczna walka matki, aby przekonać Balliego do
oddania szpiku. Już, już zaczynałam się wkręcać aż cały klimat siadł.
Balli zwiał ze szpitala i dostałam jakąś nudną historyjkę o jego
koleżkach i ukochanej tancerce - Tarze.
Do końca twórcom nie udało
się mnie już zainteresować, a finał był denny i nierealny. Balli i Khan
stojący w samochodach jadących prosto w siebie z nieodłącznymi giwerami,
które oczywiście nie trafiają do celu, wybór Veera kogo ratować i
pozwolenie Balliemu iść wolno. Chyba liczyłam, że zginie, ale skoro
uratował dziecko, no to logiczne jest, że trzeba wypuścić przestępcę na
wolność, prawda?
Nigdy więcej Jackiego pląsającego w rytm
romantycznych piosenek! Nie dość, że nie nadaje się na amanta to jeszcze
Raveena tańczyła lepiej od niego. :P
Gdy nie próbował być kochankiem, a policjantem z zasadami walczącym o
życie syna to było naprawdę nieźle. Tylko co z tego skoro w
kulminacyjnym momencie zamiast skupić się na wątku choroby Sahila,
uczuciach Nainy i Veera to zaserwowano mi nudę z Ballim?
Nie
przepadam za Sanjayem, a do tego zdubbingowano mu tu jego największy
atut czyli głos. Pan z dubbingu momentami aż za bardzo starał się go
naśladować, co wychodziło karykaturalnie. Co do gry Sanjaya to niby
poprawna i nie ma się do czego przyczepić, bo nie raz i nie dwa grał
typków spod ciemnej gwiazdy, ale bez żadnych fajerwerków, a do tego ten
koszmarny głos. Balli miał potencjał, zwłaszcza na początku, a potem
rozmyło się to wraz z rozwinięciem wątku jego i Tary.
Raveena
niby przyćmiona przez panów, a według mnie była tu zdecydowanie
najlepsza. Naina nie patyczkowała się jak Veer. Chodziło o życie jej
ukochanego syna i była w stanie zrobić wszystko żeby go uratować.
Ogólnie trochę za bardzo ekspresyjna i rozpaczająca, zwłaszcza w scenie
pretensji do Boga, ale taka właśnie miała być.
Shilpy mogłoby tak
naprawdę nie być, bo Tara zupełnie nic nie wniosła. Na dodatek
makijażysta i kostiumograf powinni nie dostać pensji, dziewczyna
wyglądała fatalnie i staro.
Chłopiec grający Sahila też do wymiany.
Jak na dziecięcego aktora rola była naprawdę spora, ale mały po prostu
się nie nadawał, a jego ataki były tak sztuczne, że aż szkoda gadać.
No i dlaczego było tak mało Adityi Pancholi?
Romantyczne pląsy Jackiego i Raveeny w Mere Bina Tum są komiczne, ale
za to słowa utworu piękne, a do przesłuchania naprawdę sympatyczne Aaila
Re. Refren przewija się tyle razy, że to nie ma nawet prawa nie wpaść w
ucho.
Dwie sceny, za które zapamiętam Jung to siedząca konfrontacja Veera i
Balliego, w której prosi o pomoc, a ten odmawia, mówiąc, że będzie się
cieszył z powodu powolnej śmierci chłopca, bo razem z nim powoli będzie
umierał także Veer (jak tam pracuje kamera!) i krótkiej scenki na ławce.
Sahil mówi ojcu, że wie, że umiera i prosi żeby zaopiekował się mamą, a
potem opowiada jej żart o dyrektorze szkoły, pijącym woźnym i robaku w
butelce.
Jung mogło być naprawdę niezłe, gdyby skrócono je o
dobre 20 minut z ciągnącego się gumka z majtek wątku Balliego po
ucieczce ze szpitala, a bardziej skupiono się na Veerze i Nainie. A tak
narobi się widzowi nadzieję na udany seans, a potem każe zgrzytać zębami
z nudy i sprawdzać, ile do końca.
Goliyon Ka Raasleela: Ram-Leela (2013) - Romeo i Julia po indyjsku
Gdzieś na wsi w Gudżaracie od 500 lat żyją dwa zwaśnione klany: Rajadi i
Sanera, zwalczające się wzajemnie. Niespodziewanie Ram z Rajadi i Leela
z Sanery zakochują się w sobie. Jednak to uczucie będzie wystawione na
wiele prób...
Sanjay Leela Bhansali to jeden z moich ukochanych
indyjskich twórców. To on stworzył Devdasa, Guzaarish, Black czy równie
piękne kolorowe wydmuszki bez fabuły jak Saawariya i Hum Dil De Chuke
Sanam. Zasiadając do jego filmów wiem, że zostanę olśniona feerią barw,
fantastycznym soundtrackiem i natężeniem emocji.
Tym razem, przyznam
szczerze, że jestem mocno zawiedziona. Niby wszystko się trzyma kupy,
historia jest dobrze opowiedziana, bo Bhansali w swoim
charakterystycznym stylu stanął na wysokości zadania, nie nudziłam się, a
jednak mi czegoś brakowało. I sama nie wiem czego.
Pierwszy
zarzut to za mało początków uczucia Rama i Leeli! Jedno spotkanie
podczas Holi, a oni już nie widzą poza sobą świata, całują się i
rozmawiają ze sobą tak otwarcie jakby byli parą kilka lat, a nie znali
się jeden dzień. Nie uwierzyłam w tą wielką miłość od samego początku
dlatego też trudno mi było potem przechodzić przez jej kolejne etapy
nagle pełne poświęcenia, rozpaczy i emocji. Zdecydowanie został położony
początek.
W ogóle oczekiwałam ukazania miłości na miarę Romea i
Julii, na której Bhansali się wzorował, a tu totalnie nic! To wszystko
było takie szybkie, gwałtowne, spontaniczne i równie szybko się
skończyło. Niby takie miało być, ale zupełnie mnie nie przekonało.
No i brak chemii między Deepiką i Ranveerem położył mi wszystko. Te ich
namiętne pocałunki aż na siłę próbowały mi udowodnić: 'No patrz jak oni
się kochają! Nie widzisz tego?!' A od ich rozdzielenia niewiele było ich
wspólnie na ekranie i na widok tych powłóczystych spojrzeń jak tylko
się widzieli, miałam ochotę przewracać oczami.
Nie myślałam, że
to powiem, ale cały show Deepice i Ranveerowi skradły panie Supriya
Pathak Kapur jako Baa i Richa Chadda jako Rasila. Wyraziste, z pazurem i
jajami. Naprawdę jestem pełna podziwu, rewelacyjne role!
Z
Deepiką mam problem już od czasów jej debiutu w Om Shanti Om. Ładna
dziewczyna, ale dla mnie to dalej drewno. W ogóle ma w sobie jakąś taką
manierę, która mnie niezmiernie irytuje.
W ogóle mam wrażenie, że
Leeli nie dała nic od siebie. Nic mnie w jej grze nie zaskoczyło, nie
zostawiła po sobie nic, co by mnie szczerze zachwyciło, a dostała za tą
rolę Filmfare!
Ranveera widziałam tylko jako oszukującego kobiety
w Ladies vs Ricky Bahl, więc na nic się nie nastawiałam. I co? I taki
sam zawód jak w przypadku Deepiki. Tu nie grał Ranveer Singh tylko
Szanowna Klata Ranveera Singha. Już w jego wejściu w Tattad Tattad
wiadomo było, czego się spodziewać. No i ta sama irytująca maniera pt. Jestem aktorem! Ja tu się wczuwam i GRAM! Ram momentami był
przerysowany do granic możliwości zwłaszcza w pijackiej scenie.
Całe szczęście czego nie uratowali aktorzy, uratowała absolutnie
genialna muzyka. Takie tradycyjne rytmy to właśnie moje klimaty, słucha
się tego fantastycznie.
Lahu Munh Lag Gaya złapała mnie od
pierwszych taktów i nie wiem, który raz z rzędu już ją katuję. Do tego
Laal Ishq i Ram Chahe Leela z występem specjalnym Priyanki i jestem
spełniona muzycznie na kilka następnych dni.
Nasłuchałam się tylko pochwalnych opinii i już wiem, że miałam
zdecydowanie zbyt duże oczekiwania. Niby niczego Ram Leeli nie brakuje, a
czuję się strasznie zawiedziona. Wielkie tak dla rewelacyjnej muzyki, a
do reszty jeszcze długo będę miała mieszane uczucia. Oby następne filmy
Bhansaliego były lepsze.
Arjun (2004) - rzecz o sile braterskiej miłości do siostry
Arjun i Meenakshi to bliźniaki. Oboje razem uczą się na uniwersytecie,
nie zawsze uczciwie próbując zdać egzaminy. Rodzice chcą dobrze wydać
córkę za mąż, szukając jej odpowiedniego kandydata wśród bankowców.
Jednak Meena kocha się w swoim przyjacielu ze studiów, który właśnie
przysłał jej zaproszenie na swój ślub wraz z listem, proponując
ucieczkę, bo rodzice przecież nie zrozumieją ich miłości.
Do akcji
wkracza Arjun i przyszli teściowie Meenakshi, którym nie uśmiecha się
ożenić syna z dziewczyną nie z ich poziomu społecznego, a na dodatek
stracą majątek, który miała wnieść do tego małżeństwa Aishwarya,
narzeczona Udaya. Zaczynają więc działać, aby zabić kłopotliwe
rodzeństwo...
Chyba nigdy jeszcze nie widziałam filmu, w którym
tak bardzo zostałby położony akcent na relacje między rodzeństwem i to
on był głównym tematem filmu, a nie miłość hiroła do kolejnej pustej
panny. Mocno mnie to zaskoczyło i to niewątpliwie duży plus widzieć
Arjuna tak walczącego o Meenakshi, a nie Rupę.
Arjun to
oczywiście telugowa jazda bez trzymanki. Sposoby na oszukanie profesora
podczas egzaminu, poród po mostem czy unik przed lecącymi talerzami
rodem z Matriksa to tylko kilka niezapomnianych scen.
Co tu dużo
gadać, Arjun to film Mahesha od początku do końca. Nikt tak nie dyszy,
siedząc na konarze drzewa, a obok niego wbita w nie maczeta ze
spływającą krwią, vaah! <3
Mahesha uwielbiam już od niepamiętnych czasów chociaż mój pierwszy film
z nim i w ogóle tolly - Athadu, nie porwał mnie zupełnie.
Tu można się nim wyłącznie zachwycać. Jak on tańczy! Jak unika talerzy! Jak walczy! Jak trzyma maczetę! <3 Jak pięknie wyrolował Rupę w świątyni. Jak Arjun przez cały film
heroicznie walczył o bezpieczeństwo Meeny i odkrycie prawdy o prawdziwej
naturze jej teściów. W takiej chwili żałuję, że nie mam brata. :P
Meenakshi miała być cicha, spokojna i uległa, ale brakowało jej trochę
życia. No i strasznie irytowała mnie jej całkowita ufność teściom, a tak
obcesowe traktowanie brata. Trzeba być naprawdę ślepym żeby uwierzyć w
te ich słowa o traktowaniu jej jak bogini i córki, a nie zauważyć tak
oczywistych sygnałów. Rozumiem, że rodzina twojego męża jest święta i
musisz ich słuchać, ale to już była przesada żeby nawet nie próbować ich
powiązać z wszystkimi nieszczęściami, które nagle zaczęły się wydarzać.
Przydałaby się tu trochę lepsza aktorka niż Keerthi Reddy, która i tak nie zrobiła żadnej kariery.
Mój ulubiony ostatnio zwrot w notkach: Shriyi mogłoby w tym filmie nie być. :P Rupa była pustą idiotką do kwadratu, która musiała porobić trochę
kretyńskich min i podenerwować Arjuna, a nie wniosła do filmu zupełnie
nic. Chociaż scena z modlitwami i zanurzeniami w świątyni była nawet
zabawna.
No i najważniejszy powód jej niewytłumaczalnego występu:
przecież hiroł nie mógłby przez cały film tańczyć tylko z siostrą,
musiał mieć ukochaną! Zagadka rozwiązana.
Wstęp, oprócz talerzy
oczywiście, był dosyć nudny, ale wraz z wejściem rodziców Udaya nagle
film dostał takich rumieńców! Wszystko to zasługa Prakasha Raja i
Sarithy. Naprawdę dawno nie widziałam tak diabolicznego małżeństwa, a
przede wszystkim kobiety tak do szpiku złej i zdolnej posunąć się do
każdego morderstwa. A pomysłów na pozbycie się rodzeństwa im nie
brakowało: zepsuty generator, popsucie hamulców w samochodzie, próba
wypchnięcia Meeny z dużej wysokości czy oskarżenie jej o składanie
niemoralnych propozycji kierowcy. Byli naprawdę bezbłędni, a ich
przerysowanie nawet nie raziło w oczy.
Muzyka mnie nie porwała,
bo bardziej interesowała mnie akcja niż kolejne pląsy Arjuna z Rupą, ale
na tańczącego Mahesha zawsze warto popatrzeć. Raa Raa Rajakumara było
naprawdę sympatyczne, no i Udit śpiewający w telugu!
Chyba także pierwszy raz widziałam indyjski teledysk kręcony w Rosji, ciekawe doświadczenie.
Jukebox do przesłuchania:
Dobry, stary maczetowy telug. Może trochę przydługi z bzdurnymi scenami, ale dla dyszącego Mahesha z maczetą zawsze warto.