wtorek, 1 listopada 2016

30. Podsumowanie: październik 2016

Love U... Mr. Kalakaar! (2011) - Kocham cię, panie Artysto!
Sahil Rastogi (Tusshar Kapoor) marzy o wydawaniu własnego komiksu w gazecie. Na razie ma zlecenie na zaprojektowanie wizerunku maskotki dla firmy pana Diwana (Ram Kapoor). Poznaje tam jego córkę Ritu (Amrita Rao), w której szybko się zakochuje. Ich miłości przeciwny jest ojciec Ritu, ponieważ nie chce, aby jego córka podążyła śladem ciotki (Madhoo) i również żałowała małżeństwa z artystą. Sahil dostaje jednak szansę - ma trzy miesiące, aby jako dyrektor generalny sprawić, że firma zacznie przynosić zyski.

Jaki ten film miał potencjał. To naprawdę mogła być sympatyczna historia o grafiku i córce biznesmena, którzy chcą być razem na przekór ojcu. Dostałam sztampowy, dwuipółgodzinny film, który BYŁ DOSŁOWNIE O NICZYM. Ze współlokatorką wprost umierałyśmy z nudów. NIC się tu nie działo. Żadnej akcji, żadnych dramatów, żadnego punktu kulminacyjnego. Momentami wręcz modliłam się o piosenkę, żeby coś się w ogóle zaczęło dziać. Nawet tutaj było źle.
Przede wszystkim nie podobała mi się ta błyskawiczna historyjka miłosna zakończona jakże równie błyskawicznymi oświadczynami. A już najgłupszy był fakt, że zakochali się w bodajże dwa tygodnie, nawet nie wiedząc jak Ritu ma na nazwisko skoro tak bardzo Sahila zdziwiło, że jest córką Diwana. Okej. Późniejsza opowiastka o tym jak to podrzędny artysta na trzy miesiące zostaje dyrektorem generalnym firmy i oczywiście w ostatniej chwili wygrywa zakład też nierealna jak cholera.

Jedyny plus tego filmu to niewątpliwie Tusshar. Do grania oczywiście wiele nie miał, ale sprawdził się w takiej stonowanej i opanowanej roli artysty wrzuconego na głęboką wodę do biura, gdzie stara się zrobić wszystko, aby zaskarbić sobie przychylność przyszłego teścia. Podobała mi się jego determinacja zwłaszcza w scenach, gdy próbował dowodzić, że nie popełniono błędów w produkcji części samochodowych i uratowania posad pracowników, którzy mieli być zwolnieni. Sahil naprawdę kochał Ritu skoro zgodził się na te trzy miesiące pomimo nieznajomości tematu, pełne ciężkiej pracy i nieprzychylności współpracowników Diwana.

Amritę już od dawna miałam za słabą aktorkę, ale tutaj był dramat. Ubierali ją w okropne kiecki, dzięki czemu wyglądała jak przekupa wyciągnięta z targu, a na dodatek jej Ritu to momentami kompletny pustak. Nie mogłam słuchać jej chichotu, nieudanych tekstów na niezobowiązującą pogawędkę, a gdy kwitowała słowa Sahila wyrazem Superb, to myślałam, że wyjdę z siebie. A najbardziej nie podobało mi się ukazanie kontrastu między nią, która bawi się z Amanem na swoich urodzinach, zamiast pomóc Sahilowi w rozwiązaniu problemu z pracownikami w firmie. Wyszła wtedy na zapatrzoną w siebie egoistkę, dla której ważniejsza jest własna impreza niż ukochany i jego kłopoty, który poświęca się właśnie dla niej. Pustak.

Myślałam, że nieobfitujący w iskry duet Sahil - Ritu ożywi trochę pojawienie się Amana, jej przyjaciela z dzieciństwa, i Charu - osobistej asystentki Sahila, ale oczywiście płonne nadzieje. Nie działo się nic. Tych postaci mogłoby w ogóle nie być, zmarnowanie tylko pieniędzy na casting i gaże.

Postać Diwana to typowy ojciec z filmów indyjskich. Liczą się dla niego jedynie pieniądze, zysk i dobre zamążpójście dla córki, a najmniej jej własne uczucia. Końcowa przemiana schematyczna do bólu.
Plusik jedynie dla Madhoo jako Vidyi, ciotki Ritu. Ona przynajmniej coś wniosła, próbowała rozmawiać z Diwanem i nie raczyła pseudofilozoficznymi gadkami jak większość bohaterów tego filmu.

Gdy liczyłam, że może chociaż piosenki odrobinę uratują to dzieło, doznałam kolejnego zawodu. Sahil i Ritu nie mieli nawet jednej porządnej miłosnej piosenki, a reszta była tak koszmarna, że już sama nie wiedziałam czy chcę dalej oglądać ten chłam, czy pozostać przy piosence i pozwolić, żeby moje uszy krwawiły.
Jedynymi do zdzierżenia była tytułowa i Bhoore Bhoore Badal, ale to i tak jak wybór między młotem a kowadłem.


Jukebox, ale słuchać nie radzę:


Wiedziałam na co się piszę, bo spodziewałam się średniego filmu, ale nie wiedziałam, że to będzie tak strasznie frustrujące dzieło bez fabuły i jakiejkolwiek akcji. Pomimo moich szczerych chęci, niewiele mam pozytywnego do powiedzenia. Naprawdę czułabym się lepszym człowiekiem po 2,5-godzinnym czytaniu lektur na zajęcia albo sprzątaniu, ale nie po oglądaniu Love U... Mr. Kalakaar!

Dabangg 2 (2012)
Inspektor Chulbul Pandey (Salman Khan) razem z żoną Rajjo (Sonakshi Sinha) zostaje przeniesiony na posterunek policji w Kanpurze. Niedługo później zostaje zamordowany mężczyzna, który ma zeznawać przeciwko lokalnemu politykowi i przestępcy - Bachchy (Prakash Raj). Z kolei jego brat Genda (Deepak Dobriyal) zaleca się do dziewczyny niedługo mającej wziąć ślub. Chulbul udaremnia jej porwanie i zabija go. Zapoczątkowuje to wojnę Chulbula z Bachchą.

Pierwszą część oglądałam już dosyć dawno i pamiętałam jedynie zarys. Dwójka bazuje na wymyślonych już postaciach plus główny antagonista, zatem można bez przeszkód oglądać bez znajomości części pierwszej.
Dabangg 2 to masala w najczystszej postaci. Trochę miłości, akcja, sceny walki i zemsta okraszona sporą liczbą piosenek. Lubię filmy w konwencji hiroł robi rozpierduchę i wychodzi z tego bez szwanku, więc oglądało mi się wyjątkowo dobrze. Jak dla mnie te ledwie dwie godziny to nawet trochę za mało. Liczyłam na jeszcze bardziej spektakularną końcówkę, mimo że i tak trup ścielił się gęsto, a Prakash Raj latał wysoko.

Salmana albo się kocha, albo nienawidzi, bo swoim sposobem bycia i grą aktorską wzbudza sprzeczne emocje. Rola Chulbula jest jednak jakby napisana specjalnie dla niego. Widać, że świetnie się w niej czuje, nie bierze jej na poważnie. Nie wychodzi więc na przepakowanego mięśniaka (chociaż w finale nie może sobie odmówić ostatecznego starcia bez koszuli na sobie :>), ale po prostu się nią bawi. Te wszystkie charakterystyczne ruchy poprawiania wąsa, zakładania okularów z tyłu munduru, ironicznych uśmieszków, a przy tym przerysowane sceny walk - w takich rolach Salman sprawdza się wyśmienicie.
Najbardziej ujęła mnie scena, gdy zabójca świadka po mocnym laniu odgraża się, że następnym razem mu nie popuści, próbuje odjechać na skuterze, a Chulbul ładuje mu kulkę i z kamienną miną mówi: Nigdy nie przysięgaj. Cholerny kłamca. Mniam! :D
Wielkie tak dla takiego Salmana!

Sonakshi niestety robiła tylko za ładny ozdobnik, bo kompletnie nie było dla niej miejsca w tej historii. Tym razem jako posłuszna żona Chulbula siedzi tylko w domu, krząta się w kuchni, rozwiesza pranie, ślicznie wygląda w piosenkach, a czasem strzeli focha, bo mąż spóźnia się, gdy tymczasem ona siedzi w sklepie i ogląda sari.
Szkoda potencjału i niezłej Sonakshi, mogli dać Rajjo trochę więcej pazura.

O wiele więcej spodziewałam się też po Prakashu Raju, aktorze kameleonie, który żadnej roli się nie boi. Wyjątkowo miałki był ten jego Bachcha i dostał zdecydowanie za mało czasu ekranowego. Zaczął działać tak naprawdę, gdy Chulbul zabija mu brata i jakieś 20 minut przed końcem strzela do Makkhiego, a Rajjo traci przez niego ciążę. Mówię wtedy do współlokatorki: No to teraz dopiero Chulbul zrobi rozpierduchę!, a tu finał, mimo że oczywiście krwawy, to okazał się wyjątkowo zwięzły i szybki. Liczyłyśmy, że może jednak Bachchy będzie dane spełnić swoje groźby, bo pójdzie do więzienia i jeszcze wróci, co dałoby szansę na dobrą trzecią część, ale jednak co za dużo to niezdrowo.
Niemniej jednak, zdecydowanie za mało Prakasha! Mieć takiego aktora i nie dać mu pełnokrwistego villaina, ech... No i na dodatek ten niepasujący do niego okropny hindi dubbing!

Plus za małą rólkę Vinoda Khanny i bardzo zabawny motyw z dzwonieniem Chulbula do ojca, podszywającego się pod zalecającą się do Prajapatiego kobietę i jej zazdrosnego męża. Salman świetnie grał damski głosik Aasmy. :D
Zabawnie wypadł niezbyt lotny Arbaaz Khan jako Makkhi, a także miło było zobaczyć w niewielkiej rólce Mahie Gill jako jego ukochaną Nirmalę.

Muzyka jak na dwugodzinny film była w sporym natężeniu, ale to udany soundtrack. Najbardziej podobało mi się Dabangg Reloaded, Dagabaaz Re i zdecydowanie najlepsze Fevicol Se z Kareeną Kapoor jako item girl. Ta piosenka to istna petarda. Jest tak rytmiczna i porywająca, że nie można przy niej usiedzieć bez podrygiwania i podśpiewywania.


Jukebox:


Dabangg 2 podsumowałabym słowami Salman Khan i rozrywka, a to naprawdę nie wyklucza dobrej zabawy przez całe dwie godziny. Film oczywiście ma wady, zdecydowanie mógł dać więcej do zagrania Sonakshi i Prakashowi, a scenariusz potraktował ich mocno po macoszemu, i być trochę dłuższy, ale okazał się naprawdę dobrą odtrutką po straaasznie nijakim Mr. Kalakaarze.
Nieustraszony przynajmniej miał jakąś akcję, nie dłużył się, zagwarantował świetną zabawę, a Salmana jako Kung-Fu Pandeya z tym wąsem mogłabym jeść łyżeczką!

Veer Zaara (2004)
Moja miłość do tego filmu objawia się już w takim stopniu, że co najmniej raz na rok muszę się przenieść do sielskiego Pendżabu Veera i Lahaur Zaary. Tym razem do seansu zasiadłam ze współlokatorką i dawno tak szybko nie minęły mi trzy godziny.

Niby znam ten film dosłownie na pamięć łącznie ze wszystkimi dialogami i spojrzeniami Veera, a nadal mnie zachwyca i ciągle odkrywam coś nowego. Minęło 12 lat od premiery, a dla mnie nadal jest absolutnie ponadczasowy. Wciąż też w tym kinie nie odnalazłam historii o tak wielkiej, czystej i prawdziwej miłości, która połączyła Hindusa i Pakistankę.

Po raz kolejny zachwycił mnie fantastyczny Shahrukh, śliczna Preity, ich wielka miłość rodząca się na dnie przepaści, równie ważna Saamiya Rani walcząca o wolność dla indyjskiego więźnia, króciutka rólka Divyi Dutty, rewelacyjna muzyka (Main Yahaan Hoon już chyba na zawsze obok Mujhe Neend Na Aaye z Dil będzie moją ulubioną romantyczną piosenką hindi), a sceny na mostku z niesieniem Zaary przez Veera, na dworcu w Atari, ponowne spotkanie w świątyni podczas modlitw i pożegnanie w forcie pozostaną moimi ulubionymi.

Przy kimś zawsze ciężko mi się wzruszyć, ale chyba od ostatniego seansu minęło zbyt dużo czasu, bo już podczas sceny telefonu Shabbo do Veera, w którym prosiła go, żeby przyjechał i zabrał Zaarę, nie mogłam powstrzymać łez.

Wujku Yashu, dziękuję za Veer Zaarę! Wrócę do tego dzieła jeszcze nie raz.
A dla przypomnienia moja recenzja, a raczej epopeja sprzed dwóch lat. Chyba najlepiej mówi o wszystkich uczuciach jakimi darzę ten film. 

6 komentarzy:

  1. Wszystkie trzy filmy widziałam i o ile Veera-Zaara uwielbiam, Dabaang 2 nawet lubię, to po Love You...Mr. Kalakaar spodziewałam się czegoś więcej, choć tragicznie też nie było.
    Twój post sprawił, że naszło mnie na ponowne obejrzenie cudownej historii Veera i Zaary.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdy tylko zobaczylam zdjecie z Veer-Zaary, od razu w glowie wlaczyla mi sie melodia "Aisa Des Hai Mera". Teraz nie mam wyjscia, bede musiala znowu obejrzec ten film :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwszy film mi gdzieś kiedyś mignął, ale nawet już go nie pamiętam, za Dabangg 2 się nawet nie zabierałam, bo nie lubię Salmana, ale za to Veer-Zaara uwielbiam i bardzo miło wspominam. A po Twoich wspominkach tylko nabrałam chęci na powtóreczkę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Love U... Mr. Kalakaar! nie oglądałam, ale po Twojej recenzji będę się trzymać od tego filmu z daleka ;) Poza tym nie sądzę, żeby mnie zainteresował.
    Dabangg już od dawna mam w planach (obydwie części).Teraz już wiem czego mam się spodziewać po tym filmie i nie mogę się doczekać. Myślę że takie wydanie Salmana mogę bardzo polubić ;)
    Veer-Zaara uwielbiam! Jeden z najbardziej romantycznych filmów bolly.
    Main Yahaan Hoon mogę słuchać godzinami *@* Uwielbiam tą piosenkę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie oglądałam pierwszej ani drugiej produkcji. Dabangg już od jakiegoś czasu mam w planach (obydwie części) i może w końcu się za to zabiorę ;)
    Za to Veer-Zaara kocham i uwielbiam wracać do tego filmu <3
    Choćbym nie wiem ile razy już go oglądała za każdym razem towarzyszą mi równie silne emocje, a łez nie jestem w stanie zatrzymać ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pierwszych dwóch filmów nie oglądałam. Love You... Mr.Kalakaar raczej w planach nie mam i nie będę miała. Za to na Dabangg 2 na pewno się skuszę, ale najpierw muszę zaliczyć pierwszą część. Veer-Zaara to zdecydowanie jeden z piękniejszych bollywoodzkich produkcji i zadajmy sobie pytanie "kto nie lubi tego filmu?"- ja kocham. Zapraszam cię serdecznie na mojego bloga, gdzie znajdziesz m.in. recenzje filmów bolly- http://ukochanyswiatbollywood.blogspot.com/ :) Miło by mi było :) Pozdrawiam z zaśnieżonych Kaszub :)

    OdpowiedzUsuń