Kunal po śmierci rodziców trafia pod opiekę stanowczego i pazernego wujka - dyrektora szkoły. Gdy Deshraj chce posłużyć się odziedziczonym przez chłopca majątkiem do spłaty własnego długu, porzuca go w parku rozrywki i rozpuszcza plotkę, że Kunal zginął w wypadu. Chłopiec trafia pod opiekę Kittu, a następnie szalonego naukowca zamieszkującego nawiedzony dom.
Dzięki niemu staje się superbohaterem Zokkomonem, dając nauczkę przesądnym mieszkańcom wsi i znienawidzonemu wujkowi.
Średnie to było, nawet bardzo. Nie przepadam za takimi filmidłami z 'wielkim przesłaniem' dla dzieci, a to raczej one miały być targetem Zokkomon. Ja się wynudziłam, a pod koniec już nawet zasypiałam.
Plusem niewątpliwie był młody Darsheel Safary, który po raz kolejny udowadnia, że to bardzo zdolny i utalentowany dzieciak. Chociaż właśnie doznałam szoku, czytając, że ma ma 19 lat, bo wcale nie wygląda.
Już po Taare Zameen Par było wiadome, że przed nim świetlana przyszłość w tym zawodzie, bo tak zagrać w debiutanckim filmie w wieku 11 lat to nie lada sztuka. Na razie ma na koncie dosyć ambitne role w równie poważnych filmach i trochę szkoda go na zmarnowanie grania hirołów w przyszłości, ale jestem ciekawa jak by się sprawdził.
Niezły, ale jednak do bólu przerysowany w podwójnej roli Anupam Kher. Jak go uwielbiam, tak za dużo tutaj patosu, zarówno jako Deshraj i doktor Vivek. Ale ta peruka i tik z poprawianiem grzywki - genialny!
Manjari Fadnis przez cały film wydawała mi się znajoma, aż w końcu oświeciła mnie wikipedia - grała w Jaane Tu... Ya Jaane Na dziewczynę Imrana.
Sympatyczna, wniosła ikrę i pozytywną energię swoją bohaterką do przynudzającej fabuły. Podobały mi się jej przebieranki w Eena Mina Myna Mo.
Muzyki było zaskakująco dużo jak na godzinę czterdzieści filmu. Oprócz kolorowego Jhunjhunamakadstrama (co za tytuł :D) i tytułowej reszta przeszła raczej niezauważona, a przy tym mocno spowalniała i tak nudną akcję.
Dla sceny z udawaniem Shahrukha przez pomagiera Deshraja przez telefon przed jakimś ministrem było warto, rzeczywiście podobne głosy!
Wynudziłam się, trochę zasnęłam, film zaliczony.
NH4 (2013)
Prabhu razem z przyjaciółmi szykuje się do porwania dziewczyny. Ojciec Rithiki, poważany polityk, kontaktuje się z zaprzyjaźnionym policjantem, aby nieoficjalnie zajął się sprawą. Porwanie okazuje się wersją nieprawdziwą, stworzoną przez ojca, ponieważ para jest w sobie zakochana, a Rithika po północy skończy 18 lat. To ostatnia szansa by ich rozdzielić.
Zaczynając oglądać film byłam przekonana, że zobaczę na ekranie Anushkę Sharmę. Nie ma to jak pomylić tytuł NH10 z NH4. :)
Nie było to nic wybitnie odkrywczego, sama historyjka miłosna Prabhu i Rithiki była wyjątkowo słabo ukazana, ale przyznam szczerze, że mnie wciągnęło. Lubię zwarte historie, a zwłaszcza dziejące się w ciągu kilku godzin, bo nie ma zbędnego przeciągania, ciągle coś dzieje. Tutaj trochę nudziły retrospekcje, ale właściwą akcję dzielnie trzymał na swoich barkach Siddharth i Kay Kay Menon.
Rzadko zdarza się, aby w filmie została tak mocno zaakcentowana ucieczka zakochanych, którzy nie mogą być razem, zatem szkoda, że za tym nie stała lepsza historia miłosna. Obrona przed pijanymi typami w klubie to wyjątkowo oklepany sposób żeby panna zmieniła o tobie zdanie, a potem też nie widziałam jakiejś wielkiej miłości. To ona się narzucała, a Prabhu wyglądał na wyjątkowo biernego. Za to zawalczyć potem potrafił tak, jak ja to uwielbiam. :)
Sida nie widziałam nigdzie wieki, zatem bardzo miło spędziłam z nim dwie godziny. Gdzie te czasy, gdy się za nim szalało...
Siddharth jak zwykle kochany, uroczy, wygląda bardzo korzystnie, a przy tym gra pierwsze skrzypce i daje sobie świetnie radę. Podobał mi się jako zdecydowany, pewny w decyzji ucieczki Prabhu. Nie był przy tym standardowym hirołem - potrafił porządnie oberwać, ale nadrabiał sprytem.
Jak za Kay Kayem nie przepadam, a tutaj dodatkowo jego postać jest ciężka do strawienia, mogę dopisać mu plusik na przyszłość. Jego Manoj Menon jest mocno niejednoznaczny. Z jednej strony bezwzględnie ściga parę zakochanych na rozkaz polityka, zgadza się nawet na ich zabicie jeśli nie uda mu się ich pojmać, a z drugiej przez cały film wysłuchujemy jego telefonów od żony i synka, którzy czekają na niego na przyjęciu urodzinowym małego. Niby na początku zapewnia, że niedługo będzie, że ich kocha, a z każdym kolejnym połączeniem miałam wrażenie, że ma ich dość, bo przeszkadzają mu w misji.
Przez cały czas zastanawiałam się w jakim celu została w akcję wplątana jego rodzina, bo w pewnym momencie te rozmowy stały się po prostu męczące i spowalniały akcję, aż w finale to właśnie żona uświadamia mu, że kiedyś byli tacy sami, też uciekali i pyta czy tylko on mógł kochać i uciekać, a gdy robią to inni to jest to już złe. Odpowiedź Prabhu i Rithiki na jego kazanie, że teraz, gdy mogą być już razem wcale nie będzie łatwiej i bez problemów - bezcenna.
Najsłabsza w tym trójkącie była zdecydowanie bliżej nieznana mi Ashrita Shetty. Mdła do bólu, u boku Sida po prostu nie istniała, który przyćmiewał ją w każdej scenie. Jej Rithika to też wyjątkowo słabo rozpisana postać, totalnie bez ikry.
Muzyki było niewiele i dobrze, że nie zapychała niepotrzebnie filmu. Jedyna, która wpadła mi w ucho to Ora Kannala chociaż lepiej słuchać bez wizji.
Potencjał średnio wykorzystany, ale mimo to, oglądało się zaskakująco dobrze. Krótkie, zwięzłe, cała ucieczka Prabhu i Rithiki dobrze rozpisana, trzymała w napięciu, no i świetny Sid. Spodziewałam się większych fajerwerków, ale na jeden raz i późniejszego zapomnienia idealny.
Anjathey (2008)
Kripa i Sathya oboje wychowują się w tym samym biednym środowisku, ale są jak ogień i woda. Kripa marzy o zostaniu oficerem policji, sumiennie przygotowuje się do egzaminów. Z kolei Sathya to uliczny zabijaka, który wszystko załatwia pięścią. Pod wpływem rodziny, która nie akceptuje jego natury, również postanawia przystąpić do egzaminów. On jednak zamiast wiedzy ma za sobą kontakty i szczęście. Tylko Sathyi udaje się zdać i zostać policjantem, Kripa wpędza się w poczucie winy, zawodu i wpada w depresję.
Mija rok. Sathya wraca w rodzinne strony jako policjant, z kolei Kripa zamieszany jest w brudne interesy gangu Dayi, który porywa dla okupu dziewczęta i je gwałci. Czy cokolwiek pozostało z tej przyjaźni?
Naprawdę ciężko mi ocenić ten film. Pierwsza godzina ciągnęła się niemiłosiernie, nie mogłam się w ogóle połapać w fabule, natomiast końcowa konfrontacja na polu trzciny trwała co najmniej pół godziny. Rozkładałam seans na trzy dni, bo połknąć te 3 godziny i 11 minut na jeden raz jest po prostu niewykonalne. Historia jest naprawdę dobra, ale przeciągnięta do granic możliwości. Toczy się zdecydowanie za wolno, brakuje jakiegoś mocno zaznaczonego punktu kulminacyjnego, a sam finał po prostu się wlecze i ma się wrażenie, że nigdy nie skończy, bo reżyser raczy ujęciami na kameleona albo zegarek Dayi.
Przede wszystkim podobało mi się ukazanie kontrastu między bohaterami na początku i po upływu roku. Kto by pomyślał, że jedno wydarzenie może tak zdeterminować życie przyjaciół i ich rodzin. Zabijaka Sathya, stający się odważnym i zdolnym poświęcić własne życie policjantem oraz spokojny i sumienny Kripa, który daje wciągnąć się w porachunki Dayi, aby móc zapłacić za operację ojca. Znamienna jest jego odpowiedź Zostałem kryminalistą na pytanie siostry, która pyta, co ma odpowiedzieć ojcu, kiedy wybudzi się ze śpiączki po ataku serca.
To właśnie jego przemiana jest tu najciekawsza. Do samego końca reżyser próbował go wybielać zwłaszcza reakcją po przeczytaniu tekstu porwania dziewczynek ich ojcu przez telefon czy to jak pozwolił im się napić i załatwić potrzeby fizjologiczne. Niby nie stał się do końca zły, miał ludzkie odruchy, poprosił o wybaczenie, a z drugiej strony jednak celował do Sathyi, chciał zabić. To naprawdę ciekawie rozpisana postać, nie jest ani do końca jednoznacznie zła, ani dobra. Czy jednak można go usprawiedliwić? W tej roli znakomity Ajmal Ameer, chyba lepszy niż do bólu sprawiedliwy i odważny Narain jako Sathya.
Całe szczęście, skupiono się wyłącznie na wątku przyjaźni Kripy i Sathyi oraz ich przemianom, więc nie rozwijano epizodu z platoniczną miłością Uthry do Sathyi. Jednak jej reakcja, gdy dowiedziała się jak bohatersko uratował przed śmiercią z rąk zbirów pacjenta w szpitalu – bezcenna.
Bardzo podobał mi się również finał porwania Ammakutty. Sceny, w których wyrzucono ją okrytą jedynie szmatą na ulicę z samochodu, zbliżającego się ojca, ciągle powtarzającego się Daddy. – Ammakutty., Sathyi biegnącego, aby okryć ją koszulką i spiąć to własnym paskiem oraz jej słów Tato, nie patrz na mnie, co dawało aż nadto do zrozumienia, że ją zgwałcono, naprawdę były wstrząsające.
Duże wrażenie zrobił na mnie również sposób kręcenia sceny, w której Kripa ukrywa we własnym domu kolegów z gangu, a w tym samym czasie zjawia się także Uthra. Nie widzimy twarzy bohaterów, ale wyłącznie same nogi. Daya nie może sobie również odmówić, aby nie podejrzeć przebierającej się siostry Kripy za pomocą lusterka. Plus za innowacyjność.
Film i tak był dostatecznie długi, dlatego dobrze, że nie przeciągano go muzyką i teledyskami, która i tak była dla mnie zbędna. Jedyne, co zrobiło na mnie wrażenie to muzyka instrumentalna, towarzysząca wydarzeniom w mniej więcej ostatniej godzinie. Rewelacyjna! Idealnie dopasowana, robiła klimat i ciarki chodziły mi po plecach.
Do posłuchania Kathaala Kannaala.
Anjathey byłoby jeszcze lepsze, gdyby do kosza poszło co najmniej pół godziny nic nie znaczących dla fabuły zapychaczy. Film jest nieznośnie długi, wręcz rozwleczony, bardzo ciężko przez niego przebrnąć, a właściwa akcja to tak naprawdę ostatnie półtorej godziny, w tym półgodzinny finał. Potrzebował zdecydowanie zbyt dużo, aby się rozkręcić, gdy ja byłam już sfrustrowana tym, że siedzę nad filmem kolejny dzień i nie potrafię się w niego wkręcić.
Scenariusz ma ogromny potencjał, bo to mimo wszystko był kawał dobrego, realistycznego kina, świetne główne role, ale jednak mu czegoś brakuje.
Sia jest szefową domu mody. Podczas prestiżowego pokazu poznaje atrakcyjnego szefa pewnej firmy - Raja. Ich znajomość szybko przeradza się w miłość. Na drodze ich szczęścia staje głuchoniema siostra bliźniaczka Sii - Ria. Jej fascynacja zamienia się w obsesję. Jest zdolna posunąć się do wszystkiego, aby odbić ukochanego.
Scenariusz Sheeshy powinien być pokazany wszystkim początkującym scenarzystom na zajęciach pt. Jak NIE pisać scenariuszów. Niby była intryga i niezły pomysł, ale wyszedł z tego schematyczny gniot. Dialogi pisane jakby na kolanie o banałach (Jak bardzo mnie kochasz? - Tak bardzo jak rzęsy kochają oko. - mam świadków, popłakałam się, a potem umarłam ze śmiechu! :D albo Nawet powietrze nie będzie w stanie stanąć pomiędzy nami.), niedorobione sceny, gołym okiem było widoczne wklejanie dwóch Neh obok siebie, a tekściarz piosenek chyba pisał po mocno zakrapianej imprezie, bo nikt normalny nie przyznałby się do tekstu: Chcę się kochać, chcę się kochać, miłość nie pozwala mi zasnąć. Kochanie, ja nie pozwolę ci zasnąć. :D
Naprawdę współczuję Nesze i Sonu tego filmu. Role były ciekawe, ale film w swoich wadach skopany po całości. Wykazać mogła się jedynie Neha w podwójnej roli. Na początku chciałam żeby Sia i Ria bardziej się różniły, ale tak właśnie miało być. Momentami miałam problem z odróżnieniem obu bohaterek, chociaż akcja była tak płytka i przewidywalna, że i tak 40 minut przed końcem byłam pewna konfrontacji i finału.
Miło było w końcu zobaczyć Sonu w pierwszoplanowej roli tylko dlaczego w tak kijowym filmie?! Sonu jednak najlepiej nadaje się do ról villainów z maczetami w tolly.
Poza tym Raj był do bólu szlachetny, uczciwy i nieskłonny do zdrady. Do pewnego momentu miałam cichą nadzieję, że może jednak skusi się na zaloty Rii i dojdzie do ciekawego trójkąta, ale gdzie tam. Słodki i milusi Raj cierpliwie czeka na powrót Sii z Ameryki, gdy tymczasem Ria wije się na krześle, polewa winem, 'seksownie' myje samochód czy też próbuje myć jego. Wszystkie te sceny miały być kuszące i uwodzicielskie, a były po prostu żenująco śmieszne. Zresztą to zabawne, że Raj po ucierpieniu w pożarze i oparzeniu ręki jak gdyby nigdy nic może się bić, ale umyć sobie plecków to już nie. :P A, hitem było również ratowanie Sii z samochodu z niedziałającymi hamulcami, gdzie potem przetoczyli się pod pędzącą ciężarówką i wyszli z tego bez szwanku. To tylko w bolly.
Muzyka była straszna, tandeta do kwadratu. Żadna nie wpadała w ucho, a do tego towarzyszyły im tak kretyńskie teksty, że miałam ochotę tylko przewracać oczami, a po Yaar Ko Maine złapałam taką głupawkę, że utrzymała się ona aż do końca filmu.
Moje szare komórki eksplodowały w zderzeniu z tym filmem. Do momentu Yaar Ko Maine miałam kilka fejspalmów, ale dało się oglądać. Później - głupawka totalna. Po moich komentarzach i łzach ze śmiechu, do oglądania dołączyła się współlokatorka i była równie rozbawiona i zaskoczona meandrami fabuły jak ja.
To był niezapomniany seans. Kwestia Jak bardzo mnie kochasz? - Tak bardzo jak rzęsy kochają oko. pozostanie ze mną na zawsze. :D
Pozycja obowiązkowa dla fanów Sonu i jego klaty! :P
Billa (2009) - Don w telugu
Billa jest niebezpiecznym gangsterem, przemytnikiem broni i narkotyków. Poszukuje go policja i Interpol. Podlega rozkazom jedynie swojego szefa - Devila. W końcu wpada w pułapkę policji i podczas ucieczki ginie na oczach ACP Krishna Murthy'ego.
Tymczasem w Indiach żyje drobny złodziej Ranga. Gdy ACP dowiaduje się, że wygląda identycznie jak Billa jedzie złożyć mu propozycję zamiany, aby rozpracować plany całego gangu.
Nie ma to jak po raz trzeci oglądać tą samą historię. Najpierw widziałam obie wersje hindi, teraz przyszła pora na Dona w telugu. Szczerze mówiąc to niewiele miała z nimi wspólnego, podobno bardziej bazuje na Billi tamilskiej z Ajithem, więc nie mam porównania. Niby fabuła ta sama - gangster, wieśniak i zamiana, ale oglądało się zupełnie inaczej.
Myślałam też, że pamiętam więcej z Szarukowego Dona, ale momentami pamięć mnie zawodziła, gdy próbowałam sobie przypomnieć szczegóły i porównać z Billą. To nawet lepiej, nie miałam aż takiego wrażenia kalki. Scenariusz i niektóre wątki są poprowadzone zupełnie inaczej, niektórych w ogóle nie ma, więc miło było odkryć tą historię na nowo chociaż akurat nie jestem jej fanką.
Z Prabhasem chyba nigdy do końca się nie polubię i nie rozumiem jego wszechobecnego fenomenu. Jedyna rola, w której kupuję go w całości to niezapomniane Pournami (oglądałam to lata temu, a do tej pory pamiętam swój zachwyt retrospekcją z Trishą i nocą w kukurydzy, ach!), a reszta zlała się w jedno.
Tutaj zdecydowanie najbardziej podobał mi się jako prawdziwy Billa. Pewny siebie, cyniczny i rzucający złotymi myślami Dona. (Jak mi brakowało Złapanie Dona nie jest łatwe, jest niemożliwe!) Ale Trust no one. Kill anyone. Be only one. też było niezłe. Jednak kwestią numer jeden było bezsprzecznie can, can. Jak on to mówił! Późniejsza zamiana z Rangą była już bez fajerwerków, Prabhas nie miał już tego ognia, co na początku chociaż 'momenty' były. No i przede wszystkim świetnie wyglądał! Wcale jego stylizacje nie były za bardzo wystajlowane, look gangstera mu służył. Rozbawiła mnie kwestia Rangi, który narzekał na te wszystkie cisnące go garnitury i okulary, bo chciał wrócić do Vizag i obejrzeć w dhoti film w kinie. :D
W ogóle zaskoczyło mnie, że w tej wersji Billa zginął. Cały myk hindi Dona polegał przecież na tym, że dokonano zamiany z wieśniakiem Vijayem, ale Don go zabił, a potem sam go grał i cały czas wszystkich oszukiwał. Tutaj od razu wiedzieliśmy, że Billa nie żyje, wkracza Ranga i będzie go udawał. Wszystko poszło za prosto i nie było żadnego elementu zaskoczenia.
Panie były totalnie zbędne. Szkoda Anushki Shetty, świetnej przecież aktorki, jedynie na świecenie ciałem w bikini, bo tak naprawdę jej rola do tego tylko się sprowadziła. Szkoda, że nie rozpisano jej roli Priyanki, wtedy miałaby cokolwiek do zagrania. A tak czekałam na kwestię lubię dzikie kotki...
Namithę widziałam po raz pierwszy i chyba nie chcę widzieć więcej. Dobrze, że szybko ją wyeliminowano. Zresztą w ogóle nie widziałam jeszcze aktorki grającą jedną z głównych bohaterek z taką tuszą! Może gruba nie była, ale Anushka przy niej wyglądała jak anorektyczka. Wstydziłabym się pokazać na ekranie w bikini z takimi boczkami, serio.
Sympatycznie za to wypadła Hansika robiąca za Kareenę w SA, ale ja ogólnie ją bardzo lubię. Szkoda, że nie dostała tu większej i dłuższej roli.
Muzyka przeszła niezauważona. Jedyne co na dłużej zwróciło moją uwagę to Bommali, bo bardzo bawił mnie ruch podciągania Anushce spodenek i teledysk do My name is Billa zrobiony w podobnej konwencji do Szarukowe Main Hoon Don. W takim looku Prabhas jest do zjedzenia. <3
Main Hoon Don dla porównania. Wiedziałam, że moment z nalewaniem szampana jest zerżnięty. :P
I Main Hoon Don z oryginalnego Dona z Amitabhem z 1978 roku.
Jukebox do przesłuchania:
Jako oddzielna historia Billę oglądało się całkiem nieźle. Porównując do poprzednich wersji jest już trochę gorzej, nie ma takiego błysku i olśnienia. Prabhas Big B i Szarukowi nie doskoczy, ale próba była niezła. W końcu nie żaden lowelas i student, ale gangster i trochę nierozgarnięty wieśniak. Zdecydowanie chciałabym zobaczyć kiedyś Prabhasa w roli villaina, to by było coś! Ma do tego potencjał.
Przydałby się kiedyś maraton obu części Dona z Szarukiem, nabrałam ochoty na jego sarkastyczne i cyniczne odzywki. Prabhas był tu jednak zbyt grzeczny...
Vamsi w pociągu zmierzającym do Hyderabadu poznaje Mahesha Babu. Wyznaje on, że chce policzyć się z tamtejszą mafią. Vamsi, myśląc że współpasażer sobie z niego żartuje, przedstawia się jako inny popularny aktor Tollywood - Pawan Kalyan. Postanawia mu pomóc chociaż ma w tym swój ukryty cel.
Pierwsze 20 minut sprawiło, że zaczęłam mówić sama do siebie: Boże, co za głupota. Nie przeżyję tego. Ale im dalej w las zaczęło być coraz bardziej strawnie, nawet raz się uśmiałam i dokończyłam to bez zgrzytania zębami chociaż nie obyło się bez wad, dłużyzn i zbyt dużej ilości piosenek jak na dwie godziny i dziesięć minut.
Przede wszystkim ubawiły mnie nawiązania. Zwłaszcza imiona głównych bohaterów zaczerpnięte od prawdziwych aktorów tolly, maski z twarzami NTRa seniora i juniora, Mahesh Babu parodiujący Mahesha - policjanta w Pokiri, wymienienie imion Amitabha i Abhisheka Bachchanów, Anushki, Aishwaryi Rai oraz scena, w której Vamsi przekonywał rodziców Krishnaveni, że do czegoś między nimi doszło. Ojciec Krishnaveni tłumaczył to potem ojcu Vamsiego słowami: Dil to pagal hai. Kuch kuch hota hai. :D I jak niby Madhuri nie jest wszędzie? Nawet w filmach tolly!
Świetna była również zasada Mahesha i Pawana bicia się tylko w środę oraz gangstera, który tak się niecierpliwił żeby im spuścić manto już teraz.
Vaibhava Reddy'ego oraz panie widziałam po raz pierwszy.
Z nim raczej nie miałam problemów. Trochę mu brakuje na pełnokrwistego hiroła z maczetą, przede wszystkim charyzmy i mięśni, ale był zjadliwy. Potrzebowałam trochę czasu żeby się z nim oswoić jednak kupił mnie swoją osobą. No i jak tańczy! Skoczny, gibki, z poczuciem rytmu, a panie wyglądały przy nim jak słonie w składzie porcelany, które pierwszy raz muszą cokolwiek zatańczyć.
Deepika i Krishnaveni oczywiście puste i głupie do kwadratu.
Jedna nosi wydekoltowane bluzki i dziwi się, że faceci się na nią gapią, próbuje pogrążyć Vamsiego nagrywając go komórką, gdy miał przymierzać bokserki w sklepie, w którym zaczęła pracować (WTF?!) i zakochuje się w nim, bo spodobało jej się jak walczy i ubzdurała sobie, że zabił dla niej.
Druga natomiast prosto i wyraźnie mówi, że nic do niego nie czuje, policzkuje go za akcję wmawiania jej rodzicom, że doszło między nimi do czegoś poważniejszego, a chwilę później uświadamia sobie, że go kocha i myśli o nim, trzymając w ramionach białego misia. WTF numer dwa.
Chociaż i tak Krishnaveni przy Deepice to w pełni władz umysłowych dziewczyna. Aż dziwne, że Deepika tak łatwo zrezygnowała z Vamsiego i nie pojawiła się już do samego końca. Nie żeby ktoś za nią tęsknił.
Shweta Prasad dużo lepsza od Gowri Pandit, ale z taką kretynką jak Deepika nikt nie umiałby błyszczeć. No i Shweta może nie jest gruba, ale w porównaniu do zawsze szczupłych i smukłych aktorek (Asin i Trisha jako pierwsze przyszły mi na myśl) to ciekawe zaskoczenie, bo ciągle zwracałam uwagę na jej potężniejszą sylwetkę.
Muzyki było zdecydowanie za dużo, a poza tym piosenki w telugu zawsze zlewają mi się w jedno.
Podobało mi się jednak wejście Vamsiego w Whistle Kottu, Krishnaveni z boskim wersem Chłopak jest jak Ghajini, jego całusy są jak tsunami. :D i zdecydowanie najlepsze Telusa Telusa.
No i polecam sprawdzić jak tańczy Vaibhav w Whistle Kottu.
Tradycyjnie jukebox do przesłuchania:
Kasko naprawdę nie było takie złe, ale zdecydowanie brakowało tu gwiazd dużego formatu w głównych rolach, które lepiej udźwignęłyby ciężar filmu na swoich barkach. Vaibhavowi brakowało charyzmy, a Shwecie i Gowri w ogóle wszystkiego żeby cokolwiek wykrzesać z tak pustych panienek.
Na raz, a za miesiąc nie będę pamiętać o czym to tak naprawdę było, a szkoda, bo potencjał był.
Right Yaaa Wrong (2010) - Prawda czy fałsz?
Ajay Shridhar, oficer policji, zostaje postrzelony w czasie akcji i sparaliżowany od pasa w dół. Troskliwie opiekuje się nim żona, brat i syn. Jednak Anshu i Sanjay mają romans. Ajay nie daje sobie rady z takim życiem. Mówi im, że ma wysoką polisę ubezpieczeniową i chce umrzeć. Obmyśla cały plan, w którym na koniec ma zginąć z ich rąk, a oni nie poniosą za to odpowiedzialności. Policja znajduje jednak ciała Anshu i Sanjaya...
Do sedna prawdy chce dojść Vinay Patnaik, osobiście przyjaciel Ajaya, który nie wierzy, że ten jest bez winy.
Zaskakująco dobry thriller jak na indyjskie warunki. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie poczytała wcześniej o filmie, a przy tym nie poznała kilku spoilerów, czym pozbawiłam się elementu zaskoczenia, ale nie przeszkodziło to we wkręceniu się w tą historię. I tak obmyślałam jak to może się skończyć, i czy Ajayowi rzeczywiście ujdzie to na sucho. Końcowa postawa Vinaya aż za bardzo naciągana, ja bym tego nie odpuściła.
Przede wszystkim bardzo zaintrygowała mnie postać Ajaya. Na początku sumienny i odważny oficer policji, kochający mąż i ojciec, a gdy poznaje prawdę o romansie żony i brata następuje kolosalna zmiana. Opracowuje genialny plan, aby ich zmylić, a następnie zabija ich z zimną krwią. I to najbardziej mi tu nie pasuje, a zwłaszcza końcowe słowa Ajaya z listu do Vinaya: naprawdę żadnej skruchy? Zdrada zdradą, ale od razu zaplanowanie i samo morderstwo wykonane na zimno? Dlaczego nie pomyślał o synu? Jaka by ona nie była, Yash potrzebował matki! Ani przez chwilę Ajay nie czuł wyrzutów sumienia, cały czas ze sprytem oszukiwał policję i naiwną Radhikę. I nagle w chwili poznania prawdy Vinay przypomina sobie o przyjaźni i puszcza go wolno na lotnisku po tylu upokorzeniach? Naciągane jak cholera.
Bardzo dobry Sunny Deol, służą mu poważne role, gdy nie musi pajacować. Świetnie asystuje mu Irrfan Khan w zawziętości Vinaya o odkrycie prawdy. Konkony nie widziałam wieki. Mała rólka, ale w scenach na sali sądowej pokazała pazur. Zdecydowanie najsłabsza Isha Koppikar i bliżej nieznany mi Arav Chowdhary, o którym już raczej nie chcę usłyszeć.
No i przez dobrą chwilę zastanawiałam się skąd ja znam chłopca, który gra Yasha aż mnie oświeciło. Mały Rehan z Fanaa! Ali Haji jak zwykle słodki i uroczy.
Muzyki było niewiele. Tylko dwie typowe z układami choreograficznymi, reszta przewijała się w tle. Poza tym żadna nie trwała dłużej niż dwie minuty i kończyły się jakoś dziwnie urwane.
Mi wpadło w ucho It May Be Right z próbującą być seksowną Ishą w wielkim kieliszku, druga warta przesłuchania to Tiledar Dupatta.
Niewiele jest dobrych indyjskich thrillerów, miło że Right Yaaa Wrong wyłamuje się z tego schematu. Scenariusz jest momentami mocno zaskakujący i lepiej nie czytać spoilerów - większa niespodzianka.
Warto też dla konfrontacji aktorskiej Sunny'ego i Irrfana i rzadko pojawiającej się na ekranie Konkony.
1... Nenokkadine (2014)
Gautam to wielka gwiazda rocka. Podczas koncertu w tłumie zauważa mężczyznę, który jest jednym z odpowiedzialnych za śmierć jego rodziców, których stracił w dzieciństwie. Zabija go i zgłasza się na policję. Całe zajście nagrywa dziennikarka Sameera, dzięki czemu widać, że Gautam jedynie wyobraził sobie zabójcę. Okazuje się, że ma on ogromny problem z odróżnieniem rzeczywistości od wspomnień z przeszłości.
Czy jednak naprawdę tylko wyobraził sobie śmierć rodziców w autobusie na Goa, a teraz wyobraża sobie, że musi pomścić ich odejście?
Przez pierwszą godzinę pozostawałam z myślą: No okej, całkiem ciekawe, ale jakieś takie nijakie. Do szewskiej pasji doprowadzają mnie puste i głupie telugowe heroiny jak Sameera, więc to głównie ona psuła mi odbiór filmu swoim narzucaniem się, mąceniem w głowie Gautamowi i ciągłym piskiem Pozwól przeprowadzić mi się z tobą wywiad! Pozwól mi spędzić z tobą jeden dzień!
Ale im dalej zgłębiałam problem Gautama, jego chęć zemsty na zabójcach rodziców i kolejne elementy układanki, zrobiło się naprawdę interesująco. Jak pierwszą godzinę pauzowałam i miałam problem z dalszym oglądaniem (Gautama na motorówce w otoczeniu zuych i Sameerę w powietrzu przywitałam gromkim śmiechem), tak dalej nie mogłam się już oderwać.
Świetna historia, ale zdecydowanie za długa i zbyt przeciągana, a przecież wątek miłosny i tak został ograniczony do minimum, co w efekcie wyszło śmiesznie. Sameera najpierw go nagrywała, potem nachodziła na plaży, dzień na bezludnej wyspie i na jachcie, gdzie i tak była nieprzytomna, a potem standardowa Wielka Miłość. Ona przynajmniej trafiła na rockstara, ale czym jego zauroczyła taka pusta, rozwrzeszczana panna, której nie można ufać?
Przede wszystkim najlepszym wątkiem jest tutaj problem Gautama z wyobrażaniem sobie ludzi i sytuacji. Chociaż też ukazany w trochę chaotyczny sposób, zwłaszcza przebieranki Sameery. W pewnym momencie miałam problem z odróżnieniem czy to się dzieje naprawdę, czy to jednak wyobrażenie. Pewnie tak właśnie miało być, miałam się wczuć się w zdezorientowanie Gautama, ale utrudniało to połapanie się w fabule.
Miałam skojarzenia z Ghajini, w którym bohater zapominał, co się przed chwilą działo i nie rozpoznawał twarzy, dlatego jego nieodłącznym towarzyszem był aparat. Tutaj też wykorzystano motyw zdjęć (mistrzowskie, gdy Gautam na podstawie serii zdjęć, klatka po klatce, odkrył numer telefonu, pod który dzwoniono) i kamery. Tu jednak skupiono się na wyobraźni i jak bardzo skrzywdzono umysł chłopca, któremu wmawiano, że nigdy nie miał rodziców i że to wszystko to jego urojenia.
Aż mnie świerzbiły palce żeby to w końcu napisać: MAHESH! <3 <3 <3 Re-we-la-cyj-na rola. Od początku do końca to jego film. Ani na chwilę nie daje się nikomu przyćmić (ciekawe komu miałby skoro nie miał tu konkurencji, bo wszyscy przy nim bledną), jego gwiazda świeci tu jak nigdy wcześniej. Dla mnie mógłby tu nie wypowiedzieć ani słowa, bo wszystko widać w jego hardym spojrzeniu, zdecydowanym chodzie, z tym jaką determinacją bije nawet w wyobrażeniu, z jaką zawziętością myśli o zemście, z jakimi łzami w oczach przegląda odnaleziony notes ze zdjęciami rodziców w ostatniej scenie. Majstersztyk! Niby to podobno rola do jego wcześniejszych, w których jego bohater ogranicza się do zemsty i zabijania, ale miał tu coś takiego, czego nie potrafię określić. Charyzma i pewność siebie po prostu wylewały się z ekranu.
Gdzie tam Sid, Prabhas, Ram Charan - Mahesh to absolutny numer jeden!
Kirti Sanon trafiła na słabą rolę jak na debiutancki film. Sameera była mocno denerwująca, zwłaszcza w scenach nachalnego narzucania się Gautamowi i raczej nie miała się czym wykazać. Ładna dziewczyna i to na razie na tyle. Ma już na koncie też debiut w hindi, teraz gra u boku Varuna z Szarukiem i Kajol w Dilwale, więc zobaczymy jak daleko zajdzie.
Film i tak jest długi, więc całe szczęście nie przeładowano go muzyką. Piosenek jest tylko pięć i, o dziwo, bardzo wysoko trzymają poziom.
Who Are You znałam już z pierwszych zapowiedzi i to zdecydowanie najlepsza piosenka w filmie. Rockowy głos Deviego Sri Prasada i bębny w refrenie dają ogromnego kopa temu utworowi, znakomicie mi się przy nim maszeruje.
Urocze jest Aww Tuzo Mogh Kortha jako piosenka Sameery, dobre London Babu z SA Sophie Choudhary, smutne O Sayonara O Sayonara, ale coś czemu muszę poświęcić więcej miejsca to absolutnie rozwalające You're My Love.
Średnio łączy się z resztą soundtracku i brzmi jakby żywcem wyjęte z repertuaru podrzędnego boysbandu lat 90', ale to jest genialne! Mam banana na twarzy, gdy tego słucham, a refren tak bardzo wkręca się do głowy, że od wczoraj nie nucę niczego innego niż:
You're my love, you're my love
You're the one for me right now
Your're my song I'll sing forever.
You're my love, you're my love
You're the one for me right now
You're my heart, you're my beat forever. :D
To jest takie puste i żenujące i żeruje na chwytliwym refrenie z prostą muzyką i równie zabawnym układem choreograficznym, ale nie można się od tego opędzić! W teledysku Maheshowi brakuje tylko jakichś trzech facetów do grupki i z powodzeniem mogliby się zabawić w boysband. :D Uwielbiam tą piosenkę! Kij, że w ogóle nie pasuje do filmu, a Mahesh wygląda w teledysku jak kretyn, musząc ją 'śpiewać', ale jest cudowna! :D
Jukebox do przesłuchania:
Zawsze będę miło wspominać ten film za fantastycznego Mahesha i You're my love, a przede wszystkim za ciekawy scenariusz. Wykonanie trochę kulało i zdecydowanie za długo to przeciągano, ale Mahesh dzielnie trzymał 1... Nenokkadine na swoich barkach. Gdyby nie on, nic dobrego by z tego filmu nie zostało. I po tym poznaje się świetnego aktora i prawdziwą gwiazdę.
Disco Dancer (1982)
Anil wychowuje się w ubogiej dzielnicy Mumbaju razem z matką. Razem z wujkiem zarabiają śpiewając. Pewnego dnia jego śpiewowi przysłuchuje się dziewczynka, córka poważanego N.P. Oberoia. Ojciec zauważa biedaków we własnym ogrodzie i oskarża chłopca o kradzież gitary. Za synem wstawia się jego matka i trafia do więzienia. Mieszkańcy dzielnicy przyczepiają im łatkę złodziei i doprowadzają do ich wyprowadzki. Anil obiecuje, że winni ich zniewagi zapłacą za to upokorzenie. Po latach zostaje popularnym disco dancer Jimmym, detronizując Sama, syna Oberoia.
Po jednym z najbardziej kultowych filmów w Indiach spodziewałam się czegoś bardziej zaskakująco-odkrywczego. Może to właśnie jest jego siłą, że jest prosty, bazuje na zemście za upokorzenie matki, miłości syna do niej i dyskotekowej muzyce lat 80.'
Jak dla mnie toczył się po prostu za wolno, nie było żadnego punktu kulminacyjnego (chociaż śmierć matki akurat mnie zaskoczyła, ale to trochę za mało), spotkanie po latach Anila i Geety od razu kończy się Wielką Miłością (rzygam takimi w filmach), a villaini nie wywoływali u mnie żadnych emocji.
Zdecydowanie największym plusem jest Mithun Chakraborty. Najpierw jako ubogi chłopiec kochający śpiew, a potem bogaty i pewny siebie disco dancer Jimmy. Disco Dancer to od początku do końca jego film. Już nie dziwię się popularności jaką po tym zdobył. Chyba najlepiej obrazuje to jego występ specjalny w Deewangi Deewangi z OSO, gdy przy jego wejściu panie młodsze, jak i starsze mdleją jak za dawnych lat.
Ze znajomych twarzy można zauważyć również Rajesha Khannę i chudszego o dobre 40 kilogramów Oma Puriego. Niby oprócz wagi nic się nie zmienił, ale zobaczyć go młodszego o 30 lat i szczuplutkiego to ciekawe doświadczenie. :)
Muzyka to chyba największy plus Disco Dancera. Jimmy Aaja i piosenkę tytułową znają chyba wszyscy wielbiciele tego kina, zwłaszcza ta druga bardzo często zostawała wykorzystywana w późniejszych filmach. Co by tylko wspomnieć własną parodię Mithuna w Golmaal 3 albo mojego ulubionego Ranbira w klubie gejowskim w Anjaana Anjaani. :D
Mnie jednak w ucho najbardziej wpadło Auva Auva Koi Yahan Nache. Kicz lat 80' w pełnej krasie. Bappi Lahiri to jednak sprytna bestia i to oczywiście nie jest jego własna kompozycja. W oryginale The Buggles - Video kills the radio star.
Dla porównania z oryginałem:
Wiadomo, co lepsze. :>
Poznawanie indyjskich klasyków to zawsze wielka frajda, a zwłaszcza tych sprzed 30 lat, bo takich filmów już się po prostu nie robi.
Fabularnie Disco Dancer nie powala, to film zdecydowanie na jeden raz, ale dla poznania fenomenu Mithuna z tamtych lat i tej szalonej dyskotekowej muzyki warto.
Aakrosh (2010)
Trzej studenci z Delhi zostają uznani za zaginionych w małej indyjskiej wiosce Jhanjhar. Sprawa zostaje nagłośniona przez uczelnię i media. Rząd, lokalne władze i policja bagatelizują jednak zdarzenie. Na miejsce zostaje wysłanych dwóch oficerów CBI - Siddhant Chaturvedi i Pratap Kumar. Kluczem do poznania prawdy okazuje się żona jednego z wysoko postawionych policjantów, a zarazem była miłość Pratapa.
Priyadarshan w ostatnich latach najlepiej znany jest z głupich komedii, ale zaczynał w kinie malayalam skąd czerpie najwięcej inspiracji. Aakrosh to tym razem oryginalna historia czerpiąca z prawdziwych zdarzeń w Uttar Pradesh.
Zawsze mam problem z 'poważną' tematyką w filmach indyjskich. Niby mam dość idiotycznych komedii i chcę obejrzeć coś na serio. Ale gdy to dostanę nie jestem do końca zadowolona, bo tych naprawdę dobrych jest niewiele. Podobnie jest z Aakrosh. Niby to całkiem sprawnie zrealizowana historia, ale naprawdę wciągnęła dopiero, gdy Geeta wyznała prawdę Pratapowi o studentach czyli jakieś 40 minut przed końcem. Miałam już rzucić i dokończyć rano, ale w końcu siedziałam do drugiej, bo byłam ciekawa finału.
Mimo tysięcy kilometrów od Indii wydaje mi się, że doskonale znam tamtejsze realia: korupcję polityków i policji, Shiv Sena, biedotę wsi, analfabetyzm, podział na kasty, aranżowanie małżeństw, a jednak dalej potrafią mnie one zaskoczyć. Pomijając niezbędne podkoloryzowanie historii na rzecz filmu to realia Aakrosh są naprawdę przerażające. Chociażby historia studenta Dinu i jego miłości do córki polityka, która nie kończy się happy endem z kolorową piosenką, ale brutalnej śmierci z rąk ojca ukochanej, a później także dwóch przyjaciół, których zabija policjant Shatru. Mieszkańcy wsi o wszystkim wiedzą, ale boją się puścić parę z ust w obawie o życie swoje i najbliższych. Jamuniya tracąca męża, oglądająca śmierć małego synka i kończąca bez języka to kolejny przykład.
Film aktorsko broni przede wszystkim Paresh Rawal jako Shatru. Świetny jako skorumpowany policjant i sługus polityków. Złe charaktery mu służą. A scena, w której domyśla się, że to żona stoi za odkryciem prawdy o studentach i bije ją do nieprzytomności, chociaż za zamkniętymi drzwiami i słyszymy tylko odgłosy kopania i jej krzyki - rewelacyjna.
Plus dla osoby odpowiedzialnej za casting, która obsadziła w rolach oficerów CBI Akshaye i Ajaya. Wydają się kompletnie niedopasowani, mi też na początku nie pasowali, a jednak to ich zaleta. Stonowany i opanowany Siddhant, a z drugiej strony porywczy i impulsywny Pratap, zwłaszcza, gdy w grę wchodzi Geeta. Scena, w której Pratap wypada ze szpitala, by jak najszybciej zemścić się na Shatru za pobicie Geety, a Siddhant powstrzymuje go siłą chyba najlepsza w całym filmie.
Bipasha jest za ładna i zbyt seksowna do ról wieśniaczek, pasowała do tej scenerii jak pięść do oka. Geeta niby była kluczowa do poznania całej prawdy, ale Bips niestety nie zachwyca.
Muzyka jak dla mnie była zbędna, bo jakoś nie mam ochoty w środku takiego filmu oglądać miłosnej piosenki sprzed lat Pratapa i Geety. Jedyna zapadająca w pamięć to Isak Se Meetha z SA Sameery Reddy. A poza tym deszcz to +100 do powodzenia każdego indyjskiego teledysku. :)
Poważny temat, niezły scenariusz tylko za bardzo rozciągnięty, aktorsko trochę kulało, ale dla dawno niewidzianego Akshaye, świetnego Paresha i ostatnich 40 minut warto.
Poproszę więcej takiej tematyki w lepszej reżyserii.
Psycholog kryminalny Kamdev Singh dostaje zadanie zakończenia wojny między dwoma gangsterami. Według niego powinno to zostać rozwiązane pokojowo, zatem postanawia połączyć ich dzieci - Priyę i Rahula. Początkowo oporni, zakochują się w sobie.
Spotkanie z przyjaciółką bollymaniaczką zaowocowało serią seansów: powtórkowych i premierowych. Zamaana Deewana poszła na pierwszy ogień i dawno się tak nie ubawiłam.
Po pierwsze: podziękowania dla tłumacza, którymi swoimi dopiskami po prostu 'zrobił' nam ten seans. Pojawiały się w najmniej oczekiwanych momentach, ale jak już się pojawiły komentując nierealną rzeczywistość filmową, pękałyśmy ze śmiechu. Żółta maskująca kurtka Szaruka zindabad! :D
Pierwsze pół godziny jako marzenie KD jest mocno oderwane od reszty filmu, ale śmieszyło o wiele bardziej za drugim razem. Zwłaszcza Anupam w roli kobiecej parodiujący Raveenę z Tu Cheez Badi Hai Mast z Mohry czy Madhuri z Dhak Dhak Karne Laga z Bety albo poetycki Szaruk z różą w dłoni.
Potem wchodzi już beztroski i zakładający się o wszystko Rahul, odporna na jego zaloty Priya z 'przeuroczym' Bobbym z krzywym uzębieniem i zaczyna się oldskulowa jazda bez trzymanki, czyli to, co lubię najbardziej. Szalone piosenki, zakłady, koń i chilli, zmuszanie dziewczyny do ślubu, przezabawna piosenka kajdankowa i przerysowany finał. Too good!
Szaruk jest tu do zjedzenia, a jak już raczono bliskim ujęciem na jego twarz - serce topniało. Uwielbiam go w oldskulowych odsłonach. Wtedy nie musiał ograniczać swoich głupich min i zachowań i wcale nie wyglądało to na przerysowaną grę. Szaruk jest urodzony do komedii. To, co odwala i jakie miny strzela w piosence Zamane Ko Ab Tak przechodzi pojęcie mojej przepony. :D Ale nie przeszkadza mu to potem płynnie przejść z beztroskiego w zakochanego w O Rabba i skręcającym go z pożądania w Ab Hai Neend Kise. To jedna z moich jego ulubionych ról.
Raveena to świetna i mocno niedoceniana aktorka, bardzo popularna w latach 90'. Szkoda, że oprócz koszmaru jakim jest Yeh Lamhe Judaai Ke to jej jedyny, z krwi i kości duet z Szarukiem. Świetnie uzupełniali się w pierwszej części, bardziej kolorowej i rozkrzyczanej, ale także w drugiej, gdy w końcu zdali sobie sprawę, że się kochają i muszą o to zawalczyć.
Podobało mi się, że ich miłość zaczęła się od zakładu, gagów, ukazywania jakim idiotą jest Bobby, grania na nosie KD i Shalini piosenką kajdankową, a dopiero potem skończyła się uczuciem.
Anupam ma lepsze role, ale jednak ten KD ma coś w sobie. Przerysowany do bólu, ale ta fryzura, ten chód, ta teczka z króliczkiem! :D No i Bobby z ojcem, którzy oboje mają krzywe uzębienie byli piękni! Nie ma to jak udany casting. :D Tylko role ojców Rahula i Priyi bym skróciła, ich moralizatorskie gadki i grożenie sobie przyprawiały mnie o ból zębów i przewracanie oczami.
No i muzyka! Cudownie było ją sobie przypomnieć i wiedzieć, że nadal podoba mi się tak samo jak za pierwszym razem. W pewnym momencie miało jej się trochę przesyt, bo akcja nie szła do przodu, ale była świetna - oldskulowa w pełni. Przyjemne zaczęły być nawet te, za którymi nie przepadałam, a teraz nagle łapię się na tym, że nucę It will be, kasam se, forever and ever. :) Złapałam się nawet na tym, że spodobał mi się Szaruk jako Bohun, gdy wpada zaśpiewać na ślubie Priyi, a potem ją porwać. Nawet niekończące się Soch Liya Maine wpada w ucho, uwielbiam ten moment, gdy Rahul i Priya jedzą lody.
Ale faworytów na najlepszą piosenkę mam trzech. O piosence kajdankowej nic nie trzeba mówić. Śmieszy mnie do łez, Szaruk i Raveena odwalili w niej kawał dobrej komediowej roboty.
Druga to O Rabba, gdy Rahul i Priya jadą na przyczepie, obserwują śpiewający tabor i uświadamiają sobie, że to Wielka Miłość. Szaruk rzuca tu tak powłóczyste spojrzenia i patrzy z taką miną zbitego psiaka, że zmiękłyśmy obie. Głos Kumara Sanu. <3
No a trzecia to piosenka absolutnie kultowa, w 'środowisku' nazywana potocznie 'szybką', ponieważ Rahul i Priya zostają rozdzieleni, umieszczeni w dwóch pokojach, a tu biedaków tak skręca z pożądania, że muszą całować się i dotykać przez szybkę. :) W ogóle ten początek, gdy oboje stoją w deszczu, Rahul zdejmuje z twarzy kawałek jej mokrego sari i lustruje Priyę z takim podziwem i pożądaniem, że hoho! <3 Naprawdę nie kojarzę innego teledysku, który niby nie pokazuje nic, a jednak w samych słowach piosenki i zachowaniach głównej pary tak dobitnie wskazuje, co tu się święci i że ci wszyscy bohaterowie to nie są takie aniołki co to chcą czekać do ślubu. :> Bo Kto mógłby teraz spać? Kto mógłby teraz zaznać spokoju? :)
Zresztą zobaczcie sami.
I jukebox do przesłuchania, bo to naprawdę świetny OST jest!
Polubiłam się z Zamaaną Deewaną już od pierwszego seansu i to miłość na dłużej. To przede wszystkim dobry oldskul, nie poraża aż tak jak to potrafią inne, ma udany duet Szaruka z Raveeną, którzy do siebie pasują i się uzupełniają, Szaruk ogólnie tu poraża swoją Szarukowością, no i muzyka na piątkę.
Wrócę do tego filmu jeszcze nie raz.
Band Baaja Baaraat (2010)
Shruti Kakkar marzy o założeniu własnego biznesu, w którym będzie odpowiedzialna za planowanie ślubów. Na jednym z wesel spotyka Bittoo Sharmę, który poszukuje jakiejkolwiek pracy, aby nie musieć wrócić do domu i zajmować się uprawianiem trzciny cukrowej. Razem zakładają 'Shaadi Mubarak', ale Shruti trzyma się jednej podstawowej zasady. W biznesie między partnerami nie ma miejsca na miłość.
Chyba rzeczywiście jest coś w tym, że najbardziej lubię pasjonujące filmy pełne dramatu i zwrotów akcji. Band Baaja Baaraat było po prostu za słodkie, za cukierkowe, wszystko szło jak z płatka, a przymusowe rozstanie biznesowe Shruti i Bittoo zbyt naciągane i bez sensu.
Najbardziej zgrzytało mi jak łatwo Shruti i Bittoo osiągnęli sukces w tym biznesie. Nie mieli żadnego doświadczenia, a tu bodajże przez pierwsze trzy lata brak jakichkolwiek kłopotów. Myślałam, że pierwsze wesela będą obfitowały w jakieś problemy, nie będą mogli się dogadać, każdy będzie miał na nie inną wizję i będą się z czasem docierać, to byłoby ciekawsze, a tu pełen sukces od samego początku. Psuć zaczęło się dopiero, gdy się rozstali i stało się jasne, że najlepiej pracują w duecie.
Anushka Sharma to taka fajna, żywiołowa i pełna energii aktorka. Idealnie pasowała do pełnej marzeń i trochę narwanej Shruti, która najpierw chce popracować w wymarzonej pracy, a dopiero potem posłuchać rodziców i wyjść za mąż.
O dziwo, Ranvir Singh w debiutanckiej roli całkiem niezły, na co nawet zwróciłam uwagę podczas seansu. Ma w sobie jakiś urok niegrzecznego chłopca, ale to kolejny mój film z nim i fanką raczej nie zostanę.
Tylko te postaci jakieś takie papierowe, nie wkręciłam się na tyle żeby nawet im zacząć kibicować chociaż scena pocałunku i miłosna całkiem sprawnie zrealizowana.
I to chyba właśnie to zmieniło ich podejście do siebie. Bittoo nie chciał się angażować, a Shruti właśnie wtedy poczuła, że się zakochała. Scena w biurze, w której zapewnia go, że nie jest taka jak inne, nie przyklei się do niego i nie bierze tego jako wielką deklarację miłości, jego radość i jej późniejsze łzy w samotności mówią wszystko.
Film mnie nie zachwycił, ale przynajmniej muzyka była świetna, dużo rytmów Punjabi, które uwielbiam.
Otwierające Tarkeebein, przy którym od razu zaczęłam się kiwać, wpadająca w ucho tytułowa, Baari Barsi, Ainvayi Ainvayi i spektakularne choreograficznie i scenograficznie Dum Dum. Przynajmniej tu brak zastrzeżeń.
Jukebox do przesłuchania:
Tyle dobrego słyszałam o tym filmie, a tu taki zawód.
Słodkie i proste filmy też są potrzebne, ale tu cukier skoczył mi do najwyższego poziomu. Praktycznie nic się nie działo, zupełnie nie zainteresował mnie wątek uczucia Shruti i Bittoo, było wręcz trochę kiczowato, co może pasowało do organizowanych wesel, ale zepsuło ogólną konwencję filmu. Sama nie wiem czego tak naprawdę zabrakło, ale chyba na początku poprawiłabym scenariusz i naprawdę dodała chociaż trochę emocji, bo cukrzyca gwarantowana.
Plus za Anushkę i Ranvira oraz bardzo dobrą muzykę.
Koyla (1997) - Węgiel
Shankar jest niemową i od chwili utraty rodziców zostaje wiernym poddanym swojego wybawiciela - Rajy. Podstarzały postrach wsi poszukuje właśnie kandydatki na żonę. Wielkie wrażenie wywołuje w nim Gauri - piękna i młoda mieszkanka wsi. Raja wie, że nie ma u niej szans, więc podstępem wysyła jej nie swoje zdjęcie, ale Shankara. Podstęp wychodzi na jaw dopiero podczas ślubu. Gauri zostaje uwięziona w rezydencji bez możliwości ucieczki. Jedynym jej sprzymierzeńcem zostaje Shankar, równie poniewierany i upokarzany jak ona. Jednak gdy Raja zabija brata Gauri, który odkrywa prawdę, Shankar decyduje się na wspólną ucieczkę. Między nim a Gauri rodzi się uczucie.
Boże, jak ja kocham Koylę. I to jest właśnie to, co pociąga mnie najbardziej w filmach: emocje, wielka miłość, walka o nią, intryga, zemsta, sceny bójek, a to wszystko tutaj jest. Oczywiście podane w mocno uwznioślonej i przerysowanej wersji, ale takie właśnie są oldskule.
Przede wszystkim to od początku do końca film Szaruka. Postać Shankara jest niesamowita! Już pierwsza scena filmu, w której Shankar ściga się z psami, a w nagrodę chwyta ciało zestrzelonej kaczki pokazuje jak bardzo poddany jest swojemu panu. Smaczku dodaje fakt, że jest niemową i nie wypowie słowa skargi nawet, gdy dostanie lanie od Brijwy i Rajy, bo został niesłusznie posądzony o uwiedzenie Bindiyi. Z jakim smutkiem w oczach później cierpiał!
Piękna jest jego przemiana. Z zastraszonego i wiernopoddańczego psa-niewolnika w walczącego o swoją miłość, wolność ukochanej i sprawiedliwą zemstę za śmierć rodziców i jego okaleczenie mężczyznę. Jak straszne musiało być uświadomienie sobie prawdy, że człowiek, którego uważałeś za swojego wybawiciela i akceptowałeś wszystkie jego wady z wdzięczności, jest zwykłym bydlakiem, który dla diamentów zamordował jego rodzinę i włożył mu do ust rozżarzony węgiel, aby już nigdy nic o tym nie powiedział.
Shankar to znakomita rola żeby się wykazać. Zwłaszcza na początku, gdy Szaruk miał do dyspozycji tylko wyraz twarzy, uśmiech, spojrzenie zbitego psiaka i wszystko to było widać. W ogóle Shankar miał coś takiego w oczach, że ciarki przechodziły. Bardzo podobało mi się również, że po odzyskaniu głosu nabrał drapieżnego pazura i z takim zacięciem szukał zemsty.
Pomińmy szczególne zdolności indyjskich znachorów na wsiach, którzy zszyciem jednego nerwu przywracają głosy, ale ta dbałość żeby ten głos brzmiał jak chropowaty, drażniący, zachrypnięty, jakby naprawdę nieużywany od lat. Szaruk brzmiał jakby mu kazali grać po wypaleniu kilku paczek papierosów, cudowna barwa głosu!
Szarukowi dzielnie kroku dotrzymuje przepiękna Madhuri. To chyba jedna z niewielu jego partnerek, która nie daje mu się przyćmić, ale wręcz jest mu równorzędna - błyszczy swoją charyzmą, grą, tańcem i urodą. Nie bez powodu to moja ukochana aktorka indyjska, sprawdza się w każdej roli i z każdej robi małą perełkę.
Przemiana Gauri również jest uderzająca. Poznajemy ją jako beztroską wiejską dziewczynę, która spędza czas na zabawach z dziećmi, potrafi pyskować nawet samemu Rajy. Zostaje jednak ofiarą jego niecnego podstępu i zmuszona do zostania jego żoną. Próbuje się stawiać, uciec, ale władza męża jest zbyt duża. Zaszczuta jest zmuszona nawet do tego, aby kłamać przed bratem jak dobrze jest jej w tym domu i jaka to ona nie jest szczęśliwa, nie może zrobić nic z tym jak jej mąż zabija go na jej oczach. Mąż przecież wysłał ją też do burdelu! Gdyby nie Shankar na pewno wpędziłaby się w chorobę psychiczną albo w końcu popełniła samobójstwo, od którego ją uratował.
To miłość do Shankara sprawia, że wierzy, że ten koszmar prędzej czy później się skończy. Nawet jako niewolnica w domu publicznym, mimo że słyszy od Bindiyi, że Shankar nie żyje, wierzy do końca, że to nieprawda.
No i ta scena, gdy razem z mężem przybywa pod posąg bóstwa i wysiadają z powozu. Raja korzysta z dłoni Shankara jako podnóżka i w ogóle nie obchodzi go jakie to upokorzenie. Shankar uniżony czeka, gdy wysiądzie również Gauri, ale ona upuszcza kwiatek, zniża się, aby go podnieść, a przy tym składa mu pokłon. Zaskoczona mina Shankara, że ktoś uważa go za człowieka, a nie psa-niewolnika jest niesamowita. Później Gauri musi publicznie wyznać również, że to mąż jest jej Bogiem i to jemu ma być posłuszna. Z jakim zacięciem milczy i daje przypalać sobie rękę!
W końcu główna bohaterka, która nie jest tłem, ale ma swoje zdanie i uczucia.
Rola Amrisha Puriego, lepiej znanego jako Pana Wytrzeszcza, ze swoim nieśmiertelnym Bloody fool! jest absolutnie kultowa, a jego Raja zły do szpiku kości. Zawsze mam wielką radochę, gdy go tu oglądam. Braciszek Brijwa pasuje do niego idealnie, dwa zła wcielone.
Dzieła dopełnia świetna muzyka. Pełen pasji taniec Madhuri z Szarukiem szaleńczo walącym w bębny w Saason Ki Mala Pe, romantyczne Dekha Tujhe To i Tanhai Tanhai, odurzona Gauri w Bhang Ke Nashe czy Shankar tańczący na żyrandolu w Ghunghte Main Chanda.
Ach, ta Szarukowa fryzura na czeskiego piłkarza. <3 I ach, ten głos Kumara Sanu. <3 Ostatnio przeżywam wielki zachwyt jego głosem i aż dziw, bo zaczyna detronizować Udita z pierwszego miejsca moich ulubionych męskich playbacksingerów!
Jukebox do przesłuchania:
Nie da się nie kochać Koyli. Ten film ma ogromny ładunek emocjonalny, pamiętam jak mocno przeżywałam go za pierwszym razem, też dlatego, że momentami jest naprawdę brutalny i dosłowny. To był zapewne trzeci seans, a ja nadal podkochuję się w Shankarze, kibicuję jego zemście i miłości do Gauri. Szaruk i Madhuri w swoich rolach i jako para są absolutnie bezbłędni.
Wrócić do Koyli i znów się zakochać to fantastyczne uczucie. <3
Ishq (1997) - Miłość
Harbans Lal i Ranjit Rai to zamożni biznesmeni, dla których najważniejsze są tylko pieniądze. Nie mogą znieść, że ich dzieci - Madhu i Ajay kochają kogoś z nizin społecznych. Wszelkimi sposobami próbują ich rozdzielić i doprowadzić do ślubu między swoimi dziećmi.
Czasami boję się powtarzać swoje ulubione filmy, aby nie niszczyć miłych wspomnień i wrażeń, które towarzyszyły mi przy pierwszym seansie. Potem nagle widzi się niedoskonałości i okazuje się, że to wcale nie był taki dobry film. Ze zdumieniem odkryłam, że to dotyczy Ishq.
Zawsze uważałam to za czołową indyjską komedię, a teraz pierwsza połowa okazała się mocno niestrawna. Niby dalej bawi, ale żarty z małpą 007 prowadzącą samochód albo Rajy umarlaka straszącego Madhu stały się nieśmieszne. Jedynie pasta Colgate, cielęce spojrzenie Ajaya i Raja spacerujący po drabinie z Ram-Ram-Ram dalej bawiły tak samo.
Nie pamiętałam też jak wielki rozrzut jest między pierwszą a drugą połową. Pierwsza to oldskulowo-komediowa jazda bez trzymanki (Juhi i Aamir wiodą tu prym), a druga to wielki i przesadzony dramat przez kilka zdjęć Rajy przytulającego Kajal. Brakowało płynnego przejścia, bo zmiana klimatu z komedii w dramat była za bardzo przejaskrawiona.
No i te postaci. O ojcach nic nie będę mówić, bo przerysowani w swoim zapamiętaniu do pieniędzy, nienawiści do biedaków i rozdzieleniu dzieci z ukochanymi do granic, ale też główna czwórka bohaterów stała się jakaś dziwna. Przede wszystkim bym ich wymieszała. Ajay i Kajal byli dla siebie za spokojni i nudni, a Raja i Madhu zbyt rozwrzeszczani i kłótliwi. Zamiana pod koniec bardzo dobrze im wyszła - stonowany Raja z Kajal traktujący się jak rodzeństwo oraz zgryźliwi Ajay i Madhu planujący ślub.
Największe brawa chyba tylko dla Aamira, bo był bezbłędny zarówno w wersji komediowej (przebieranka za ojca Ajaya, aby wytępić pieniądze z banku i Ram-Ram-Ram na rurach) jak i płaczliwej (troskliwa opieka nad chorą Kajal).
Juhi błyszczała jako narwana trzpiotka w pierwszej części (pasta Colgate i przepraszanie Rajy na dworcu), a Kajol pogrążona w smutku i depresji po rozstaniu w drugiej.
Tylko Ajay pasował tam jak pięść do oka. On zdecydowanie najlepiej wypada w filmach akcji, bo nie ma ani talentu komediowego, ani zadatków na amanta. Jedyna scena, która robiła wrażenie to ta, w której wpadł w szał na niedoszłym ślubie z Madhu, gdy dowiedział się całej prawdy o swoim ojcu.
No i żeby Aamir miał więcej chemii ze swoimi partnerkami niż Ajay z Kajol - swoją przyszłą żoną? :) Taka szkoda, że przez jedną kłótnię, w której nawet nie wiemy o co poszło, Aamir i Juhi nie chcieli już ze sobą grać. To jeden z najbardziej kultowych duetów, co by wspomnieć tylko Qayamat Se Qayamat Tak, Love Love Love czy Hum Hain Rahi Pyar Ke.
Z muzyką Anu Malika raczej nigdy się nie polubię, ale jak na jego dzieła nie jest źle.
Uwielbiam romantyczne Ishq Hua Rajy i Madhu, Neend Churai Meri z późniejszym wejściem pana Ekskluzywnego (znów ukłony dla tłumacza, to dopisek, który najbardziej zapamiętałyśmy z tego seansu :D) i kultowe Mr Lova Lova z Johnnym Leverem w lateksie.
A co by się pośmiać - najlepsze sceny komediowe z napisami.
Ram-Ram-Ram na drabinie i trzęsące nogi Aamira Mówiłem ci żebyś nie biegał za trzema rzeczami: autobusem, pociągiem i dziewczynami! :D
Małpa 007 i Aamir jako umarlak:
Sorry Madhu:
No i nieśmiertelna pasta Colgate i składający się nożyk. Ladies first! i WHAT? - Yes! Your mouth stinks! :D
To nadal dobry film, ale jednak na raz. Dopiero po dłuższym czasie widać jego wady i absurdy. Aż mi źle, że za drugim razem stracił swój urok. Pierwszy raz jest jednak niezapomniany.
Jednak dla fanów oldskulowej masali i pary Aamira z Juhi pozycja obowiązkowa.
Kishen Kanhaiya (1990)
W wyniku powikłań po porodzie kobieta umiera wydając na świat bliźniaki. Bezpłodna położna wykrada jedno z nich wmawiając ich ojcu, że urodziło się tylko ono. Sunder Das nie radzi sobie z opieką nad synem. Wykorzystuje to chciwy Lala Gendamal, który podsuwa mu swoją siostrę Kamini jako przyszłą żonę i matkę dla Kishena. Niedługo później odkrywa, że jego żona ma nieślubnego syna i razem z bratem liczy tylko na jego pieniądze. Zostaje jednak sparaliżowany, a syn dorasta w poczuciu strachu, aby w dniu, w którym ukończy 25 lat oddał cały majątek swojej macosze i jej bratu.
Z kolei Kanhaiya dorastając w slumsach wyrasta na zabijakę, który chce zostać gwiazdą filmową, czym imponuje Anju - dziewczynie poznanej w kinie.
Ich losy się splatają, aby razem zemścić się za wyrządzone im krzywdy.
To straszne, ale ja naprawdę zasnęłam na tym filmie. I to na filmie z Madhuri!
Początek i losy rozdzielonych braci były całkiem ciekawe, ale bardzo szybko zaczęło to skręcać w kierunku wszechogarniającej nudy, a scenariusz nie wyglądał tak jakbym wyobrażała sobie tę historię. A od momentu, w którym przysnęłam zupełnie straciłam orientację o co w ogóle chodzi i przestałam odróżniać Kishena od Kanhayi. Ciężko zatem będzie powiedzieć coś konstruktywnego, co nie zamknie się w stwierdzeniu, że kocham Anila, kocham Madhuri, kocham ich jako parę, ale zmarnowali się, grając w tak słabym filmie, Amrish znowu gra tu złego, piosenki były beznadziejne, a Dalip Tahil w ogóle nie wygląda wiekowo na syna Bindu.
Jedynym jasnym promykiem była, rzecz jasna, Madhuri. Jeszcze na początkach swojej kariery, chociaż w tym samym roku dostała już swoje pierwsze Filmfare za Dil, urocza, słodka i naturalna. Tylko kiedy ona nie zachwyca? :) Kuchh Ho Gaya do posłuchania.
Rakesh Roshan ma lepsze filmy, co by tylko Koylę wspomnieć. Najgorsze, że ja do Kishen Kanhaiya i tak zapewne kiedyś wrócę, bo mam wielki plan powtórzyć kiedyś wszystkie filmy Madhuri, a to będzie bardzo karkołomne zadanie. :)
A mogłyśmy obejrzeć genialne Tezaab...
Okkadu (2003)
Dwaj bracia Swapny zostają zamordowani przez miejscowego gangstera - Obula Reddy'ego. Rodzice polecają jej uciec do wuja do Stanów, aby uchronić ją przed ożenkiem z Obulem.
W czasie ucieczki w jej obronie staje Ajay - młodzieniec, który przyjechał do Kurnool na międzystanowe zawody w kabaddi. Postanawia ukryć ją w swoim domu i w tajemnicy zdobyć paszport i wizę potrzebne do wyjazdu.
Swapna woli jednak narażać się na niebezpieczeństwo u jego boku niż wyjechać sama do Stanów...
I znów ten sam problem co z Ishq. Też o wiele bardziej podobało mi się za pierwszym razem, chociaż kilka rzeczy zyskało wraz z powtórką.
Co się nie zmieniło to rewelacyjny Mahesh. Ajay to miła odmiana od jego mrocznych, pokrzywdzonych przez los i mszczących się bohaterów z maczetami. Tym razem w roli pogodnego chłopaka droczącego się z siostrą, dorastającego w pełnej rodzinie, oddanego pasji do kabaddi i tylko czasami biorącego udział w bójkach ulicznych gangów.
A spokojny nie znaczy słaby i tchórzliwy. Nie waha się stanąć w obronie płaczącej dziewczyny ciągniętej przez mężczyznę do samochodu, a później walczyć z miejscowym gangsterem i jego świtą.
Przy tym długo też nie zdaje sobie sprawy, że Swapna stała się dla niego ważna. Traktuje ją jak siostrę, bo wie, że niedługo los ich rozdzieli. Uświadamia to sobie dopiero na lotnisku, gdy zostaje sam przy motorze i nieświadomie mówi Wsiadaj, Swapna, a ona do niego wraca. To moja ukochana scena z filmu!
Zdecydowanie lepiej niż za pierwszym razem odebrałam postać Swapny. Wtedy wydawała mi się płaczką bez rozumu, za którą trzeba wszystko załatwić, a ona przed samym lotem, gdy Obul depcze im po piętach, chodzi sobie na zakupy. Dopiero teraz zrozumiałam, że wtedy już kochała Ajaya i po prostu nie chciała się z nim rozstawać, a te nakolanniki miały być pamiątką po niej.
To nie był typ silnej protki, wręcz przeciwnie. Swapna była cicha, nieśmiała, mocno przeżyła śmierć braci i rozstanie z rodzicami, a do tego ucieczkę przed Obulem. Ta dziecięca ufność i miłość do Ajaya właśnie bardzo pasowały do jej bohaterki, Swapna taka miała być.
Bhoomika Chawla pasowała do tej roli idealnie, bo sama aktorka nie zachwyca ani urodą, ani spektakularną grą. Nienachalna gra i nieśmiałe spojrzenia to było to.
Wisienka na torcie to jak zwykle genialny Prakash Raj umazany błotem, składający ofary posągowi Swapny i mówiący każdemu I love you, co raczej średnio pasuje do wizerunku gangstera. :)
Co się nie zmieniło to strasznie słaba muzyka. Wtedy pamiętałam tylko Nuvvemayo Chesavo z Bhoomiką z kurczakami i tak pozostało. Reszta jest po prostu na jedno kopyto, nic się nie wybija ponad resztę.
Za pierwszym razem Okkadu wydało się bardziej spektakularne pod względem scenariuszowym i wątku miłosnego. Dopiero teraz zobaczyłam, że historia trochę przynudza, a Swapna i Ajay długo czują do siebie tylko przyjaźń. Mimo wszystko nadal go lubię.
Za świetnego Mahesha, nieśmiałą Bhoomikę, Prakasha w błocie, scenę przy motorze czy początek jak z West Side Story, chociaż nie wiem czy wrócę do tego trzeci raz.
Przede mną jeszcze hindi remake - Tevar z Arjunem Kapoorem i Sonakshi Sinhą, ale z tego co zdążyłam zobaczyć to będzie wiele różnic, chociażby scena wprowadzenia policjanta-ojca Ajaya do własnego domu przez Swapnę. Tam to Ajay otworzył drzwi i przez całą scenę miał boską minę, a tu otwiera jego siostra i cała scena toczy się bez emocji. Dlatego nie lubię rimejków! :P
Saheb Biwi Aur Gangster Returns (2013) - Pan, żona i gangster powracają
Jakiś czas po wydarzeniach z pierwszej części.
Aditya po postrzeleniu porusza się na wózku i próbuje zapomnieć o
zdradzie żony, od której coraz bardziej się oddala. Matka namawia go na
spłodzenie potomka i ślub z inną kobietą. Tą dziewczyną jest Ranjana,
której ukochany Idrajeet planuje zemstę na Adityi.
Plus to niewątpliwie Jimmy Shergill. Tym razem bardziej stonowany, bo i
ograniczono mu ruchy, ale nadal tak samo zimny, cyniczny i pozbawiony
skrupułów. Urzekło mnie, gdy bez mrugnięcia okiem zabijał Parama i
dołożył mu kolejną kulkę na samo wspomnienie Bablu, kochanka Madhavi z
pierwszej części. Mniam! <3
Niesamowite wrażenie pozostawia też Mahie Gill, bo to przepiękna
kobieta, ale wydaje mi się, że trochę pozbawiona tego pazura z pierwszej
części. Tam urzekała, a tu musiała się dzielić ekranem z Sohą i chyba
nie starczyło jej na to czasu. Niemniej, Madhavi nadal jest taką samą
zapijaczoną, kochliwą intrygantką.
Aż ciężko przyznać, ale Soha
naprawdę skradła show Mahie. Bez fajerwerków, ale Ranjana właśnie miała
być taką cichą, spokojną fotografką. W takich rolach zdecydowanie
mogłabym ją oglądać częściej.
A fenomenu Irrfana chyba nigdy nie
zrozumiem. Dobry aktor, ale nie na tyle pochwał, które zawsze otrzymuje.
On podobał mi się tutaj najmniej, a na dodatek grał z jakąś taką
lekceważącą manierą, jakby był na planie za karę. O wiele milej w roli
gangstera będę wspominać Randeepa Hoodę jako Bablu z pierwszej części.
Ale jedna scena, którą na pewno zapamiętam ten film to wywiad
Indrajeeta z politykiem Tiwarim, który nie mógł zapanować nad głosem z
pornosa w jego laptopie. :D Wrażliwy pomidor pobił wszystko.
Muzyki nie było wiele i przeszła niezauważona oprócz Idhar Gire. Nie
zdarzyło mi się wcześniej w indyjskich filmach słyszeć takich jazzowych
kawałków. Trochę się to gryzie w filmie o takiej tematyce, ale sama w
sobie jest świetna!
Po znakomitej pierwszej części chyba spodziewałam się czegoś lepszego.
Jak na kontynuację trzyma poziom, ale jakieś to takie niemrawe było,
pozbawione emocji. Na koniec już tylko obstawiałam jak, zgodnie z
tradycją, zginie gangster.
Jednak końcówka zostawia otwartą furtkę
ku trzeciej części i jeśli będzie dobry pomysł na dalsze poprowadzenie
tej historii to jestem za. Lubię klimat tej serii, a poza tym jestem
bardzo ciekawa jak będzie wyglądało dalsze życie Madhavi i Ranjany po
wyjściu Adityi z więzienia.
Baanam (2009) - Strzała
Bhagat postanawia zostać oficerem policji, czego nie popiera jego ojciec, były naxalita, który walczył z systemem. Na dworcu poznaje Subbalakshmi, która została wyrzucona przez teściów z domu dzień po ślubie ze względu na problem z posagiem. Gdy dziewczyna zostaje sama po śmierci ojca, przygarnia ją pod swój dach. Wtedy też zaczynają się jego problemy z miejscowym gangsterem Shaktim.
Ani jedna minuta tego filmu nie sprawiła, że się wciągnęłam i chciałam wiedzieć, co dalej. Całe szczęście, że nie trwał nawet dwóch godzin, bo naprawdę tu nie było co oglądać. Główny bohater do bólu prawy i uczciwy, zuy nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, historyjka Bhagat - Subbalakshmi nie do końca wyjaśniona, a muzyka słodko-pierdząca.
Jedyny plus to debiutancka rola Rohita Nary. Całkiem udana, bo tu nie było co spieprzyć, ale znów najbardziej podobały mi się w jego wykonaniu nawalanki, co mówi chyba wszystko. A poza tym czy tylko według mnie wygląda jak młodsza wersja Abhisheka? :)
Potencjał filmu strasznie niewykorzystany, a zwłaszcza historia Bhagata i Subbalakshmi. Gdyby bardziej skupiono się na nich mogłaby z tego wyjść naprawdę ładna historia miłosna. A tak ani nie pociągnięto wystarczająco wątku ojca i syna, ani jego ambicji zostania policjantem, a już zwłaszcza konfliktu z Shaktim. Nic mnie w Baanam nie urzekło, ta godzina pięćdziesiąt to i tak za długo.
Do posłuchania Padhara Padhara, jedyna piosenka wyłamująca się ze słodkiego schematu.
Romeo & Juliets / Iddarammayilatho (2013) - Z dwiema kobietami
Akasha przybywa do Barcelony, aby studiować psychologię. W swoim nowym wynajmowanym pokoju odnajduje rzeczy pozostawione przez ostatnią lokatorkę, w tym jej pamiętnik, w którym poznaje historię miłosną Sanju i Gothamy. W pewnym momencie pamiętnik się kończy, a Akasha chce poznać dalszy ciąg.
To mógł być taki fajny film...
Do znaku zapytania (gdzie się podziało zwyczajowe intermission?) nie było tak źle. Gdy pierwsze skrzypce zaczęła grać Akasha chciałam walić głową w stół. Wyjaśnienie myku filmu sprawiło, że otworzyłam szeroko usta, bo naprawdę spodziewałam się jakiegoś marnego zakończenia, w którym Sanju nagle zakocha się w Akashy. Ale finał pogrzebał wszelkie nadzieje. Strasznie się zawiodłam, zwłaszcza po pozytywnych recenzjach przyjaciółki dawno temu. Szkoda też, że nie trafiłam na oryginał tylko wersję z dubbingiem malajalam.
Z plusów:
Jak nie lubię Allu Arjuna tak naprawdę zasługuje tu na serduszko. <3 Pozbył się tych okropnych długich włosów, wyrobił aktorsko i od razu lepiej. A tu gdzie nie miał co grać to nadrabiał świetnym stylem i nieziemskim wyglądem.
Amalę Paul widziałam chyba po raz pierwszy i chociaż może miałam na początku jakieś zastrzeżenia to wyzbyłam się ich, gdy swoją grą zaczęła mnie 'raczyć' Catherine Tresa. W porównaniu do niej Amala była sympatyczna, urocza i nie denerwująca.
Muzyki w pewnym momencie miałam przesyt, ale zaskakująco dobra, nie przeszkadzała mi. Podobało mi się zwłaszcza Sankarabharanam Tho jako pojedynek muzyki klasycznej i nowoczesnej, Ganapathi Bappa i zdecydowanie najlepsze Violin Song. Ładnie sfilmowane, uroczy miłosny tekst, a Allu Arjun i Amala to całkiem sympatyczna para. Szkoda, że nie mieli więcej czasu ekranowego na romans ich bohaterów.
Minusy:
Coś co mnie skręca od samego pojawienia się na ekranie Akashy. KIM, DO CHOLERY, JEST CATHERINE TRESA?! Nie wiem czy aktorka jest tak zła, czy bohaterka idiotką (to na pewno), czy może obie opcje, ale myślałam, że nie wytrwam do końca.
Akasha to kretynka do kwadratu. Skąd ta dziewczyna się urwała? Nie wiem czy to życie pod kloszem bogatych rodziców ją tak ukształtowało, ale miałam po kokardkę jej wszechwiedzących tekstów Kocham cię to ty mnie też musisz!, Mój ojciec jest ministrem!, a dzieła dopełniał jeszcze okropny dubbing malajalam, w którym piszczała jak zarzyna koza.
No i którego ze słów Nadal kocham Gothamy nie mogła zrozumieć? Rozumiem, że twórcy musieli nas pokarać totalnym przeciwieństwem Gothamy żebyśmy nagle nie zechcieli Sanju z tą kretynką, no ale dlaczego aż taką?! No i te akcje z upijaniem Sanju, przypinaniem go kajdankami w metrze, narzucaniem mu się swoją miłością w każdej chwili to już były szczyty dna tej kretynki. Naprawdę nie myślałam, że jakakolwiek południowa bohaterka może dorównać rolom Genelii D'Souzy, ale to się stało. Genelia byłaby dumna.
Ależ się na koniec cieszyłam, że tą kretynkę pokarało i została z niczym. Boże broń mnie przed kolejnymi rolami tej pani. Amen.
Panowie rozśmieszacze jak zwykle w dołującej formie. O ile przy początkowym wątku Gothamy dało się przełknąć jej nauczyciela, tak później on i drugi - psychol z peruką afro - powinni wylecieć w montażu. Co najmniej 15 minut mniej męki.
Puri Jagannadh ma na swoim koncie o wiele lepsze scenariusze i wyreżyserowane filmy. Pomysł z pamiętnikiem naprawdę miał potencjał, ale scenariusz skopany po całości.
Istna sinusoida - raz akcja wciąga i chcę więcej, a potem wchodzi Akasha i mam ochotę wszystkich zabić. Punkt kulminacyjny jest naprawdę zaskakujący, a potem dostajemy bzdetny finał i szczyt kretynizmu Akashy. No tylko się załamać.
I pomyśleć, że kiedyś i tak będę musiała jeszcze obejrzeć Iddarammayilatho w oryginale bez dubbingu malayalam...
Ball & Chain (2004) - Kula u nogi
Małżeństwo Bobby'ego i
Ruby zostaje zaaranżowane. Ich przyjaciele - Ameet i Saima poznają się
przy okazji ich swatania i późniejszego ślubu. Nie darzą się sympatią i
nic ich ze sobą nie łączy, gdy rodzice postanawiają zaaranżować także
ich ślub. Gdy udaje im się doprowadzić do zerwania przed rodziną,
zakochują się w sobie. Jednak ojciec Saimy ma dla niej kolejnego
kandydata na męża.
Nie przepadam za produkcjami indyjsko-zachodnimi, ale trafiają się perełki.
Przez pierwsze pół godziny nie byłam zbyt przekonana, ale kolejna
godzina minęła nawet nie wiem kiedy. Nagle ta historia zrobiła się tak
sympatyczna i wcale mi nie przeszkadzało, że przy tym była też za słodka
i przewidywalna. Na finale śmiałam się do rozpuku - wejście Ameeta na
słoniu i pogrążenie Ashola - Asshole'a były przezabawne!
Przede wszystkim serce skradł mi Sunil Malhotra. Daleko mu do typowego
hiroła, ale Ameet był tak uroczo pierdołowaty i nieporadny, że ciężko
byłoby go nie pokochać.
Podobały mi się jego rozmówki o miłości z
Deepem, grając w kosza czy jak to potrafił zacząć obmacywać Saimę albo
tańczyć na stole przed ich rodzicami, byle tylko nie dopuścić do ślubu.
Miło było zobaczyć Lisę Ray, najbardziej pamiętaną chyba z Water.
Trochę zginęła obok cudnego Sunila, ale dzielnie dotrzymywała mu kroku.
Para Bobby - Ruby rozbrajająca. Zwłaszcza, gdy on wyskakiwał z okna, bo
jego przyszła żona okazała się brzydulą z aparatem na zębach. :D A jednak miłość przyszła z czasem i nie miało znaczenia, że Ruby wyładniała. Uroczy duet Kala Penna i Purvy Bedi.
No i ten Asshole! Ubawiłam się setnie na widok kompromitującego go
filmiku. Trzeba jednak przyznać, że zgodnie z przezwiskiem - kawał
dupka. Dziwiłam się, że Saina chociaż raz mu nie przyłożyła. W momencie
kolacji w restauracji co najmniej powinna go oblać wodą z dzbanka, który
miała pod ręką. Co za bezczelny sukinsyn.
Jako że to film
indyjsko-zachodni, bohaterowie tak naprawdę niewiele mieli wspólnego z
Indiami (nazwałabym ich niemal w pełni zamerykanizowanymi Hindusami) i
nawet mówili tylko po angielsku, piosenek brak. Zatem trailer do
obejrzenia.
Naprawdę świetnie się ubawiłam. Było trochę humoru, sympatyczny duet
Sunila i Lisy i aż szkoda, że film tak szybko się skończył. Miło
odpocząć od bolly masali i maczetowych telugów właśnie z Ball &
Chain.
Jung (1996)
Ram zostaje skazany na karę śmierci za kradzież złota z pociągu i zabicie ludzi, którzy próbowali go powstrzymać. Jego żona Sita oczekuje dziecka i obiecuje, że udowodni niewinność męża. Ich syn trafia pod opiekę policjanta Arjuna Saxeny, który nie pomógł jej mężowi podczas ucieczki, i jego brata Ajaya.
Oldskule (ale inne filmy też) dzielę na:
- klasyki, które po latach nadal wspomina się z rozrzewnieniem
- tak złe i nierealne, że aż fajne
- tak złe i nierealne, że obiecuję sobie, że nigdy więcej do nich nie wrócę
- zwykłe, które nie zostawiają po sobie jakichś wielkich wrażeń i zapominam o nich następnego dnia
Jung zalicza się do tej ostatniej kategorii. Sam wątek Rama, Sity i jego brata bliźniaka/sobowtóra/whatever, bo oczywiście nie powiedziano wprost z jakiej paki pojawił się drugi Aditya Pancholi, który mógł dokonać kradzieży złota, był całkiem ciekawy i powinien bardziej stać na głównym planie. A nie Arjun z żonką, którą policzkował, gdy tylko robiła coś nie po jego myśli, czy Ajay z tą idiotką Madhu. A tak jak zwykle miałam wrażenie, że nic nie zostało dostatecznie rozwinięte, bo skupiano się na głupotach - Madhu i jej idiotyzmy wiodą tu prym.
Z aktorów najbardziej podobał mi się Aditya Pancholi. Zresztą w ogóle uważam, że to jeden z najbardziej niedocenianych aktorów drugoplanowych z lat 90. Utalentowany i wszechstronny. Tutaj akurat w podwójnej roli. Z jednej strony Ram - niewinnie oskarżony i skazany na śmierć, a z drugiej Balli - bezwzględny bandzior.
Reszta nie zachwyca. Ani Mithun jako policjant ze swoimi górnolotnymi tekstami o prawie, sprawiedliwości i innych bzdetach, a przy tym policzkujący żonę, ani nawet Ajay chociaż miał kilka udanych scen. Zwłaszcza, gdy olewał i wrzucił Madhu do błota czy w różnych gimnastycznych konfiguracjach bił się ze złymi.
No i ta Rambha jako Madhu. Zgrzytałam zębami. Co za bezczelne, rozpieszczone i bezwstydne dziewuszysko! Wjeżdżając samochodem w błoto ubrudziła biedaków, nie chciała zjeść ich chleba, gdy dostała nauczkę, sama postanowiła oskarżyć Ajaya o gwałt w ramach zemsty, nagle się wielce zakochała i robiła mu jakieś fochy w sądzie.
Zawsze fajnie, gdy główni bohaterowie nie zakochują się od pierwszego wejrzenia i drą koty, ale czy ona przy tym musiała być taką kretynką?!
Ledwie zapomniałam o koszmarze Akashy z Romeo & Juliets, a tu wyrosła jej groźna konkurencja.
Muzyka przeszłaby niezauważona gdyby nie Deewana Deewana Yeh Dil. Od razu wpadła mi w ucho, bo rytmiczna, nie zanudzała jak reszta, ale też z tego powodu, że duet Nadeem - Shravan mocno zainspirował się piosenką Thillana Thillana A R Rahmana z filmu Muthu... :P Nawet sceneria piosenek się zgadza i stroje podobne. Zagadka rozwiązana skąd wśród słabych piosenek znalazła się jedna perełka wybijająca się ponad inne.
Ajayowi zdecydowanie nie do twarzy w żółtym. :D
Ajay ma bardziej udane role, w kategorii oldskuli film też ginie wśród wielu lepszych. Rambha też powinna odstraszać, koszmar.