sobota, 1 sierpnia 2015

15. Podsumowanie: lipiec 2015

Saheb Biwi Aur Gangster Returns (2013) - Pan, żona i gangster powracają
Jakiś czas po wydarzeniach z pierwszej części.
Aditya po postrzeleniu porusza się na wózku i próbuje zapomnieć o zdradzie żony, od której coraz bardziej się oddala. Matka namawia go na spłodzenie potomka i ślub z inną kobietą. Tą dziewczyną jest Ranjana, której ukochany Idrajeet planuje zemstę na Adityi.

Plus to niewątpliwie Jimmy Shergill. Tym razem bardziej stonowany, bo i ograniczono mu ruchy, ale nadal tak samo zimny, cyniczny i pozbawiony skrupułów. Urzekło mnie, gdy bez mrugnięcia okiem zabijał Parama i dołożył mu kolejną kulkę na samo wspomnienie Bablu, kochanka Madhavi z pierwszej części. Mniam! <3

Niesamowite wrażenie pozostawia też Mahie Gill, bo to przepiękna kobieta, ale wydaje mi się, że trochę pozbawiona tego pazura z pierwszej części. Tam urzekała, a tu musiała się dzielić ekranem z Sohą i chyba nie starczyło jej na to czasu. Niemniej, Madhavi nadal jest taką samą zapijaczoną, kochliwą intrygantką.

Aż ciężko przyznać, ale Soha naprawdę skradła show Mahie. Bez fajerwerków, ale Ranjana właśnie miała być taką cichą, spokojną fotografką. W takich rolach zdecydowanie mogłabym ją oglądać częściej.

A fenomenu Irrfana chyba nigdy nie zrozumiem. Dobry aktor, ale nie na tyle pochwał, które zawsze otrzymuje. On podobał mi się tutaj najmniej, a na dodatek grał z jakąś taką lekceważącą manierą, jakby był na planie za karę. O wiele milej w roli gangstera będę wspominać Randeepa Hoodę jako Bablu z pierwszej części.

Ale jedna scena, którą na pewno zapamiętam ten film to wywiad Indrajeeta z politykiem Tiwarim, który nie mógł zapanować nad głosem z pornosa w jego laptopie. :D Wrażliwy pomidor pobił wszystko.


Muzyki nie było wiele i przeszła niezauważona oprócz Idhar Gire. Nie zdarzyło mi się wcześniej w indyjskich filmach słyszeć takich jazzowych kawałków. Trochę się to gryzie w filmie o takiej tematyce, ale sama w sobie jest świetna!


Po znakomitej pierwszej części chyba spodziewałam się czegoś lepszego. Jak na kontynuację trzyma poziom, ale jakieś to takie niemrawe było, pozbawione emocji. Na koniec już tylko obstawiałam jak, zgodnie z tradycją, zginie gangster.
Jednak końcówka zostawia otwartą furtkę ku trzeciej części i jeśli będzie dobry pomysł na dalsze poprowadzenie tej historii to jestem za. Lubię klimat tej serii, a poza tym jestem bardzo ciekawa jak będzie wyglądało dalsze życie Madhavi i Ranjany po wyjściu Adityi z więzienia.

Baanam (2009) - Strzała
Bhagat postanawia zostać oficerem policji, czego nie popiera jego ojciec, były naxalita, który walczył z systemem. Na dworcu poznaje Subbalakshmi, która została wyrzucona przez teściów z domu dzień po ślubie ze względu na problem z posagiem. Gdy dziewczyna zostaje sama po śmierci ojca, przygarnia ją pod swój dach. Wtedy też zaczynają się jego problemy z miejscowym gangsterem Shaktim.

Ani jedna minuta tego filmu nie sprawiła, że się wciągnęłam i chciałam wiedzieć, co dalej. Całe szczęście, że nie trwał nawet dwóch godzin, bo naprawdę tu nie było co oglądać. Główny bohater do bólu prawy i uczciwy, zuy nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, historyjka Bhagat - Subbalakshmi nie do końca wyjaśniona, a muzyka słodko-pierdząca.
Jedyny plus to debiutancka rola Rohita Nary. Całkiem udana, bo tu nie było co spieprzyć, ale znów najbardziej podobały mi się w jego wykonaniu nawalanki, co mówi chyba wszystko. A poza tym czy tylko według mnie wygląda jak młodsza wersja Abhisheka? :)

Potencjał filmu strasznie niewykorzystany, a zwłaszcza historia Bhagata i Subbalakshmi. Gdyby bardziej skupiono się na nich mogłaby z tego wyjść naprawdę ładna historia miłosna. A tak ani nie pociągnięto wystarczająco wątku ojca i syna, ani jego ambicji zostania policjantem, a już zwłaszcza konfliktu z Shaktim. Nic mnie w Baanam nie urzekło, ta godzina pięćdziesiąt to i tak za długo.

Do posłuchania Padhara Padhara, jedyna piosenka wyłamująca się ze słodkiego schematu.


Romeo & Juliets / Iddarammayilatho (2013) - Z dwiema kobietami
Akasha przybywa do Barcelony, aby studiować psychologię. W swoim nowym wynajmowanym pokoju odnajduje rzeczy pozostawione przez ostatnią lokatorkę, w tym jej pamiętnik, w którym poznaje historię miłosną Sanju i Gothamy. W pewnym momencie pamiętnik się kończy, a Akasha chce poznać dalszy ciąg.

To mógł być taki fajny film...
Do znaku zapytania (gdzie się podziało zwyczajowe intermission?) nie było tak źle. Gdy pierwsze skrzypce zaczęła grać Akasha chciałam walić głową w stół. Wyjaśnienie myku filmu sprawiło, że otworzyłam szeroko usta, bo naprawdę spodziewałam się jakiegoś marnego zakończenia, w którym Sanju nagle zakocha się w Akashy. Ale finał pogrzebał wszelkie nadzieje. Strasznie się zawiodłam, zwłaszcza po pozytywnych recenzjach przyjaciółki dawno temu. Szkoda też, że nie trafiłam na oryginał tylko wersję z dubbingiem malajalam.

Z plusów:
Jak nie lubię Allu Arjuna tak naprawdę zasługuje tu na serduszko. <3 Pozbył się tych okropnych długich włosów, wyrobił aktorsko i od razu lepiej. A tu gdzie nie miał co grać to nadrabiał świetnym stylem i nieziemskim wyglądem.
Amalę Paul widziałam chyba po raz pierwszy i chociaż może miałam na początku jakieś zastrzeżenia to wyzbyłam się ich, gdy swoją grą zaczęła mnie 'raczyć' Catherine Tresa. W porównaniu do niej Amala była sympatyczna, urocza i nie denerwująca.

Muzyki w pewnym momencie miałam przesyt, ale zaskakująco dobra, nie przeszkadzała mi. Podobało mi się zwłaszcza Sankarabharanam Tho jako pojedynek muzyki klasycznej i nowoczesnej, Ganapathi Bappa i zdecydowanie najlepsze Violin Song. Ładnie sfilmowane, uroczy miłosny tekst, a Allu Arjun i Amala to całkiem sympatyczna para. Szkoda, że nie mieli więcej czasu ekranowego na romans ich bohaterów.


Minusy:
Coś co mnie skręca od samego pojawienia się na ekranie Akashy. KIM, DO CHOLERY, JEST CATHERINE TRESA?! Nie wiem czy aktorka jest tak zła, czy bohaterka idiotką (to na pewno), czy może obie opcje, ale myślałam, że nie wytrwam do końca.
Akasha to kretynka do kwadratu. Skąd ta dziewczyna się urwała? Nie wiem czy to życie pod kloszem bogatych rodziców ją tak ukształtowało, ale miałam po kokardkę jej wszechwiedzących tekstów Kocham cię to ty mnie też musisz!, Mój ojciec jest ministrem!, a dzieła dopełniał jeszcze okropny dubbing malajalam, w którym piszczała jak zarzyna koza.
No i którego ze słów Nadal kocham Gothamy nie mogła zrozumieć? Rozumiem, że twórcy musieli nas pokarać totalnym przeciwieństwem Gothamy żebyśmy nagle nie zechcieli Sanju z tą kretynką, no ale dlaczego aż taką?! No i te akcje z upijaniem Sanju, przypinaniem go kajdankami w metrze, narzucaniem mu się swoją miłością w każdej chwili to już były szczyty dna tej kretynki. Naprawdę nie myślałam, że jakakolwiek południowa bohaterka może dorównać rolom Genelii D'Souzy, ale to się stało. Genelia byłaby dumna.
Ależ się na koniec cieszyłam, że tą kretynkę pokarało i została z niczym. Boże broń mnie przed kolejnymi rolami tej pani. Amen.

Panowie rozśmieszacze jak zwykle w dołującej formie. O ile przy początkowym wątku Gothamy dało się przełknąć jej nauczyciela, tak później on i drugi - psychol z peruką afro - powinni wylecieć w montażu. Co najmniej 15 minut mniej męki.

Puri Jagannadh ma na swoim koncie o wiele lepsze scenariusze i wyreżyserowane filmy. Pomysł z pamiętnikiem naprawdę miał potencjał, ale scenariusz skopany po całości.
Istna sinusoida - raz akcja wciąga i chcę więcej, a potem wchodzi Akasha i mam ochotę wszystkich zabić. Punkt kulminacyjny jest naprawdę zaskakujący, a potem dostajemy bzdetny finał i szczyt kretynizmu Akashy. No tylko się załamać.
I pomyśleć, że kiedyś i tak będę musiała jeszcze obejrzeć Iddarammayilatho w oryginale bez dubbingu malayalam...

Ball & Chain (2004) - Kula u nogi
Małżeństwo Bobby'ego i Ruby zostaje zaaranżowane. Ich przyjaciele - Ameet i Saima poznają się przy okazji ich swatania i późniejszego ślubu. Nie darzą się sympatią i nic ich ze sobą nie łączy, gdy rodzice postanawiają zaaranżować także ich ślub. Gdy udaje im się doprowadzić do zerwania przed rodziną, zakochują się w sobie. Jednak ojciec Saimy ma dla niej kolejnego kandydata na męża.

Nie przepadam za produkcjami indyjsko-zachodnimi, ale trafiają się perełki.
Przez pierwsze pół godziny nie byłam zbyt przekonana, ale kolejna godzina minęła nawet nie wiem kiedy. Nagle ta historia zrobiła się tak sympatyczna i wcale mi nie przeszkadzało, że przy tym była też za słodka i przewidywalna. Na finale śmiałam się do rozpuku - wejście Ameeta na słoniu i pogrążenie Ashola - Asshole'a były przezabawne!

Przede wszystkim serce skradł mi Sunil Malhotra. Daleko mu do typowego hiroła, ale Ameet był tak uroczo pierdołowaty i nieporadny, że ciężko byłoby go nie pokochać.
Podobały mi się jego rozmówki o miłości z Deepem, grając w kosza czy jak to potrafił zacząć obmacywać Saimę albo tańczyć na stole przed ich rodzicami, byle tylko nie dopuścić do ślubu.

Miło było zobaczyć Lisę Ray, najbardziej pamiętaną chyba z Water. Trochę zginęła obok cudnego Sunila, ale dzielnie dotrzymywała mu kroku.

Para Bobby - Ruby rozbrajająca. Zwłaszcza, gdy on wyskakiwał z okna, bo jego przyszła żona okazała się brzydulą z aparatem na zębach. :D A jednak miłość przyszła z czasem i nie miało znaczenia, że Ruby wyładniała. Uroczy duet Kala Penna i Purvy Bedi.

No i ten Asshole! Ubawiłam się setnie na widok kompromitującego go filmiku. Trzeba jednak przyznać, że zgodnie z przezwiskiem - kawał dupka. Dziwiłam się, że Saina chociaż raz mu nie przyłożyła. W momencie kolacji w restauracji co najmniej powinna go oblać wodą z dzbanka, który miała pod ręką. Co za bezczelny sukinsyn.

Jako że to film indyjsko-zachodni, bohaterowie tak naprawdę niewiele mieli wspólnego z Indiami (nazwałabym ich niemal w pełni zamerykanizowanymi Hindusami) i nawet mówili tylko po angielsku, piosenek brak. Zatem trailer do obejrzenia.


Naprawdę świetnie się ubawiłam. Było trochę humoru, sympatyczny duet Sunila i Lisy i aż szkoda, że film tak szybko się skończył. Miło odpocząć od bolly masali i maczetowych telugów właśnie z Ball & Chain.

Jung (1996)
Ram zostaje skazany na karę śmierci za kradzież złota z pociągu i zabicie ludzi, którzy próbowali go powstrzymać. Jego żona Sita oczekuje dziecka i obiecuje, że udowodni niewinność męża. Ich syn trafia pod opiekę policjanta Arjuna Saxeny, który nie pomógł jej mężowi podczas ucieczki, i jego brata Ajaya.

Oldskule (ale inne filmy też) dzielę na:
- klasyki, które po latach nadal wspomina się z rozrzewnieniem
- tak złe i nierealne, że aż fajne
- tak złe i nierealne, że obiecuję sobie, że nigdy więcej do nich nie wrócę
- zwykłe, które nie zostawiają po sobie jakichś wielkich wrażeń i zapominam o nich następnego dnia

Jung zalicza się do tej ostatniej kategorii. Sam wątek Rama, Sity i jego brata bliźniaka/sobowtóra/whatever, bo oczywiście nie powiedziano wprost z jakiej paki pojawił się drugi Aditya Pancholi, który mógł dokonać kradzieży złota, był całkiem ciekawy i powinien bardziej stać na głównym planie. A nie Arjun z żonką, którą policzkował, gdy tylko robiła coś nie po jego myśli, czy Ajay z tą idiotką Madhu. A tak jak zwykle miałam wrażenie, że nic nie zostało dostatecznie rozwinięte, bo skupiano się na głupotach - Madhu i jej idiotyzmy wiodą tu prym.

Z aktorów najbardziej podobał mi się Aditya Pancholi. Zresztą w ogóle uważam, że to jeden z najbardziej niedocenianych aktorów drugoplanowych z lat 90. Utalentowany i wszechstronny. Tutaj akurat w podwójnej roli. Z jednej strony Ram - niewinnie oskarżony i skazany na śmierć, a z drugiej Balli - bezwzględny bandzior.

Reszta nie zachwyca. Ani Mithun jako policjant ze swoimi górnolotnymi tekstami o prawie, sprawiedliwości i innych bzdetach, a przy tym policzkujący żonę, ani nawet Ajay chociaż miał kilka udanych scen. Zwłaszcza, gdy olewał i wrzucił Madhu do błota czy w różnych gimnastycznych konfiguracjach bił się ze złymi.

No i ta Rambha jako Madhu. Zgrzytałam zębami. Co za bezczelne, rozpieszczone i bezwstydne dziewuszysko! Wjeżdżając samochodem w błoto ubrudziła biedaków, nie chciała zjeść ich chleba, gdy dostała nauczkę, sama postanowiła oskarżyć Ajaya o gwałt w ramach zemsty, nagle się wielce zakochała i robiła mu jakieś fochy w sądzie.
Zawsze fajnie, gdy główni bohaterowie nie zakochują się od pierwszego wejrzenia i drą koty, ale czy ona przy tym musiała być taką kretynką?!
Ledwie zapomniałam o koszmarze Akashy z Romeo & Juliets, a tu wyrosła jej groźna konkurencja.

Muzyka przeszłaby niezauważona gdyby nie Deewana Deewana Yeh Dil. Od razu wpadła mi w ucho, bo rytmiczna, nie zanudzała jak reszta, ale też z tego powodu, że duet Nadeem - Shravan mocno zainspirował się piosenką Thillana Thillana A R Rahmana z filmu Muthu... :P Nawet sceneria piosenek się zgadza i stroje podobne. Zagadka rozwiązana skąd wśród słabych piosenek znalazła się jedna perełka wybijająca się ponad inne.
Ajayowi zdecydowanie nie do twarzy w żółtym. :D


Ajay ma bardziej udane role, w kategorii oldskuli film też ginie wśród wielu lepszych. Rambha też powinna odstraszać, koszmar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz