piątek, 1 lipca 2016

26. Podsumowanie: czerwiec 2016

Anamika (2008)
Jia Rao przez jeden dzień ma być asystentką biznesmena z Rajastanu, który przyjeżdża w interesach do Mumbaju. Okazuje się, że nie ma o tej pracy pojęcia: nie umie znaleźć właściwego pokoju hotelowego ani nawet zamówić śniadania. Vikramowi to jednak nie przeszkadza i następnego dnia proponuje jej małżeństwo. Jia zgadza się i razem wyjeżdżają do jego posiadłości Gajner.
Na miejscu okazuje się, że wszyscy porównują ją do jego zmarłej żony Anamiki, wszędzie widzi przedmioty do niej należące, a mąż nie poświęca jej tyle czasu i czułości, ile by chciała. W końcu zostaje oskarżony o zabójstwo żony...

Niby thriller, ale ani się nie bałam, ani nie przeżywałam akcji. Plusem jest fakt, że trwał tylko dwie godziny i jak na dosyć nijaki film, zleciał wyjątkowo szybko. Nie przewidziałam również tożsamości zabójcy Anamiki, typowałam Pratapa albo kuzyna, więc miałam chwilę zaskoczenia, chociaż niby było to oczywiste.
Ogólnie było mdło, bo produkcja nie zachwyca. Po propozycji ślubu po jednym dniu znajomości zostałam z miną Okej, ale co ja oglądam i skąd to się niby nagle wzięło?, sarkastyczne odzywki Pratapa doprowadzały mnie do bólu zębów, sztuczna twarz Koeny Mitry aż dawała po oczach, a między Minisshą i Dino tak bardzo nie było żadnej chemii, że przykro było patrzeć. Miałam wrażenie, że każdy aktor grał 'oddzielnie', nie było między nimi żadnych interakcji, uczuć, jakby nie było tam reżysera, który by to skorygował.

O grze aktorskiej chyba nie ma co mówić, bo była do bólu poprawna i nic poza tym.
Minissha z przerażoną miną, Dino znudzony, Gulshan Grover ironiczno-sarkastyczny, na sztucznej twarzy Koeny nie było widać nic, a finał w jej wykonaniu przerysowany do granic możliwości. W sumie zostałam zaskoczona, że to Malini za tym stała, a Koena z jedną miną i twarzą wykrzywioną grymasem. Czasami jestem straszną masochistką, że oglądam takie rzeczy. :P
Lubię Minisshę, Dino też od biedy przejdzie, ale z tych idiotycznych postaci nie było nawet co wyciągnąć. Z jednej strony Jia, która wychodzi za faceta, którego nie zna, daje się wywieźć na drugi koniec kraju i żebrze o uczucie, a z drugiej Vikram, który nadal nie pogodził się ze śmiercią Anamiki i dostaje furii, gdy tylko nowa żona próbuje się do niej upodobnić i zaskarbić sobie jego przychylność. Żeby jeszcze wydłużono okres ich poznawania się, pokazano jakiekolwiek ich czułości w Gajner, które nie kończyłyby się kłótnią. Nic nie było, więc nie było też chemii.

Muzycznie chyba najlepsze Saath (chociaż głos Anu Malika psuje całą piosenkę) i Aayo Re tylko za dużo tu Koeny.

Na jeden raz bez spoilerów jest całkiem zjadliwe, a po tym można spokojnie zapomnieć o tym dziele.

Victory (2009) - From hero to zero
Vijay Shekhawat od dzieciństwa marzy o zostaniu profesjonalnym krykiecistą, który będzie reprezentował Indie na arenie międzynarodowej. Miłość do tego sportu zaszczepił mu ukochany ojciec. Gdy myśli, że nigdy mu się to nie uda, zostaje zauważony przez trenera reprezentacji.
Rozpoczyna się jego marsz ku wielkiej karierze. Wiąże się z wpływowym agentem, podpisuje kontrakty reklamowe warte miliony, a przede wszystkim nie ma sobie równych na boisku. W pewnym momencie zapomina jednak o rodzinie i wartościach wyniesionych z domu - odwraca się od niego ojciec i cały kraj.
Czy powróci na szczyt i zrozumie własne błędy?

Victory to kolejny film ze sportem w tle (coby tylko Chak De! India, Lagaan, Dhan Dhana Dhan Goal, Okkadu wspomnieć) i kolejny, w którym niebagatelną rolę odgrywa indyjski sport narodowy - krykiet. Wstyd się przyznać, że nadal nie rozumiem reguł tej gry, ale myślę, że nie to było najważniejsze. W miejsce krykieta moglibyśmy wstawić dowolną dyscyplinę - historia wejścia na szczyt Vijaya i równie szybki upadek jest bardzo uniwersalna, w sumie tak właśnie wyobrażałam sobie podobne przypadki.

Vijay to typowy chłopak z małej indyjskiej miejscowości. Całe swoje życie poświęca krykietowi, w czym wspiera go ojciec, przyjaciółka z dzieciństwa i najbliżsi sąsiedzi. Wszyscy wiedzą o jego nieprzeciętnym talencie i gdy w końcu zostaje zauważony wszystko się zmienia. Odnosi sukcesy w reprezentacji, przeprowadza się do Mumbaju, kupuje apartament, jego twarz zdobi wszystkie billboardy w mieście, wolny czas spędza z kobietami i w klubach, a zły wpływ ma na niego Andy - osobisty agent. Klasyczny przykład sodówki.
Wkrótce zaczynają się pierwsze problemy - spadek formy, pogarda ze strony ojca i Nandini, a przede wszystkim nieleczona kontuzja, która doprowadza do konfliktu z Andym. Agent na pożegnanie mówi w mediach, że nie miał pojęcia o urazie i planowanej operacji, robi z siebie ofiarę i oskarża Viju o zdradę przed całym krajem. Vijay zostaje odsunięty od reprezentacji na pół roku. Dopiero wtedy zdaje sobie sprawę, że na włosku zawisła nie tylko jego kariera, ale też miłość ojca, Nandini i uznanie rodaków.

Vijay to bardzo ludzka postać. Z zaletami, ale też mnóstwem wad. Z jednej strony od dziecka wszystko poświęca swojej pasji, jest zdeterminowany, aby w końcu osiągnąć sukces. Nie dziwię się, że chłopak z Jaisalmer zachłysnął się tym, na co ciężko zapracował. Trzeba być naprawdę silnym psychicznie, żeby bez szoku przeskoczyć do statusu gwiazdy krykieta i bogactwa. Przede wszystkim popełnił błąd nie słuchając rad ojca, a bezgranicznie ufając Andy'emu, który jak to typowy agent sportowy myśli wyłącznie o pieniądzach i oskubaniu klienta. Właśnie od niego wychodziły kolejne propozycje kontraktów, sesji zdjęciowych i wyjść do klubu, nic dziwnego, że kasa zaszumiała mu w głowie, a na miejscu nie było nikogo, kto sprowadziłby go na ziemię.
Bardzo podobała mi się jego przemiana od momentu wylewu ojca, który odrzucił pomoc syna, tak jak on wcześniej jego. Vijay potrzebował czasu, aby odbić się od dna i było to dobrze zaznaczone. Choroba Rama, opieprz od Nandini, operacja w Australii, rehabilitacja i powolne odbudowywanie formy. Myślę, że w finale odkupił wszystkie swoje winy. Ta determinacja, by mimo urazu grać dalej i scena wybaczenia przez ojca też bardzo znacząca.

Szkoda, że Harman Baweja nie zrobił większej kariery, a jego filmy dołowały w box office. Pamiętam go jeszcze za czasów Love Story 2050 oraz What's Your Raashee? i nie uważam, żeby był aż tak mierny. Zupełnie mi nie przeszkadza, gra nieźle, a Vijay był jednak wymagającą postacią, jest nawet dosyć uroczy.
Naprawdę dobrze sobie poradził, a mój szczególny szacunek ma za przygotowanie fizyczne do tego filmu. Kręcenie scen samego grania, ciągłego odbijania kijem piłki, biegania musiało być wyjątkowo wyczerpujące i męczące.

Rólka Amrity Rao to typowe dziewczę zakochane w głównym bohaterze, który nie zauważa jej miłości. Trzeba jednak przyznać, że Nandini była wyjątkowo wytrwała w czekaniu podczas jego największych sukcesów, potrafiła przemówić mu do rozumu, ale też okazać wielkie serce, gdy to ona zajmowała się Viju po jego operacji. Błyskawiczna miłość w wykonaniu Vijaya w Australii była trochę śmieszna, ale lepiej później niż wcale.
Sama Amrita niczym się nie wyróżniła, bo i jej bohaterka to do bólu dobra i uczynna dziewczyna bez skazy. W sumie jej rola ograniczyła się do zapewniania Vijaya o jego talencie, opieprzania i kibicowania przed telewizorem.

Brawa za to dla Anupama Khera, bo on z każdego swojego bohatera tworzy perełkę. Ram to wspaniały ojciec przez całe życie wspierający syna i jego pasję. Jakim więc ciosem musiał być dla niego upadek Vijaya, że doprowadził go do choroby, a przede wszystkim nie chciał mu wybaczyć dopóki nie naprawi wszystkich błędów. Szkoda takiego finału, powinien żyć i cieszyć się prawdziwą przemianą i sukcesami syna.

Film o krykiecie, więc tego sportu miałam pod dostatek. Nie dało się od niego uciec skoro cała oś kręciła się wokół marzeń Vijaya o grze dla reprezentacji i późniejszego ich spełniania. Dla laików nierozumiejących zasad gry seans może być nużący, ale szczerze mówiąc to oglądałam z zainteresowaniem, długie sekwencje gry mnie nie nudziły. Zawsze to coś nowego i ciągle liczyłam, że w końcu załapię o co w tym chodzi, ale niestety. :P

Całe szczęście twórcy nie zaserwowali typowych piosenek z układami choreograficznymi i dobrze. Nie pasowałyby do sportowego filmu. Pojawiały się jedynie w tle i były o krykiecie, walce, pieniądzach, gdy Vijay zatracił się w nowej rzeczywistości albo tytułowym zwycięstwie.
Najbardziej podobało mi się smutne Aisa Toh Socha Na Tha z równie przygnębionym i załamanym Vijayem i Tu Ne Re - jedyna miłosna piosenka głównych bohaterów. Ten moment z trafieniem go lodami prosto w twarz. :D


Może odrobinę za długi i potrzebował czasu na rozkręcenie, ale naprawdę mi się podobało. Nic odkrywczego i to na dodatek z zazwyczaj niestrawnym w większych ilościach krykietem, ale się obronił. Zwłaszcza duetem Harmana z Anupamem oraz przedstawieniem drogi na szczyt i szybkiego upadku sportowca.
I serduszko dla Harmana, bo zasłużył! <3