Yaaradi Nee Mohini (2008) - 'Kim jesteś, piękna kobieto?' (no czyż można piękniej zatytułować film?)
Vasu pochodzi ze średnio zamożnej rodziny, mieszka jedynie z ojcem. Ma
wielki problem ze znalezieniem pracy, a ojciec powoli traci cierpliwość,
gdy po raz kolejny widzi pijanego syna, który prosi go o pieniądze.
Vasu idzie na kolejną rozmowę kwalifikacyjną jednak nic nie idzie tak
jak powinno. Jego dokumenty lądują w błocie, a on sam zostaje ochlapany
przez samochód. Wydaje się, że nie może być gorzej, gdy spostrzega twarz
dziewczyny wychylającej się przez samochodową szybę i wystawiającą ją w
kierunku deszczu. Vasu zakochuje się od pierwszego wejrzenia i
postanawia aplikować do firmy, w której szefem jest Keerthi.
To
jednak tylko wierzchołek góry lodowej, który pęka po śmierci ojca i
wiadomości, że Keerthi jest już obiecana jego przyjacielowi...
Pierwsza część nie zwiastowała dobrego filmu. Keerthi irytowała mnie
niezmiernie swoją nieprzejednaną postawą ostrej szefowej, która za nic
miała uczucia Vasu i jego ojca, a on wpatrywał się w nią z miną zbitego
psiaka. Jakież było moje zaskoczenie zwrotem akcji w postaci śmierci
jego ojca, ale gdy Cheenu zaczął go namawiać do wyjazdu na wieś, gdzie
będzie mógł zapomnieć o przykrych wydarzeniach i uczestniczyć w jego
ślubie, no to było wiadomo, kto jest tą wybranką. Pozostawało tylko
pytanie jak szybko Keerthi odwzajemni uczucie i w jaki sposób nie
dojdzie do ślubu.
W międzyczasie dostałam naprawdę dobrą drugą
połowę, bo była taka prosta, niewymuszona i szczera jak miłość Vasu do
Keerthi. Może ciągnęła się trochę za długo, te podchody i uświadomienie
sobie uczuć Keerthi były przeciągane, ale nie zmienia to faktu, że
oglądało mi się bardzo przyjemnie.
Lubię takie historie i zawsze
podziwiam jak bardzo Hindusi są przywiązani do swojej tradycji i daniu
komuś słowa. Na koniec przecież nie było żadnych przeszkód dla związku
Vasu i Keerthi, a jednak Vasu uważał, że nie może zrobić czegoś takiego
nowo pozyskanej rodzinie czy przyjacielowi i do końca chciał poświęcić
swoją miłość w imię wyższych ideałów.
Podobało mi się również, że
końcówka nie była przesłodzona. Po pół roku rodzina zjechała się do
domu Vasu, ale jednak dziadek nadal nie potrafił pogodzić się z tym, co
się stało i nie wybaczył Vasu, chociaż nie zabraniał tego reszcie. Nie
zakończono też tego przeciąganą sceną kiczowatego ślubu, ale krótkim
urywkiem, gdy są już szczęśliwym małżeństwem. Plus, że twórcy nie poszli
w typowy banał.
Po pierwsze: Dhanush, WOW! Widziałam z nim
wcześniej tylko dwa filmy (Thiruvilaiyaadal Aarambam i Aadukalam), które
mnie absolutnie nie powaliły i jego osoba przeszła mi niezauważona, a
tu szczęka na podłodze.
Vasu to nie była żadna skomplikowana postać,
wręcz przeciwnie, młody zagubiony chłopak, nieszczęśliwie zakochany w
dziewczynie, która nie odwzajemnia jego uczuć i zrozpaczony po śmierci
ojca. Niby nie było tu w ogóle nic do grania, a ja byłam zauroczona już
od sceny kłótni z ojcem. Wystarczyło jedno zakochane spojrzenie na
Keerthi czy speszone na zaloty Poojy, a ja byłam kupiona od początku do
końca.
Jestem naprawdę pod wrażeniem, że Dhanush tyle wyciągnął ze zwykłego Vasu. Świetna rola. Zacznę mu się baczniej przyglądać.
A postaci Keerthi w ogóle nie mogę rozgryźć. To jaka ona była naprawdę?
Taka ostra i nieprzejednana jako szefowa w pierwszej części czy
uwiązana tradycji i woli rodziny w drugiej? Chyba się z nią zgodzę, że
postawa w pracy to tylko maska, ucieczka od domu. Najlepiej pokazuje to
chyba scena upicia się w barze, rzygania na Vasu i kuszenia go w pokoju
hotelowym. Poznanie Vasu i jego miłość do niej to najlepsze, co mogło
jej się trafić.
Nayantarę niby widziałam w kilku filmach, ale nie
zakodowałam na dłużej, bo zdecydowanie nie jest to wybitna aktorka.
Tutaj bardziej irytowało mnie niezdecydowanie jej bohaterki, bo ona sama
mi nie przeszkadzała. Piękna kobieta, niezła aktorka tylko miała
niewiele do grania i po prostu ginęła obok genialnego Dhanusha.
Muzycznie cudownie wprowadza w klimat Engeyo Partha z pierwszego
spotkania Vasu i Keerthi. Pierwsze słowa i wiedziałam, że śpiewa Udit, a
Udit i tamilski to kosmiczne połączenie, gdy milion razy słuchało się
jego hindi w Main Yahaan Hoon z Veer Zaary. :)
Jest jednak idealny do takich spokojnych, romantycznych utworów.
Palakattu Pakathile jako wyobrażenie Poojy o nocy poślubnej było
przezabawne.
Mnie jednak najbardziej zachwyciło Vennmegam z Vasu
zmuszonym w imieniu Cheenu zaśpiewać z miłości dla Keerthi. Tekst
piosenki jest przepiękny, cała esencja uczucia Vasu, a moment, gdy ta
przerażona wtula się w niego, bojąc się grzmotu, jest absolutnie
cudowny.
To ile się napisałam mówi wszystko, a to pewnie i tak nie wszystko.
Bardzo mi się podobało. Ogólnie film miał kilka słabych momentów, na początku nie byłam do niego przekonana, ale cudownie się zaskoczyłam.
Niestety nie widziałam oryginału telugu, wprowadzono zapewne sporo zmian, ale cieszę się, że zaczęłam właśnie od Yaaradi Nee Mohini. To naprawdę piękna historia miłosna, a Dhanush skradł moje serce.
Rajjo od lat sprzeciwia się
niesprawiedliwości i przemocy wobec kobiet, tworząc dla nich
schronienie. Jej przeciwniczką jest Sumitra Devi, dla której o wiele
ważniejsze są jej polityczne aspiracje.
Po temacie uciemiężanych
indyjskich kobiet i różowego gangu, który stoi na straży ich praw
spodziewałam się o wiele więcej. Sama nie wiem czego zabrakło. Chyba
lepszego scenariusza, bo jakaś taka miałka była ta historia. Zleciało
szybko, ale nie wczułam się zbytnio w wydarzenia i nie kibicowałam drugoplanowym bohaterkom z gangu poprawienia ich losu.
Jedyne, co nie zawiodło to aktorstwo głównych pań. Niemożliwe, że
Madhuri i Juhi dopiero w 2014 roku spotkały się po raz pierwszy na
planie! W latach 90' były niekwestionowanymi królowymi, to moje ulubione
aktorki w tym okresie. Czytałam, że mogło się to spełnić w 1997 roku
wraz z Dil To Pagal Hai, ale Juhi odrzuciła rolę Nishy ze względu na
rywalizację obu pań.
Całe szczęście, że udało się doprowadzić do ich spotkania.
Madhuri była absolutnie zachwycająca, ale w jej temacie nie jestem ani trochę obiektywna. :)
Nie widziałam jej jeszcze w tak poważnej i wymagającej roli, a widok
jak pierze facetów - bezcenny! Wystarczyło, że się tylko pojawiła i nikt
obok niej nie istniał. Mimo upływu czasu i jej wieku tak samo
naturalnie piękna jak 25 lat temu w Dil. Pełen zachwyt.
Oby tylko znów nie rezygnowała z grania. Bollywood po jej przerwie po Devdasie i kolejnej po Aaja Nachle był taki pusty.
Kolejne pochwały dla Juhi za jej czarny charakter, chyba pierwszy w
karierze. Ciężko się przestawić po jej oldskulowych wcieleniach chociaż
oczywiście pamiętam dojrzałe 3 Deewarein czy My brother... Nikhil z
ostatnich lat.
Zgryźliwa, chłodna, wyrachowana z przebiegłym
uśmieszkiem na twarzy. Zmiana totalna od jej wiecznie wesołych i
uśmiechniętych bohaterek. Sumitra to niezła suka, spotkał ją zasłużony
los chociaż i tak jej się upiekło, bo myślałam, że Rajjo ją zabije.
No i wydawałoby się, że głównym złym całej historii powinien być
mężczyzna, a tu przeciwko kobietom występuje kobieta. To ciekawy zabieg i
ukazanie różnicy między Rajjo i Sumitrą.
Dla jednej najważniejsze
jest dobro kobiet i nauka dzieci (jej łzy, gdy znalazły się fundusze na
szkołę dla dziewcząt!), dla drugiej dobro tylko i wyłącznie własne oraz
wygórowane marzenia o karierze politycznej, władzy.
Muzyka była
totalnie nijaka i dla mnie zbędna w tej historii. Była chyba tylko po to
żeby dać potańczyć Madhuri. Mogłaby tylko lecieć w tle i nic by na tym
nie straciła. Do posłuchania Rang Se Hui.
Jukebox:
Po historii spodziewałam się o wiele więcej, więc jeśli za coś mam
polecić to zdecydowanie warto dla znakomitego aktorstwa Madhuri i Juhi, a
także ważnej tematyki dla indyjskich kobiet.
Jolly to początkujący prawnik, chcący zrobić
karierę w Delhi. Jest jednym z obserwatorów sprawy chłopaka pochodzącego
z bogatej i wpływowej rodziny, który po pijaku przyczynił się do
wypadku samochodowego, w którym ginie pięć osób, a on sam ucieka z jego
miejsca. Broni go Rajpal - najlepszy z prawników, który nigdy nie
przegrywa. Sprawa wydaje się być zakończona, gdy Jolly odkrywa nowe
dowody i składa pozew o jej ponowne rozpatrzenie.
Niby to tylko dwie godziny,
a dłużyło mi się niezmiernie. Brakowało mi jakiegoś spektakularnego
zwrotu akcji, a przede wszystkim bardziej dosadnej rywalizacji między
Jollym a Rajpalem. Sceny rozprawy też nie trzymały w napięciu, bo
wiadomo, że ten nieopierzony młokos (chociaż nie widać tego po samym
wyglądzie Arshada :P) i tak pokona doświadczonego i nieuczciwego
adwokata. Zero zaskoczenia.
Plus dla Arshada, bo w końcu nie robił z siebie kretyna. Dobra,
wyważona rola, w której mógł się wykazać. Powinien częściej przyjmować
takie wyzwania, bo mowa końcowa w jego wykonaniu wypadła rewelacyjnie.
Boman niczym nie zaskoczył, bo dla niego tacy Rajpale to chleb
powszedni do grania. Chociaż ta scena kłótni z sędzią, gdy wyjątkowo
mocno i głośno nie zgadzał się z jego zdaniem i nie chciał usiąść -
świetna!
Moje ukochane stwierdzenie ze wszystkich notek: Amrity mogłoby w tym filmie nie być. :D
Sandhya była totalnie zbędna. Trochę potańczyła, poświeciła ładną
buzią, raz próbowała przemówić Jolly'emu do rozsądku i to by było na
tyle. A do tego tak irytująca, że szukałam już czegoś twardego żeby jej
przyłożyć.
W ogóle ja dopiero w czasie oglądania i spoglądania na
nią zdałam sobie sprawę, że od Main Hoon Na minęło 11 lat! Boże, gdzie
te czasy...
Muzyka, o dziwo, całkiem niezła. Zwłaszcza Ajnabi i
Daru Peeke Nachna, które już zaczęłam wałkować. Szybko się wkręca i
refren nie chce puścić.
Jak zwykle: temat ciekawy chociaż wałkowany dużo wcześniej w innych
filmach, ale realizacja i scenariusz kuleją. Całe szczęście krótki i po
godzinie się rozkręca, więc nie zanudziłam się aż tak bardzo.
Warto
też spojrzeć przychylniejszym okiem na Arshada. Gdy się nie wygłupia to
całkiem sensowny aktor, ale brakuje dla niego ról.
Satya oznajmia rodzicom, że rzuca
studia i wyjeżdża szukać pracy do Hyderabadu. Na miejscu poznaje Vidyę,
nauczycielkę w przedszkolu, która w przeciwieństwie do niego jest
zafascynowana studenckim życiem, ale studiowania zakazuje jej rodzina.
Mimo że Satya unika wszystkiego, co jest związane ze studiowaniem i tak
zostaje wmieszany w porachunki z liderem studentów w college'u. Co
wydarzyło się w Vizag, że Satya porzucił dotychczasowe życie?
Wynudziłam się niepomiernie. Temat skopany po całości. Niby wszystko
zrobione na cacy, a jednak pauzowałam, kiedy tylko się dało i nic mi nie
zagrało. Ani historia potraktowana chyba trochę w zbyt lekkim stylu
jako typowa masala, ani para Satya - Vidya, ani muzyka, ani
wytłumaczenie, co stało się w przeszłości Satyi, no nic. NIC mi po tym
filmie nie zostało. Dziś rano kończyłam ostatnie 40 minut, a nie
pamiętałam, co działo się wczoraj w dwóch początkowych godzinach.
Naprawdę nie mam nic konstruktywnego do napisania, bo zacznę się
rozwodzić jak strasznie irytująca w swojej paplaninie była Karthika jako
Vidya (jakim cudem ona była nauczycielką w przedszkolu skoro nie
skończyła college'u?!, a rozkaz, aby dzieci szły za nią, a nie przed nią
żeby mogła ich pilnować to zgroza) albo jak denne były żarty wujka
Satyi o nieumiejętności gotowania kobiety w domu. No i jakim sposobem
Satya wykpił się od odpowiedzialności spowodowania wypadku, w którym
zginął Bujji? Pytania się mnożą, a odpowiedzi brak.
Jedyny
niewielki plus to Naga Chaitanya w swojej debiutanckiej roli chociaż też
mam sporo zastrzeżeń. Czasami wyglądał na ekranie tak pewnie jakby to
była jego setna, a nie pierwsza rola, a czasami miałam wrażenie jakby
miał kij w tyłku.
Ma dosyć specyficzną urodę, nie każdemu się
spodoba, ale im dalej w film, tym coraz lepiej. On jako jedyny ratował
tą produkcję i dzięki niemu to skończyłam. A jedyne sceny, w których w
pełni go kupowałam to, o dziwo, sceny bijatyk, co raczej nie wystawia mu
dobrej laurki skoro nie chwalę go za jakiekolwiek inne. Podobała mi się
wtedy jego stanowczość i błysk w oku.
Jedyna piosenka, która w
jakikolwiek sposób wpadła mi w ucho to Bad Bad Boy i mogę skończyć
znęcanie się nad Joshem, bo naprawdę nic innego nie pamiętam.
Chanti lubi stawać w obronie słabszych i kobiet do czego zawsze używa pięści. Jest ulubieńcem wujka, ale ojciec nie jest dla niego tak pobłażliwy. Gdy ma dojść do zaręczyn jego siostry, rozprawia się ze sługusami Umapathiego, który od 20 lat szuka zemsty na Rama Krishnie. Chanti zostaje wyrzucony przez ojca z domu.
Dłużyzny i przeciąganie. Nie wciągnęła mnie ta historia. Za późno twórcy przypomnieli sobie, że w końcu dość piosenek i trzeba się wziąć za akcję, którą upchnęli w ostatnich 30 minutach, kiedy ja już ziewałam i czekałam na koniec.
Za to, o dziwo, chyba po raz pierwszy raz w telugu podobały mi się komediowe wstawki! Wątek z Nanim - mechanikiem samochodowym, który przed oddaniem auta właścicielowi najpierw musiał rozbić kokos w ramach błogosławieństwa, a który nigdy nie mógł trafić do celu, był naprawdę zabawny. Zwłaszcza, gdy jeden z klientów był bardzo przywiązany do samochodu ze względu na syna, kokos trafia w reflektor, a on Trafiłeś w oko mojego syna! :D
Śmieszna była też scena, gdy Bhanu siedziała pod warsztatem by Chanti w końcu ją przyjął i zaczepiają ją mężczyźni w nadziei na coś więcej. Ona wysyła ich do Chantiego jako swojego 'alfonsa' i każe z nim rozmawiać. Otwiera Nani i wychodzi cały komizm sytuacyjny, gdy myśli, że chcą kupić samochód, a nie dziewczynę. :D
Ravi Teja jest chyba za stary na takie role, ale w sumie był całkiem uroczy zwłaszcza w scenach, gdy Chanti musiał poradzić sobie z pijaną Bhanu i jej duchem. Szlachetny do bólu, oddany rodzinie do bólu, a wrogów też lał do bólu. ;)
Heroina jak zwykle zmarginalizowana do minimum, a jej udział ograniczał się tylko do piosenek. Szkoda Anushki Shetty na takie słabe role, to dobra aktorka.
Muzyki tyle, że w pewnym momencie chciałam przewijać, co mi się nigdy nie zdarza. Za dużo, pod koniec miałam przesyt, a do tego były po prostu średnie i zlały się w jedno.
Składam jednak ukłon tłumaczowi, który z ich tekstów stworzył małe perełki, a ja zaśmiewałam się z jego inwencji. Grzeczne to one nie były, a rym bomba - trąba był booooski! :D
Do posłuchania Thella Cheera Ok. Jedyna naprawdę wpadająca w ucho z fajnym układem choreograficznym, a na deser głos Sukhwindera w telugu! Już po sekundzie wiedziałam, że to on, nikt nie ma tak charakterystycznego głosu, ale mimo wszystko Sukhwinder w telugu to prawie takie samo zaskoczenie jak Udit w telugu. :)
Średnie to było, nawet bardzo. Na początku całkiem nieźle się bawiłam, bo Nani był przezabawny, a im dalej tym gorzej. Oczywiście uczucie Chantiego i Bhanu rozwinięte tylko w piosenkach, które spychają na dalszy plan główny wątek, a Umapathi tak zły i przerażający, że aż w ogóle.
Jutro nie będę nawet pamiętać o czym to było i to mówi wszystko.
Jak to jedna noc w życiu Lokesha Duggala zmienia jego życie.
Nic więcej o fabule nie napiszę, bo nadal nie ogarnęłam, o co tam tak naprawdę chodziło. :P
Przede wszystkim zamierzałam zacząć tą notkę słowami: CHRYSTE, CO ZA ŻENADA! To było straszne, jakiś jeden wielki zlepek niepasujących do siebie scen.
Podsumujmy, co otrzymałam:
- Lokesha, który chce każdej pannie dobrać się do majtek,
- gejowski pokaz mody,
- sikanie do drinków,
- nagrywanie tego,
- oglądanie ludzi, którzy to niby pili i im to smakowało,
- jakiegoś kretyńskiego bandziora, który obchodził urodziny, a jego szajka śpiewała mu równie kretyńską piosenkę (o czym nie wiem, bo nie było tłumaczenia),
- kolejnego kretyna fajtłapę, który rozwoził jedzenie na wynos i był zakochany w swoim motorze (Nunnuś i Guggu! :D)
- Nunnuś odgryzał ludziom uszy, powtarzam, ODGRYZAŁ USZY!
- sikanie na bandziora i jego szajkę za karę, bo próbował dobrać się do Laviny (co twórcy mają z tym sikaniem?)
- VIVEK W KAJDANKACH! <3 :D
- Vivek w różowych majtkach z wizerunkiem byka
- jak kretyński bandzior przeżył tyle strzałów?
Całe szczęście nie przedłużano sztucznie tej męki piosenkami. Były chyba ledwie cztery i oczywiście tak słabe jak film. Jedyne warte posłuchania Jugaad w rytmach punjabi i z głosem Sukhwindera.
Przede wszystkim sam pomysł na fabułę filmu toczącą się jednej nocy i sprawa korupcji polityków w tle mogła być naprawdę niezła tylko dlaczego zrobiono z tego tak gównianą komedię czy co-to-tam-w-ogóle-było? Pierwsze pół godziny z tym sikaniem do drinków było tak żenujące, że aż się zastanawiam jak bardzo musiał być zdesperowany Vivek żeby grać w czymś takim. Przecież ma na koncie naprawdę dobre role w Kisnie i Rakht Charitra, a na co dzień gra takie szmiry.
Żal jego i Malliki, aż szkoda było patrzeć.
Omijać szerokim łukiem!
Aby dostać majątek zapisany po ojcu w
spadku, Virendra Pratap Singh musi odbyć służbę w akademii dla
żołnierzy. Obiecuje sobie jednak, że zrobi wszystko, aby jak najszybciej
go stamtąd wyrzucono. W akademii rządzi despotyczny major Jasbir Singh
Rana, który żyje według własnych zasad i oczekuje tego samego od swoich
kadetów. Szczególną uwagę poświęca nieposłusznemu Veeru. On próbuje
różnych sztuczek żeby uciec z akademii. Podczas jednej z nich poznaje
Nishę i robi wszystko, aby nie dopuścić do jej ślubu z synem Bihariego, z
którym brat Nishy jest w zmowie.
Już dawno się tak nie nudziłam
na końcówce. Ile trwało to ostateczne odbicie Nishy? Myślałam, że się
nigdy nie skończy. Zdecydowanie za bardzo przeciągnięte, w ogóle sam
film skróciłabym o dobre pół godziny, bo ma nieznośne przestoje.
Mój główny zarzut to pomieszanie-poplątanie filmu. Z jednej strony major
Rana, jego zasady i funkcjonowanie akademii. Tu fajnym przeciwieństwem
jest Veeru, który na początku ma wszystko gdzieś i chce jak najszybciej
uciec. Dałabym więcej scen jego przytemperowania, a nie bratania się z
panią doktor w szpitalu, która okazuje się żoną majora. Za szybko
następuje Wielka Przyjaźń Rany i Veeru, którzy nagle stają się dla
siebie jak ojciec i syn.
Początki znajomości Veeru i Nishy były
idiotyczne! Która wariatka wozi faceta w bagażniku i nie troszczy się,
że może go zabić? Tutaj też za szybko następuje Wielka Miłość. Nisha na
początku go nienawidzi i tak samo błyskawicznie kocha go do grobowej
deski, a w międzyczasie jeszcze walka z jej bratem, który chce ją wydać
za innego.
Twórcy powinni bardziej skupić się na jednym wątku, bo mam wrażenie, że nic nie zostało dostatecznie rozwinięte.
Chociaż ta scena, gdy Veeru w garderobie podgląda ją, gdy zakłada pończochy bardzo ładnie nakręcona i mocno sugestywna. :>
No i największy idiotyzm. Ściganie samochodu Rany i Veeru przez
helikopter i późniejsza operacja majora. Veeru obserwuje jak wyciągają
mu kulkę z piersi przez telewizorek (miałam wrażenie deja vu z Guddu!
Tam też była operacja na żywo guza mózgu. :D), nagłe zatrzymanie akcji
serca, lekarze robią na odwal się cztery razy defibrylację i orzekają,
że nie żyje. Ale Veeru ma takie moce, że potrafi wskrzesić umarlaka i
Rana ożywa dzięki potędze jego słowa. :D Uśmiałam się niesamowicie. Kocham oldskule, no ale chociaż trochę
realizmu! Najciekawsze, że pamiętam film z Ajayem, który też
zmartwychwstał po takiej płomiennej przemowie, bodajże matki.
Dawno
też nie rzygałam tęczą jak słuchając tutaj tych moralizatorskich gadek
majora o armii, ojczyźnie, odwadze i do czego ci ludzie są zdolni. Można
raz, ale nie przez cały film!
Amitabh niby dobry, ale do bólu
przerysowany. Na dłuższą metę ideały i przemówienia o wyższości armii
majora nad wszystkim innym były nie do zdzierżenia. Sympatyczna za to
była Nafisa Ali w roli Priyi, jego żony. Zwłaszcza w scenach z Veeru i
jak zaczęła traktować go jako syna, która sama przed laty straciła. I
czy tylko ja miałam wrażenie, że miała dubbing?
Miło zaskoczył Ajay,
w takich rolach go lubię. Na amantów się nie nadaje, ale sceny Veeru z
Nishą były całkiem udane, choć w pewnym momencie nie mieli ich zbyt
wiele. A niby gdzie rozwinęła się ta ich miłość to nadal zagadka.
Miło było znów zobaczyć Sonali Bendre, niezapomniana Lily z Duplicate!
Nisha zapowiadała się na dziewczynę z pazurkami, a okazało się, że
oczywiście Sonali nie miała się w czym wykazać, bo w porównaniu do panów
było jej niewiele. Niemniej, śliczna, stworzyła z Ajayem całkiem
sympatyczną parę, ale potencjał niewykorzystany.
Jedynym naprawdę
mocnym plusem była muzyka. Kiepska była tylko ta z powracającym do
zdrowia Veeru na poligonie po pobiciu przez Shankara, ale Sona Sona,
Pyaar Kiya To Nibhana czy Akeli Na Bazaar Jaya Karo naprawdę udane. Nie
przeszkadzały mi i dobrze się słuchało. Moim faworytem pozostaje Pyaar
Karna Hai z Veeru i Nishą walczącymi o bycie razem przed jej bratem.
Muszę też wspomnieć o tym instrumentalu, bo jest cudny! Przez cały film
miałam nadzieję, że pojawi się jako cała piosenka, ale płonne nadzieje.
Za długie i za dużo idiotyzmów, co przesłoniło dobry scenariusz, ale
słabe wykonanie. Warto dla samych aktorów i muzyki, ale potrzeba sporo
samozaparcia. Ja miałam już dość w połowie. :)