sobota, 3 grudnia 2016

31. Podsumowanie: listopad 2016

Rachcha (2012)
Życie Raja (Ram Charan) wypełnia zakładanie się. Gdy jego rywal nie może przeboleć porażki, proponuje mu kolejny zakład. Jeśli sprawi, że córka gangstera Bellary'ego (Mukesh Rishi) - Chaitra (Tamanna) wyzna mu miłość, wygra pieniądze potrzebne na operację jego ojca. Raj nie spodziewa się, że dziewczyna i jej ojciec są związani z wydarzeniami z przeszłości, w której zginęli jego rodzice.

Ten film chodził za mną już od czasów premiery. Zainteresowałam się nim, bo mocno złapała mnie piosenka Vaana Vaana, a wiadomo jak bardzo kocham wszelkie deszczowe teledyski, samego Ram Charana też. :)
Nie miałam zbyt dużych oczekiwań. Chciałam telugowej jatki i boskiego Ram Charana - dostałam tego aż w nadmiarze. Z całą resztą było średniawo, acz do przełknięcia.

Ogólnie cieszę się, że fabuła nie poszła w stereotypowym kierunku. Wiedziałam, że Chaitra okaże się Ammu, ale spodziewałam się, że zakład będzie na serio i dziewczyna będzie miała focha, że tak się nią zabawił, a tu nie. Mocno mnie zaskoczyło, że Chaitra to wszystko wymyśliła, a James nie okazał się typowym gogusiem, co to się będzie mścił, bo przegrał jakiś idiotyczny zakład.

Fabuła była zręcznie skonstruowana, ale sporo rzeczy szwankowało. Niezmiernie irytowało mnie pojawianie się co rusz kolejnych telugowych panów rozśmieszaczy w występach specjalnych, którzy tak naprawdę nie wnosili nic do tej historii, a zamiast śmieszyć jak zwykle mnie irytowali. Po co w ogóle Telugom te kretyńskie pseudo komediowe wstawki? Nigdy nie zrozumiem indyjskiego poczucia humoru.

Żałowałam również, że Raj i Chaitra nie dostali porządnej historii miłosnej. Te jego trzy kroki do zdobycia jej miłości (wręczenie jej liściku przy ochroniarzach, wejście do domu i porwanie na jeden dzień) były nawet urocze, ale służyły tylko temu, aby dodać jeszcze jedną scenę akcji i bicia tabunu ochroniarzy - głąbów. Nie mieli nawet zwykłych dialogów. Jak już rozmawiali to tylko przekomarzając się i kłócąc. Wszystko zastępowały piosenki, a tego szczerze nie znoszę. Jedyna ładna ich wspólna scena to chyba ta, w której Raj zbiera dla niej białe lilie, a potem gdy oboje zdają sobie sprawę, kim naprawdę dla siebie są. Szkoda, że tak udanie dobrany wizualnie duet nie został dostatecznie wykorzystany.

Niewątpliwym plusem jest oczywiście Ram Charan. Pamiętam go jeszcze z debiutanckiej Chiruthy, a potem Magadheery i już wtedy czułam to coś. Szkoda go na takie gnioty jak Orange (nadal wspominam to jako jeden z największych filmowych koszmarów) i Zanjeer, ale ogólnie daje sobie świetnie radę. Rewelacyjnie się bije, ma urok amanta, a na dodatek fenomenalnie tańczy - wypisz, wymaluj idealny telugowy hiroł. Tutaj nie dano mu zbyt wiele szans do romansowania, ale w całej reszcie patrzyłam na niego z wielką przyjemnością.
Raj nie jest wymagającym bohaterem do zagrania, ale Ram Charan daje mu swój charakterystyczny rys. Trudno mu nie kibicować, gdy walczy o pieniądze na uratowanie ojca, znosi pyskatą Chaitrę, a w finale rozprawia się z winnymi śmierci rodziców.
Na Ram Charana mogę patrzeć zawsze i wszędzie. Oby jeszcze wielu udanych ról i filmów w jego wykonaniu, bo ma potencjał, żeby stać się jeszcze lepszym aktorem.

Lubię Tamannę, ale nie w tak mało wymagających rolach. Na początku pyskata Chaitra mnie irytowała, miała niezłe momenty jak chociażby ten przy zbieraniu lilii i po jej odbiciu przez ludzi 'ojca', ale to zdecydowanie za mało, ginęła przy charyzmatycznym Ram Charanie. Fajnie za to uzupełniali się w piosenkach. Chemia była tylko szkoda, że niewykorzystana.

Mukesh Rishi jako naczelny villain mnie już chyba niczym nie zaskoczy. Strasznie wtórny był jego Bellary, nic nowego w jego wykonaniu. Tak to jest jak daje się zaszufladkować w jednym typie bohaterów. Ale jego skończenie bez ręki w finale wyjątkowo drastyczne.
Panów rozśmieszaczy przemilczam. Po co stracić na nich czas? Naprawdę zamiast nich nie można byłoby rozbudować wątku miłosnego Raja i Chaitry?

Zastrzeżeń za to nie mam do muzyki. Po drugim przesłuchaniu spodobała mi się jeszcze bardziej.
Świetna tytułowa z występem specjalnym Lisy Haydon, Dillaku Dillaku (Czy tylko mnie śmieszyły te pelerynki Ram Charana? Zwłaszcza czerwona przywiodła mi na myśl Spidermena :D), Singareni Undi (Te częstochowskie rymy cherry - worry :D), romantyczne Oka Paadam (Już wiem z czym kojarzy mi się ta melodia. Nie brzmi trochę jak Poyum Poyum z Settai?) i moje ukochane deszczowe Vaana Vaana (Ależ Ram Charan tam wygląda <3).
Naprawdę udany soundtrack, wyjątkowo wszystko mi się podobało.


Jukebox wraz z teledyskami:


Film zdecydowanie podciągnął Ram Charan (Jak się bije! Jak tańczy! Jak patrzy z mordem w oczach! <3) i świetna muzyka. Dopracowałabym bardziej fabułę, wywaliła panów rozśmieszaczy, rozbudowała wątek miłosny i byłby film idealny. Chyba stęskniłam się za porządnymi maczetowymi telugami, bo mimo kilku irytujących rzeczy i tak seans uznaję za udany.

Welcome To Sajjanpur (2008)
Mahadev (Shreyas Talpade) to mieszkaniec wsi Sajjanpur. Jest wykształcony, ale w mieście po skończeniu college'u nie znalazł żadnej pracy. Służy zatem niepiśmiennym wieśniakom. Otwiera swój stragan w centrum wsi i za opłatę pisze i czyta pisma oraz listy mieszkańców. Poznajemy jego koleżankę z czasów szkolnych Kamlę (Amrita Rao), która od czterech lat nie widziała swojego męża pracującego w Mumbaju, miłość wdowy i lekarza oraz bój lokalnego postrachu z eunuchem o przewodnictwo w Sajjanpur.

Trochę źle mi się ten film oglądało, bo nie miałam zbyt dużo czasu, zaliczałam go po kawałku, a zdecydowanie najlepiej byłoby zasiąść do niego za jednym zamachem. Uciekło mi trochę szczegółów, ale przyznam, że to był naprawdę sympatyczny seans. To taka ciepła historia, zżyłam się z jej bohaterami i w pewnym momencie poczułam jak mieszkanka Sajjanpur, którą również dotyczą wszystkie problemy wsi.

Welcome To Sajjanpur zachwyca przede wszystkim swoją prostotą. Opowiada o zwykłych mieszkańcach, którzy nie potrafią pisać ani czytać i zmagają się z własnymi problemami oraz Mahadevie, który swoją umiejętnością pomaga im w codziennym funkcjonowaniu. Jego ubogi stolik, krzesło i atrament przypominają trochę mały gabinet psychologa, w którym staje się nagle częścią ludzkich historii, nadając im właściwy bieg dzięki słowom, które pisze. Mimo że niektórzy klienci wychwalają go pod niebiosa, dziękując bogom za załatwienie sprawy, on sam do końca pozostaje skromny.

W ogóle Mahadev to cudowna postać. Na początku miałam co do niego małe wątpliwości, wydawało mi się, że postępuje źle w stosunku do Kamli i jej męża, tak mącąc w listach, ale okazał się naprawdę uczciwym i sprawiedliwym mężczyzną. Nie każdy potrafiłby dla szczęścia mężatki i kobiety, którą kocha, dać ziemię pod hipotekę, powstrzymując Bansiego od pochopnej decyzji o operacji, aby zdobyć pieniądze. Zrobił to zupełnie bezinteresownie, nie szukał poklasku, nie powiedział nic ani Kamli, ani Bansiemu, a sam został ze złamanym sercem.
To też jego wielka zaleta, że został pokazany bardzo ludzko. Wahał się, kogo poprzeć w lokalnych wyborach chociaż dobrze wiedział, że to głos na Munni będzie słusznym, pomagał przyjacielowi, irytującej matce pechowej dziewczyny, którą chciała wydać za psa, miał wielką cierpliwość do zrzędliwej matki, a także wiele czasu poświęcił Kamli, aby poprawić jej stosunki z mężem.
Uwielbiam Shreyasa Talpade, bo to niedoceniany, ale bardzo wszechstronny aktor. Znany najbardziej z ról komediowych w Apna Sapna Money Money, Om Shanti Om, Paying Guests (ach, ta pamiętna przebieranka za Karishmę!), ale świetnie radzi sobie również z bardziej stonowanymi postaciami jak w horrorze Click czy z omawianym tu Mahadevem. Jego osławiony i doceniony debiut w Iqbal jeszcze przede mną.
Zdecydowanie to jego film, jest tu gwiazdą i oglądałam go z wielką przyjemnością.

Szybko spotykam się znów z Amritą po koszmarku jakim był Love U... Mr. Kalakaar! i dobrze wiedzieć, że to nie jest aż tak średnia aktorka za jaką ją mam. Tutaj było zdecydowanie lepiej, bo i zahukana i samotna Kamli w wieśniaczych sari mieszkająca z teściową, psem i czekająca cztery lata na powrót męża to zdecydowanie lepszy materiał do grania. Nie było to nic specjalnego, ale przynajmniej nie robiła z siebie idiotki. Była stonowana, kryła twarz za rąbkiem sari i tęskniła za Bansim, jednocześnie szczerze przyjmując pomoc i czułość Mahadeva. Moją ulubioną aktorką jednak nie zostanie, na dłuższą metę jest mocno irytująca.

Oprócz świetnego Shreyasa warto również zwrócić uwagę na interesujący drugi plan. Najbardziej zaciekawił mnie duet Shobhy i Ram Kumara, a tu potraktowano go tak po macoszemu. Temat wdów w Indiach to w ogóle opowieść na oddzielną historię, dlatego byłam zaintrygowana jak potoczy się jej miłość z Ram Kumarem, a tu nie dość, że tak szybko ją ucięto po scenie, w której lekarz opowiadał Mahadevowi swoją ucieczkę przed teściem Shobhy i jak pozwolił mu na małżeństwo z nią to potem ta dziwna końcówka i scena z samobójstwem.
Zresztą zakończenie filmu mnie jednak trochę zawiodło. Z jednej strony twórcy optymistycznie pokazali dalszą przyszłość Mahadeva, w której został pisarzem, wydał książkę o losach swoich i mieszkańców Sajjanpur, pogodził się z utratą Kamli i ożenił z Bindiyą, ale po co te zmiany w historii? Zdecydowanie bardziej wolałam wydarzenia z właściwej akcji filmu czyli śmierć Munni i perspektywę ślubu Ram Kumara z Shobhą, a potem okazało się, że Mahadev zamienił w nich zakończenia. Samobójstwo zakochanych i szczęśliwe rządy Munni jakoś stanęły mi kością w gardle.
I dlaczego było tak mało Divyi Dutty? Jej filmowej matki było więcej niż samej Divyi!

No i nie spoilerujcie sobie, kto zagrał Bansiego! Ja nie wiedziałam, dlatego przez cały film zastanawiałam się, czy się pojawi, a jeśli tak to kto się w niego wcieli, a tu zafundowano mi taką miłą niespodziankę. Pysznie było go znów zobaczyć na ekranie!

Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o nawiązaniach.
Jako że Welcome To Sajjanpur wyszedł w roku 2008 pojawiały się plakaty filmów z roku poprzedniego, mianowicie Chak De! India, 36 China Town i Good Boy, Bad Boy.
Twórcy zaplusowali sobie u mnie za to najbardziej w scenie, w której Mahadev oglądał film w telewizji. Ten mój uśmiech na widok Madhuri! Okazało się, że ogląda Saajan (1991) i piosenkę Dekha Hai Pehli Baar, w której partneruje jej równie młodziutki i chudziutki Salman Khan.
Już od dawna wiadomo, że Madhuri jest wszędzie. :D


Muzyka przewijała się gdzieś w tle i w sumie mogłoby jej nie być, film by niczego nie stracił.
Podobało mi się Sita Ram jako motyw przewodni, a zwłaszcza dźwięk dzwonka z roweru, a także romantyczne Ek Meetha Marz Dene par Mahadev - Kamli i Ram Kumar - Shobha.
Dziwi mnie tylko, dlaczego w filmie zrezygnowano z piosenki Dildara. Po YT krąży 30-sekundowy urywek, pełnego teledysku nigdzie nie ma, a to udana kompozycja i to jeszcze z głosami Sonu Nigama i Sunidhi Chauhan.


Miło po telugowej rąbance w Rachchy przenieść się w inny, trochę bardziej realny, świat. Ujęła mnie wiejska społeczność Sajjanpur, ich problemy i gdybym tylko znała hindi z chęcią pomagałabym Mahadevowi w pisaniu i czytaniu kolejnych listów.
Po prostu dobry film, przyjemnie spędziłam czas, a dla Shreyasa zawsze warto.

Policegiri (2013)
DCP Rudra Aditya Devraj (Sanjay Dutt) zostaje przeniesiony na kolejny posterunek policji. W mieście panuje przestępczość i korupcja, której przewodzi lokalny gangster i polityk Nagori Subramaniam (Prakash Raj). Rudra na własny sposób chce przywrócić porządek.

Jakie to było dramatycznie słaaabe. Uwielbiam typowo hirołsowskie filmy, ale zdecydowanie w wersji południowej. Policegiri oglądało się jak najgorszą parodię, a chyba nie o to chodziło twórcom. Miała być historia na poważnie, a było żenująco.

Przede wszystkim Sanjay jako hiroł. Oczy krwawiły. To dobry aktor, po przejściach, ale nadal potrafi grać. Niech nie bierze się jednak do takich ról! Wyglądał komicznie, gdy rozwalał wszystkich jedną ręką, a po jego stąpnięciu samochody wybuchały i wystrzeliwały w powietrze. Wiek i tusza już nie te, był po prostu niewiarygodny.  W pewnym momencie wszystkie jego walki skutkowały przewracaniem oczami i uśmiechem politowania. Nie, po prostu nie.
Sama postać Rudry była ciekawa, bo pomimo bycia policjantem, nie brzydził się łapówkami i dogadywaniem z przestępcą, ale nie dość, że sceny rozprawiania się ze złymi były karykaturalne to jeszcze wciskali mu w usta patetyczno-filozoficzne gadki, których nie dało się znieść.
Mam nadzieję, że Sanjay zapomniał już o tej roli i nigdy nie przyjmie podobnej. Straszne.

Prachi Desai... Tak, mogłoby jej w tym filmie w ogóle nie być. Bez wątku romansowego i tak by się pewnie nie obyło, ale dlaczego wyglądał on w taki pociachany i bez sensu sposób? Seher nie wniosła nic do fabuły, nic sobą nie zaprezentowała, miłość z Rudrą rozwinęła się nie wiadomo gdzie i kiedy, żeby chociaż Nagori na koniec ją porwał, próbował coś jej zrobić, żeby pójść na totalną wojnę z Rudrą - gdzie tam. Mam nadzieję, że Prachi też już zapomniała o tym filmie.
W ogóle osoba odpowiedzialna za casting, która wymyśliła sparowanie Sanjaya i Prachi zasługuje na oddzielną nagrodę. Ona wyglądała na jego córkę, a nie ukochaną! Straaaszne.

Jedynym światełkiem w Policegiri był jak zwykle niezawodny Prakash Raj. Zawsze patrzę na niego z wielką przyjemnością, bo to doskonały aktor, ale wydaje mi się, że nie ma już co wyciągnąć z grania ciągle tak samo złych przestępców, gangsterów czy polityków. Nadal jest dobry, ale chyba to nie to, co kiedyś. Niemniej, przynajmniej on jakoś ciągnął ten film, a te ciągłe sceny z graniem na instrumentach były świetne! W pewnym momencie czekałam już tylko na nie, wiedząc, że nic ciekawszego już się nie wydarzy.

Jaka muzyka? Nie pamiętam nawet jednej nuty, a teledysk do Tirat Meri Tu wyglądał jakby Rohit Shetty zaczerpnął z niego później inspirację do komputerowego tła Geruy z Dilwale. Gwałt na uszach i oczach.
Jedyne na co da się patrzeć to teledysk do Jhoom Barabar Jhoom, ale to tylko dlatego, że Prakash próbuje tam wywijać. Ach, ta oszczędna choreografia, żeby tylko nie pokazać, że panowie nie umieją tańczyć. :D



Niech przemówi również fakt, że ostatnie pół godziny praktycznie w całości przespałam. Nie dość, że byłam zmęczona dniem to jeszcze film okazał się denną szmirą, powodującą natychmiastowy sen. Finał pamiętam jak przez mgłę.
Nigdy więcej nie przypominajcie mi o tym filmie. Udawajmy, że nigdy go nie widziałam. I tylko Prakasha żal...

wtorek, 1 listopada 2016

30. Podsumowanie: październik 2016

Love U... Mr. Kalakaar! (2011) - Kocham cię, panie Artysto!
Sahil Rastogi (Tusshar Kapoor) marzy o wydawaniu własnego komiksu w gazecie. Na razie ma zlecenie na zaprojektowanie wizerunku maskotki dla firmy pana Diwana (Ram Kapoor). Poznaje tam jego córkę Ritu (Amrita Rao), w której szybko się zakochuje. Ich miłości przeciwny jest ojciec Ritu, ponieważ nie chce, aby jego córka podążyła śladem ciotki (Madhoo) i również żałowała małżeństwa z artystą. Sahil dostaje jednak szansę - ma trzy miesiące, aby jako dyrektor generalny sprawić, że firma zacznie przynosić zyski.

Jaki ten film miał potencjał. To naprawdę mogła być sympatyczna historia o grafiku i córce biznesmena, którzy chcą być razem na przekór ojcu. Dostałam sztampowy, dwuipółgodzinny film, który BYŁ DOSŁOWNIE O NICZYM. Ze współlokatorką wprost umierałyśmy z nudów. NIC się tu nie działo. Żadnej akcji, żadnych dramatów, żadnego punktu kulminacyjnego. Momentami wręcz modliłam się o piosenkę, żeby coś się w ogóle zaczęło dziać. Nawet tutaj było źle.
Przede wszystkim nie podobała mi się ta błyskawiczna historyjka miłosna zakończona jakże równie błyskawicznymi oświadczynami. A już najgłupszy był fakt, że zakochali się w bodajże dwa tygodnie, nawet nie wiedząc jak Ritu ma na nazwisko skoro tak bardzo Sahila zdziwiło, że jest córką Diwana. Okej. Późniejsza opowiastka o tym jak to podrzędny artysta na trzy miesiące zostaje dyrektorem generalnym firmy i oczywiście w ostatniej chwili wygrywa zakład też nierealna jak cholera.

Jedyny plus tego filmu to niewątpliwie Tusshar. Do grania oczywiście wiele nie miał, ale sprawdził się w takiej stonowanej i opanowanej roli artysty wrzuconego na głęboką wodę do biura, gdzie stara się zrobić wszystko, aby zaskarbić sobie przychylność przyszłego teścia. Podobała mi się jego determinacja zwłaszcza w scenach, gdy próbował dowodzić, że nie popełniono błędów w produkcji części samochodowych i uratowania posad pracowników, którzy mieli być zwolnieni. Sahil naprawdę kochał Ritu skoro zgodził się na te trzy miesiące pomimo nieznajomości tematu, pełne ciężkiej pracy i nieprzychylności współpracowników Diwana.

Amritę już od dawna miałam za słabą aktorkę, ale tutaj był dramat. Ubierali ją w okropne kiecki, dzięki czemu wyglądała jak przekupa wyciągnięta z targu, a na dodatek jej Ritu to momentami kompletny pustak. Nie mogłam słuchać jej chichotu, nieudanych tekstów na niezobowiązującą pogawędkę, a gdy kwitowała słowa Sahila wyrazem Superb, to myślałam, że wyjdę z siebie. A najbardziej nie podobało mi się ukazanie kontrastu między nią, która bawi się z Amanem na swoich urodzinach, zamiast pomóc Sahilowi w rozwiązaniu problemu z pracownikami w firmie. Wyszła wtedy na zapatrzoną w siebie egoistkę, dla której ważniejsza jest własna impreza niż ukochany i jego kłopoty, który poświęca się właśnie dla niej. Pustak.

Myślałam, że nieobfitujący w iskry duet Sahil - Ritu ożywi trochę pojawienie się Amana, jej przyjaciela z dzieciństwa, i Charu - osobistej asystentki Sahila, ale oczywiście płonne nadzieje. Nie działo się nic. Tych postaci mogłoby w ogóle nie być, zmarnowanie tylko pieniędzy na casting i gaże.

Postać Diwana to typowy ojciec z filmów indyjskich. Liczą się dla niego jedynie pieniądze, zysk i dobre zamążpójście dla córki, a najmniej jej własne uczucia. Końcowa przemiana schematyczna do bólu.
Plusik jedynie dla Madhoo jako Vidyi, ciotki Ritu. Ona przynajmniej coś wniosła, próbowała rozmawiać z Diwanem i nie raczyła pseudofilozoficznymi gadkami jak większość bohaterów tego filmu.

Gdy liczyłam, że może chociaż piosenki odrobinę uratują to dzieło, doznałam kolejnego zawodu. Sahil i Ritu nie mieli nawet jednej porządnej miłosnej piosenki, a reszta była tak koszmarna, że już sama nie wiedziałam czy chcę dalej oglądać ten chłam, czy pozostać przy piosence i pozwolić, żeby moje uszy krwawiły.
Jedynymi do zdzierżenia była tytułowa i Bhoore Bhoore Badal, ale to i tak jak wybór między młotem a kowadłem.


Jukebox, ale słuchać nie radzę:


Wiedziałam na co się piszę, bo spodziewałam się średniego filmu, ale nie wiedziałam, że to będzie tak strasznie frustrujące dzieło bez fabuły i jakiejkolwiek akcji. Pomimo moich szczerych chęci, niewiele mam pozytywnego do powiedzenia. Naprawdę czułabym się lepszym człowiekiem po 2,5-godzinnym czytaniu lektur na zajęcia albo sprzątaniu, ale nie po oglądaniu Love U... Mr. Kalakaar!

Dabangg 2 (2012)
Inspektor Chulbul Pandey (Salman Khan) razem z żoną Rajjo (Sonakshi Sinha) zostaje przeniesiony na posterunek policji w Kanpurze. Niedługo później zostaje zamordowany mężczyzna, który ma zeznawać przeciwko lokalnemu politykowi i przestępcy - Bachchy (Prakash Raj). Z kolei jego brat Genda (Deepak Dobriyal) zaleca się do dziewczyny niedługo mającej wziąć ślub. Chulbul udaremnia jej porwanie i zabija go. Zapoczątkowuje to wojnę Chulbula z Bachchą.

Pierwszą część oglądałam już dosyć dawno i pamiętałam jedynie zarys. Dwójka bazuje na wymyślonych już postaciach plus główny antagonista, zatem można bez przeszkód oglądać bez znajomości części pierwszej.
Dabangg 2 to masala w najczystszej postaci. Trochę miłości, akcja, sceny walki i zemsta okraszona sporą liczbą piosenek. Lubię filmy w konwencji hiroł robi rozpierduchę i wychodzi z tego bez szwanku, więc oglądało mi się wyjątkowo dobrze. Jak dla mnie te ledwie dwie godziny to nawet trochę za mało. Liczyłam na jeszcze bardziej spektakularną końcówkę, mimo że i tak trup ścielił się gęsto, a Prakash Raj latał wysoko.

Salmana albo się kocha, albo nienawidzi, bo swoim sposobem bycia i grą aktorską wzbudza sprzeczne emocje. Rola Chulbula jest jednak jakby napisana specjalnie dla niego. Widać, że świetnie się w niej czuje, nie bierze jej na poważnie. Nie wychodzi więc na przepakowanego mięśniaka (chociaż w finale nie może sobie odmówić ostatecznego starcia bez koszuli na sobie :>), ale po prostu się nią bawi. Te wszystkie charakterystyczne ruchy poprawiania wąsa, zakładania okularów z tyłu munduru, ironicznych uśmieszków, a przy tym przerysowane sceny walk - w takich rolach Salman sprawdza się wyśmienicie.
Najbardziej ujęła mnie scena, gdy zabójca świadka po mocnym laniu odgraża się, że następnym razem mu nie popuści, próbuje odjechać na skuterze, a Chulbul ładuje mu kulkę i z kamienną miną mówi: Nigdy nie przysięgaj. Cholerny kłamca. Mniam! :D
Wielkie tak dla takiego Salmana!

Sonakshi niestety robiła tylko za ładny ozdobnik, bo kompletnie nie było dla niej miejsca w tej historii. Tym razem jako posłuszna żona Chulbula siedzi tylko w domu, krząta się w kuchni, rozwiesza pranie, ślicznie wygląda w piosenkach, a czasem strzeli focha, bo mąż spóźnia się, gdy tymczasem ona siedzi w sklepie i ogląda sari.
Szkoda potencjału i niezłej Sonakshi, mogli dać Rajjo trochę więcej pazura.

O wiele więcej spodziewałam się też po Prakashu Raju, aktorze kameleonie, który żadnej roli się nie boi. Wyjątkowo miałki był ten jego Bachcha i dostał zdecydowanie za mało czasu ekranowego. Zaczął działać tak naprawdę, gdy Chulbul zabija mu brata i jakieś 20 minut przed końcem strzela do Makkhiego, a Rajjo traci przez niego ciążę. Mówię wtedy do współlokatorki: No to teraz dopiero Chulbul zrobi rozpierduchę!, a tu finał, mimo że oczywiście krwawy, to okazał się wyjątkowo zwięzły i szybki. Liczyłyśmy, że może jednak Bachchy będzie dane spełnić swoje groźby, bo pójdzie do więzienia i jeszcze wróci, co dałoby szansę na dobrą trzecią część, ale jednak co za dużo to niezdrowo.
Niemniej jednak, zdecydowanie za mało Prakasha! Mieć takiego aktora i nie dać mu pełnokrwistego villaina, ech... No i na dodatek ten niepasujący do niego okropny hindi dubbing!

Plus za małą rólkę Vinoda Khanny i bardzo zabawny motyw z dzwonieniem Chulbula do ojca, podszywającego się pod zalecającą się do Prajapatiego kobietę i jej zazdrosnego męża. Salman świetnie grał damski głosik Aasmy. :D
Zabawnie wypadł niezbyt lotny Arbaaz Khan jako Makkhi, a także miło było zobaczyć w niewielkiej rólce Mahie Gill jako jego ukochaną Nirmalę.

Muzyka jak na dwugodzinny film była w sporym natężeniu, ale to udany soundtrack. Najbardziej podobało mi się Dabangg Reloaded, Dagabaaz Re i zdecydowanie najlepsze Fevicol Se z Kareeną Kapoor jako item girl. Ta piosenka to istna petarda. Jest tak rytmiczna i porywająca, że nie można przy niej usiedzieć bez podrygiwania i podśpiewywania.


Jukebox:


Dabangg 2 podsumowałabym słowami Salman Khan i rozrywka, a to naprawdę nie wyklucza dobrej zabawy przez całe dwie godziny. Film oczywiście ma wady, zdecydowanie mógł dać więcej do zagrania Sonakshi i Prakashowi, a scenariusz potraktował ich mocno po macoszemu, i być trochę dłuższy, ale okazał się naprawdę dobrą odtrutką po straaasznie nijakim Mr. Kalakaarze.
Nieustraszony przynajmniej miał jakąś akcję, nie dłużył się, zagwarantował świetną zabawę, a Salmana jako Kung-Fu Pandeya z tym wąsem mogłabym jeść łyżeczką!

Veer Zaara (2004)
Moja miłość do tego filmu objawia się już w takim stopniu, że co najmniej raz na rok muszę się przenieść do sielskiego Pendżabu Veera i Lahaur Zaary. Tym razem do seansu zasiadłam ze współlokatorką i dawno tak szybko nie minęły mi trzy godziny.

Niby znam ten film dosłownie na pamięć łącznie ze wszystkimi dialogami i spojrzeniami Veera, a nadal mnie zachwyca i ciągle odkrywam coś nowego. Minęło 12 lat od premiery, a dla mnie nadal jest absolutnie ponadczasowy. Wciąż też w tym kinie nie odnalazłam historii o tak wielkiej, czystej i prawdziwej miłości, która połączyła Hindusa i Pakistankę.

Po raz kolejny zachwycił mnie fantastyczny Shahrukh, śliczna Preity, ich wielka miłość rodząca się na dnie przepaści, równie ważna Saamiya Rani walcząca o wolność dla indyjskiego więźnia, króciutka rólka Divyi Dutty, rewelacyjna muzyka (Main Yahaan Hoon już chyba na zawsze obok Mujhe Neend Na Aaye z Dil będzie moją ulubioną romantyczną piosenką hindi), a sceny na mostku z niesieniem Zaary przez Veera, na dworcu w Atari, ponowne spotkanie w świątyni podczas modlitw i pożegnanie w forcie pozostaną moimi ulubionymi.

Przy kimś zawsze ciężko mi się wzruszyć, ale chyba od ostatniego seansu minęło zbyt dużo czasu, bo już podczas sceny telefonu Shabbo do Veera, w którym prosiła go, żeby przyjechał i zabrał Zaarę, nie mogłam powstrzymać łez.

Wujku Yashu, dziękuję za Veer Zaarę! Wrócę do tego dzieła jeszcze nie raz.
A dla przypomnienia moja recenzja, a raczej epopeja sprzed dwóch lat. Chyba najlepiej mówi o wszystkich uczuciach jakimi darzę ten film. 

sobota, 1 października 2016

29. Podsumowanie: wrzesień 2016

Bobby Jasoos (2014) - Detektyw Bobby
Bilquees (Vidya Balan) marzy o zostaniu detektywem. Na razie prowadzi małe sprawy wśród swojej społeczności i czeka na szansę. Ojcu Bobby nie podoba się jej praca. W końcu Bobby dostaje zlecenie od Khana (Kiran Kumar) na odnalezienie dwóch dziewcząt i mężczyzny, którzy odznaczają się znamionami i brakiem palca u nogi. Dostaje sowite wynagrodzenie, dzięki czemu może wynająć pomieszczenie na prawdziwe biuro detektywistyczne. W wyjaśnieniu sprawy pomagają jej przyjaciele i Tasawwur (Ali Fazal), z którym rodzina chce ją wyswatać.

Dawno nie oglądałam czegoś tak innego i odświeżającego. Świetnie bawiłam się przez te dwie godziny, bo to był naprawdę sympatyczny film. Nie pretendował do miana wielkiego dzieła, ot, zwykła rozrywka, ale przy okazji złamał kilka stereotypów, pokazał silną główną bohaterkę, która zajmuje się tak niecodzienną profesją i szczerze mnie rozweselił.
Przede wszystkim niekwestionowana gwiazda tego filmu, czyli zarówno Bobby jak i Vidya.
Bobby ujęła mnie swoją pasją, chęcią pomagania ludziom, wielka pomysłowością i niebywałym sprytem. Poradzi sobie w każdej sytuacji, wymyśli kolejne zwariowane przebranie, aby niepostrzeżenie wetknąć się tam, gdzie nikt się nie spodziewa, a poza tym to skarbnica pomysłów. Ten z castingiem do telenoweli, aby znaleźć konkretną 23-letnią Amnu ze znamieniem na ramieniu albo podłączenie Tasawwura do mikrofonu, aby mogła mu powiedzieć, co mówić w rozmowie z ojcem - rewelacja! Bobby to urodzony detektyw. Mam wrażenie, że gdyby poproszono ją o odszukanie przysłowiowej igły w stogu siana, to by ją znalazła. Młoda, szalona, bezkompromisowa, ale też wrażliwa w scenie pogodzenia z ojcem, w szpitalu po próbie samobójczej Aafreen czy spotkaniu po latach Khana i Lali.
Vidya rozświetlała sobą cały ekran. Promienna, uśmiechnięta, żywiołowa, wszędzie było jej pełno, nic nie było dla niej niemożliwe - aż miło zobaczyć ją było w mniej poważnej roli. Poza tym wyglądała przepięknie w tradycyjnych strojach i uczesana w zwykły warkocz, a jej przebieranki dla dobra sprawy powalały. Bardzo dawno Vidyi w niczym nie widziałam, więc dobrze się przekonać, że to nadal świetna i wszechstronna aktorka.

Przez cały film intrygował mnie Ali Fazal jako Tasawwur. Na początku niezbyt mi się podobał, bo i sam jego bohater był dosyć mydłkowaty, ale z czasem nabrał rumieńców. Uroczy był w tej swojej nieporadności w porozmawianiu z ojcem i kontaktach z Bobby. Wydawało mi się to wadą, ale potem zdecydowanie zamieniło się w jego największy plus. W porównaniu do hirołsowatych bohaterów, mocno wyróżniał się nijakim charakterem i tchórzostwem, ale gdy trzeba było - służył znajomością angielskiego i sprytem w hotelu. A ostatnią rozmową Tasawwura z Bobby przy stoliku na ślubie Aafreen i Lali tak mnie ujął, że nie dam na niego powiedzieć złego słowa. Powiedzenie uroczy w stosunku do faceta czasami naprawdę nie jest wadą. :)
Plusik dla Aliego Fazala - całkiem ujmujący facet.

Wątek Khana długo był dla mnie niezrozumiały i nie wnikałam podczas seansu, dlaczego szuka osób z tak charakterystycznymi defektami. Postanowiłam dać się zaskoczyć do ostatniej chwili. Chociaż przeczuwałam takie rozwiązanie to nie zastanawiałam się nad przyczyną, zatem informacja o zamieszkach z 1992 była zaskoczeniem. W sumie dobrze zostało to wyjaśnione, spotkanie po latach Khana i Lali wszystko rozjaśniło. Cieszę się z ich szczęśliwego zakończenia.
Szkoda, że Supriya Pathak Kapur i Tanvi Azmi dostały tak ubogie postaci, bo zdążyły już przyzwyczaić do aktorskich perełek vide Ram Leela i Bajirao Mastani.

Muzyka była zaledwie miłym dodatkiem do filmu, nie było jej wiele - zaledwie trzy teledyskowe piosenki. Wszystkie jednak mi się podobały. Żywiołowe Jashn, romantyczne Tu i końcowe Sweety.
Do posłuchania Tu i Ali w romantycznym wydaniu. <3
 

Jukebox:


Bardzo miła odskocznia od gniotów, które oglądałam w sierpniu. Od razu wróciła mi nadzieja, że dobre filmy też powstają. :D
Nietypowa historia, świetna Vidya w roli żywiołowej detektyw Bobby, uroczy Ali - uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Takie filmy lubię!

Kyaa Super Kool Hain Hum (2012)
Adi (Tusshar Kapoor) i Sid (Ritesh Deshmukh) to najlepsi przyjaciele i współlokatorzy. Adi marzy o karierze aktora i występowaniu w filmach. Na razie pozostają mu tylko reklamy i telezakupy. Astrolog przepowiada, że jego życie odmieni dziewczyna, której imię zaczyna się na literę 'S'. Z kolei Sid chce zostać znanym DJ-em. Podczas jednego z eventów jedna z modelek - Anu (Sarah Jane Dias) przez niego potyka się, rozrywając sobie przód sukienki. Obiecuje zemstę na winnym.
Adi szybko postanawia oświadczyć się ukochanej Simran (Neha Sharma). Dziewczyna nie przyjmuje jednak jego propozycji, wymawiając się, że podobnie jak bohaterowie Dostany... woli płeć przeciwną. Nie oddaje jednak pierścionka, w którym znajduje się klejnot z obroży ukochanego pieska Sida. Przyjaciółki Simran i Anu, które w razie czego mają udawać parę, wyruszają na Goa, a śladem za nimi podążają Adi i Sid.

Szczerze mówiąc to zupełnie nie pamiętam czy widziałam Kyaa Kool Hain Hum zatem do drugiej części podeszłam na świeżo. Matko, jakie to było głupie! Ale chyba film trafił akurat na podatny grunt, bo dawno się tak nie ubawiłam! :D Cały paradoks takich dzieł. Wiesz, że to idiotyczne, że bazuje na prymitywnych żartach na temat seksu, penisów czy homoseksualizmu, ale nie możesz powstrzymać się od rechotu. Owszem, w pewnych momentach przesadzali i czułam się zażenowana (zwłaszcza w sprawie wzmożonej płodności Sakru - mopsa Sida albo ojca Anu, któremu samozwańczy guru - oszust wmawiał, że w innym mopsie narodziła się ponownie jego matka), ale film ratowały absolutnie rozwalające nawiązania, aż nie sposób wypisać wszystko.

Adi parodiuje Ra.One, walczy o rolę w Chingam ucharakteryzowany jak Ajay Devgan w Singham, a nawet nawiązuje do swojej genialnej roli niemego w Golmaal. Najbardziej rozbawiło mnie jednak, że ma w pokoju plakat Dilwale Dulhania Le Jayegne, a zamiast głowy Shahrukha jest jego. Czy to nie przypadek, że jego ukochana tu i tu ma na imię Simran? :)
Francis Marlo jako fan kinematografii indyjskiej (i filmu Paa) ma w swoim domu pamiątki z planów The Dirty Picture, Sholay i Vicky Donor, a Sid podarowuje mu karton soku 'pomarańczowego' z Delhi Belly.

Ale moje Top 3 najlepszych nawiązań to:
- Simran na spotkaniu z rodzicami chłopaka, z którym chcą ją wyswatać mówi, że jej ulubionym filmem jest Blue z 2009 roku, co ma sugerować film pornograficzny, a ona kwituje to słowami, że to rozrywka dla rodziny i Akshay był taki dobry w tym filmie :D

 
- Oświadczyny! I ten dialog: - Widziałeś film Dostana? - Tak. - John i Abhishek. - To znaczy jak John, gejem? A potem Sid, który się dowiaduje, że Anu niby też woli dziewczyny i słowa: - Dziewczyny, które kochaliśmy... - Kochają siebie. :D No i Adi wychodzący z morza i robiący za Johna z Dostany przed Simran!

 
- No i dlaczego za każdym razem, gdy nawiązywano niby do homoseksualizmu Simran i Anu leciało Dola Re Dola z Devdasa?! Że niby Paro i Chandramukhi też miały się ku sobie? :D I ten sen Adiego, że pije w autobusie jako Devdas, a przed nim Simran i Anu, potem się budzi, spadając z hamaku i słowa: Paro będzie musiała powiedzieć czy kocha Devdasa czy Chandramukhi. :D Niemniej jednak: Madhuri jest wszędzie!


Główni bohaterowie fajnie się dopełniali. Adi Tusshara był bardziej stonowany, Sid Ritesha skłonny do flirtu i podrywu. Z Ritesha oczywiście nieporównywalnie lepszy aktor, sama jego mimika i bieganie za Sakru mnie bawiły. Tusshar za to chyba jest za sztywny do komedii i swojej najlepszej roli niemego z Golmaal nie pobije. W duecie jednak dali radę, jeden z drugiego wyciągał wszystko, co najlepsze.
Bardzo lubię Nehę Sharmę, prześliczna dziewczyna. Tutaj zdecydowanie lepsza od nieznanej mi Sarah Jane Dias, chociaż lesbijski duet pań wyjątkowo udany. :D

Muzycznie od wczoraj wciąż gra mi Dil Garden Garden Ho Gaya. Jakie to fajne i wpadające w ucho! Nie mogę przestać słuchać, teledysk taki kolorowy i zabawny, a choreografia powalająca. Podobało mi się również balladowe Shirt Da Button. Sonu Nigam jak zwykle czarował głosem.


Kyaa Super Kool Hain Hum to film, który ciężko oceniać pod względem aktorstwa czy realizacji. Albo cię śmieszy i świetnie się bawisz, bo każde niedociągnięcie i tak wygląda jak na zaplanowane, albo zgrzytasz zębami przy każdym kolejnym nieśmiesznym żarcie o seksie. Wikipedia ładnie określa ten film jako sex comedy i naprawdę ciężko się z tym nie zgodzić. Ja nie miałam zbyt wygórowanych oczekiwań, jak to przy indyjskich komediach, ale jeśli nie straszny Wam taki typ humoru, to naprawdę można się nieźle ubawić. Po prostu wyłączasz mózgownicę i przymykasz oko - w końcu to tylko film.
I pomyśleć, że niedawno wyszło Kyaa Super Kool Hain Hum 3. Nie wiem czy przeżyłabym kolejną dawkę takich niewybrednych żartów. :D A poza tym jest już bez Ritesha, sam Tusshar z Aftabem Shivdasani, a to już nie to samo.

Saawan... The Love Season (2006) - Monsun, czyli pora miłości
Kajal (Saloni Aswani) i Raj (Kapil Jhaveri) poznają się przez przypadek, gdy zostają wybrani parą wieczoru podczas konkursu tanecznego. Dochodzi do serii spotkań. Raj od razu się zakochuje, za to Kajal początkowo nie wierzy w łączące ich przeznaczenie. W końcu para postanawia się zaręczyć. Niedługo później Kajal poznaje mężczyznę (Salman Khan), który ratuje ją przed zmierzającym na nią samochodem i przepowiada przyszłość. Prawidłowo ostrzega ją o rychłej śmierci ojca i wypadku, w którym zginie sześć osób, ale przeżyje dziecko. Kajal bardzo chce poznać swoją przyszłość. Wtem dowiaduje się, że umrze w najbliższy piątek...

Już dawno temu słyszałam, że to gniot, więc byłam gotowa na wszystko. I naprawdę nie wiem, co powiedzieć, bo to miało potencjał, gdyby tylko za reżyserię wziął się ktoś porządny, nie obsadzał w głównych rolach żółtodziobów, a przede wszystkim nie dawał tak idiotycznej i bezsensownej roli Salmanowi.

Początkowa historyjka miłosna wyjątkowo działała mi na nerwy. Zwłaszcza zakochany od pierwszego wejrzenia Raj, głupie sposoby Kajal, żeby go zniechęcić i perypetie Funsukha z (nie)żoną, bo nie ogarniam już czy to była jego małżonka, czy nie. No i ta otwierająca film piosenka Ready for Love! Ależ to było złe, uszy mi więdły.
Od wejścia Wielkiego Przepowiadacza Przyszłości, który ma kontakt z Bogiem (nie dali Salmanowi nawet imienia, więc zostańmy przy skrócie WPP) zrobiło się zdecydowanie lepiej, ale i tak ta akcja z terrorystami w szkole siostrzenicy Kajal, z którymi nie mogła poradzić sobie policja, za to poradził WPP, doprowadziła mnie do przewracania oczami z zażenowania. Pojawił się też nawał piosenek i durnowaty finał. Naprawdę cieszyłam się, że chociaż raz będzie niekonwencjonalne zakończenie, główny bohater zginie, myślałam, że może to Raj osłoni ją własną piersią, a tu kolejna kretyńska akcja, w której przez przypadek Kajal zostaje postrzelona przez policjanta (!), który ściga przestępcę. I to idiotyczne połączenie śmierci WPP z dalszym życiem Kajal.
Dżizaz, czasami jestem naprawdę wielką masochistką, że oglądam takie rzeczy...

Główna para była dosyć sympatyczna, w pewnym momencie naprawdę miło mi się ich oglądało, ale nie mogłam już patrzeć jak bardzo oboje aktorzy się do siebie szczerzą. Nie mieli normalnych min zadowolenia, szczęścia, smutku, rozpaczy tylko wiecznie uśmiechali się dosłownie całą twarzą. Z jednej strony miałam wrażenie, że aktorzy dobrze się bawią i czują w swoim towarzystwie, ale z drugiej wychodzi tu słaba mimika, bo nie da się przez cały film grać z jedną wyszczerzoną miną. Strasznie mnie to irytowało, totalnie przerysowane, a już zwłaszcza zachowanie Kajal, gdy dowiedziała się, że za kilka dni umrze. Owszem, na początku była zszokowana, popłakała na plaży, a potem jak gdyby nigdy nic przechodzi z tym do porządku dziennego. No wiesz Raj, poznałam takiego WPP, który bezbłędnie przepowiedział śmierć mojego ojca i wypadek, a teraz mówi, że umrę w piątek. Super, nie? I'm ready! Żadnego przerażenia, strachu, żartuje z całej sytuacji, prosi tylko żeby natychmiast się z nią ożenił, bo chce umrzeć jako mężatka. Raj jak normalny facet nie dowierza, robi jej badania, które niczego nie wykazują, ale jakaś lampka powinna mu się zapalić. A u niego też tylko żarty, planuje na feralny piątek lot samolotem do Szwajcarii, a potem jednak zakupy, zamiast zamknąć się w domu i nigdzie jej nie wypuszczać.

Raj i Kajal wydawali mi się jacyś oderwani od rzeczywistości. On zakochany od pierwszego wejrzenia, ona go odrzuca, ciągłe gadki o przypadku i przeznaczeniu, potem ciągłe gruchanie jak gołąbki, wycieczki na drugi koniec świata, żadnych problemów, a na koniec zlekceważenie przepowiedni. Nie dano mi nawet ich bliżej poznać. No i jak oboje potem mogli żyć z tym, że Raj zabił WPP?
Saloni Aswani i Kapil Jhaveri jak na swoje umiejętności aktorskie byli przeciętni, łagodnie rzecz ujmując. Fajerwerków nie było, zgrzytania zębami też. Bardziej chyba irytowały mnie ich postacie, niż oni sami, dlatego też najlepiej oglądało się ich w piosenkach. Chociaż te ciągłe uśmiechy, jeszcze szersze niż w zwykłych scenach, doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Naprawdę nie myślałam, że kiedyś będę narzekać, bo aktor się za często i zbyt mocno uśmiecha, no ale sami obejrzyjcie! Dwie godziny ciągłego wyszczerza.
No i czy tylko ja uważam, że Kapil to indyjska wersja śp. Waldemara Goszcza? SERIO. Przez cały początek filmu zastanawiałam się kogo mi przypomina aż mnie oświeciło. Naprawdę podobni.

A na deser WPP. Dlaczego ta rólka była taka krótka i nierozwinięta? O co chodziło z jego przeszłością? Dano do zrozumienia, że stracił swoją ukochaną, ale co z tego wynika? Skąd ta możliwość gadania z Bogiem i przepowiadania przyszłości? Dlaczego niby był połączony z Kajal? Dlaczego jego śmierć sprawiła, że ona przeżyła? Więcej pytań niż odpowiedzi. Skoro wprowadzono coś takiego to chociaż to wyjaśnijcie, a nie takie ochłapy, a ty się widzu domyśl sam. Totalnie niezrozumiałe.
Nie wiem też, dlaczego Salman przyjął tę rolę. Nie wnosi ona nic do jego filmografii, nie miał nawet sekundy na rozwinięcie skrzydeł i jakąkolwiek możliwość rozwinięcia tej postaci. Te ciągłe pseudofilozoficzne gadki, mrukliwy głos i długie, przetłuszczone włosy były nie do zdzierżenia.

Jak już wspomniałam Ready for Love na początek to był koszmar, zupełnie nieudana kompozycja. Całe szczęście później było lepiej, soundtrack się uratował. Tekstowo piosenki nie powalały (najbardziej rozbawiły mnie wersy z tytułowej Znaczenie miłości będzie się zmieniać. Zapach kwiatów będzie się zmieniał. Księżyc także się zmieni. Nawet temperatura słońca się zmieni, po których zostałam ze słowami Co, co, co?! :D), ale muzycznie było naprawdę nieźle. Tytułowa ciągnęła się zdecydowanie za długo, ale Tu Mila De jako jedyna piosenka WPP (głos Sonu <3) i Mere Dil Ko Dil Ki Dhadkan Ko z arabskim motywem w tle to moi zdecydowani faworyci. Podobał mi się również dosyć odważny teledysk do Jo Maangi Khuda, Kapil i Saloni mieli niezłą chemię.
Do posłuchania i obejrzenia Mere Dil Ko Dil Ki Dhadkan. No tylko patrzcie na ich wyszczerzone uśmiechy! I tak przez cały film. Dawno nic mnie tak straszliwie nie irytowało.


Myślałam, że będzie zdecydowanie gorzej. Klasyczny zakalec - niby dało się przełknąć, chociaż nie bez trudu. Momentami oglądało się przyjemnie, a potem twórcy dawali mi w twarz schematami, kretynizmami i przepowiadaniem przyszłości. Ta historia miała potencjał, ale warunki kręcenia i efekty specjalne sprzed 10 lat nie sprzyjały, a na dodatek scenariusz rozłaził się w szwach.
Plusiki za sympatyczną parę Kapil vel. indyjski Goszcz - Saloni i całkiem niezłą muzykę. Jak na gniota nie było tak źle, ale chyba jestem już zahartowana po takich dziełach jak Mela, Rudraksh i Anji.

czwartek, 1 września 2016

28. Podsumowanie: sierpień 2016

Aap Kaa Surror (2007)
Himesh (Himesh Reshammiya) jest popularnym wokalistą, obecnie koncertuje w Niemczech. Przypadkowo zostaje zamieszany w zabójstwo dziennikarki Nadii Merchant, która chciała przeprowadzić z nim wywiad. Za wszelką cenę próbuje udowodnić swoją niewinność i nie dopuścić do ślubu ukochanej Riyi (Hansika Motwani) z kimś innym.

Miałam taką dobrą notkę to komputer postanowił się zaciąć i szlag ją trafił. Doceńcie moje najwyższe poświęcenie, że próbuję ją odtworzyć i marnuję czas na pisanie o takim szajsie! :P

Pierwszy zarzut to sam Himesh Reshammiya, znany kompozytor i playback singer, tym razem (nie)sprawdzający się jako aktor w debiutanckiej roli. Mocno się zdziwiłam, że oprócz tej przygody ma kilka innych filmów na swoim koncie i chyba na moje szczęście dobrze, że na nie jeszcze nie trafiłam.

Jego muzyka i głos są mocno specyficzne, ja akurat nie przepadam, ale zdążyłam się już przez tyle filmów przyzwyczaić. Gra to już zupełnie coś innego. Albo się nadajesz, albo jesteś beztalenciem. Ciężko zatem było się oswoić, bo nie dość, że zupełnie nie ma aparycji, odstraszał tymi okropnymi przetłuszczonymi włosami pod bejsbolówkami (przez cały seans zastanawiałam się czy pokażą scenę ślubu Himesha i Riyi, a jeśli tak to czy w niej też będzie miał czapkę na głowie :D) to zupełnie nie pasuje na amanta z tą jedną miną - twarzą wykrzywioną grymasem. Na mnie to nie działa.

W ogóle skąd w ogóle pomysł żeby zrobić z niego aktora? Wyglądało to jakby został wybrany z łapanki amatorów, postawiony przed kamerą ze słowami 'Graj!'. Okej, doczytałam się, że sama fabuła podobno bazuje na jego prawdziwym życiu, ale nie oznacza to, że od razu ma grać w filmie siebie! Na podstawie mojego życia można by nakręcić jeszcze lepszy, ale jakoś nie wyrywam się ze scenariuszem i pomysłem obsadzenia się w głównej roli. Tym bardziej dziwi mnie, że później miał jakiekolwiek inne propozycje na kolejne filmy.

Bardzo lubię Hansikę, zatem miło wiedzieć, że od początku zapowiadała się na dobrą aktorkę. Nie licząc występów dziecinnych, Desamuduru w telugu i Aap Kaa Surroor w hindi to jej dorosłe debiuty.
Riya to akurat mało wymagająca bohaterka - trochę się pouśmiechała, trochę porozpaczała za swoją miłością do Himesha, ale zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. W porównaniu do niego, u Hansiki od razu wyczułam profesjonalizm i warsztat. Przyjemnie się ją oglądało, a gdzie czegoś zabrakło, bo nie było czego wycisnąć z Riyi, nadrabiała uśmiechem i urokiem osobistym. To też trzeba umieć.

Pozostałe role były tak naprawdę epizodyczne.
Więcej oczekiwałam po Ruby Malliki Sherawat, a jej bohaterka rozłaziła się w szwach. Niby na początku twórcy chcieli pokazać jej jednostronne uczucie do Himesha, jedna scena, w której dostała kosza i wątku już nie ma. Potem myślałam, że może to była jakaś zasłona dymna i jest zamieszana obok Khurany w zabójstwo Nadii - płonne nadzieje. Postać kompletnie bez polotu i jakiegokolwiek pomysłu, mimo że potencjał był. Zresztą Mallika to taka seksowna aktorka, aż się prosiło żeby to wykorzystać u Ruby.
Raja Babbara było łącznie chyba z 10 minut, czego najbardziej żałowałam, duet Shravan - Bani mocno irytujący, a Darshan Jariwala wyjątkowo mdły i mało zły jak na głównego villaina tej historii. A najbardziej denerwował mnie ojciec Riyi - facet chorągiewka, który przy córce stanowczo nie akceptował Himesha, a gdy tylko ten się zjawił, opowiedział o miłości do niej i małżeństwie to nagle był cacy.

Muzyka zajmowała co najmniej pół godziny tego dzieła. Perspektywa półtoragodzinnego seansu, ukróconego o wątpliwej jakości śpiewy Himesha brzmi o wiele lepiej, ale to niestety nie w tym filmie. Za dużo, jak to w jego przypadku zlewająca się w jedno, a później nie do odróżnienia, bo wszystko brzmi tak samo.
Zdecydowanie najbardziej podobało mi się smutne Tere Bina przy pożegnaniu Himesha i Riyi na moście przed przyjazdem policji. Krótkie, ale treściwe, a w wizji swoje dodaje Hansika emocjami Riyi, jej rozpaczą i tym jak nie chce go puścić.
Na plus również Assalaam Vaalekum i Jhoot Nahin Bolna. A ta Mehbooba na koniec pozostawiła mnie z miną WTF? Co to za profanacja Mehbooby ze Sholay połączona ze stylizacją kasyna rodem z Casino Royale? Dawno nie widziałam czegoś tak głupiego i totalnie od czapy.


Schematyczny i niedorobiony film. Rockstar, wplątanie go w zabójstwo przeplatane nijaką historyjką miłosną, a na koniec doprawione piosenkową zalewą. Mocno niestrawne połączenie. Plusem jest śliczna i ciągnąca całe towarzystwo Hansika.
I gdy myślałam, że to koniec męki to dowiedziałam się, że powstał sequel o nazwie Teraa Surroor, ale tam przynajmniej odpuszczono Himeshowi czapki, więc może przeżyję. :D

Platform (1993) - Peron
Bracia Vikram (Prithvi) i Raju (Ajay Devgan) zostają sami po śmierci matki. Razem wyjeżdżają ze wsi w poszukiwaniu lepszego życia. Vikram staje się jednak świadkiem morderstwa, którego dokonuje Hariya (Mohnish Bahl) na swoim bracie, a zarazem pracodawcy Vikrama i jedynej przychylnej mu osobie. Zamierza uciec ze swoim młodszym bratem, ale Raju nie zdąża wsiąść do pociągu. Pomocną dłoń wyciąga Hariya, wciągając go w swoje gangsterskie i narkotykowe porachunki.
Po 10 latach okazuje się, że Vikram wcale nie uciekł pociągiem, ale odsiaduje wyrok w więzieniu. Dowiadując się, co dzieje się z jego młodszym bratem, postanawia uciec i nie dopuścić do jego dalszej deprawacji.

Oldskul jak się patrzy, więc mamy dwóch braci, zemstę, gangsterów, narkotyki, bójki, ale też wątki miłosne. Platform miało spory potencjał, początek mi się bardzo podobał, ale im dalej, tym gorzej i nudniej. Finał ciągnął się w nieskończoność, a poza tym skoro peron był tak ważnym miejscem w fabule to wolałabym, żeby Hariya właśnie tam skończył. Gdy po akcji z uwięzieniem Vikrama i dziewczyn stamtąd zwiał to tylko przewróciłam oczami, że będą to jeszcze rozwlekać i to nie tam Raju się z nim ostatecznie rozprawi.

Wprowadzenie z matką trochę przydługie, ale niezbędne do ukazania dalszych wydarzeń i traumy Raju z dzieciństwa. Aż tu nagle wchodzi mrukliwy Ajay z kolorową bandaną na głowie i papierosem w ustach, a ja byłam kupiona od razu. Żałuję, że ten look tak krótko trwał, zdecydowanie Ajay powinien wyglądać tak przez cały film - rewelacja, takiego miał pazura! Od razu nadało mu to specyficznego wyglądu i cech jego postaci. Poza tym odrzucał zakochaną w nim Tinę, cały czas wspominał matkę i brata, a później mimo widowiskowych bijatyk i sprytu, gdzieś się tam Raju rozszedł w szwach.
Szkoda, ale mimo wszystko w takich rolach Ajaya mogę oglądać z przyjemnością. Filmy komediowe nie są dla niego, amantem też nie jest, ale filmy akcji wychodzą mu świetnie. Do takich ról zdecydowanie się nadaje, zwłaszcza w wydaniu oldskulowym.

Sympatyczna w debiutanckiej roli również Tisca Chopra, w napisach początkowych podpisana jeszcze jako Priya Arora. Wydawała mi się znajoma, ale zdziwiłam się, że w ogóle ją gdziekolwiek wcześniej oglądałam, a tu ostatnio w ABCD 2 grała byłą żonę Prabhu Devy.
Jej Tina niestety sprowadzona została do roli ozdobnika w piosenkach. W pewnym momencie zaczęłam nawet liczyć jej sceny poza nimi i doliczyłam się bodajże siedmiu, a to mówi wszystko.
Mimo wszystko urocza w tej burzy loków, podobał mi się jej uśmiech, taniec i słabo nakreślona miłość Tiny do Raju.

Chciałam napisać, że pierwszy raz widzę Prithviego, a tu niewielka filmografia wspomniała mi o Ghulam. Niemniej aktor jest mi zupełnie nieznany i nie dziwię się, że nie zrobił wielkiej kariery ani na północy, ani na południu, bo przeciętny to nic nie powiedzieć. Zmarnowany talent jakich wiele.
W ogóle myślałam, że Vikram po powrocie po latach pojawi się trochę później, do samego końca nie będzie wiadomo co się z nim działo, a jego wątek z Raju potoczy się trochę inaczej. Dlaczego też tak późno powiedział mu prawdę o Hariyi? Wątek Vikram - Raju mocno kulał i zawodził.

Niemiło zaskoczył mnie w podwójnej roli Paresh Rawal, aktor kameleon na równi z Anupamem Kherem i Bomanem Irani. Mocno irytujący zarówno jako gangster i astrolog, a w finale ciągle powtarzana kwestia o wysokim ciśnieniu doprowadzała mnie już do nerwicy.
Mohnish Bahl (właśnie mnie zszokowało, gdy doczytałam się, że jest synem Nutan, więc także i ciotecznym bratem Kajol o.O) to charakterystyczna twarz, zawsze przewija się gdzieś na drugim planie. Tym razem jako czarny charakter. Aż się ucieszyłam, gdy zobaczyłam go z czerwonymi oczami narkomana i pistoletem, ale jak wszystko w tym filmie, tak i jego rola była schematyczna i niedorobiona.

Muzycznie było całkiem sympatycznie, bo głosami, jak to w oldskulach, czarował Udit Narayan, Kumar Sanu, Alka Yagnik czy Sadhana Sargam.
Mnie najbardziej podobało się Main Shama Tu Parwana z tańczącą Tiną i niedostępnym Raju. Na plus również Khamoshi Thi Mach Gaya Shor, deszczowe Is Baat Ka Bahana Achcha Hai mimo głupiego tekstu (Ajay tam taki piękny z chmurnym spojrzeniem i butelką przy ognisku), miłosne Ek Din Jhagda Ek Din Pyar i Duniya Di Tha Tha Tha z buntowniczym Raju w bandanie.
Czy tylko ja tęsknię do takiej muzyki zmęczona nowoczesną elektroniczną łupanką w obecnych bolly filmach?


Jukebox:


Całkiem miło spędziłam czas, ale jednak się dłużyło. Zawiódł przede wszystkim główny wątek braterskiej miłości, a wątek Hariya - Shetty łącznie z finałem za bardzo wydłużony i mocno irytujący. Na duży plus świetny Ajay w swoim żywiole akcji, słodka Tisca Chopra i jak zwykle urocza oldskulowa muzyka duetu Anand - Milind.
Drugiego razu jednak raczej nie będzie.

Anji (2004)
Okładka Anji dubbingowanego w hindi.
Swapna (Namrata Shirodkar) przyjeżdża do Indii do swojego profesora. Wsiada jednak do złego autobusu, orientując się dopiero w dżungli. Podąża za nią mężczyzna, który chce odebrać jej tajemniczy notatnik. Z opresji ratuje ją Anji (Chiranjeevi). Okazuje się, że Swapna jest w posiadaniu informacji o świętym kamieniu, który daje nieśmiertelność i pojawia się tylko raz na 72 lata. Na kamień czyha Bhatia (Tinnu Anand).

Oglądałam ten film trzy dni i mam go absolutnie dość. Pierwsze 13 minut sprzed 72 lat jest totalnie nie do zdzierżenia. Chyba nigdy nie zdarzyło mi się oglądać 13 minut filmu przez dwa dni. :D Dzisiaj się zaparłam i dokończyłam, ale to była droga przez mękę.

Na szczęście po wstępie robi się trochę lepiej, bo wchodzi Ramya Krishnan w występie specjalnym i Chiranjeevi, co skutkuje świetną piosenką. Potem sekwencja podróży Swapny i przedzieranie się z Anjim przez dżunglę mocno przypominało Krokodyla Dundee, ale pojedynek na noże bardzo mnie ubawił.
Dopóki przeważał wątek Anji - Swapna dało się jeszcze oglądać, ale gdy fabułą zawładnął ten poroniony pomysł z świętym kamieniem wszystko siadło - absurd gonił absurd, a efekty specjalne wypalały mi oczy. Od tego momentu zaczęło to niebezpiecznie zbliżać się ku poziomu Rudraksh, a kto oglądał albo kto czytał recenzję tego dzieua, wie, co to znaczy.

Przy takich filmach zawsze najbardziej bawi mnie fakt, że robione są poważnie. Już sam pomysł z kamieniem dającym nieśmiertelność jest kretyński, a przerysowana gra Tinnu Ananda jako Bhatii (i jego spartolonej charakteryzacji), który chce go zdobyć, to gwoździe do trumny.
Daje radę jedynie Chiranjeevi, który jako jedyny jako tako odnalazł się w swojej równie idiotycznej roli. Jak typowy teluski hiroł walczy ze złymi, mści się za śmierć swojego Guru, chroni ukochaną, sieroty i kamień, a przy tym nieźle tańczy jak na swój wiek.
Zupełnie zmarnowana za to Namrata Shirodkar. Nie dość, że jej bohaterka to na początku wielka paniusia z Ameryki, która płacze za swoimi butami Gucciego z Paryża, drze się przy każdej okazji i naraża Anjiego to panie w występach specjalnych miały więcej piosenek z Chiru niż ona.
Plusik za to za tę małą w okularach, którą na koniec ratował Anji. Przesłodka!

No i te porażające efekty specjalne. Tylko w Anji dzieci rozprawiające się ze złymi (i to w jaki spektakularny sposób!), monstrualne węże, latające sztylety, wybuchy ognia, spadające konie, anioły zamieniające się w kobiety, a finału to już w ogóle nie da się odzobaczyć. :P

Chik Buk Pori z występem specjalnym Ramyi Krishnan uratował początek filmu. Naprawdę fajna, energetyczna piosenka z niezłym tańcem Ramyi i Chiru. Miło posłuchać głosu Shankara Mahadevana. Drugą piosenką, którą jako tako da się słuchać i oglądać jest Abbo Nee Amma Goppade, jedyna prawdziwa miłosna pieśń Anjiego i Swapny. Podoba mi się w niej sceneria i efekt wiejącego wiatru. Reszta zlała się w jedno.
 

Słowa uznania dla inwencji polskiego tłumacza, który jak zwykle przy południowych filmach, robi perełki przy piosenkach. Dawno się tak nie uśmiałam jak przy kreatywnym tekście do Mirapakaya Bajji, przez co ochrzciłam ją jedzeniową piosenką. Próbka?
Pójdziemy na zabawę czy wolisz wąchać trawę?
(...)
A kupisz mi hot-doga? A może jesteś uboga?
A może postawisz mi rybę z frytkami? I wódeczkę z kiszonymi ogóreczkami?
Dam ci, co tylko zechcesz, dryblasie. Nawet pierożka i smażoną kiełbasę.
Mam nadzieję, że to nie czcze obiecanki. Chętnie zjadłbym też polskiej kaszanki.
Kaszanki... Obiecanki... Cacanki... 
Nie mam więcej pytań. :DDD
 
Ten film dało się oglądać jedynie dzięki Chiru i piosence o kaszance. Reszta była dramatycznie słaba, a cały idiotyczny wątek ze świętym kamieniem i łączące się z tym efekty specjalnej troski wyrzuciłabym do kosza.
Kultowość gniotowatości Rudraksh zostało mocno zagrożone. :D

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

27. Podsumowanie: lipiec 2016

Aaru (2005) - Sześć
Aarumugam po stracie rodziców trafia pod opiekę Viswanathana - miejscowego gangstera. Traktuje go jak własnego brata i wypełnia wszystkie jego polecenia. Kolejnym jego zadaniem ma być zebranie ludzi na wiec w obronie polityka. Piątka jego przyjaciół za odpowiednią opłatą ma się oblać substancją i udawać chęć samospalenia. W płynie jest jednak benzyna, co doprowadza do ich śmierci.
Aaru odkrywa, że Viswanathan chce go zabić, aby nie poznał prawdy o tych wydarzeniach. Postanawia zemścić się na nim i jego braciach.

Pierwsza godzina zupełnie mnie nie kupiła, nie czułam tej historii, ale od momentu śmierci przyjaciół Aaru film nabrał rumieńców i od razu lepiej się oglądało. Fabuła przyspieszyła, akcja zawiązała, a trup ścielił gęsto.

Aaru to od początku do końca film Suryi. Zwłaszcza, że jego postać to nie jakiś mdły amant, tylko jak przystało na południowca chłopak wychowany przez gangstera z maczetą w dłoni, choć z wielkim sercem. Na początku bardzo mi się to jego nieokrzesanie i impulsywność nie podobało (policzek wymierzony Mahalakshmi zdecydowanie przesadzony), ale potem ogarnięty żądzą zemsty był rewelacyjny. Kolejne wyeliminowywanie braci Viswanathana robiło wrażenie.
Nie przepadam za Suryą, chyba jeszcze nie trafiłam na rolę, w której w pełni by mnie zachwycił, ale łapie plus na przyszłość. No i jak wyglądał z maczetą! <3

Maha Trishy to tak naprawdę rólka drugoplanowa potrzebna tylko do piosenek. Wątek miłosny mnie szczerze irytował, bo na początku to ona jak gąska za nim latała, gdy nagle Aaru uświadomił sobie, że ją kocha to odrzuciła go na dwa miesiące i dała czas do zastanowienia, a potem to on znowu bawił się w ciuciubabkę. Nie był on tu niby najważniejszy, ale nie lubię czegoś takiego.
Poza tym Maha była jakaś dziwna. Może one tam przyzwyczajone do facetów gangsterów i zabijaków, ale ona nie miała nic przeciwko, że jej ukochany jest zamieszany w takie porachunki i zabija ludzi na śniadanie. Wręcz jej się podobało! Ale w obliczu niebezpieczeństwa stawała na wysokości zadania, podobała mi się jej determinacja w zdobyciu lekarstw dla Aaru i jego późniejsze łzy w czasie jej przemowy, aby pozwolił jej być blisko niego.

Ashish Vidyarthi jak na głównego złego miał niewiele do grania, chociaż szczerze uwielbiam jego czarne charaktery. Dopiero im bliżej finału, tym bardziej to zło i nienawiść za okaleczanie jego braci z niego wychodziło. Szkoda, że nie dano mu większej szansy na wykazanie się.

Poziomu 'humoru' w południowych filmach nigdy nie zrozumiem. Tutaj naczelnym rozśmieszaczem jest Vadivelu i najlepszą radą jakiej mogę udzielić to - przewijajcie! Ja obejrzałam cały jego wątek i miałam ochotę walić głową w stół. Totalny zapychacz, a na dodatek oczywiście nieśmieszny.

Tamilska muzyka rzadko mi się podoba, ta w Aaru też była średnia. Najlepsza była chyba smutna Paakkatha i Nenjam Enum. Ogólnie wszystkie piosenki mi się zlewały, dosyć podobne do siebie teledyski też nie pomagały w odbiorze.


Jukebox do przesłuchania:


Żeby dojść do najlepszej części filmu i popisu Suryi, trzeba wytrzymać nudną pierwszą godzinę i strasznego Vadivelu. Ciężkie to zadanie, ale końcówka wynagradza wszystkie męki.

Main Tera Hero (2014)
Widziałam ten film... szósty raz. Serio. Prowadzę statystki. :D I zadziwiające jest to, że za każdym razem bawi mnie tak samo. To jakiś fenomen, bo zawsze narzekam na poziom indyjskich komedii. Tutaj również zdarzają się przerysowane momenty, szczerze nie podoba mi się pomysł z paralizatorem, ale reszta jest rewelacyjna!

W zasadzie mogłabym wkleić tu swoją poprzednią recenzję, bo nie zmieniłam zdania w żadnym aspekcie.

Varun jest doskonałym aktorem komediowym, nikt mnie nie bawi tak jak on! Wystarczy, że zacznie robić swoje miny, strzelać zabawnymi tekstami i robić na złość Angu, a ja płaczę ze śmiechu. Ma świetną mimikę, dobrze operuje głosem, a te bioderka! <3 Przede mną jeszcze Badlapur, ale Seenu obok Humpty'ego to zdecydowanie jego najlepsza rola.

Nawet panie bawiły mnie jakoś bardziej niż wcześniej. Nargis ze swoim Don't worry, I'll teach you. i Ileana w wyznaniach słodkiej, truskawkowej miłości. A już w ogóle serce skradł mi duet Angad - Peter, zwłaszcza postać Arunodhaya przekształcającego się z groźnego policjanta w niezdarę, który nigdy nawet nie dotykał dziewczyny. I te jego zabawy w puk, puk!
Do tego dodajmy jeszcze Vikranta z głosem surround, teściową Veronicę (Ty zwierzaku!) i niezastąpionego Balliego, a otrzymamy cały obraz tego pozytywnie pokręconego filmu.

Nie da się wybrać nawet jednej najlepszej kwestii, bo całe Main Tera Hero to jeden wielki cytat. Ale najbardziej lubię chyba Brad i Angelina. Brangelina. Sunaina i Seenu. Sunainu! oraz Seenu rozpaczającego przed Vikrantem, że Angu całował się z Ayeshą - KILL HIM! :D

Z wizją nawet piosenki lepiej się oglądało i nie mogłam się powstrzymać od podrygiwania. To wcale nie jest tak mierny soundtrack za jaki go miałam. Palat Tera Hero Idhar Hai, Besharmi Ki Height, Shanivaar Raati są naprawdę niezłe, bo Galat Baat Hai nadal poza wszelką konkurencją. Bioderka i butelka wody. <3

Muszę w końcu obejrzeć Kandireegę i porównać, ile David Dhawan zaczerpnął z oryginału, na ile to jest druga wersja tego samego, ale nawet remake trzeba potrafić zrobić.
Kocham ten film. Wrócę do Seenu jeszcze nie raz, potrafi przegonić wszystkie smutki.
I'm bad!

Holiday - A Soldier Is Never Off Duty (2014)
Virat Bakshi, żołnierz indyjskiej armii i tajny agent, przyjeżdża do domu na urlop. Rodzina zaciąga go, aby obejrzał dziewczynę - kandydatkę na żonę. Indyjski wizerunek Saiby mu nie odpowiada, więc odrzuca ją. Pozory jednak mylą, bo na co dzień nosi się jak zachodnia dziewczyna, a na dodatek uprawia boks.
Pewnego dnia Virat jest świadkiem kradzieży portfela w autobusie. Zarządza przeszukanie wszystkich pasażerów, gdy nagle jeden z nich zaczyna uciekać. Autobus eksploduje, a mężczyzna okazuje się być jednym z wysłańców terrorystów. Virat dowiaduje się, że na 27-ego września zaplanowany został wybuch bomb w dwunastu miejscach w Mumbaju. Dzięki pomocy przyjaciół z armii zamachy zostają udaremnione, ale od tej pory Virat toczyć będzie jeszcze jedną walkę - z przywódcą terrorystów.

Jakie to było zaskakująco dobre! Nie kojarzę, żebym widziała tamilski oryginał Thuppakki, ale czas trwania i żołnierska tematyka Holiday trochę mnie odstraszała. Zupełnie niepotrzebnie, bo to był naprawdę rewelacyjny film.
Przede wszystkim umiejętnie połączył wątek miłosno-humorystyczny z terrorystycznym. Niby dwa odrębne światy, ale nic mi się nie gryzło, oba świetnie się oglądało.

Wątek Virat - Saiba mocno niebanalny, bo najpierw oboje nie przypadli sobie do gustu, potem się nawzajem odrzucali, a na dodatek para żołnierz - bokserka. Bardzo ubawił mnie występ specjalny Govindy, który stał się kolejnym kandydatem na męża Saiby, a na dodatek był przełożonym Virata. Jego stanie na baczność na sam widok Pratapa i recytowanie swojego numerku - świetne! Sceny w kawiarni i jego domu równie przezabawne.

Z kolei cały wątek terrorystyczny oglądało się jak prawdziwy film akcji. Naprawdę dobrze zrealizowane, realistyczność zachowana, nawet ja, na którą takie rzeczy nie działają, dałam się wkręcić i do końca czekałam na wielki finał.
Zresztą cały ten wątek jest bardzo aktualny w obecnym świecie, przy ataku na centrum handlowe ciarki mnie przeszły, bo przecież coś podobnego przeżywaliśmy zaledwie kilka dni temu.

A to zasługa fe-no-me-nal-ne-go Akshaya. Już od dawna mówię, że strasznie marnuje się w dennych komediach, które nie dają mu możliwości rozwoju, a Holiday to naczelny przykład filmu, w których powinien grać. Wypada fantastycznie w poważnych, dramatycznych rolach, dlatego nie pojmuję dlaczego daje się tak szufladkować i tak rzadko go w takich widujemy. Może nie dostaje ofert? Holiday to będzie zdecydowanie trzeci film po Sangharsh i 8x10 Tasveer, który poleciłabym wszystkim jego antyfanom, znającym tylko jego komediowy wizerunek.
Virat to świetna postać do wykazania się. Z jednej potrafiący rzucić wszystko dla miłości do Saiby, a z drugiej sprytny i piekielnie inteligentny żołnierz i tajny agent. Może jego załatwianie wszystkiego i rozprawienie się z terrorystami w pojedynkę było trochę naciągane, ale to on grał tu pierwsze skrzypce. I to jak Akshay grał! Metody pracy i przebiegły umysł Virata mocno mi imponowały. Żeby wszystkie służby w taki sposób likwidowały niebezpieczeństwo jak on...

Postać Saiby zapowiadała się lepiej, zwłaszcza po tym jak przedstawiono ją jako harde, wysportowane dziewczę, ale nie była ona najważniejsza w fabule, więc potraktowano ją nieco po macoszemu. W sumie szkoda, ale film był i tak już wystarczająco długi, żeby przeciągać wątek miłosny.
Jednak szczerze rozbawił mnie dialog przyjaciółki z Saibą na ślubie, która wychodziła za niezbyt atrakcyjnego mężczyznę, i uświadamiała ją, że Johnów, Salmanów, Hrithików i innych gwiazd filmowych jest zaledwie kilku, dziewczyn w Indiach 30 milionów, a inteligencja i uroda nie idą w parze. :D
Niemniej, Sonakshi oglądało się całkiem przyjemnie tylko niech darują sobie robienie jej takich warkoczyków jak podczas walki bokserskiej. Wyglądała okropnie. A poza tym czy tylko mi wydawała się taka 'duża'? Akurat ona sylwetką chudzielca pochwalić się nie może, ale gruba też nie jest, a tu ciągle patrzyłam na jej pełne kształty, które wręcz kłuły mnie w oczy, zwłaszcza w Blame The Night.

Na plus występ Govindy, Sumita Raghavana jako Makhiyi, niezbyt rozgarniętego przyjaciela Virata, i Freddy'ego Daruwali, czyli głównego terrorysty.

Piosenki typowo teledyskowe były trzy i myślę, że jak na ten typ filmu to ilość wystarczająca. Chociaż trochę ukazywały uczucie Virata i Saiby, a także dawały odrobinę wytchnienia od ciężkiego wątku terrorystycznego. Oprócz Tu Hi Toh Hai niezbyt mi się podobały, ale na takiego Akshaya zawsze miło popatrzeć.
No i dlaczego Palang Tod nie znalazło się w filmie? Gdybym się nie zainteresowała, nawet nie wiedziałabym, że istnieje, a Mika Singh jak zwykle daje tu głosowy popis.
Na pochwałę zasługuje natomiast background. Im bliżej finału, tym bardziej niepokojący i wpadający w ucho.

Jukebox:


Bardzo miłe zaskoczenie. Holiday to od początku do końca świetnie zrealizowany film akcji, trzyma w napięciu, ale w przyjemny sposób łączy ze sobą również wątek miłosny i elementy humoru. Na pewno kiedyś wrócę do niego chociażby ze względu na absolutnie rewelacyjnego Akshaya.
Poproszę więcej takich filmów!

Bajirao Mastani (2015)
Indie, XVIII w. Bajirao zostaje Peshwą - nowym przywódcą Marathów. Córka króla Rajputu prosi go o pomoc zbrojną w obronie jej miasta Bundelkhand. Mimo różnic społecznych i religijnych, zakochują się w sobie. Mastani przybywa do Pune, aby odkryć, że Bajirao ma już żonę i nikt z rodziny Peshwy nie będzie przychylny ich miłości.

Nie wiem, czy wyrosłam już z filmów Bhansaliego, czy to jeden z moich ukochanych reżyserów tak drastycznie obniża loty. Miałam nadzieję, że Ram Leela to tylko wypadek przy pracy, a tu znów taka robaczywka.

Coś, co się nie zmienia to oczywiście szczególna dbałość o stronę techniczną. Chociaż mam wrażenie, że akurat tutaj nieco stonowana, nie oszałamiała tak jak w Devdasie albo Saawariyi. Piosenki jak zwykle były barwne, ale sama posiadłość w Pune czy Mastani Mahal nie porażały przesadnym przepychem. W kamerze Bhansaliego jednak wszystko wygląda zachwycająco.
Jak na film oparty na wydarzeniach historycznych oczekiwałam trochę więcej ukazania natury wojownika Bajirao, jego władzy, walk, a były tak naprawdę tylko dwie: obrona Bundelkhand i walka z Nasirem. Niby takie rzeczy najbardziej nudzą, ale aż się prosiło o więcej akcji.

Właśnie, akcja. Której śmiało mogę powiedzieć, że nie było. Kashi czeka na męża, Mastani myśli o Bajirao, piosenka, Bajirao myśli o Mastani, piosenka, Radhabai i Nana spiskują, piosenka. Jedynie finał był naprawdę spektakularny i emocjonujący, robił wrażenie pośród wszechogarniającej nudy. Ale ostatnie trzydzieści minut z efektem WOW! to za mało, żeby uratować całość.

Ranveer na szczęście potrafi jednak grać bez maniery Jestem aktorem i ja tu gram!, którą niezmiernie irytował w Ram Leeli. Jak na niego było całkiem nieźle, nie zgrzytałam zębami, sceny furii i gniewu zdecydowanie wychodziły mu najlepiej. Finał przerysowany do granic, ale Bajirao opętany gorączką i miłością przyprawia o ciarki. Jednak porównując dwóch bohaterów Bhansaliego i ich sceny śmierci - Devdasa i Bajirao, chyba nikt nie ma wątpliwości ile Ranveerowi brakuje chociażby do takiego Szaruka. Nie ta klasa.
Czegoś jednak brakowało Bajirao, momentami wyjątkowo mdły i miałki był ten wielki wojownik. Pewnie o to chodziło, o ukazanie ludzkiej strony i wielkiego uczucia wodza do Mastani, ale spodziewałam się czegoś innego.

Z Deepiką chyba nigdy się nie polubię. Tyle lat już minęło od Om Shanti Om, a ja nadal widzę w niej tę samą słabą debiutantkę.
Ani piękna, ani grą nie zachwyca. Zatem nie dość, że Deepika sztywna jak deska to jeszcze ciągle klepała kwestie Mastani o wielkiej miłości, uczuciu, namiętności, że będzie na niego czekać, że umrą razem, a od niej wiał lód. Totalnie niewiarygodne.
Myślałam, że Leela w jej wykonaniu była beznadziejnie słaba, więc naprawdę nie wiem, co powiedzieć o Mastani.
Nie rozumiem fenomenu tej dziewczyny i chyba nigdy nie zrozumiem.

A kto przyćmił naszą główną parę? Priyanka Chopra wyrosła na niekwestionowaną gwiazdę tego filmu. Wydawałoby się, że wierna żona wypadnie blado na tle nieustraszonej wojowniczki o swój ród i miłość, a Kashibai zmiotła całe towarzystwo.
W niewielu scenach, które jej dano, Priyanka wyrobiła 100% normy, pokazując, że nawet w drugoplanowej roli można błyszczeć.
Nie kibicowałam Mastani, która za nic miała rodzinę ukochanego, ale właśnie Kashi, która w duchu znosiła upokorzenia: związek męża z kochanką - muzułmanką, rozpad rodziny i brak wsparcia. Mimo tego wciąż kochała Bajirao, uratowała Mastani, zaakceptowała inną w życiu męża, a na dodatek wybłagała zgodę na uwolnienie jej byle tylko uratowała Peshwę. Jak bardzo symboliczna była scena, gdy Bajirao leży w gorączce, widzi zamazaną postać kobiety i nawet jej nie poznaje, myśląc że to Mastani. To Kashi jest tu bohaterką tragiczną, a nie miłość Bajirao i Mastani.

Nigdy więcej pary Deepika - Ranveer! Czy ktoś tu widzi jakąkolwiek chemię między nimi? Jakąś małą iskierkę? Przez cały film miałam wrażenie, że aktorzy się w prywatnym życiu wręcz nienawidzą, bo cały czas widziałam między nimi lód, a nie namiętne uczucie! Już w Ram Leeli strasznie ciężko mi się ich oglądało, ale tutaj to istna tortura.

Soundtrack nie zachwycił mnie w takim stopniu, jak ten z Ram Leeli. Moim faworytem pozostaje Albela Sajan. Żałuję, że Priyanka i Kashibai dostały takie ochłapy i nie mają nawet jednej porządnej piosenki dla jej postaci.
Broni się również Deewani Mastani, Malhari oraz Pinga, ale duet taneczny Deepika - Priyanka nie dorasta nawet do małego palca kultu duetu Madhuri - Aishwarya z Devdasa. Nie ta klasa.

Jukebox część I: 

Jukebox część II:


Sama już nie wiem, czy to Bhansaliemu tak słabo wychodzą teraz filmy, czy to główna para mu je kładzie. Ale coś musi być w obu opcjach, bo scenariuszowo nie powalały, a na dodatek Ranveer z Deepiką to totalnie pozbawiony chemii duet.
Znów warto jedynie dla muzyki, reżyserskiego zmysłu i strony technicznej oraz zachwycającej Priyanki.
Już się boję, co następnym razem wymyśli Bhansali skoro to idzie taką tendencją zniżkową...